sobota, 17 maja 2014

[30] Epilog

Proszę, przeczytaj notkę pod rozdziałem. To już ostatnia moja wypowiedź, więc poświęć te 2 minutki, będę wdzięczna :)
Epilog.
*około półtorej roku później*
            Zanurzona w gorącej wodzie, wylegiwałam się w wannie, gdy rozdzwonił się mój telefon. Jęknęłam cicho i wyciągnęłam po niego rękę, ocierając ją wcześniej o leżący obok ręcznik.
- Halo?
- Hej, wszystko w porządku? – usłyszałam zatroskany głos, a na moje usta wpełzł leniwy uśmiech. Ten chłopak był istnym ideałem, a ja po prostu pozwoliłam mu odejść. Z głupoty chyba nigdy się nie wyrasta.
- Tak, właśnie się kapię – odparłam, na moment przygryzając wargę. Minęły trzy miesiące od naszego zerwania, a on wciąż codziennie się ze mną kontaktował, tylko po to, by upewnić się, że mam się dobrze . I to wcale nie było nachalne, bo sama pragnęłam by nasza relacja pozostała tak dobra jak wcześniej.
- Co dziś robisz? – zapytał, gdy wolną ręką bawiłam się pianą.
- Hmm, prócz spotkania z Cassie to raczej nic – mruknęłam, mrużąc oczy. – A czemu pytasz? – zainteresowałam się. Zwykle dzwonił późnym wieczorem, pytając jak minął dzień, ale rzadko wypytywał o moje plany. W słuchawce zapadła cisza, przerywana jedynie jego nierównym oddechem.
- Tak sobie – odpowiedział w końcu, ale na tym rozmowa się urywała. Takie zachowanie nie było do niego podobne. Zaniepokoiłam się. – Tęsknię – wyszeptał w końcu, ledwo dosłyszalnie i niewyraźnie, dlatego próbowałam sobie wmawiać, że się przesłyszałam. Takie wyznania też nie były w jego stylu. Był wesoły i wygadany, ale na pewno nie wylewny jeśli w grę wchodziły uczucia.
            Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Też tęskniłam. Na swój sposób. Kochałam jego towarzystwo, kochałam jego wsparcie, kochałam jego uśmiech. Kochałam w nim wszystko. Kochałam go, ale jak najlepszego przyjaciela, jak brata. On niestety widział mnie w zupełnie inny sposób niż ja jego i to właśnie było powodem, dla którego w ogóle zaczął się nasz związek. Postanowiłam dać mu szansę, chociaż nie byłam zakochana.
- Austin…
- Nie musisz nic mówić – przerwał mi. – Obiecaj tylko, że jak wrócę do Atlanty to się zobaczymy – poprosił. – Oczywiście tylko na przyjacielskie spotkanie.
            Na moich ustach błądził słaby uśmiech.
- Przecież wiesz, że zawsze tu dla ciebie będę. Daj znać jak tylko będziesz w mieście – powiedziałam, wyobrażając sobie jaką minę robił, słysząc moje słowa. – A teraz muszę lecieć. Miłego dnia – pożegnałam się i rozłączyłam, wiedząc, że nie będzie miał mi tego za złe.
            Kąpiel przestała być przyjemna, woda wystygła. Wyskoczyłam z wanny i osuszyłam się dokładnie ręcznikiem. Ubrałam się w przygotowane wcześniej ubrania i zabrałam za malowanie i czesanie.
            Moje włosy były teraz ciemnobrązowe i sięgały do połowy łopatek, a końcówki miałam delikatnie rozjaśnione. Zaplotłam sobie trochę niechlujnego kłosa i nałożyłam delikatny makijaż. Gotowa do wyjścia, opuściłam łazienkę i biorąc torebkę ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami, wyszłam na miasto.
            Umówiłyśmy się w pewnej przytulnej kawiarence, która najbardziej przypominała nam tę z Aylmer, gdzie zaczęła się nasza przyjaźń. Cassandra już na mnie czekała przy naszym ulubionym stoliku.
            Przywitałam się z nią gorąco, a kilka sekund później podeszła do nas kelnerka, której złożyłyśmy nasze tradycyjne zamówienie.
- I jak tam mój mały pierwszoroczniaku? – zapytałam, uśmiechając się szeroko. Moja przyjaciółka skończyła liceum rok po mnie, w dodatku z wyróżnieniem i bez problemu dostała się na architekturę wnętrz. Właśnie kończyła pierwszy semestr, a ja pękałam z dumy.
- Odezwała się, dorosła – odpyskowała, wytykając język. Z pewnych rzeczy nigdy się nie wyrasta. – Jest świetnie, ludzie są tacy zakręceni, ale sympatyczni. Mam mnóstwo nauki, ale to nie przeszkadza mi w małych szaleństwach – oznajmiła, poruszając znacząco brwiami. Zaśmiałam się pogodnie. Już sobie wyobrażałam te akademickie imprezy.
