piątek, 26 kwietnia 2013

[12] "Najwspanialszy świąteczny prezent."

EDIT 3.05.13 - PRZEPRASZAM! Ale dzisiaj nie będzie rozdziału, bo zwyczajnie nie wyrobiłam, a nie chcę na szybko pisać jakiegoś gniota :c Mam komputer w naprawie i mogę korzystać tylko z komputera mojego brata, a on nie jest zbyt łaskawy, więc naprawdę nie miałam jak pisać. Obiecuję, że do niedzieli Wam do wynagrodzę! <3 

Rozdział 12 „Najwspanialszy świąteczny prezent.”
            Oczami Cherry…
            Wigilia naprawdę nam się udała. Chociaż sama nie pamiętałam jak powinny wyglądać święta i nie miałam pewności czy nasze były odpowiednie, to na sto procent nie miałam powodów do narzekań. Wszyscy byliśmy w radosnych nastrojach, a atmosfera wokół była po prostu rodzinna. Wybraliśmy się nawet razem do kościoła.     
            Nacieszyliśmy się swoją obecnością, a Andy wręcz szalał z radości, gdy odpakował swoje prezenty. Na ten widok serce skakało mi z zadowolenia, a całe ciało zdawało się być wypełnione tą niezwykłą „magią świąt”, która wcześniej zdawała się dla mnie nie istnieć. Wszystko było wręcz cudowne, prawie jak z bajki.
            W pierwsze święto poznałam Vanessę, dziewczynę Lucasa. Była śliczna i kochana, od razu zrozumiałam dlaczego spodobała się mojemu przyjacielowi. Jego młodszy brat też od razu ją polubił, więc spędziliśmy bardzo miłe popołudnie, ubarwione zimowym spacerem i lepieniem bałwana. Wszystko było tak idealne, że nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że to kiedyś może się skończyć.
            Dzisiaj Lucky wbrew wcześniejszym planom, które zakładały poznanie Cassie i Justina, zabierał Andrew do swojej ukochanej, a ja miałam spędzić przyjemny dzień w towarzystwie przyjaciół. Byłam pewna, że będzie miał jeszcze mnóstwo okazji, żeby poznać moich zwariowanych towarzyszy, a nie chciałam mu odbierać możliwości spędzenia pierwszych świąt z dziewczyną.
            Podgrzewałam właśnie zupę, domyślając się, że jedzenie będzie pierwszą rzeczą, o którą poproszą moi goście. Dwa małe głodomory. Mieli spusty jak małe dinozaury i dziwię się, że ich rodzice nadążali z wyżywieniem ich.
            Ding dong.
            Podeszłam do drzwi i wpuściłam przyjaciół do środka.
- Zobacz, Mikołaj coś dla ciebie u mnie zostawił – zaświergotała z podekscytowaniem Cassie, podając mi drobny pakunek.
- Też miło cię widzieć – rzuciłam rozbawiona, odkładając prezent na bok i mocno ją przytulając. Widziałam jak Justin rozgląda się dookoła, marszcząc śmiesznie nos. Od razu domyśliłam się o co chodzi. – Obiad już prawie gotowy – oznajmiłam, powstrzymując śmiech. – Rozbierzcie się i siadajcie.
            Szatyn wreszcie się otrząsnął i spojrzał na mnie z udawanym oburzeniem.
- Nie przyszedłem tu dla jedzenia – fuknął. Już chciałam coś powiedzieć, ale szybko dodał. – Choć przyznam, że całkiem nieźle gotujesz – obronił się przed moją słowną docinkom  – A po za tym, hej! Ze mną się nie przywitasz? – spytał, udając obrażonego.
- Oj no, wybacz – przeprosiłam go, a on teatralnie nachylił się i poklepał palcem swój policzek. Powstrzymałam się od wywrócenia oczami i również do niego zbliżyłam. – Po moim trupie, Bieber – mruknęłam mu do ucha, na co otworzył szerzej oczy. – A teraz siadaj do stołu i nie marudź – dodałam już głośniej.
            Po obiedzie, rozsiedliśmy się z kubkami gorącej czekolady na dywanie w saloniku, a w tle leciały najpopularniejsze kolędy i piosenki świąteczne. Atmosfera była wesoła i radosna, a mieszkanie wyglądało idealnie w świątecznych dekoracjach przygotowanych przez moich towarzyszy. Dopiero zaczęło nam się wolne, a już planowaliśmy jak spędzić następne ferie.
- Pojechałbym na snowboard – stwierdził ciemnooki. Pokiwałam energicznie głową.
- A ja na narty – wtrąciłam, myśląc o całodziennym śmiganiu po stoku. Zauważyłam, że szatynka rozgląda się nerwowo po pokoju. – A ty o co tym myślisz? – zwróciłam się do niej.
- Ja? No może być, ale wolałabym pojechać gdzieś, gdzie jest ciepło – wyjaśniła, śmiejąc się nerwowo.
- Cassie? – Spojrzałam na nią znacząco.
- Dobra, powiem to. Nigdy nie jeździłam na nartach. Ani na snowboardzie! – wyrzuciła w końcu. Wymieniliśmy z Justinem porozumiewawcze spojrzenia. – Nie patrzcie tak – jęknęła.
- Serio nigdy nawet nie próbowałaś? – upewnił się ciemnowłosy.
-  Jakoś nie był okazji – burknęła w odpowiedzi dziewczyna.
- Nie masz się czego wstydzić – uspokoiłam ją. – Każdy z nas ma jakieś drobne sekreciki, dotyczące czegoś, czego nie robił. Prawda, Justin?
- Och, tak.
- W takim razie jaki jest twój? – zainteresowała się od razu Cassandra.
- Em… Nie wiem, robiłem naprawdę dużo rzeczy – wykręcał się.
- Ściemniasz – syknęłam. – Dobra, to ja będę pierwsza. Nigdy nie widziałam żadnej części „Gwiezdnych Wojen” – wyznałam, spuszczając wzrok.
- Żartujesz? Dziewczyno to klasyka! – oburzył się chłopak, na co tylko pokazałam mu język.
- Poczekaj, aż dobierzemy się do twoich tajemnic – ostrzegłam go. Przez chwilę próbowałam sobie przypomnieć czy wiem o czymś, czego mógłby się wstydzić, ale jak na złość, nie mogłam sobie niczego takiego przypomnieć.
- Nie mam nic do ukrycia – odparł pewnie, uśmiechając się z wyższością. Strasznie mnie korciło, żeby utrzeć mu tego zadartego nosa.
- Hej, przeczytałeś w końcu tą lekturę, którą omawiamy na angielskim? – przypomniało mi się nagle. Spuścił wzrok. Trafiony, zatopiony. – Wypożyczyłeś ją chociaż? – Głucha cisza. – Wiesz w ogóle, że w szkole jest coś takiego jak biblioteka, prawda?
- Jasne, że tak – obruszył się. – Tylko nie często tam bywam.
- Kiedy ostatnio? – wtrąciła szatynka. Patrzyłam na niego z wyczekiwaniem.
- Nigdy – bąknął ledwo słyszalnie i niewyraźnie.
- Nigdy w naszej szkole czy nigdy w życiu? – zapytałam, powstrzymując śmiech.
- Nigdy-nigdy – wymamrotał zażenowany. Czy ja dobrze usłyszałam?
- Nie gadaj! – pisnęła moja przyjaciółka.
- Właśnie mówię! – uniósł się, a ja ze śmiechem obserwowałam jak robi się cały czerwony. Dziwny człowiek. Pytanie o jego życie seksualne było dla niego zabawne, ale czytanie książek to temat tabu.
            Faceci.
- Jak to możliwe? – dopytywałam, a mój głos był mieszaniną rozbawienia i niedowierzania.
- Jakoś nie było okazji – burknął tylko.
- Ale… Przecież chodziłeś kiedyś do normalnej szkoły… Rozumiem, że teraz, kiedy masz tyle obowiązków, ale jako zwykły dzieciak chyba nie miałeś wyboru, gdy przerabialiście coś na lekcjach – mówiła brązowooka.
- Od początku miałem na pieńku z bibliotekarką, bo biegałem i krzyczałem na korytarzu, więc wypożyczali mi wszystko koledzy. Część książek posiadali też moi dziadkowie – wyjaśnił, biorąc głęboki wdech i próbując ukryć zawstydzenie.
- Bałwan – rzuciłam, na co pokazał mi język.
- Hej! Mam genialny pomysł! – krzyknęła Cassie, że aż się wzdrygnęłam. Spojrzałam na nią niepewnie. Jej pomysły nie zawsze były tak genialne, jak jej się zdawało. – Zróbmy po kolei każdą z tych rzeczy, której jedno z nas nie robiło – paplała, uznając nasze milczenie za pozwolenie. – Nie mówię, że teraz, ale jak wrócimy do szkoły to możemy iść do biblioteki, w jakiś weekend zrobimy maraton „Gwiezdnych Wojen”, a w ferie możemy pojechać na parę dni w góry i nauczycie mnie jeździć – zaproponowała, uśmiechając się z zadowoleniem. W sumie to nie był taki zły plan, chociaż nie byłam przekonana do tego wyjazdu. Przebywanie przez całą dobę w pobliżu Biebera mogło się dla mnie źle skończyć.
