wtorek, 27 listopada 2012

[01] " Dlaczego moje życie musiało być tak popaprane?"


Rozdział 1 „Dlaczego moje życie musiało być tak popaprane?”
            Jak w każdy piątek robiłam zakupy w pobliskim supermarkecie. Musiałam zrobić zapasy na cały weekend.  Andy siedział grzecznie w swoim wózku, podśpiewując pod nosem wymyśloną przez siebie piosenkę.
- To na ma dziś ochotę mój mały potworek? – zapytałam, uśmiechając się ciepło.
- Dinozaury! – odkrzyknął maluch.
- Znowu? – zaśmiałam się. Ten maluch mógłby jeść tylko i wyłącznie te różnokształtne kotleciki. – A może dzisiaj spróbujemy czegoś innego?
- Nie! – zaprzeczył natychmiast, lekko się oburzając. Wywróciłam oczami. Na początku nie potrafiłam mu odmówić i zawsze mu ulegałam. Miałam za miękkie serce, ale nic przecież nie trwa wiecznie.
- Słuchaj – zaczęłam, kucając obok wózka i spoglądając w jego orzechowe tęczówki. – Dzisiaj i jutro zjemy zupę oraz spaghetti, ale obiecuję, że w niedzielę zrobię ci dinozaury. Zgoda? – zaproponowałam i wpatrywałam się w jego zamyśloną minę. Wyglądało jakby dokładnie analizował wszystkie za i przeciw zaistniałej sytuacji.
- Zgoda! – stwierdził wesoło. – Ale kupisz mi jeszcze ciasteczka – zażądał, a ja ledwo powstrzymałam śmiech. Niewiarygodne, że on nie skończył nawet jeszcze czterech lat.
- Ekchem… - odchrząknęłam znacząco, a dzieciak od razu zrozumiał o co mi chodzi.
- Proszę – dodał, uśmiechając się rozbrajająco. Zaśmiałam się pogodnie i rozczochrałam mu włosy. Chłopiec od razu uznał, że wygrał sprawę.
            Dalej już bez zbędnych dyskusji ruszyliśmy między sklepowe regały w poszukiwaniu niezbędnych artykułów. Andy był dzisiaj nadzwyczaj spokojny, więc poszło mi to wszystko bardzo sprawnie.
            Wróciliśmy do domu jeszcze przed dwunastą. Miał parę rzeczy do ogarnięcia, więc puściłam małemu Króla Lwa, a następnie udałam się do kuchni, gdzie zaczęłam rozpakowywać zakupy.
            Nastawiłam zupę i pościerałam blaty. Włączyłam cicho radio i z ulgą usiadłam na taborecie pod oknem, ciesząc się z chwili wytchnienia. Ostatnio naprawdę dużo się działo. Starałam się nad niczym nie zastanawiać i po prostu żyć chwilą, ale powoli zdawałam sobie sprawę, że przed przeszłością nie da się uciec.
Na szczęście nie miałam zbyt wiele czasu na takie filozoficzne przemyślenia. W każde popołudnie w dni powszednie pracowałam w małej kawiarence, a weekendami robiłam na zmywaku w niezbyt przyjemnym barze. Czasami dorabiałam też jako opiekunka dla dzieci, a od czasu do czasu starałam się odwiedzać schronisko dla zwierząt. Miałam więc całkiem sporo na głowie, a do tego od poniedziałku miała dojść nauka.
Dzisiaj o czwartej miałam rozmowę z dyrektorem szkoły. Miałam nadzieję, że Lucas do tego czasu wróci, bo było to dla mnie naprawdę ważne, a nie miałam z kim zostawić dziecka.
- Mogę ci pomóc? – usłyszałam niespodziewanie.
- Nie oglądasz bajki? – zdziwiłam się. Zwykle ciężko było odciągnąć go od telewizora.
- Wolę pomóc – zaparł się twardo. Od razu zrobiło mi się ciepło na sercu. Był najsłodszym i najlepiej wychowanym dzieckiem jakie znałam. Nie wiem jak Lucas tego dokonał, szczególnie, że miał naprawdę trudną sytuację rodzinną, ale należą mu się spore gratulacje.
            Machnęłam w jego stronę ręką, a on bez wahania do mnie podszedł. Posadziłam go sobie na kolanach i mocno przytuliłam.
- Mój mały, dzielny bohater – powiedziałam i zaczęłam go łaskotać. Melodyjny śmiech wypełnił całe mieszkanie. Właśnie w takich chwilach czułam, że jestem w odpowiednim miejscu na Ziemi i, że to tu odnajdę swoje szczęście. […]
            Był kwadrans po trzeciej, a mój współlokator dalej nie raczył się pojawić. Nie umiałam się z nim skontaktować i już byłam cała zdenerwowana.