- Lepiej opowiedz jakiego przystojniaka już uwiodłaś – powiedziałam, posyłając jej jednoznaczne spojrzenie. Wiedziałam, że trafiłam w sedno, gdy zauważyłam jak uroczo się zarumieniła. – Jest z tobą w grupie? Przystojny? Brunet? Blondyn? – zaczęłam zadawać pytania, na co Cassie wybuchła głośnym śmiechem.
- Nie zapędzaj się tak, po prostu się spotykamy. A wiesz, że nie umawiałabym się z byle kim – fuknęła, wywracając oczami w tak typowy dla siebie sposób, co od razu przywodziło mi na myśl szkolne lata. – A jak u ciebie? Co słychać u Austina?
            Zmieszałam się, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. Nie chciałam opowiadać jej wszystkich intymnych szczegółów, bo ta sprawa była dla mnie wyjątkowo osobista.
- Jest w Toronto, niedługo wraca – odparłam wymijająco, uśmiechając się krzywo.
- Nie kochasz go – stwierdziła nagle, przyglądając mi się uważnie.
- Oczywiście, że kocham. Tylko nie tak jak powinnam – mruknęłam z przekąsem, spuszczając wzrok na swój kubek.
- Nie możesz się do niczego się zmuszać. Widocznie nie jesteście sobie pisani – próbowała mnie pocieszyć, ale nic nie było w stanie poprawić mi humoru.
- Po prostu nie chcę go ranić – stwierdziłam, zerkając na nią ze smutkiem.
- Kontaktowałaś się z Justinem? – zmieniła temat, nie chcąc mnie męczyć. Pokręciłam głową. Z deszczu pod rynnę. Rozmowa o nim również mi nie leżała. Nie widziałam go od zakończenia szkoły. Myślę, że jemu było znacznie łatwiej zapomnieć o mnie niż mi o nim.
            On, jako światowa gwiazda, wydał płytę, wyruszył w trasę, która właśnie dobiegała końca, a w między czasie nagrywał teledyski, film, udzielał wywiadów, brał udział w sesjach i spotykał się z tysiącami różnych osób. Nie miał czasu za mną zatęsknić, a i szansa, że chociaż przypadkiem na siebie wpadniemy była jak jeden do miliona.
            Ja natomiast czułam się jak fanka, która wiernie śledzi jego poczynania przez portale internetowe, gazety i telewizję. Wiem, że byłoby mi łatwiej, gdybym się od tego odcięła, ale to było niemożliwe. Był wszechobecny. Wiedziałam więc w jakie skandale się władował, z kim go ostatnio widywano i w jakim kraju obecnie przebywał. Może nie dokładnie, ale miałam ogólne pojęcie o tym, co się z nim działo.
- Będzie za dwa dni w Atlancie – poinformowała mnie przyjaciółka, wprawiając mnie w niemałe zaskoczenie. – Daje jeden z ostatnich koncertów tej trasy.
            Wzruszyłam ramionami, udając, że mnie to nie ruszyło, ale moje serce od razu zabiło mocniej, a w brzuchu pojawił się specyficzny uścisk. Chyba pierwszy raz od ponad roku znajdziemy się tak blisko siebie.
            Oczywiście moje życie nie polegało jedynie na tęsknieniu i śledzeniu go przez środki masowego przekazu. Żyłam jak każdy normalny człowiek. Uczęszczałam do Akademii Muzycznej, doszkalając się w pewnych dziedzinach, dawałam lekcje śpiewu i gry na pianinie, a także dbałam o relacje z bliskimi.
            Odnowiłam kontakt z ojcem zaraz po tym, jak przeniosłam się na uczelnie do Atlanty. Matka odeszła i słuch po niej zaginął, natomiast tata, z pomocą mojego brata Mike’a, wyszedł z uzależnienia i wrócił do pracy, biorąc pod opiekę kolejne młode talenty. Przez jego znajomości udało mi się sprzedać kilka moich tekstów i zarobić spore pieniądze. Szczerze powiedziawszy, moje dzieła przypadły do gustu niejednej gwieździe i dostawałam coraz więcej telefonów w tych sprawach. Ja po prostu większość wolnego czasu spędzałam na przelewaniu swoich emocji na papier, a skoro za żadne skarby nie chciałam pchać się w show-biznes, to przynajmniej w taki sposób sprawiałam, że moje dzieła się nie marnowały. To było łączenie przyjemnego z pożytecznym. Ja miałam dochód, oni piosenki, które podbijały listy przebojów.
            Porozmawiałyśmy jeszcze z godzinkę, po czym Cassandra musiała lecieć na jakieś dodatkowe zajęcia, więc pożegnałyśmy się i rozeszłyśmy. Wróciłam do swojego mieszkania, które wydało mi się wyjątkowo puste. Przez te trzy miesiące całkowicie skupiłam się na swojej pracy i strasznie je zaniedbałam.
            Na samą myśl o tym, ile roboty mnie czekało, opadłam na kanapę i otworzyłam laptopa. Weszłam na czat i rozpoczęłam rozmowę z przyjaciółmi. Przyznam, że byłam dumna z tego, jak udało mi się odbudować pewne znajomości.