- Ty, to jest nawet dobre – stwierdził Justin, zanim zdążyłam się nad tym zastanowić. – No, może prócz tej biblioteki, ale jestem w stanie się poświęcić – dodał nieco niechętnie.
- O jacie, wielki Justin Bieber tak się dla nas poświęca, chyba zacznę oddawać ci pokłony – zażartowałam, za co zaczął mnie łaskotać.
- Bieber! Przestań! – pisnęłam.
- To bądź milsza! – zażądał, jeszcze bardziej mnie męcząc.
- Dobra! – poddałam się w końcu, a on dał mi spokój. – Nienawidzę cię – mruknęłam pod nosem.
- Słyszałem.
- I dobrze – powiedziałam już głośniej.
            Później trochę pograliśmy w karty, ale skończyło na tym, że zaczęliśmy się kłócić, bo każde uważało, że ktoś oszukuje. Cassandra wpadła na kolejny świetny pomysł i postanowiliśmy rozpakować upominki, którymi wzajemnie się obdarowaliśmy. Pierwsza, oczywiście, rozerwała swój prezent moja przyjaciółka. Była strasznie niecierpliwa, ale przy tym podekscytowana jak dziecko, co wydawało mi się naprawdę urocze.
- Co dostałaś? – spytałam, czując, że udziela mi się jej entuzjazm. Podała mi płaskie, kwadratowe pudełko, a ja wytrzeszczyłam oczy, po czym wybuchłam śmiechem. – Serio, Bieber? Dałeś jej na prezent własną płytę? A co ja dostanę? Koszulkę z twoją podobizną? – naigrywałam się, rozbawiona. Szatyn się naburmuszył, a ciemnooka zdawał się być lekko zakłopotana.
- Amy, ja go o to poprosiłam – wydukała po chwili.
- Co? – wydusiłam, opanowując wreszcie śmiech.
- To co słyszałaś – mruknęła.
- Wow, nie wiedziałam, że jesteś jego cichą wielbicielką – bąknęłam, uśmiechając się do niej nieco zgryźliwie. Oczywiście, były to tylko przyjacielskie docinki. Akceptowałam moich przyjaciół ze wszystkimi wadami i upodobaniami, bo tak samo oni zaakceptowali mnie.
- Zawsze go lubiłam. Musiałam wykorzystać okazję, bo od kogo mogę dostać wersję deluxe i to z dedykacją, jak nie od niego samego? – wyjaśniła pogodnie. – Twoja kolei – dodała, patrząc znacząco na Justina, który od razu wziął od niej paczkę. Pewnym ruchem rozerwał opakowanie i zaczął bacznie oglądać jej zawartość. Okazało się, że była to czarna bluza z wielkim, białym napisem „SWAG”.
- O rany, to takie… w moim stylu  - powiedział po chwili z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy. – Wiesz jak trafić w czyjś gust – pochwalił ją. Dziewczyna wyglądała jakby zaraz miała pęknąć z dumy i nie kryła swojej radości.
- Ciebie nie trudno przejrzeć – wtrąciłam.
- To ciekawe co dostanę od ciebie? – odparł, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Teraz jej kolei – upomniała go moja przyjaciółka. Wzięłam małe opakowanie i delikatnie je rozpakowałam. Moim oczom ukazał się śliczny zegarek w pięknym odcieniu mięty. Wydawał się być kosztowny i ekstrawagancki. – Może wreszcie autobusy przestaną ci uciekać – zaśmiała się pogodnie.
- Na to akurat bym nie liczyła, ale na pewno mi się przyda. Jest cudny, dziękuję – pisnęłam i mocno ją uściskałam. Po chwili zaczęłam baczniej przyglądać się mojemu nowemu cacku i dostrzegłam przyczepioną do niego karteczkę.
            Drugi prezent jest za choinką. Odpakuj go jak już będziesz sama.
                                                                                              - całusy C.
            Szybko schowałam liścik do opakowania i podałam Justinowi prezent ode mnie. Spojrzał na mnie tak podejrzliwie, jakby sądził, że w środku jest coś pokroju bomby atomowej. Jego mina tak mnie rozbawiła, że aż zakrztusiłam się śmiechem.
- Nie umrzesz od tego – zapewniłam go, powstrzymując rozbawienie. – Musisz tylko wiedzieć, że może nie jest to najdroższy prezent świata, ale nie dlatego, że szkoda mi było pieniędzy. Po prostu ty i tak już wszystko masz, więc postawiłam na coś bardziej od serca – wyjaśniłam, a moje słowa wyraźnie go zaciekawiły, bo zaczął otwierać opakowanie z dużo większym entuzjazmem. Jego nie rozumiejąca mina rozbroiła mnie na łopatki.
            Nie wiedziałam, że srebrna płyta z napisem „Wesołych Świąt, Justin” może wydawać mu się czymś tak nietypowym i zagadkowym. Parsknęłam śmiechem.
- Może lepiej będzie jak obejrzysz to w domu – podpowiedziałam, uśmiechając się szeroko. Ciągle wpatrywał się w płytkę z konsternacją wymalowaną na twarzy. Wtedy tą cudowną chwilę przerwał dzwoniący telefon.
- Przepraszam, ale muszę odebrać – mruknął szatyn. Pokiwałyśmy ze zrozumieniem głową. […]
            Okazało się, że Justin musiał wracać, bo jego menadżer go potrzebował. Rozumiałam to, bo przecież jego praca nie pozwala mu na przerwy, ale i tak było mi trochę przykro, że nie zdążyliśmy zrobić wszystkiego czego zaplanowaliśmy. Pogadałam sobie jeszcze trochę z Cassie, pośmiałyśmy się i pożartowałyśmy, ale dziewczynie zachciało się wypytywać o moje dawne życie. Nie pytała o jakieś prywatne informacje, chciała tylko usłyszeć o kilku sytuacjach z Panem Gwiazdą. Nie łatwo było mi wracać do tych wspomnień, ale przełamałam się i opowiedziałam jej kilka naszych kłótni z samych początków naszej znajomości, o burzy, przez którą musieliśmy zostać na noc w szkole oraz o wyjeździe do Włoch. Pominęłam może niektóre szczegóły, które wydawały mi się zbyt krępujące, ale ani razu nie skłamałam.
            Ciemnooka słuchała mnie z zafascynowaniem, wtrącając jakieś zabawne, a czasami nawet zgryźliwe komentarze, ale wiedziałam, że nie robi tego złośliwie. W końcu jednak i ona musiała wracać, a ja na chwilę zostałam sama. Posprzątałam i włączyłam telewizor, gdzie akurat leciał „Kevin sam w domu”. Niedługo później wrócił Lucas z Andrew i spędziliśmy razem przyjemny, rodzinny wieczór. Uwielbiałam ich i cieszyłam się każdą chwilą. W dodatku odkąd Lucky zaczął spotykać się z Vanessą, cały czas się uśmiechał. Radość wręcz z niego promieniowała i udzielało się to każdemu w pobliżu kilometra. Chciałam korzystać z tej sielanki póki mogłam. […]
            Dwa dni przed sylwestrem ogarniałam wszystko do szkoły, podczas gdy moi współlokatorzy wybyli, żeby spędzić ze sobą męskie popołudnie. Dziwnie to brzmi, zważywszy, że jeden z nich niedługo skończy cztery latka.
            Szczerze powiedziawszy to wolne zaczęło mnie nudzić. Nie pracowałam, bo do nowego roku kawiarnia była zamknięta, a w domu nie było zupełnie nic do roboty. Nie musiałam gotować, bo zostało nam mnóstwo jedzenia ze świąt. Mieszkanie wręcz lśniło czystością, a wszystkie zadania już niemal skończyłam.
            Po obiedzie Lucas oznajmił, że idzie się spotkać ze swoją dziewczyną. Zostałam sama z małym, który zajął się swoim nowym nabytkiem – torem wyścigowym dla ulubionych samochodzików. Postanowiłam w końcu dokończyć „List w butelce” i czytanie całkowicie mnie pochłonęło.           
            Na przedostatniej stronie, gdy cała zalewałam się łzami z powodu obrotu wydarzeń, rozległ się dzwonek do drzwi. Zdziwiona powoli poczłapałam pod drzwi i wyjrzałam przez oczko.
- Andy, wpuść ich do środka, bo ja muszę do łazienki – poinstruowałam malucha i pognałam ubrać kontakty. Nienawidziłam niezapowiedzianych wizyt, ale przyznam, że ta, gdzieś w głębi ducha mnie ucieszyła.
            Wróciłam do dużego pokoju, gdzie czekała na mnie trójka gości. Jeden od razu wziął mnie w ramiona i zakręcił kilka razy wokół własnej osi, co mocno mnie zaskoczyło.
- A za co to? – zapytałam, śmiejąc się jak nienormalna.
- Za najwspanialszy świąteczny prezent – odparł, uśmiechając się szczerze.
- Zawsze do usług – odparłam, zadowolona, że mu się spodobało. Pozostała dwójka przybyszy zdecydowanie bardziej interesowała się moim współlokatorem niż mną, ale i tak porwałam ich w objęcia. – Och, stęskniłam się za wami, łobuziaki – rzuciłam, tuląc Jazmyn i Jaxona. Andy był przeszczęśliwy, że jego przyjaciele wreszcie go odwiedzili i od razu zaciągnął ich do zabawy.
- Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale… - zaczął się tłumaczyć.
- Ciii, cieszę się, że jesteś – przerwałam. – Umierałam z nudów. Młody zresztą też.