- No zatłukę go chyba – mamrotałam pod nosem. Zaraz musiałam wychodzić, bo do szkoły był spory kawałek, a nie miałam gdzie zostawić Andrew. Sama byłam już gotowa do wyjścia, a za dziesięć minut odjeżdżał autobus. – Andy, ubieraj się – zarządziłam, a chłopiec od razu ochoczo poderwał się do wyjścia. Nie miałam wyboru, musiałam zabrać go ze sobą. Zapięłam mu kurtkę, a sama chwyciłam torebkę i zamknąwszy mieszkanie, ruszyliśmy w umówione miejsce. […]
            - Byłam umówiona z panem dyrektorem – oznajmiłam siedzącej za biurkiem sekretarce.
- Nazwisko?
- Auer – odpowiedziałam szybko. Nawet zbyt szybko. Byłam pewna, że zabrzmiałam dość nerwowo.
- Pan dyrektor już na panią czeka – odparła z nieco udawaną uprzejmością. Cały czas przyglądała mi się badawczo. Mruknęłam ciche „dziękuję” i już miałam wejść do paszczy lwa, gdy przypomniałam sobie, że nie przyszłam tu sama.
- Przepraszam, nie miałam co z nim zrobić. Mogłaby go pani popilnować przez kilka minut? – spytałam speszona, a kobieta spojrzała na mnie litościwie, a może nawet pogardliwie. Pewnie była przekonana, że Andy jest moim dzieckiem i jestem kolejną naiwną nastoletnią matką, próbującą połączyć szkołę z wychowaniem dziecka.
- Nie powinien być w przedszkolu? – zapytała uszczypliwie, a ja spuściłam wzrok na swoje buty. Miałam ochotę jej dopiec, ale od wielu tygodni walczyłam ze swoją buntowniczą naturą i nie mogła mnie zagiąć byle wścibska baba.
- Nie – burknęłam krótko i zwróciłam się do chłopca. – Poczekaj tu grzecznie. Wrócę jak najszybciej.
            Otworzyłam drzwi i nie patrząc już nawet na złośliwą sekretarkę, wkroczyłam do gabinetu dyrekcji. Mężczyzna w kwiecie wieku, pogrążony zacięcie w lekturze, uniósł wzrok znad książki i obrzucił mnie ciekawskim spojrzeniem. Odłożył czytaną powieść, wyprostował się i poprawiwszy okulary, obdarzył mnie ciepłym uśmiechem. Pierwszy pozytywny gest skierowany wobec mojej osoby tego dnia.
- Dzień dobry. Czym mogę pani służyć? – zapytał pogodnie.
- Dzień dobry. Tak jak mówiłam przez telefon, chciałabym się uczyć w pana szkole. Tu ma pan moje CV, życiorys oraz świadectwo z poprzedniej klasy – wyjaśniłam, wyciągając równocześnie teczkę z torebki. Dyrektor spojrzał na mnie zaskoczony. No tak, nie wyglądałam już na przeciętną uczennicę. Robiłam wszystko, żeby sprawiać wrażenie jak najdojrzalszej, a jednocześnie nie rzucać się w oczy. Sęk w tym, że mimo fałszywych dokumentów, które załatwił mi Lucas, nadal nie byłam pełnoletnia. Zapomniał zmienić moją datę urodzenia.
            Mężczyzna ze skupieniem przyglądał się moim dokumentom. Miał czarne włosy przyprószone siwizną i kilka zmarszczek zdradzających jego wiek. Wyglądał jednak na uprzejmego i inteligentnego człowieka. Znał się na tym co robił i ewidentnie robił to z powołania, a nie dla pieniędzy. Zresztą, nad czym ja się roztrwaniam. Znałam go przecież całe życie, tylko… Jakby w innym wcieleniu.
- Imponujące wyniki, ale wytłumacz mi coś – rzucił tak niespodziewanie, że aż się wzdrygnęłam. Nie lubiłam gdy ktoś tak gwałtownie przerywał moje rozmyślania. – Byłaś wzorową uczennicą, co się więc stało, że opuściłaś dwa miesiące szkoły, a na dodatek nikt tego nie zauważył? – zadał naprawdę trafne i trudne dla mnie pytanie. Spodziewałam się go jednak i byłam przygotowana. Teraz musiałam tylko użyć swojego wrodzonego talentu do kłamania.
- Mieszkałam w Fort Wayne*, ale rodzice postanowili przeprowadzić się do Tokio, bo tata dostał tam pracę – zaczęłam, starając się brzmieć przekonująco. – Nie chciałam wyjeżdżać tak daleko, nie znałam języka… Rodzice pozwolili mi zamieszkać z kuzynem, właśnie tutaj. Trochę jednak zajęło nam wprowadzenie tego planu w życie, zaaklimatyzowanie się w nowej sytuacji. Potrzebowałam też pracy, żeby opłacić czynsz, bo dostałam ultimatum – nie wyjeżdżam, ale sama się utrzymuję – opowiadałam, patrząc gdzieś w dal. – Nie mam jednak zaległości. We wrześniu uczyłam się jeszcze w szkole w rodzinnym mieście, a przez październik, w miarę możliwości, sama przerabiałam co, nie co w domu – wytłumaczyłam, starając się go do siebie przekonać.