            Miałam całkiem dobry kontakt ze swoją kuzynką, Jackie. Wybaczyła mi wszystkie moje głupoty, choć trochę to trwało. Spędziłyśmy nawet ze sobą tydzień ostatnich wakacji, ale nie paliło jej się do przeprowadzki z Australii do Stanów, więc nasze spotkania nie mogły być częstsze. Niemniej jednak cieszyłam się, że mogłam do niej napisać w każdej sprawie i przynajmniej częściowo odzyskałam jej zaufanie.
            Starałam się minimum jeden weekend w miesiącu przeznaczać na powrót do Kanady i spotkania z Ellie i coraz większą Charice, a także resztą moich dawnych przyjaciół, z którymi utrzymywałam koleżeńskie stosunki. Najchłodniej traktowała mnie Caitlin, ale z Abbie i Christianem dogadywałam się lepiej niż mogłam przypuszczać. Czasami żałowałam, że nie jestem już tą nastoletnią dziewczyną, która przeżywała tyle szalonych przygód i pakowała się w tak wiele kłopotów. Wspomnienia z tamtego okresu nigdy nie zostaną zepchnięte w niepamięć.
            Dorosłość bywała przytłaczająca. Cała odpowiedzialność spoczywała na moich barkach i musiałam sama o siebie zadbać. Niby po części się do tego przyzwyczaiłam, próbując zająć się przez rok szkoły średniej Lucasem i Andrew, ale to nie to samo. Teraz cała młodzieńcza beztroskość wyparowała bezpowrotnie.
            W temacie Lucasa i jego braciszka. Mieszkali kilkanaście mil ode mnie. Lucky zaręczył się z Vanessą i teraz to ona przejęła ode mnie pałeczkę w wychowywaniu młodszego z braci. Brakowało mi tego, ale wiedziałam też, że oboje byli w dobrych rękach. Często się odwiedzaliśmy i wciąż byli dla mnie jak rodzina. Cieszyłam się, że mój przyjaciel wreszcie oderwał się od swojej paskudnej przeszłości i wkraczał w dojrzałość jako nowy człowiek, pozbawiony wielu trosk i problemów, a Andy wyrastał na zdolnego i bystrego chłopaka.
            Popisałam trochę z Abbie i pożartowałam z Chrisem, ale w końcu musiałam oderwać się od komputera i zabrać do pracy. Zjadłam obiad i przelotnie posprzątałam kuchnie oraz salon. Później cała moja uwaga skupiła się na instrumencie stojącym naprzeciwko dużego okna, które umożliwiało mi widok na piękną panoramę miasta. Apartament na najwyższym piętrze drapacza chmur miał swoje uroki.
            Usiadłam do fortepianu i odkryłam klawiaturę. Zaczęłam przesuwać palcami po klawiszach, tworząc z początku nieskładną i nierytmiczną melodię. Spoglądałam na nabazgrany tekst i kilka nut, próbując wyobrazić sobie cały utwór w głowie.
I am feeling so small.
It was over my head
I know nothing at all.
            Nuciłam pod nosem, słysząc jak wszystko nabierało kształtu i wyrazu. Coraz bardziej zadowolona z efektów, pochłonęłam się bez reszty.
You're the one that I love.
And I'm saying goodbye.
            Piosenka była całkowicie szczera, oddawała wszystko, co kłębiło się we mnie od długich tygodni. Melodia nie należała do wesołych, a słowa według mnie wzbudzały emocje i sprawiały, że nawet mi chciało się płakać.
Say something, I'm giving up on you.
Say something...
            Oderwałam się późnym wieczorem, myśląc na zamianę o Austinie i moim dawnym życiu. Byłam z Mahone ponad pół roku. Postanowiliśmy spróbować, a on obiecywał, że jeśli się nie uda to trudno. Żyło nam się spokojnie, ale nawet jako para, sprawialiśmy wrażenie przyjaciół. Po prostu, mimo moich szczerych chęci i jego wielu starań, nie umiałam przełamać tej granicy. To nie miało sensu ani przyszłości. Nie chciałam marnować mu życia, łudzić go czy też dawać niepotrzebnej nadziei. Byłam pewna, że tak cudowny facet bez problemu znajdzie sobie wspaniałą dziewczynę, która z miejsca się w nim zakocha. To widocznie nie miałam być ja. […]
            Dochodziła jedenasta wieczorem. Noc zapowiadała się chłodna i nieprzenikniona, a ja, niczym nie zrażona, ochoczo pokonywałam kolejne alejki parku i podśpiewywałam sobie pod nosem, usłyszaną w radiu piosenkę.
            Próbowałam nie popadać w zbyt głębokie zamyślenie. Starałam się panować nad emocjami, ale znów czułam się jak głupiutka szesnastolatka, czująca przyjemne motylki w brzuchu na myśl o pierwszej randce. Serce kołatało mi się niespokojnie w piersi, oddech był przyspieszony, a nogi z niechęcią stawiały kolejne chwiejne kroki. Miałam wrażenie, że jestem pijana, choć od dawna nie miałam w ustach alkoholu.