- Zawsze do usług – powtórzył mojej słowa, na co odpowiedziałam kolejnym uśmiechem. – Ale teraz czas, żebym wreszcie wykorzystał swój prezent – dodał tajemniczo, a w jego oczach pojawiły się radosne iskierki. Czułam, że moje serce przyspiesza swój bieg. Wiedziałam, że coś wymyślił i wcale nie byłam pewna czy mi się to spodoba.
* * * *
Rany, byłam pewna, że nie dam rady. Strasznie ciężko pisało mi się końcówkę i wiem, że jest strasznie nudna, ale obiecuję, że od następnego zacznie się akcja. Tak w ogóle to w następnym opisuję najważniejszy moment jak do tej pory, więc mam nadzieję, że tego nie zepsuję... Mam teraz sporo wolnego, bo zaczynają się matury, więc postaram się napisać coś na zapas. A następny jak zwykle w piątek. Częściej nie dam rady, wybaczcie ;c
Dziękuję za wszystkie komentarze, kocham Was mocno! 
Jak się podoba nowy szablon? 
Jak myślicie, co wymyślił Justin? :D
Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam ;** 

piątek, 19 kwietnia 2013

[11] "Chcesz mnie wykorzystać."


Rozdział 11 „Chcesz mnie wykorzystać.”
            - Justin? Kompletnie oszalałeś? – wykrztusiłam, widząc szatyna, ledwo utrzymującego się na nogach.
- Przepraszam, Amy, ale… - wybełkotał z trudem, opierając się o ścianę. – Lepiej już pójdę.
- Nie ma mowy. W takim stanie? Nawet jeśli gdziekolwiek dojdziesz, w co bardzo wątpię, to twój ojciec chyba nie będzie zachwycony, widząc cię kompletnie zalanego – stwierdziłam, kręcąc głową z dezaprobatą. Byłam zdziwiona i zdezorientowana. Zastanawiałam się, co mogło się stać, że znalazł się tutaj i to całkowicie po pijanemu.
- Maaasz racjęęę! Jak zaaawsze! – gadał bezsensu, więc bez ceregieli wciągnęłam go do środka i zaryglowałam drzwi. Z trudem doprowadziłam go do kanapy, na którą od razu się przewrócił.
- Co ci strzeliło do głowy, idioto? – zganiłam go.
- Tęsknie za nią! – wyrzucił, niemal wyjąc.
- Cicho, bo obudzisz Andrew – zatkałam mu usta.
- Dobrze, mamo.
- Czy ja ci przypominam twoją matkę?
- Trochę. Jesteś taka troskliwa i ciut zrzędliwa – oznajmił. Walnęłam się w głowę.
- Nie ruszaj się stąd – nakazałam mu i zabrałam się za robienie kawy dla niego i herbaty dla mnie.
- Nie mam zamiaru – odpowiedział, a następnie zaczął coś mruczeć. Domyśliłam się, że jego stan ma coś wspólnego z wizytą Jackie i Mike’a.
            Postawiłam przed nim kubek, z którego od razu zaczął pić. Oczywiście oparzył sobie język, bo był to niemal wrzątek.
- Aaa – wyjęczał, wystawiając jęzor na wierzch.
- Poczekaj, aż ostygnie, geniuszu – poradziłam, siadając w fotelu i dmuchając do herbaty.
- Dzięki, że ostrzegłaś mnie zawczasu – odparł sarkastycznie. Mówił nieco wyraźniej, więc stopniowo wracał do siebie. Wypiliśmy swoje napoje w ciszy. Gdy odstawił pusty kubek, odważyłam się nawiązać rozmowę.
- Skoro już nawiedzasz mnie w takim stanie o pierwszej w nocy, musisz mi wyjaśnić parę spraw – oznajmiłam.
- Jasne, pytaj, powiem wszystko, nawet jeśli rano będę tego żałować – powiedział swobodnie.
- Będziesz, bo jesteś głupkiem. No więc za kim tak tęsknisz?
- Za nią.
- To znaczy? Ma jakieś imię?
- Tak, piękne.
- Bieber, nie mam siły z tobą walczyć. Rozmawiaj ze mną normalnie i konkretnie – zirytowałam się, czując coraz większą senność i zmęczenie. Chciałam dowiedzieć się kilku rzeczy i pójść spać.
- Cherry. Ma na imię Cherry.
            Na moment zamarłam, słysząc swoje dawne imię, ale szatyn niczego nie zauważył, bo rozglądał się po pokoju.
- Ładnie tu urządziliśmy.
- To prawda – potwierdziłam, uśmiechając się pod nosem na wspomnienie popołudnia. – Więc kim jest Cherry i dlaczego za nią tęsknisz?
- Cheeerry! – zawył, przewracając się na bok. – Moja mała Cherry!
- Cicho, bałwanie – zganiłam go ponownie. – Cherry to jakieś dziecko? – spytałam, udając, że o niczym nie wiem.
- To takie słodkie, gdy nazywasz mnie bałwankiem – zmienił temat, jak i nastrój. Nie umiałam zanim nadążyć nawet na trzeźwo, a teraz to już nie rozumiałam zupełnie nic.
- Skup się. Chcę już iść spać, ty pewnie jeszcze bardziej.
- To prześpijmy się.
- Nie, najpierw musisz mi coś wyjaśnić – powiedziałam poważnie, podczas gdy on podniósł się do pozycji siedzącej.
- Chcesz mnie wykorzystać – wymamrotał.
- Nie, skąd. Nigdy nie zrobiłabym niczego wbrew twojej woli – zaprzeczyłam. Spojrzał na mnie rozczarowany.
- Szkoda. Chciałbym, żebyś mnie wykorzystała – wymruczał.
- Opanuj się, chcę już to mieć za sobą.
- A więc szybki numerek – ucieszył się.
- Bieber! – podniosłam głos, ale szybko się opanowałam. – Kim jest Cherry?
- Cherry… - znów mruczał i porządnie się rozmarzył. – Cherry jest… Nie umiem jej opisać słowami.
- Nie chcę jej rysopisu i życiorysu. Powiedz kim jest dla ciebie.
- Wszystkim – odparł krótko. Zabolało.
            Minęło tyle czasu. Prawie trzy miesiące jak moje dawne ja zniknęło z jego życia. Myślałam, że tak będzie lepiej, że o mnie zapomną, bo przecież byłam okropna i nikt za mną nie zatęskni. Przez większość czasu Cherry i Justin byli na wojennej ścieżce, wręcz się nienawidziliśmy, a teraz nagle jest dla niego wszystkim.
- Marzeniem, snem, tęsknotą, miłością – wymieniał.
- Stop, wystarczy. Lepiej powiedz dlaczego z nią nie jesteś? – pytałam, choć znałam przecież wszystkie odpowiedzi. Możliwe, że wiedziałam więcej od niego. Udawanie niewiniątka sprawiało mi coraz większą trudność, bo to zwyczajnie mnie raniło.
- Bo ona mnie nie chce. Uciekła. Zostawiła mnie, a ja nie umiem jej znaleźć – zajęczał, kryjąc twarz w dłoniach.
- Może ona po prostu nie chce być znaleziona – wymsknęło mi się, zanim to przemyślałam.
- Może nie. Ale ja muszę z nią porozmawiać! Muszę jej to wyjaśnić! Wytłumaczyć, przynajmniej spróbować – mówił, a jego głos stawał się coraz bardziej płaczliwy.
- Spokojnie – szepnęłam, siadając obok niego i przygarniając go do siebie. Przypominało to sytuację sprzed tygodnia, tylko rolę się odwróciły. Teraz to ja pocieszałam, a on potrzebował uspokojenia. – Nie mam pojęcia, co między wami zaszło i dlaczego jej już nie ma, ale widocznie nie wie, co straciła, skoro jeszcze po ciebie nie wróciła – nawijałam, podczas gdy jego głowa spoczywała na moich kolanach, a ja głaskałam go po włosach.
- Nieprawda. Kiedyś byłem okropny. Miała prawo mnie nienawidzić. Ale nie chciałem, żeby odeszła! Zmieniłem się i chciałbym, żeby dała mi jeszcze jedną szansę – niemal łkał, tuląc się do mnie, a mnie powoli pękało serce. Byłam pewna, że zanim skończymy tą rozmowę, rozpadnie się na miliony kawałeczków.
- Czasem w życiu nie dostajemy kolejnej szansy. Życie to nie bajka, Justin, ale musimy się podnieść i iść dalej. Pomyśl, może tak będzie dla was lepiej, może takie właśnie jest wasze przeznaczenie – tłumaczyłam mu, choć czułam, jakbym rozmawiała sama z sobą i starała się przekonać do własnych argumentów. – Masz teraz wokół siebie tylu wspaniałych ludzi, którzy nie pozwolą ci upaść. Prawdopodobnie nigdy o niej nie zapomnisz, ale musisz pogodzić się z jej odejściem.
- Nie wiem czy potrafię – wyjąkał, poprawiając swoją pozycję. Nie przestawałam bawić się jego włosami. Były takie przyjemne w dotyku. Uspokajało mnie to, zresztą jego chyba też.
- Potrafisz, tylko musisz się postarać – stwierdziłam. – Chyba wystarczy tej rozmowy. Oboje jesteśmy zmęczeni, pora iść spać. Dobranoc, Justin – rzuciłam, próbując wstać i ściągnąć go z moich nóg.