-   Niesamowite… Doprawdy niezwykła historia, ale nie jesteś pełnoletnia – odparł, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Trafił w czuły punkt. – Potrzebuję zgody twoich rodziców na naukę w tej szkole…
- Nie mam z nimi kontaktu – przerwałam mu. Znów reagowałam zbyt przesadnie.
- Powinien kogoś zawiadomić. Ta sprawa jest podejrzana – myślał na głos. Moje serce przyspieszyło. Zapadła krępująca cisza.
- Gdybym w jakimś stopniu naruszała prawo – odezwałam się w końcu. – myśli pan, że przyszłabym tutaj i sama się demaskowała? – spytałam, lekko ironicznie. – Jeśli nie chce mnie pan tu przyjąć, niech pan mi to po prostu powie, a ja w tej chwili stąd wyjdę i znajdę sobie miejsce gdzie indziej – poinformowałam go sucho, nawet na niego nie patrząc.
- Mam wrażenie, że cię znam – stwierdził, mrużąc oczy. – Bardzo mi kogoś przypominasz.
            Zignorowałam to stwierdzenie.
- To jak, panie dyrektorze? Pozwoli mi się pan tu uczyć czy się żegnamy? – zmieniłam temat.
- Kuzyn jest pełnoletni?
- Tak.
- W takim razie niech przyjdzie do mnie w poniedziałek – powiedział obojętnie, na powrót otwierając książkę, którą czytał przed moim przybyciem.
- Mam na co liczyć? – zapytałam, starając się ukryć kryjącą się w moim głosie nadzieję.
- Właściwie jesteś już przyjęta. Zostało parę formalności, ale nie zawracaj sobie tym na razie głowy – oznajmił, nawet już na mnie nie patrząc. Nie wierzyłam własnym uszom.
- Dziękuję – mruknęłam, uśmiechając się pod nosem. Szybko wstałam i zarzuciłam sobie torbę na ramię.
- Ale… - odezwał się, gdy byłam już niemal w drzwiach. – Będę miał na ciebie oko – ostrzegł, a ja sztywno skinęłam głową.
- Do widzenia – rzuciłam i chwyciwszy małego za rękę, czym prędzej opuściłam budynek szkoły.
- Jak poszło? – spytał pogodnie maluch.
- Całkiem dobrze – odparłam, patrząc na niego z nieukrywaną radością. Chłopczyk odpowiedział mi ogromnym uśmiechem, a ja nie mogłam tego nie odwzajemnić.
            Wróciliśmy do domu w niemal szampańskich nastrojach. Przez cały czas śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Gdy tylko przekroczyliśmy próg domu, Andy stwierdził, że ma coś niesamowicie pilnego do roboty, a ja zaśmiałam się cicho i zabrałam się za odgrzewanie obiadu dla jego brata, który tymczasem smacznie chrapał na kanapie.
            Mieszając sos, nagle naszły mnie obawy. Czułam, że popełniam błąd, sama kuszę los. Przecież dopiero co uciekłam i doskonale wiedziałam, że mnie szukają. Ukryłam się w tak oczywistym miejscu i teraz zamiast siedzieć cicho, pchałam się w centrum uwagi. Chyba kompletnie zgłupiałam.
- Co tak cudownie pachnie? – usłyszałam tuż przy swoim uchu i aż podskoczyłam.
- Któż to raczył zaszczycić mnie swoją obecnością? – odburknęłam złośliwie. Zaśmiał się tylko krótko, cmoknął mnie w policzek i niczym królewicz rozsiadł się na krześle pod oknem.
- Ktoś tu dzisiaj nie w sosie – mruknął. Nawet nie musiałam się obracać, żeby wiedzieć, że właśnie łobuzersko się uśmiecha.
- Wręcz przeciwnie. – Zaskoczyłam go swoją odpowiedzią, jednocześnie stawiając przed nimi gorący posiłek.
- Rozmowa z dyrkiem się udała? – zapytał z pełną buzią, na co lekko się skrzywiłam.
- Prawie – odpowiedziałam krótko i spojrzałam za okno.
- To znaczy?
- Musisz iść podpisać papiery, bo jestem nieletnia – wyjaśniłam, jednocześnie przyglądając się zachmurzonemu niebu. Zbierało się na ulewę.
- Długo będziesz mnie za ten błąd prześladować? – wytknął mi.