            Nie miałam pojęcia na co liczyłam ani skąd we mnie ta nadzieja. Cichutko liczyłam, że pewien osobnik nie zmienił w ostatnim czasie swoich przyzwyczajeń i wciąż udawał się na nocne schadzki po skończonym koncercie. Właśnie w taki sposób poznaliśmy się prawie trzy długie lata temu.
            Cassie powiedziała mi, że z nikim się nie spotykał. Trwał przez jakimś czasie w ustawionym związku z panną Gomez, ale teraz oficjalnie zerwali. Niewykluczone, że do siebie wrócą, ale chodziło tylko o zrobienie szumu i rozgłos. Wiedziałam też, że widział swoją córkę jakieś trzy razy. Ellie dużo mi o wszystkim opowiadała. Zachowywał się w porządku. Płacił alimenty, ale nie narzucał się, bo wiedział, że Baker była z Dylanem i to on był przy ich dziecku przez cały czas. Wolał nie wprowadzać zamieszania i zachować dystans, ale było widać, że się troszczył.
            Co do samej matki, przeczep się przyjął, ale jej życie nie będzie już nigdy takie jak było. Rok spędziła na leczeniach i rehabilitacjach, a nowe serce nie pozwalało na wielkie szaleństwa, więc nie mogła się nadwyrężać, uprawiać zawodowo sportu ani nadużywać alkoholu ani palić. Mimo wszystko, zawsze widywałam ją rozpromienioną i uśmiechniętą. Cieszyła się tym, co miała, a miłość bliskich pozwalała jej rozkwitać.
            Uśmiechnęłam się pod nosem, otulając się szczelniej skórzaną ramoneską. Rozglądałam się nerwowo, ale w około nie było żywego ducha. Zaczynałam się niepokoić, że przyszłam tu na marne. Nie łudziłam się, że na pewno wszystko się uda, ale nie mogłam się pozbyć tej iskierki nadziei, która powoli przygasała.
            Przygryzłam wnętrze policzka i narzuciłam szybsze tempo marszu. Zaczęłam biec, próbując rozładować emocje. Skręcając w kolejną parkową ścieżkę, dostrzegłam zakapturzoną postać na jej drugim końcu. Nie miałam żadnej pewności, ale postanowiłam zaryzykować. Co mogłam stracić? Najwyżej wyjdę na idiotkę, wpadając na obcą osobę.
            Przyspieszyłam, ale sylwetka mężczyzny oddalała się coraz bardziej. Biegłam, ile sił miałam w nogach, jakby od tego zależało moje życie. Swoją drogą, przeklęte botki na obcasie. Następnym razem biorę adidasy. Co ja bredzę, ja nie dożyję następnego razu.
            Zdesperowana, zatrzymałam się, czując jak szklą mi się oczy.
- Justin! – zawołałam zrezygnowana, licząc na cud.
            I tak się stało. Chłopak przystanął, jakby upewniając się, że nie miał omamów.
- Justin! – powtórzyłam i ponowiłam swój heroiczny pościg. Osoba w kapturze, która z każdym krokiem wydawała mi się coraz bardziej znajoma, odwróciła się w moją stronę, a jej twarz oświetlił strumień światła padający z latarni. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, co najmniej jakbym była wymysłem jego wyobraźni.
            Pokonałam ostatnie dzielące nas metry i wpadłam na niego z impetem. Z trudem przyjął na siebie uderzenie i utrzymał się w pionie. Zadarłam głowę by móc na niego spojrzeć. Wciąż wpatrywał się we mnie, jakbym była tylko przywidzeniem.
- Cherry? – zapytał zachrypniętym i lekko drżącym głosem. Zapewne był wykończony po koncercie, ale niewykluczone, że była to też sprawka tego, co poczuł na mój widok. Uśmiechnęłam się szeroko i przejechałam wzrokiem od jego przenikliwych oczu, przez idealne kości policzkowe, po pełne usta, które prosiły się tylko o jedno.
            Wahałam się tylko przez sekundę, a zaraz potem wspięłam się na palce i musnęłam jego miękkie wargi, czując jak przyjemne dreszcze wędrują wzdłuż mojego kręgosłupa. Zarzuciłam mu ręce na szyję, próbując zmniejszyć odległość między naszymi ciałami do absolutnego minimum. Każda komórka jego ciała spięła się pod moim dotykiem, ale po chwili zaczął oddawać pocałunek z jeszcze większą zachłannością. Przejechał językiem po mojej dolnej wardze, a ja rozchyliłam usta, czyniąc tę chwilę jeszcze bardziej namiętną.
            Jego dłonie wodziły po moich plecach, dostarczając mi jeszcze więcej emocji. Rozkoszowałam się jego bliskością, a jego wprawny język sprawiał, że zapominałam o całym świecie. W tej chwili wszystkie miesiące rozłąki poszły w niepamięć, wszystko przestało się liczyć. Na taką chwilę było warto czekać całe życie.