- Nie idź – wymamrotał, delikatnie się podnosząc i łapiąc mnie w pasie. Poczułam przyjemne ciepło rozprzestrzeniające się w moim brzuchu. Nie miałam serca go tak zostawiać, więc usiadłam z powrotem i poczekałam, aż zaśnie. Gdy nareszcie usłyszałam jego miarowy oddech, ostrożnie wyślizgnęłam się z jego uścisku i przykryłam go kocem. Na pożegnanie pocałowałam go w czoło, pewna, że nawet jeśli nie śpi, to i tak nic nie będzie pamiętać. W końcu udałam się do sypialni, gdzie ściągnęłam kontakty i wykończona, od razu zapadłam w głęboki sen.
* * * *
            Oczami Justina…
            Mozolnie otworzyłem oczy. Byłem kompletnie zdezorientowany. Nie wiedziałem gdzie jestem i dlaczego ani jak się tu znalazłem i co się stało. Przetarłem powieki i ujrzałem szklankę wody. Stała na stoliku obok wraz z pudełkiem tabletek. Rozejrzałem się dookoła. Dobrze kojarzyłem to otoczenie, w końcu sam je przystrajałem.
            Byłem u Amy.
            Powoli wracały do mnie wspomnienia minionej nocy.
            W szkole spotkałem Jackie i Mike’a, brata Cherry. Szukali jej. Opowiadali mi o wszystkich śladach, na które trafili i wypytywali mnie o wszystko. A przecież ja nic nie wiedziałem. Nic mi nie powiedziała, po prostu tej nocy po kłótni wsiadła do auta jakiegoś gościa i odjechała w siną dal, bez słowa. Od tamtej pory,  słuch o niej zaginął.
            Starałem się zapomnieć. Szczególnie odkąd wróciłem do Kanady i poznałem Amandę. Skupiłem się na obowiązkach, zarówno szkolnych, jak i służbowych oraz na niej. Była fascynującą osobą. Jednocześnie tak podobna i różna od Cherry. Nie potrafiłem jej rozgryźć.
            Powrót bliskich Cherry na nowo rozdrapał świeżo zagojone rany. Nie wiedziałem, co robić, więc poszedłem topić smutki w alkoholu. Niewiele to pomogło, więc postanowiłem się kogoś poradzić. Sam nie wiem jak tu trafiłem, ale doskonale pamiętam, co mówiła mi ciemnowłosa.
Czy ja ci przypominam twoją matkę?
Poczekaj, aż ostygnie, geniuszu…
Musisz mi coś wyjaśnić… Powiedz kim jest dla ciebie… dlaczego z nią nie jesteś…
Może ona po prostu nie chce być znaleziona…
Czasem w życiu nie dostajemy kolejnej szansy….
Nigdy o niej nie zapomnisz, ale musisz pogodzić się z jej odejściem…
- Może ona nie chce być znaleziona – powtórzyłem na głos słowa brunetki. – Muszę pogodzić się z jej odejściem – mamrotałem. Nigdy o niej nie zapomnisz…
            Słowa Amy szumiały mi w głowie równie głośno, co sceny minionej nocy. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego ona mi to wszystko powiedziała. Dlaczego w ogóle wpuściła mnie do domu? Jej słowa brzmiały tak prawdziwie, jakby doskonale wiedziała, co czuje i czego chce Cherry. Dlaczego?
- Dzień dobry, śpiochu. Jak się czujesz? – usłyszałem. Wydawało mi się jakby krzyczała, ale zdałem sobie sprawę, że zwyczajnie otumania mnie kac. Bez słowa sięgnąłem po szklankę i tabletkę na ból głowy. Jej milczenie zdawało się pokazywać, że rozumie w jakim jestem stanie. Cierpliwe czekała ze mną, aż tabletka zacznie działać. – Lepiej? – spytała po bliżej nieokreślonym czasie, kiedy głowa przestała tak bardzo mi doskwierać. Pokiwałem głową, delektując się chwilową ulgą.
- Dziękuję – odezwałem się w końcu, zachrypniętym głosem.
- Nie ma sprawy – odparła z uśmiechem, siadając tuż obok mnie. Od razu odurzyło mnie mgliste wspomnienie tego, jak tuliła mnie do siebie, dając mi szansę na wyrzucenie swoich zmartwień i kojąc moje skołatane nerwy.
- Mam na myśli wszystko, co dla mnie zrobiłaś – uściśliłem, czując się mocno zażenowany. Co ja sobie do cholery myślałem tak głupio się upijając i nachodząc ją w środku nocy? – Jest mi wstyd za moje zachowanie i przepraszam, że sprawiłem ci kłopot – dodałem nieco ciszej, słysząc skruchę we własnym głosie.
- Justin – zaczęła. – Przyznam, że nie było to najmądrzejsze posunięcie w twoim życiu. Żadna dawka alkoholu czy innego gówna nie sprawi, że twoje problemy znikną. Ale od tego są przyjaciele, złotko. Miałeś szczęście, bo Lucas akurat wyszedł do swojej dziewczyny, a Andy już spał, więc spędzałam wieczór samotnie i miałam mnóstwo czasu, żeby cię wysłuchać – mówiła, a jej ton pozostawał ciepły i przyjemny. Jednak jakaś nutka w jej głosie sprawiała, że czułem się jak małe dziecko, złapane na gorącym uczynku.
- Jeszcze raz dziękuję – powtórzyłem. W odpowiedzi położyła mi rękę na ramieniu i obdarzyła jednym z najpiękniejszych uśmiechów. W tej chwili nic się nie liczyło. Myślałem tylko o tym, jak cudownie byłoby wziąć ją w ramiona i wreszcie poczuć smak jej ust, ale zamiast tego tkwiłem tam jak kołek, sparaliżowany wstydem i strachem, że znowu coś spieprzę. – Muszę się zbierać, ojciec pewno odchodzi od zmysłów – powiedziałem po dłuższej chwili milczenia, teatralnie wywracając oczami.
- Mam nadzieję, że cię to nie rozgniewa, ale napisałam mu sms’a z twojej komórki – przyznała cicho brunetka.
- Słucham? – wydukałem zaskoczony. – Co mu napisałaś?
- Pomyślałam, że na pewno się martwi, a nie sądziłam, żebyś go uprzedził, że nie wrócisz na noc, więc napisałam, że nie ma się czym przejmować, bo zostajesz na noc u kolegi. Odpisał jedynie „ok.”, co chyba oznacza, że nie jest źle – wyjaśniła, wciąż lekko zawstydzona. – Przepraszam, że naruszyłam twoją prywatność, ale…
- Cii – uciszyłem ją, przykładając jej palec do ust. – To nie ty tu masz za co przepraszać. Uratowałaś tylko mój gwiazdorski tyłek – mruknąłem, na co cicho zachichotała. Doprawdy uroczy dźwięk. – Ale tak czy inaczej, jutro wigilia. Nie będę ci siedział na głowie, po za tym sam mam sporo rzeczy do zrobienia – oznajmiłem, po czym oboje podnieśliśmy się do pionu. Pod wpływem impulsu przyciągnąłem drobną dziewczynę do siebie i mocno przytuliłem. Nie wiem ile to trwało, ale jak dla mnie, wciąż zdecydowanie za krótko. – Naprawdę dziękuję. Mam u ciebie dług wdzięczności.
- Zapamiętam to sobie, Bieber – ostrzegła mnie, śmiejąc się melodyjnie. Uśmiechnąłem się szeroko i przygotowywałem się szybko do wyjścia. Wciąż dziękując tej anielskiej istotce, pożegnałem się z nią i udałem do domu.
            Cieszyłem się, że nie poruszała tematu moich wczorajszych lamentów. Mimo wszystko wiedziałem, że ma sporo pytań i powinienem jej to w najbliższym czasie wyjaśnić. Jednak było w niej coś tak tajemniczego i jednocześnie niepewnego, że nie potrafiłem jej zrozumieć.
            Wiedziałem jedno. Ta dziewczyna sprawiała, że powoli traciłem rozum i kompletnie wariowałem. 
* * * *
Matko, kocham Was najmocniej! Dziękuję za te wspaniałe 15 komentarzy pod ostatnim rozdziałem <3 Chyba muszę Was częściej szantażować :D Mam nadzieję, że od czasu do czasu dacie znać o swojej obecności, bo to naprawdę mnie motywuję. Przynajmniej klikajcie "czytam" pod rozdziałami, a ja już będę szczęśliwa :) 
Jak Wam się podoba rozdział? Ja jestem całkiem zadowolona. Czyż pijany Justin nie jest uroczy? Haha :D Jak myślicie, co będzie dalej? Czy sekret Amy kiedyś się wyda? 
Skończyły mi się zapasowe rozdziały, ale do piątku coś wymyślę. Niestety, częściej niż raz w tygodniu nie dam rady dodawać, choć jak na mnie to i tak bardzo często. 
Pracuję nad nowym szablonem, zobaczymy, co z tego wyjdzie. 
Jeszcze raz dziękuję!
Kocham Was strasznie <3
Pozdrawiam ;** 


piątek, 12 kwietnia 2013

[10] "Ja mogę być mała, ale facet karzeł to już wstyd."


Rozdział 10 „Ja mogę być mała, ale facet karzeł to już wstyd.”