- Nie mam ci tego za złe. Wytrzymam te parę miesięcy. Informuję cię tylko, że bez twojej pisemnej zgody, nici z mojej nauki w tej szkole – poinformowałam go.
- Kiedy?
- W poniedziałek. Pojadę z tobą, zawieziemy małego do przedszkola, ja odbiorę książki i plan lekcji, a ty wszystko załatwisz – zaplanowałam, przenosząc spojrzenie na mojego rozmówce. Przyglądał mi się badawczo, jego spojrzenie nie zdradzało mi jednak zupełnie nic. Nawet nie zauważyłam, że skończył już jeść. Pochłaniał jedzenie jak odkurzacz. Czasami czułam się jakbym pracowała w zoo, a nie mieszkała z dwoma chłopakami. – Można wiedzieć, dlaczego nie wróciłeś dzisiaj o umówionej godzinie? – spytałam szorstko. Czarnowłosy spuścił jedynie wzrok na swoje dłonie. Oznaczało to, że nie miał zamiaru o tym ze mną rozmawiać. – Jasne – burknęłam, wywracając oczami. Wstałam od stołu, włożyłam jego talerz do zlewu i zamierzałam udać się do innego pokoju. Jakoś straciłam ochotę na wieczór w jego towarzystwie.
            Nie dane mi było odejść w spokoju. Ciemnowłosy chwycił mnie za rękę, gdy obok niego przechodziłam. Zacisnęłam oczy, bo czułam, że jestem bliska wybuchnięcia płaczem. Nawet nie wiedziałam dlaczego. Może to ten nadmiar emocji, które tłumiłam w sobie od tygodni…
- Amy… Choć raz po prostu mi zaufaj i pozwól działać – poprosił, błagalnym tonem.
- Czy nie zaufałam ci już wystarczająco wyjeżdżając z tobą do innego kraju nawet cię nie znając? – zapytałam retorycznie.
- Ja też ogromnie wtedy ryzykowałem – przypomniał mi. Powstrzymałam prychnięcie. Myślał, że kiedykolwiek byłam dla niego zagrożeniem?
- Ja nie mam przed tobą tajemnic – obroniłam się.
- Wcale ci tego nie bronię. Możesz mieć swoje życie, swoją prywatność i swoje tajemnicę. Tylko, proszę, uwierz, że nie robię nic złego. Staram się zapewnić nam bezpieczeństwo i stabilizację, bo jeszcze przed chwilą myślałem, że to jedyne czego nam brakuje – wyjaśnił, mocniej zaciskając swoją dłoń na moim ramieniu. – Mogę ci tylko zdradzić, że wszystko idzie ku lepszemu – dodał i puścił mnie wolno.
            Przeszłam do pokoju dziennego, gdzie Andrew bawił się swoimi klockami. Uśmiechnęłam się na jego widok. Był naprawdę rozkoszny.
- Andy, czas na kąpiel – oznajmiłam.
- Jeszcze nie – odparł. Pokręciłam głową i bezceremonialnie wzięłam go na  ręce.
- Mamy dla siebie cały weekend, kochanie – uspokoiłam go. – Teraz czas się myć i iść spać.
            Umyłam go, pomogłam wyczyścić zęby i położyłam do łóżka. Oczywiście mnie nie wypuścił. Chwyciłam więc pierwszą lepszą bajkę i zaczęłam mu czytać na dobranoc.
- Proszę, nie kłócicie się więcej – poprosił, niemal już zasypiając. Zabolało. Nie wiedziałam, że ten dzieciak jest tak świadomy tego co się dzieje. Przytuliłam go mocniej do siebie i pocałowałam w czubek głowy. Widziałam jak czarnowłosy się nam przygląda. Zawsze to robił. Teraz jednak nie uśmiechał się jak zawsze i nie patrzył na nas z czułością. Gdy zobaczył, że mu się przyglądam, szybko się oddalił. Westchnęłam.
            Dlaczego moje życie musiało być tak popaprane?
* * * * 
Rany, jak ja nie lubię początków. Zawsze są takie o niczym. Na rozdział akurat nie narzekam, ale wiem, że większość Was nie rozumie co się dzieje, nawet Ci, którzy czytali poprzednie części pewnie łapią się teraz za głowę. Ale spokojnie, wszystko się wyjaśni z biegiem czasu. W razie pytań - piszcie :) 
A teraz chciałam złożyć serdeczne życzenia mojemu ukochanemu Buraczkowi i wiernej czytelniczce - Dziani!  Sto lat, moja wiecznie zarumieniona i zawstydzona poczwaro ;** Mam nadzieję, że rozdział umili Ci te zacne urodziny :D 
Po za tym dodałam zdjęcia głównych bohaterów. Do reszty najprawdopodobniej będę wstawiać linki, gdy będą pojawiać się w opowiadaniu ;P 
Pozdrawiam ; **