            Odsunęliśmy się od siebie dopiero, gdy zabrakło nam oddechu. Zaczerpnęliśmy głośno powietrza, przyglądając się sobie uważnie. Na moment powróciłam na Ziemię. Nie wiedziałam dlaczego to wszystko zrobiłam, co mną kierowało. To był impuls, którego nie umiałam powstrzymać. To, że odwzajemnił pocałunek jeszcze o niczym nie świadczyło. Pamiętałam jednak o naszej umowie. Oboje byliśmy wolni i spotkaliśmy się ponownie, spełniając tym samym warunki naszego zakładu. Wciąż nie miałam jednak pewności, że dostanę to, o czym tak marzyłam. Jeszcze jedną szansę.  
            Wystarczyło tylko, że spojrzałam w jego czekoladowe oczy, by wiedzieć, że nie mam się, o co martwić. Nie mogła przewidzieć co przyniesie przyszłości i czy to wypali, ale byłam pewna, że spróbujemy, a ja dam z siebie wszystko. Miałam w ramionach całe swoje szczęście i nie miałam zamiaru go tak łatwo wypuścić.
            Szczęśliwa, z cichym piskiem rzuciłam mu się na szyję, a on otoczył moją talię, zamykając nas w mocnym uścisku.

                                                                                                                                KONIEC
* * * *
O rany.
To już.
Żegnamy się.
OnlyHalfEvil odmeldowuję się.
Czy ktoś jeszcze płaczę?
Uch, tego pocałunku wcale nie miało tam być, teraz wyszło tandetnie, ale zdałam sobie sprawę, że przez całą tę część nie było ani jednej takiej sceny, a chciałam Wam wynagrodzić wszystkie niedogodności.
Zakończenie nie jest oczywiste, czyli takie jak lubię. Sami możecie ocenić czy Justinowi i Cherry mogło się udać czy też nie dali rady ze sobą wytrzymać. Chciałam też, żeby wyszło w miarę życiowo dlatego nie wszystko jest idealnie, choć i tak wyszło znacznie pozytywniej niż planowałam. W końcu nikogo nie zabiłam, brawa dla mnie.
Teraz trochę cyferek!
Jeśli przebrnęliście przez wszystkie części, przetrwaliście 458 stron moich wypocin. Ta miała 170. Na Onecie miałam 64 tysiące wyświetleń i 607 komentarzy tutaj prawie 40 tys. i ponad 300 komentarzy. W sumie ponad 100tys. Odsłon i prawie 1000 komentarzy. Może jak na ponad 3 lata tworzenia to nie jest tak wiele, ale mnie i tak zachwyca. Kocham Was za to wszystko, bez Was ta podróż nie byłaby możliwa! Kłaniam się Wam z wdzięcznością z tego miejsca
Nie, nie będzie kolejnej części. Może w wolnej chwili napiszę dodatek ze scenami, których nie dałam rady już tu wcisnąć i dam Wam znać, ale nic nie obiecuję.
To jednak nie koniec. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie!
Tworzę już nową historię. Będzie zupełnie inna, całkowicie odmienny świat. Nie będzie to słodkie lovestory, więc przykro mi jeśli ktoś na takie czeka, bo na razie nie dam rady niczego takiego stworzyć, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.
Moje nowe opowiadania będą dostępne pod adresem:
Na razie nic tam nie ma i na pewno do czerwca nic się tam nie pojawi, może opis bloga albo bohaterowie, ale rozdziały zacznę publikować jak będę ich miała stworzone ok. 10 bo wtedy będę mogła publikować regularnie i nie będziecie czekać miesiącami. Szablon zmienię, bo nie jestem przekonana.
Przy okazji, co myślicie o tym, który jest tutaj? Opanowałam gimpa i się tym chwalę haha
Jeśli czegoś nie wyjaśniałam, coś Was trapi, ciekawi albo cokolwiek, piszcie w komentarzach, na Twitterze albo asku. Możecie też pytać o nowe opowiadanie, niewykluczone, że uchylę rąbka tajemnicy ;>
To chyba tyle ode mnie, dosyć wylewnych poematów.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
Wielkie ukłony dla Was, za to, że dotrwaliście do końca. Szczerze Was podziwiam!
Proszę, ten ostatni raz, dajcie znać, co myślicie!
Pozdrawiam ;**
P.S. Droga Fun, mam nadzieję, że nie masz już focha :D
Na pocieszenie wstawiam okładkę nowego opowiadania *o*


sobota, 3 maja 2014

[29] "Cokolwiek byście nie zrobili, wszechświat i tak naprowadza was z powrotem na siebie."

Rozdział 29 „Cokolwiek byście nie zrobili, wszechświat i tak naprowadza was z powrotem na siebie.”
            Byłam za bardzo oddalona od rzeczywistości, żeby zrozumieć choć połowę tego, co się do mnie mówiło. Dostałam iskierkę nadziei i postanowiłam się jej trzymać tak kurczowo, jak tylko potrafiłam. Pozwoliłam pozytywnym myślą wypełnić mój umysł, pożegnałam się i wyszłam z budynku.