            Zostałam w domu do końca tygodnia. Cassie i Justin odwiedzali mnie na zmianę, a czasami nawet jednocześnie. Byłam im bardzo wdzięczna i z lekkim niepokojem obserwowałam jak stajemy się sobie coraz bliżsi. Martwiło mnie to szczególnie w przypadku Pana Gwiazdy. Im więcej o mnie wiedział, tym większa była szansa, że pozna mój sekret, a przecież tyle pracowałam, żeby ułożyć sobie na nowo życie. Jego odkrycie mogło zniszczyć moją wielomiesięczną walkę o lepszą rzeczywistość.
            Postanowiłam na razie się tym nie przejmować i żyć chwilą. W tym momencie całkowicie pochłaniały mnie przygotowania świąteczne. Został już tylko niecały tydzień do Wigilii. Musiałam przyznać, że moi nowi przyjaciele bardzo mi pomagali. Miałam już dla nich prezenty, a także dla moich współlokatorów oraz pudło dekoracji w szafie i choinkę w bagażniku Biebera. Przygotowałam też już wszystkie potrzebne przepisy i listę spożywczych zakupów.
            Niestety musiałam wrócić do szkoły, nadrobić zaległości i napisać kilka egzaminów. Niby nie były one specjalnie trudne, ale stres towarzyszył mi do ostatniej minuty. Klasa maturalna to nie przelewki. Musiałam się porządnie wysilić, jeśli chciałam się dostać na dobre studia.
            Była środa. Od jutra zaczynała się przerwa świąteczna. Napisałam końcowy test z angielskiego i po ostatniej lekcji spotkałam Justina. Mieliśmy uknutą małą intrygę, żeby sprawić Andrew niespodziankę.
- Wiem, że mam wpaść po czwartej, ale pomyślałem, że odprowadzę cię do domu – zaproponował, a ja nie widziałam żadnych przeszkód, więc przytaknęłam. – Tylko omówię coś z panią francuskiego. Poczekasz na mnie chwilkę?
- Jasne, leć – mruknęłam i skierowałam się do swojej szafki. Musiałam zabrać parę rzeczy do domu, a w szczególności strój sportowy, który wymagał natychmiastowego prania. Zagłębiłam się w poszukiwania, gdy usłyszałam czyjąś rozmowę.
- Dziękuję panie dyrektorze za pański czas i pomoc – podziękował jakiś męski głos, który wydawał mi się do bólu znajomy.
- Wie pan gdzie możemy znaleźć Justina? Do niego też mamy kilka pytań – wtrąciła druga osoba, tym razem dziewczyna. Nie wytrzymałam i z niepokojem wyjrzałam zza drzwi szafki.
            Zamurowało mnie.
            Amy.
            Halo!
            Weź przynajmniej oddychaj!
            Byłam bliska zawału. Schowałam się z powrotem za drzwiczkami i próbowałam uspokoić oddech. Nie, to nie możliwe – myślałam gorączkowo. – Na pewno mi się przewidziało. Po chwili, dla pewności, wyjrzałam jeszcze raz. Nic się nie zmieniło. Coraz bardziej panikowałam.
            Nieopodal, jakieś pięć metrów ode mnie, pod drzwiami gabinetu dyrektora, stały dwie znajome i niegdyś bliskie mi osoby. Z przejęciem rozmawiały o czymś z dyrem. Byli w mojej szkole. Szkole Cherry…
            Nie kontrolowałam swoich myśli, które pobiegły własnym torem i wymyślały tysiące nieprzyjemnych scenariuszy. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie widziałam mojego brata, po którym ślad zaginął ponad pół roku temu i moją kuzynkę, która w sierpniu została wysłana do Australii. Co, do cholery, robili, w moim mieście, w Kanadzie? Odpowiedź była oczywista, ale ciągle nie chciałam dopuścić jej do głosu.
            Szukali Cherry.
            Zamknęłam szafkę i szybkim krokiem stamtąd odeszłam. Chciałam stąd jak najszybciej zniknąć. Poczułam jednak silne uderzenie i przed upadkiem uchroniły mnie czyjeś silne ramiona.
- Ostrożnie – usłyszałam głos Gwiazdorka. – Możemy iść, tylko wezmę kurtkę – oznajmił, a ja pokiwałam sztywno głową, wciąż patrząc w ziemię. – Hej, co się stało?
- Nic, ale słyszałam, że ktoś się szuka. Chce porozmawiać, a ja już nie mogę czekać – wykrztusiłam w końcu przez zaciśnięte gardło. Wyminęłam go i miałam ochotę biec, ale starałam się zachowywać w miarę normalnie.
- Amy, o co chodzi? – zawołał za mną.
- Lucas zadzwonił, ale to nic poważnego. Po prostu muszę już iść – odpowiedziałam, na chwilę się do niego odwracając.
- Zobaczymy się później? – zapytał wciąż zmartwiony. Wymusiłam uśmiech.
- Nie daruję ci jeśli spóźnisz się chociaż minutę – zagroziłam i pomachawszy mu na do widzenia, czym prędzej udałam się do domu. […]
            Ponad godzinę później jedliśmy w trójkę obiad, u mnie w mieszkaniu. Lucky znów pracował do późna, a Andrew był u taty Justina, żebyśmy mogli przygotować świąteczny wystrój i zrobić mu niespodziankę.
- Problem już rozwiązany? – spytał szatyn, patrząc na mnie znacząco.
- Tak, to było zwykłe nieporozumienie – wyjaśniłam, starając się brzmieć przekonująco.
- Wyglądałaś na przejętą – zauważyłam.
- Cały dzień martwię się czy to wszystko się uda – mruknęłam.
- Masz tu dwóch speców od niespodzianek, co ma się nie udać? – wtrąciła Cassie. Obdarzyłam ją wdzięcznym uśmiechem.
- Lepiej powiedz kto cię szukał i dlaczego – zmieniłam temat, przyglądając mu się badawczo.
- Jestem mega gwiazdą, ciągle ktoś czegoś ode mnie chce – odpowiedział dumnym tonem.
- No oczywiście, a tak na serio? Nie wyglądali na twoich fanów – dopytywałam się.
- Ech, starzy znajomi i niedokończone sprawy – przyznał w końcu, krzywiąc się lekko.
- Możemy jakoś pomóc? – zapytała od razu moja przyjaciółka, wciągając makaron.
- Myślę, że dam radę, ale dzięki – wymamrotał, dłubiąc w talerzu. – Całkiem nieźle gotujesz – rzucił, ewidentnie próbując odwrócić naszą uwagę. Udałam, że mu się udało, nie chcąc się narzucać.
- Dziękuję, staram się.
- A tak w ogóle gdzie są twoi rodzice? – spytał niespodziewanie. Wcześniej rzadko pytał mnie o sprawy osobiste, ale ostatnio czuliśmy się w swoim towarzystwie coraz pewniej i pozwalał sobie na więcej.
- W Japonii – odparłam krótko, obojętnym tonem.
- Dlaczego?
- Bo tata dostał tam pracę.
            Na szczęście, byłam na to przygotowana od czasu rozmowy z dyrektorem, ale i tak nie czułam się zbyt komfortowo.
- Kim jest? – pytał dalej.
- Biznesmenem. Nie za dużo mogę ci o tym powiedzieć, bo nigdy mnie to za bardzo nie interesowało – uprzedziłam kolejne pytania.
- Dlaczego z nimi nie pojechałaś?
- Piszesz książkę? – burknęłam, unosząc brwi.
- Nie, jestem tylko ciekawy.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Bieber – wytknęłam mu, ale wzruszył jedynie ramionami. – Wiedziałam, że się tam nie odnajdę.
- I pozwolili zamieszkać ci tu samej? – zdziwił się.
- Z początku miałam mieszkać z babcią w Tennessee, ale byłaby dla niej ciężarem. Ma już swoje lata – wytłumaczyłam.
- Ale czemu wylądowałaś tutaj?
- Bo Lucas i Andy to moi kuzyni i byli moją ostatnią deską ratunku, jeśli nie chciałam skończyć wśród skośnookich – zaśmiałam się, wywracając oczami.
- Lucas to nie twój chłopak? – wydusił po chwili, wytrzeszczając oczy.
- Puknij ty się w ten durny łeb, Bieber – warknęłam. – I zamknij usta, bo ci mucha wpadnie – dodałam, śmiejąc się z jego miny. – Jesteśmy rodziną, nie małżeństwem.
            Wreszcie się otrząsnął i uśmiechnął łobuzersko. Ten uśmiech zawsze mnie rozbrajał.
- To wiele wyjaśnia. Ale…
- Koniec przesłuchania! – wykrzyknęła Cassandra, gdy kopnęłam ją pod stołem. – Jeśli rzeczywiście tak bardzo chcecie się poznawać to przynajmniej zagrajmy w „prawda albo wyzwanie”, żeby każdy miał szansę się wypowiedzieć – zaproponowała. Ten pomysł na początku mnie przeraził, ale w sumie czemu nie?
- Zgoda – stwierdziłam, uśmiechając się przebiegle.
- No nie wiem… - wahał się ciemnooki.
- Masz coś do ukrycia, bałwanie? – podjudzałam go.
- Skądże. Dobra, gramy. To może użyjemy butelki? – Poderwał się z miejsca, a ja westchnęłam. Wskazałam mu ręką butelkę po soku malinowym i zaraz zaczęliśmy grę. Padło na Justina.