            Powolnym spacerem wróciłam do domu przyjaciółki, która zgodziła się przez ostatnie dwie godziny zająć malcem. Czułam, że nadużywam jej gościnności i nie czułam się z tym za dobrze. Niestety nie bardzo wiedziałam, co innego mogłabym zrobić. Bałam się wrócić do tego mieszkania, a nie miałam nikogo innego, kto by mnie przygarnął. Całe szczęście, że rodzice Cassandry byli tak wyrozumiali, ale ich cierpliwość też miała swoje granice. Musiałam szybko coś wymyślić, bo nie chciałam być dla nikogo kulą u nogi.
            Nazajutrz odstawiłyśmy Andrew do przedszkola i pomaszerowałyśmy do szkoły. Z domu Cassie było wszędzie znacznie bliżej niż z naszego dawnego mieszkania. Praktycznie nigdzie nie musiałam dojeżdżać autobusem.
- Myślisz, że będzie dzisiaj w szkole? – zapytała, spoglądając na nieco zachmurzone niebo. Miała oczywiście na myśli Justina. Na samą myśl o spotkaniu z nim, mój żołądek skręcał się niemiłosiernie.
- Mam nadzieję, że nie, ale wszyscy wiemy, że nie mam za dużo szczęścia – mruknęłam, wkładając ręce do kieszeni szarej bluzy. Teraz, kiedy on już wiedział, nie przykładałam takiej wagi do swojego wyglądu. Wciąż byłam pomalowana i miałam kontakty, ale nie starałam się różnić od Cherry wszystkim, co możliwe, dlatego gdy przyjaciółka zaoferowała mi swoje ubrania, bez wahania wzięłam przetarte jeansy, przydużą koszulkę i zwykłą bluzę. Na nogach miałam czarne trampki, którymi bezlitośnie kopałam każdy napotkany kamyczek czy też inny leżący przedmiot.
- Co mu powiesz? – zapytała niepewnie, jakby bojąc się mojej reakcji. Wzruszyłam ramionami. Nie miałam żadnego planu. Reakcja Justia w szpitalu była tak gwałtowna, że nie miałam pojęcia czego się mogę po nim dalej spodziewać, więc wolałam się tym nie zadręczać.
- Myślę, że nie będzie chciał mnie widzieć, a co dopiero rozmawiać – westchnęłam, gdy dotarłyśmy pod szkolne mury. Otworzyłam drzwi przed szatynką i weszłyśmy do środka. Rozdzieliłyśmy się, bo miałyśmy lekcje w różnych sektorach. Zabrałam książki z szafki i podreptałam pod klasę.
            Na moje nieszczęście, po drugiej stronie korytarza lekcje miał Gwiazdor i już tam stał z jakimiś chłopakami, których nigdy wcześniej nie widziałam. Wyglądał jak normalny chłopak, zwykły uczeń gadający ze swoimi kumplami. Rzadko go takiego widywałam. Na początku ciągle ktoś się koło niego kręcił, bo w końcu kto by nie chciał kręcić z samym Justinem Bieberem? Po paru miesiącach wszyscy się jednak przyzwyczaili i dali mu spokój, tak, że sam mógł decydować o swoimi towarzystwie.
            Poczułam niemiłe ukłucie, gdy zdałam sobie sprawę, że najczęściej decydował się na mnie i Cassie. Często go nie było z powodu pracy, dlatego nie zdarzało się to codziennie, ale mimo wszystko, pamiętałam każdy nasz lunch, przerwę przesiedzianą na schodach, żarty, pogawędki, sprzeczki i docinki. Smutne, że wcześniej nie przywiązywałam do tego wagi i tego nie doceniałam, bo wszystko zapowiadało się na to, że te czasy dobiegły końca i miały nigdy nie wrócić.
            Rozbrzmiał głośny i irytujący dzwonek, więc wślizgnęłam się do klasy i zajęłam swoje stałe miejsce na końcu pod oknem. Lekcja zleciała o dziwo szybko, po skupiłam się na własnych myślach i obserwowała jak powoli z nieba zaczynają spadać krople deszczu. Przeklęłam się w myślach, że nie wzięłam kurtki ani parasola.
            Od razu przypomniało mi się jak rok temu rozpętała się burza i musiałam nocować z Bieberem w szkole. Dokładnie pamiętałam nasze kłótnie i to, że spisał ode mnie zadanie, a później wylądowaliśmy przez to u dyrektora. Uśmiechnęłam się ponuro. Nigdy nie umieliśmy się dogadać, nasze charaktery zbyt bardzo lubiły walczyć.
            Cały czas rozważałam również, co zrobić z zadaniem powierzonym przez Ellie. Nie miałam już czym ryzykować, bo prawda wyszła na jaw. Z drugiej strony skoro pojawił się dawca, istniała duża szansa, że już niebawem moja dawna przyjaciółka sama będzie mogła mu o tym wszystkim powiedzieć albo też zadecydować, że dalej będzie to ukrywać.  Pomimo to, gnębiło mnie poczucie, że ona chciała, żebym to ja zadecydowała. Nie rozumiałam dlaczego, ale skoro taka była jej wola to nie powinnam tego podważać. Czułam, że jeśli nie podejmę tej decyzji to kolejny raz ją zawiodę. Szkoda tylko, że nawet jeśli podjęłabym się tego zadania, nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić.
            Wychodząc z sali, myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej wrócić do domu. Dzień nie zapowiadał się zbyt fascynująco. Pokonywałam kolejne kroki, trzymając książki luźno w rękach. Właśnie wtedy poczułam silne szturchnięcie w ramię, które spowodowało, że przechyliłam się do przodu i wypuściłam wszystko na ziemię. Szybko kucnęłam, żeby to pozbierać, ale przelotnie spojrzałam na winowajcę.
- Uważaj jak chodzisz – warknął jakiś chłopak, stojący obok Gwiazdorka, który patrzył na mnie z pogardą. Mruknęłam coś pod nosem, co skłoniło ich do odejścia. Pozbierałam się i udałam na kolejną lekcję. Wiedziałam, że nie będzie przyjemnie, ale teraz byłam pewna, że moje ostatnie miesiące w tej szkole będą istnym koszmarem. […]
* * * *
            Oczami Justina…          
            Nigdy nie sądziłem, że to wszystko potoczy się w ten sposób. Nie potrafiłem nawet stwierdzić jak się czułem. Jedyne słowo, które przychodziło mi na myśl to rozgoryczony. I rozczarowany. Ewentualnie zagubiony, zawiedziony i zdruzgotany. Do tego wściekły, wkurzony, nerwowy, smutny i zniesmaczony. To wszystko dawało niezłą mieszankę, która kotłowała się we mnie przez te wszystkie dni i nie pozwalała normalnie funkcjonować.
            Miałem ochotę do niej zadzwonić, spotkać się z nią, porozmawiać. Wyrzucić wszystkie pretensje, wszystko wyjaśnić. Ale nie mogłem. Nie wiedziałem czy to kwestia urażonej dumy, czy złamanego serca, ale nie mogłem znieść myśli, że znów spojrzę w te fałszywe oczy, że usłyszę ten kłamliwy głos wychodzący z jej wiecznie zwodzących mnie ust.
            Wytrzymałem i starałem się zapomnieć. To było jednak trudniejsze niż przypuszczałem. Miałem w głowie mętlik. Nie mogłem pojąć, że tak dobrze grała przez te wszystkie miesiące. Oczywiście to wyjaśniało niektóre jej zachowania. Wymigiwanie się od rozmów o rodzinie i przeszłości, odtrącanie mnie, wymówki o tym, że nie mogłaby ze mną być, choć nie mogła tego wytłumaczyć. Z jednej strony rozumiałem, że uciekła i chciała sobie ułożyć życie na nowo, ale z drugiej strony to zaszło za daleko. Jak tak bardzo chciała trzymać się od wszystkich z daleka, mogła wybrać inne miejsce niż jej dawne miasteczko. To była jej najgłupsza decyzja. Po za tym, do cholery! Ona pojechała ze mną szukać Cherry, choć dobrze wiedziała, że nic nie znajdziemy. Po co to było? Żeby zdobyć moje zaufanie albo pokpić sobie, jakim jestem debilem, że niczego nie rozgryzłem?
- Idiota – burknąłem pod nosem. Byłem ślepym głupcem, a ona bawiła się mną jak chciała. To budziło we mnie złość, jakiej nigdy nie czułem, dlatego gdy Jake ją szturchnął, powodując upadek jej rzeczy, nawet się nie zająknąłem. Pomiatała mną przez wiele tygodnie, dlaczego więc miałbym jej bronić?
            W czasie lunchu wymknęliśmy się z chłopakami na papierosa. Nawet ja się skusiłem, choć zdarzyło mi się palić może dwa razy w całym życiu. Nie byłem pewny, co się ze mną działo, ale chciałem się jakoś wyładować, pozbyć tych wszystkich emocji.
            Wracając z powrotem, maszerowałem z wysoko uniesioną głową przez hol, aż usłyszałem obok siebie cichy, niepewny głos.
- Hej, możemy porozmawiać? – Od razu podskoczyło mi ciśnienie. Podziwiałem, że ona wciąż miała odwagę się do mnie odzywać. Miałem ochotę rzucić nią o ścianę i zmieszać z błotem, bo całkowicie na to zasłużyła.
- Nie mamy o czym – wycedziłem przez zęby, zaciskając dłonie w pięści i odwracając się od niej. Od razu przeskoczyła przede mnie i położyła mi ręce na klatce piersiowej. Jej dotyk był dla mnie jak kopnięcie prądem i to już nie był przyjemny, elektryzujący dreszczyk.
- Chcę tylko powiedzieć… - zaczęła, ale jej przerwałem, łapiąc ją z całej siły za nadgarstki.