- Prawda czy wyzwanie?
- Prawda.
- Na pewno? – spytałam.
- Zaczynam się bać…
- I dobrze, Bieber.
- Auer, myślisz, że masz jakieś pytanie, które może zwalić mnie z nóg? – zapytał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Może.
- Pytaj o co chcesz.
- A co jeśli to dotyczy twojego życia seksualnego? – usiłowałam go zawstydzić, ale w tym temacie nie było to takie łatwe.
- Jeśli chodzi o coś seksualnego to wolę wyzwanie – wymruczał, poruszając znacząco brwiami. Widziałam kątem oka jak Cassie się rumieni, a ja nie wytrzymałam i po prostu zaczęłam się śmiać.
- Opanuj się, napaleńcu. Moje pytanie brzmi… […]
            Gra była naprawdę zabawna. Szczególnie jeśli chodziło o wyzwania. Musiałam zjeść czekoladę, stojąc na głowie, Cassandra wypić ohydną miksturę przygotowaną przez ciemnowłosego, a on sam… Cóż, najbardziej mu się oberwało. Kazałyśmy mu iść do sąsiadki nad nami i zarzucić żenującym żartem. Spytał „czy pani lodówka chodzi?”, a gdy odpowiedziała, że tak, musiał dorzucić „to niech pani pilnuje, żeby nie uciekła”. Urocza, starsza pani stwierdziła, że jest nienormalny i pogoniła go, trzepiąc go parasolem. Śmiałyśmy się z niego dziesięć minut, a dodatkowo moja towarzyszka nagrała wszystko z ukrycia telefonem i mogłyśmy go teraz szantażować.
            Po tym zdarzeniu, Bieber wymiękł i wybierał tylko pytania, a my nie umiałyśmy już wymyślić nic krępującego, więc zakończyłyśmy zabawę i zabraliśmy się za to, po co tu przyszli. Ustawiliśmy w kącie choinkę, która czekała całe popołudnie w przedpokoju. Zaczęłyśmy ją dekorować, podczas gdy Justin rozplątywał lampki i wieszał je dookoła pokoju.
            Półtorej godziny później niemal wszystko było gotowe. Musieliśmy tylko założyć gwiazdę na czubek świątecznego drzewka, ale sięgało ono, aż do sufitu i pojedynczo żadne z nas tam nie dosięgało. Chciałam iść po krzesło, ale ciemnooka stwierdziła, że zabawniej będzie jeśli Gwiazdorek mnie podsadzi. Ha, ha.
- Nie ma mowy. To chucherko mnie nie udźwignie! – stwierdziłam brutalnie.
- Ej! Może i masz wielki tyłek, ale jestem silniejszy niż wyglądam – odgryzł się.
- Uważaj na słowa, bałwanie – ostrzegłam go.
- Dobra, koniec kłótni. Po prostu wskocz mu na plecy i miejmy to z głowy – nakazała Cassie, uśmiechając się przebiegle. Posłałam jej zabójcze spojrzenie i nie zamierzałam się ruszyć. Pan Gwiazda miał jednak inne plany, bo po prostu do mnie podszedł i przerzucił mnie sobie przez ramię.
- Bieber, zwariowałeś! Postaw mnie na ziemię! – piszczałam.
- Widzisz, nie jestem taki cienki – zauważył i mnie odstawił. – Skoro formalności mamy już z głowy, wskakuj – oznajmił, odwracając się do mnie plecami i lekko kucając. Wywróciłam oczami, ale podeszłam do niego i przyjrzałam mu się niepewnie. W końcu położyłam mu ręce na ramionach i wskoczyłam „na barana”. Zachciało mi się śmiać, gdy on tymczasem układał mnie sobie wygodniej i starał się złapać równowagę.
- Jak się wywrócisz to przysięgam, że nie wyjdziesz tego cało! – zagroziłam, powstrzymując śmiech. W ramach odpowiedzi obrócił się trzy razy dookoła, powodując mój krzyk i zmuszając moje serce do szybszej pracy.
- Skończyliście zabawę, dzieciaki? – zironizowała moja przyjaciółka, podając mi gwiazdę. Chwyciłam ją ostrożnie, a Justin podszedł jak najbliżej choinki.
- Nie dosięgam – jęknęłam. – Mówiłam, żeby po prostu wziąć krzesło.
- Ale z ciebie kurdupel – mruknął z dołu Bieber. Wolną ręką walnęłam go w głowę. – Ał!
- Odezwał się wielkolud. Ja mogę być mała, ale facet karzeł to już wstyd – odpłaciłam mu pięknym za nadobne.
- Szybciej – wysyczał.
- To podsadź mnie wyżej – burknęłam.
- Weź ją na ramiona – zaproponowała Cassandra.
- Nie! – odkrzyknęliśmy jednocześnie. Nareszcie dosięgłam tego głupiego czubka i założyłam ozdobę. Jus natychmiast puścił mnie na ziemię i głośno odetchnął.
- Trochę krzywo…
- Zamknij się – warknęłam ostrzegawczo do szatynki.
- Przynajmniej macie ładne zdjęcie – stwierdziła.
- Co?
- Zrobiłaś nam zdjęcie? – spytałam z niedowierzaniem. Wzruszyła ramionami.
- Była okazja, a wy tak słodko wyglądaliście – tłumaczyła się.
- Wielkie dzięki, marzyłam o zdjęciu z bałwanem.
- Lepsze to niż fotka z prawdziwą czarownicą – odparł, pokazując mi język.
- Uważaj, bo ci go zaraz odgryzę.
- O niczym innym nie marzę – niemal wymruczał, mrużąc „uwodzicielsko” oczy.
- Ty i ta twoja erotyczna wyobraźnia…
            Cassie wybuchła gromkim śmiechem.
- Miło się was słucha, ale muszę już się zbierać – zauważyła.
- Och, rzeczywiście, zrobiło się późno. Dziękuję za pomoc.  – Uśmiechnęłam się z szczerą wdzięcznością.
- Zawsze do usług.
            Odprowadziłam ich do drzwi, jeszcze raz podziękowałam i pożegnałam. To było pokręcone, ale bardzo przyjemne popołudnie. Lada moment miał wpaść tu Lucas, który miał odebrać Andrew od Bieberów.
            Prawie przysnęłam, ale w końcu usłyszałam dzwonek.
- Otwarte! – zawołałam. Chciałam być w salonie i zobaczyć ich miny na widok tego wszystkiego.
- Powinnaś sprawdzać kogo wpuszczasz do domu – zwrócił mi uwagę z przedpokoju mój współlokator. Nie odpowiedziałam, tylko cierpliwie czekałam na nich z aparatem.
- Niespodzianka! – zawołałam, gdy stanęli w progu i zamarli z zaskoczenia. Pstryk! Ich miny zostały uwiecznione i zamierzałam to zdjęcie jak najszybciej wywołać.
- Sama to wszystko zrobiłaś? – wykrztusił Lucky.
- Przyjaciele mi pomogli – wyznałam.
- Jej! Choinka! Ubieraliśmy taką w przedszkolu! Tylko, że ta jest dużo większą i bardziej świeci! – zachwycał się mały, biegając dookoła. Aż mi się robiło ciepło na sercu, gdy go obserwowałam.
- Chciałam, żebyśmy mieli prawdziwe święta – wyjaśniłam, gdy brunet ciągle milczał. Po kilku minutach do mnie podszedł i mocno objął.
- Jest idealnie. Dziękuję – wyszeptał.
- Od tego jest rodzina – powtórzyłam jego własne słowa.
- Muszę ci o czymś powiedzieć – wyznał po chwili. Spojrzałam na niego badawczo. – Poznałem kogoś.
- Hm? Dziewczynę?
- Tak. I chyba się zadurzyłem – wymamrotał po chwili.
- Och, Lucas! To wspaniale! Jak ma na imię? – spytałam.
- Vanessa.
- Piękne imię. Powinieneś ją do nas zaprosić – stwierdziłam. – Może w pierwsze święto?
- Zapytam ją. Czy byłabyś bardzo zła, gdybym ją dzisiaj odwiedził i został u niej na noc? – zapytał niepewnie. – Ma pewien problem i chciałbym być teraz przy niej.
- Skądże, nie ma sprawy, leć – ponagliłam go.
- Dziękuję – odparł, cmokając mnie w policzek.
            Zostałam sama. Andy spał w najlepsze. Przed snem wypytywał mnie o święta i Mikołaja, a emocje nie dawały mu zasnąć. Ostatecznie jednak, wygrało zmęczenie. Sama przysypiałam na kanapie przy jakiejś nudnawej komedii. Nagle rozległo się głośne pytanie. Ocknęłam się i wraz z kocem skierowałam do drzwi. Czyżby coś się stało i Lucas wrócił wcześniej do domu?
            Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, co zobaczyłam po otwarciu drzwi. 
* * * *
Rozdział z dedykacją dla Patiiiii, która jako jedyna czyta i komentuje każdy rozdział. Kocham Cię <3
A teraz mniej przyjemne sprawy.
Możecie to olać, ale muszę się pożalić. Bo to naprawdę przykre, gdy piszecie, że powinnam częściej dodawać rozdziały, a gdy już to robię to nie czytacie ani nie komentujecie. To niesprawiedliwe, bo piszę też dla Was, gdybym pisała dla siebie to bym tego tu nie publikowała... Nigdy nie chciałam robić czegoś takiego, ale muszę wiedzieć, że spędzanie długich godzin na pisaniu i próbach zadowolenia Was są czegoś warte, dlatego kolejny dodam dopiero gdy pod tym rozdziałem będzie 10 komentarzy.
Czytasz = Komentujesz 
Jeśli chcesz być informowany, zostaw dane kontaktowe pod najnowszym rozdziałem lub napisz do mnie.
Pozdrawiam ;** 

piątek, 5 kwietnia 2013

[09] "Prawdziwy bohater."


Rozdział 9 „Prawdziwy bohater.”
            Nazajutrz mój stan znacznie się poprawił i miałam już odwoływać całą sytuację z Cassandrą, ale Lucas kategorycznie mi tego zabronił. W związku z tym zostałam w domu i korzystając z tego, że mogę się już ruszać bez bólu i zachwiań równowagi, zaczęłam nieco ogarniać mieszkanie i sprawdzać nasze zapasy. Najbardziej martwiło mnie, że przez moją niedyspozycję nie zaczęłam jeszcze przygotowań do świąt. Nawet nie wiedziałam jak mam się za to zabrać.
            O dwunastej, gdy mieszkanie było w miarę posprzątane, a lunch dla Andrew przygotowany, postanowiłam wziąć prysznic. Ciepłe strumienie wody jeszcze bardziej poprawiły mój nastrój. Ubrałam się w szare spodnie od dresu i rozciągniętą granatową koszulkę, która nie wiadomo skąd w ogóle wzięła się mojej szafie. Pamiętałam, że wiązała się z nią jakaś dziwna historia, ale mój umysł wciąż był przytępiony i nie miałam siły nad tym główkować.
            Z braku pomysłu zasiadłam na kanapie i zaczęłam czytać książkę, którą przyniosła mi Cassie. „List w butelce” od Nicholasa Sparksa zaczął się spokojnie, ale zachęcająco, więc szybko wciągnęłam się w lekturę i nawet nie spostrzegłam, gdy zrobiła się piętnasta, a w tle rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Zerwałam się z kanapy, zła, że ktoś oderwał mnie od śledzenia losów Garetta i Teresy.
            Powędrowałam do drzwi, marudząc pod nosem i odruchowo wyjrzałam przez „oczko” w drzwiach. Zamarłam, całkowicie sparaliżowana, czując jak ciśnienie skacze, a puls gwałtownie przyspiesza. Odskoczyłam do tyłu, kompletnie bezradna i całkowicie zagubiona.
            Nagle, aż we mnie zawrzało. A więc to taki mądry sposób znalazła moja przyjaciółka na rozwiązanie mojego problemu! Cholera jasna! I co teraz?!
            Dzwonienie się nasilało.
- Amy, jesteś tam? – usłyszałam malucha.
- Amando, wiem, że jesteś chora, więc spodziewam się, że nie wyglądasz najlepiej, ale zaręczam, że nie masz się czego wstydzić – dodał  jego opiekun, jakby wiedząc, że czaję się pod drzwiami.
            Nie przejmowałam się tym, że nie jestem wystrojona i dobrze uczesana, do jasnej ciasnej Anielki! Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie mam kontaktów, a historia mojego t-shirtu jest taka, że to on dał mi ją, gdy jeszcze jako Cherry którejś nocy wylądowałam u niego w domu. Mogłam jeszcze dopisać sobie na czole „to ja! Cherry!” i odprawić mu przyjęcie powitalne.
            Wiedziałam, że nie mogę trzymać ich tam w nieskończoność, ale zwyczajnie panikowałam z braku pomysłów.
- Chwileczkę – zawołałam, słysząc drżenie własnego głosu.
- Amy, naprawdę nie musisz się mną przejmować. Tylko odstawię małego i już mnie nie ma – mówił szatyn.
- Nie, nie. Po prostu właśnie miałam brać prysznic i muszę się ubrać – wymyśliłam na poczekaniu.
- Och – zawstydził się.
            Nie wdając się w dalszą pogawędkę, wpadłam do łazienki, w myślach przeklinając Cassie za jej durne pomysły, i wciągnęłam na siebie szlafrok, szczelnie się opatulając. Następnie dopadłam lustro i w pośpiechu zaczęłam wkładać sobie błękitne soczewki, przez które moje oczy robiły się szafirowe. Co jak co, ale moje brązowe oczy były naprawdę rozpoznawalne, więc na pewno by mnie zdemaskowały. Zasłoniłam twarz włosami, kryjąc brak makijażu. Nie, żebym wyglądała źle, ale przez ostatnie miesiące nakładałam make-up w taki sposób, że moje rysy prezentowały się nieco inaczej niż w rzeczywistości. Nie mogłam teraz tego zaprzepaścić.
            Po głowie wciąż chodziły mi wizję, w których rugam moją kochaną przyjaciółkę, a następnie ją morduję.
- Okej, po prostu go wpuść i powiedz, że musisz skorzystać z toalety, a wtedy doprowadzisz się do pełnego porządku – powiedziałam do swojego odbicia i biorąc głęboki wdech, pomaszerowałam z powrotem pod drzwi. Otwarłam je na oścież i zaprosiłam oczekujących gestem ręki do środka. – Śmiało, wchodź.
- Jesteś pewna? – spytał nieśmiało. Od kiedy wielki Pan Gwiazda był wstydliwy?
- Tak, tak. Trochę mnie zaskoczyłeś – wyjaśniłam i ciągle patrząc w ziemię, wpuściłam go do mieszkania i przekręciłam zamek. – Wybacz, ale muszę skorzystać z łazienki – dodałam. – Rozgość się. Andy zaprowadzi cię do kuchni, napij się czegoś, a jak jesteś głodny to lodówka stoi otworem. Tylko ostrzegam, że  niewiele tam znajdziesz, bo nie zdążyłam zrobić zakupów – nawijałam już zza drzwi kibelka, starając się ukryć swoje zdenerwowanie. Schowałam opakowanie po soczewkach do szuflady i dorwałam się do kosmetyczki. Wyciągnęłam też z suszarki własną koszulkę i szybko się przebrałam. Gdy już dużo bardziej przypominałam Amandę niż Cherry i uspokoiłam łomotanie serca, wolnym krokiem ruszyłam do saloniku połączonego z kuchnią.
            Justin bawił się na dywanie z Andrew klockami. Odkąd zajmował się swoim rodzeństwem, jego podejście do dzieci znacznie się poprawiło. Gdyby nie nerwy, ten widok pewnie by mnie rozczulił.
- Andy jesteś głodny? – spytałam, odrywając go tym samym od zabawy.
- Tak! Bardzo! – zawołał, zrywając się i podbiegając do mnie.
- Nie karmią cię w tym przedszkolu? – zaśmiał się szatyn.
- Ale tam mi nie smakuję! – odparł obrażony.
- Andrew – odparłam surowo – Wiesz, że musisz jeść to, co dają ci tam te miłe panie – przypomniałam mu.
- Wiem – odpowiedział, ciągle nadąsany. – Ale tam nie ma Danonków! Chcę Danonka!
- A co się mówi?
- Prooooszę! – zawył, wieszając mi się na nodze. Ewidentnie był zmęczony, przez co zrobił się marudny. Wywróciłam oczami i wyciągnęłam serek z lodówki.
- Bananowy czy truskawkowy? – zapytałam, choć znałam odpowiedź. Zawsze jadł ten sam smak. Reszta była dla mnie.
- Bananowy!
- Proszę – podałam mu go wraz z jego ulubioną, danonkową łyżeczką, a on obdarzył mnie szerokim uśmiechem.
- Dziękuję, Amy. – I już go nie było.
            Justin przyglądał się temu wszystkiemu z progu, uśmiechając się pod nosem. Widziałam jak mnie obserwował, więc pokazałam mu język.
- Widzę, że czujesz się już lepiej – zauważył.
- Znacznie, dzięki – odparłam. – Jesteś głodny? Zrobiłam lunch, ale nie sądzę, żeby mały coś jeszcze zjadł – wyjaśniłam, na co skinął głową. Potraktowałam to jako potwierdzenie i wyciągnęłam jedzenie, które następnie podgrzałam w mikrofalówce. – Więc Cassandra do ciebie zadzwoniła? – spytałam, niby od niechcenia.
- Tak, gdy byłem na próbie. Mój menadżer prawie mnie zabił, bo nie wyciszyłem telefonu – zaczął opowiadać, grzebiąc w talerzu. – Powiedziała, że masz problem, więc postanowiłem pomóc.
- Prawdziwy bohater – wtrąciłam, uśmiechając się ironicznie.
- Widzę, że czujesz się naprawdę dobrze, skoro masz ochotę mi docinać – odgryzł się, opychając się kuskusem.
- Skarbie, nawet na łożu śmierci będę miała na to ochotę – mruknęłam, puszczając mu oczko. Aż się zakrztusił, przez co zaczęłam się z niego śmiać. wyraźnie zainteresowało to mojego malucha, który zaczął również domagać się mojej uwagi i próbował władować mi się na kolana. – Zaczekaj, aż skończę jeść – zganiłam go, więc postanowił usiąść na krześle obok i zaczął zagadywać ciemnookiego na temat kolejnego spotkania z Jazmyn.
- Musisz się spytać Amy – wyjaśnił ciemnowłosy, za co zgromiłam go wzrokiem.
- Amy…
- Nie wiem, Andy – przerwałam mu. – Jak będziesz grzeczny.
            Po posiłku, władowałam wszystko do zlewu, a mały zaciągnął Biebera z powrotem do zabawy. Cieszyło mnie to, ponieważ dzięki temu nie miałam go na głowie.
- Mam się już zbierać? – spytał Justin, gdy wróciłam do salonu.
- Jeśli musisz. Mnie nie przeszkadzasz – mruknęłam, wzruszając ramionami.
- Prawdę mówiąc, mam wolne popołudnie – odparł, szczerząc zęby w durnym uśmiechu. Z trudem powstrzymałam wywracanie oczami. – Po za tym po drodze wypożyczyliśmy kilka filmów – dodał tajemniczo, na co prychnęłam.
- Mam robić popcorn? – zapytałam, unosząc brwi.
- Jak go masz – rzucił.
- Lepiej pokaż mi te filmy – burknęłam, a on wyciągnął z plecaka kilka opakowań i mi je podał.
- Andy wybierał – uprzedził mnie. Zmarszczyłam brwi. Prócz bajek, które zapewne wybrał mój mały rozrabiaka, były też komedie romantyczne i kilka horrorów.
- Resident Evil? Trzy metry nad niebem? – zaczęłam wymieniać, obserwując, jak na twarz chłopaka wpełza rumieniec. – Andy, ty to wybrałeś? – upewniłam się, ale pokręcił głową i wrócił do zabawy. Justin był już cały czerwony. – Słodki z ciebie burak – zażartowałam. – Proponuję… Mój brat niedźwiedź? Andrew, pasuje ci?
- Taaak! – zawołał i od razu podbiegł do kanapy.
- Włącz to, a ja zrobię ten popcorn – oznajmiłam, podając mu płytkę. Ciągle chciało mi się śmiać z jego zażenowania. Przygotowałam napoje, paluszki i wspomniany popcorn, po czym zaniosłam to na stolik do kawy. Usiadłam z boku, obok mojego aniołka, a szatyn siedział z drugiej strony. Bez słowa oglądaliśmy film, zajadając się przekąskami. Jedynie Andy co chwilę coś komentował albo się o coś pytał, z czego cicho się podśmiewaliśmy.
            W pewnym momencie zrobiło się zupełnie cicho. Zorientowałam się, że maluch z tego wszystkiego zasnął. Podniosłam się, żeby zanieść go do łóżka, ale mój towarzysz powstrzymał mnie gestem ręki.
- Powiedz tylko gdzie – szepnął, a ja wskazałam na odpowiednie drzwi. Delikatnie wziął maluszka na ręce i po chwili zniknął w sypialni. – Śpi jak kamień – oznajmił, gdy usiadł z powrotem. Odpowiedziałam uśmiechem. – Powinienem już iść – dodał po chwili.
- Nie, zostań – poprosiłam. Te dwa słowa wydostały się z moich ust mimowolnie, zanim o nich pomyślałam. – Nie zjem tego wszystkiego sama – wskazałam na jedzenie – i powinniśmy dokończyć film – stwierdziłam stanowczo. Jego spojrzenie zdawało się mówić „kompletnie cię nie rozumiem, kobieto” i zapewne to właśnie cisnęło mu się na usta. Nic jednak nie powiedział, tylko z powrotem włączył film.
            Widziałam, że zamiast na film patrzy na mnie, ale postanowiłam to zignorować i skupiłam się na ekranie. Stało się to, czego się obawiałam. W końcowej scenie… Zebrało mi się na płacz. Zawsze się wzruszałam w tego typu scenach, ale teraz starałam się powstrzymać ze względu na towarzystwo, ale niewiele to dało. Nie wiedziałam też, że w szkłach kontaktowych da się płakać. Łez w moich oczach było coraz więcej i powoli znajdowały ujście, spływając powoli po moich policzkach. Musiało to wyglądać co najmniej dziwnie. Justin jednak uparcie milczał. Chyba już wolałam, żeby mnie wyśmiał, ale on bez słowa podał mi paczkę chusteczek leżących na stole i uśmiechnął się pocieszająco, choć w jego oczach widać było rozbawienie. Cicho prychnął, gdy pociągnęłam głośno nosem.
- Bardzo śmieszne, bałwanie – burknęłam, wydmuchując nos.
- Nie wiedziałem, że w tym wieku można płakać na bajkach – mruknął.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz – wytknęłam mu. Przeniosłam wzrok na ekran i wyświetlana scena znowu mnie rozczuliła, w skutek czego jeszcze bardziej się rozpłakałam. Byłam pewna, że Gwiazdorek wybuchnie gromkim śmiechem, ale gdy tylko na niego spojrzałam, wyraz jego twarzy był nieco zagubiony, a oczy starały się to wszystko zrozumieć. Zdawałam sobie sprawę, że byłam dla niego niezłą zagadką. Niespodziewanie, kompletnie mnie zaskakując, otworzył szeroko ramiona, które aż prosiły się, żeby w nie wskoczyć. Pod wpływem impulsu i wbrew rozumowi, przysunęłam się bliżej i po prostu się w niego wtuliłam, coraz głośniej szlochając. – To takie smutne – wychlipałam, znowu pociągając nosem.
- Ciii – uspokajał mnie, lekko mną kołysząc. Było mi tak przyjemnie, szczególnie, że tak bosko pachniał, a on sam zdawał się stworzony do przytulania mnie. Nie miałam najmniejszej ochoty się ruszać, więc możliwe, że podświadomie trochę to przeciągałam. – To tylko bajka.
- Mhmm – wymruczałam, otumaniona jego bliskością. W końcu jednak zdałam sobie sprawę z własnej głupoty i powoli się od niego odsunęłam. Przez chwilę wydawało mi się, że wydał z siebie jęk niezadowolenia, ale zdałam sobie sprawę, że moja wyobraźnia lubi płatać mi figle. – Sorki – wymamrotałam, odsuwając się jeszcze bardziej.
- Za co? – zdziwił się.
- Za bycie taką beksą – odparłam, ocierając wilgotne policzki. – Przeze mnie masz mokrą koszulkę – zauważyłam, czując, że się zaczerwieniam. Dzięki Bogu, było już ciemno, więc tego nie zauważył.
- Wyschnie – stwierdził pogodnie. – Po za tym dobrze wiedzieć, że jednak masz coś takiego jak serce – dodał, za co dostał z pięści ramię.
- To tylko pozory – odburknęłam. – Żeby zwabić tu takich jak ty i wypruć im flaki.
- Spróbuj – wyzwał mnie.
- Fe, jeszcze bym się otruła – skrzywiłam się teatralnie. – Przyniosę jeszcze coś do picia – oznajmiłam, patrząc na pustą butelkę po Spirte.
- Nie musisz, muszę się już zbierać – powiedział, a ja tym razem nie protestowałam. Zebrał swoje rzeczy i udał się do drzwi, a ja bez słowa go odprowadziłam. – Dzięki za miłe popołudnie – rzucił, uśmiechając się łobuzersko. Pokazałam mu język, ale zaraz potem spoważniałam.
- To ja dziękuję za pomoc – odrzekłam.
- Od tego są przyjaciele – stwierdził.
- Dziękuję – powtórzyłam. – Za to, że na mnie nie naciskasz.
- Zapomnij o tamtym. Albo przynajmniej spróbuj mi wybaczyć, bo zachowałem się jak idiota – zaczął się tłumaczyć, a ja nie zaprzeczałam. – Chcę być twoim przyjacielem, jeśli ty też tego chcesz.
- Nie mam nic przeciwko – oznajmiłam.
- Ale mogłabyś też postawić mi jakieś granice – dodał. Nie do końca zrozumiałam, o co mu chodzi.
- To znaczy?
- Tym razem nie chcę nawalić, ale nie wiem jak się zachowywać. Przynajmniej momentami. Na przykład teraz. Jak mam się z tobą pożegnać? Uścisk ręki, skinienie głowy? – zastanawiał się.
- Dzięki za szczerość – zaśmiałam się. – Hmm… Myślę, że nie mam nic przeciwko przytuleniu – stwierdziłam w końcu. – I tak miałeś okazję mnie dzisiaj wyściskać – zauważyłam. Poruszył znacząco brwiami, za co trzepnęłam go w łeb. – Tylko sobie nic nie wyobrażaj – zagroziłam, nieco żartobliwie. – Dobranoc, Justin.
- Do zobaczenia, Amy – odrzekł i schylił się, żeby delikatnie mnie przytulić. Znowu poczułam ten nieziemski zapach, przez który z trudem się od niego oderwałam. Uśmiechnęłam się jeszcze na pożegnanie, po czym zamknęłam za nim drzwi.
            Przebrałam się w piżamę i opadłam na łóżko. Co za szalony dzień… Jeden chłopak, a tyle zamieszania!
* * * *
Dedyk dla Lamy za EPICKĄ recytację tego rozdziału i sprawdzenie błędów (tak, jeśli ciągle jakieś są to jest to Twoja wina, deklu ;D) 
Dziękuję za wszystkie komentarze i wiadomości! Kocham Was i obiecuję, że teraz postaram się dodawać rozdziały w każdy piątek :) 
Ciągle aktualizuję listę informowanych - jeśli chcesz być jednym z nich, skontaktuj się ze mną albo napisz pod najnowszą notką ;P 
Pozdrawiam ;**