- Zejdź mi z drogi – warknąłem, głosem przesyconym niechęcią i obrzydzeniem. – Nie chcę słyszeć już żadnego kłamstwa, daj mi spokój i nie pokazuj mi się więcej na oczy. Czy wyraziłem się jasno? – zapytałem oschle, pochylając się bliżej jej twarzy, żeby lepiej widzieć jej wielkie, przerażone oczy. Zdałem sobie sprawę jak sztucznie wyglądały te ciemnoniebieskie tęczówki. Szkoda, że zauważyłem to dopiero teraz. Niemniej jednak widok jej wystraszonej miny napełniał mnie pewną satysfakcją. Skinęła sztywno głową, a ja uwolniłem swój uścisk i ją odepchnąłem. Bez słowo ją ominąłem, mając nadzieję, że poczuje się choć w połowie tak źle jak ja. […]
            Słuchałem muzyki, wylegując się na własnym łóżku. Skończyliśmy nagrywać, a promocja zacznie się dopiero za trzy tygodnie. Minął ponad tydzień odkąd widziałem Amy, Cherry czy jakkolwiek powinienem ją nazywać. Nie pojawiałem się za często w szkole, wymigując się wywiadami lub sesjami. Liczyłem, że jakoś wytrzymam te dwa miesiące w tej szkole i wyruszę w trasę dookoła świata, zapominając o wszystkim, co miało tu miejsce. Postanowiłem, że nie zrezygnuję z powodu jakiejś kłamliwej suki i skończę to, co obiecałem sobie we wrześniu.
- Justin! – usłyszałem, czując szarpanie rękawa. Moja przyrodnia siostra usilnie próbowała zwrócić na siebie moją uwagę. Zdjąłem słuchawki i popatrzyłem na nią z wyczekiwaniem. – Tata mówi, że masz gościa – pisnęła i wybiegła. Spojrzałem na nią z lekkim rozbawieniem, ale zaraz potem dotarł do mnie sens jej słów. Zdecydowanie nie miałem ochoty nikogo widzieć, a gdy zobaczyłem sylwetkę wchodzącej dziewczyny, od razu mnie zemdliło. Podniosłem się do pozycji siedzącej i spojrzałem na nią z irytacją.
- Czego chcesz? – burknąłem nieprzyjemnie, ale mniej wrednie niż gdy zwracałem się do młodej Bludworth. Cassandra przysiadła na skraju łóżka, patrząc na mnie ze smutkiem w jej orzechowych oczach. Miała coś w sobie, że nikt nie potrafił jej odmówić, a jej dziecięcy wygląd sprawiał, że za wszelką cenę chciało się ją chronić przed całym złem tego świata. Moje spojrzenie uległo pewnej zmianie, ale wciąż nie potrafiłem jej traktować tak chłodno, jakbym tego chciał.
- Wiem, że cię zraniła, ale nie musisz wyżywać się na wszystkich ludziach na świecie – zaczęła spokojnie. Wywróciłem oczami. Gadki szmatki, ale po co ona tu do cholery w ogóle przyszła?
- Wiedziałaś o tym – stwierdziłem, mierząc ją wzrokiem. Spuściła oczy na swoje kolana. Poczułem się jeszcze bardziej oszukany, choć nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. – I pozwoliłaś jej na te wszystkie gierki moim kosztem.
- To nie tak, Justin – wymamrotała, znowu na mnie patrząc. – Wiedziałam, że to złe, ale nie mogłam podejmować za nią decyzji. Pewnie mi nie uwierzysz, ale gdy powiedziała mi to wszystko, zaraz po tym jak przyjechałeś, nakłaniałam ją, żeby od razu ci wszystko wyjaśniła. Później naciągnęłam ją na ten sylwestrowy wyjazd, bo liczyłam, że tam się złamie albo ewentualnie sam odkryjesz, co jest prawdą – mówiła, wciąż patrząc mi w oczy i nic nie wskazywało na to, żeby kłamała. – Cały czas próbowałam was sprowadzić na odpowiednią drogę, ale nie mogłam tak otwarcie wszystkiego wyznać. Spróbuj postawić się w mojej sytuacji. Amanda była jedyną osobą, która się za mną wstawiła, gdy mnie poniżano i okazała mi sympatię i chęć do zaprzyjaźnienia się. Źle wobec ciebie postąpiła, ale wcale nie miała złych zamiarów – tłumaczyła mi dalej, nie robiąc przerwy nawet na porządny oddech i zaczynałem się bać, że lada moment się udusi. – Jest naprawdę dobrą przyjaciółką i jako jedyna osoba, która wysłuchiwała ją przez ten czas wiem, że każdą swoją decyzję rozważała przez wzgląd na twoje dobro. Cały czas myślała o tym, żeby oszczędzić ci bólu.
- Coś jej nie wyszło – mruknąłem. – Przestań mydlić mi oczy. Żadne twoje wywody nie sprawią, że jej wybaczę. Postaw się w mojej sytuacji – przedrzeźniałem jej słowa. – Wiedziała, że byłem w niej zakochany, gdy była Cherry i ciągnęła swoje kłamstwa widząc, że zakochuję się w niej jako Amy.
- Czy to nie rozwiązuje twojego problemu? – zapytała. – Byłeś rozdarty między uczuciami do jednej, a drugiej. Teraz możesz mieć je obie.
            Nie odezwałem się. Udałem, że nie ruszyły mnie jej słowa, choć w rzeczywistości wwiercały się w mój umysł. „Możesz mieć je obie” – to były jakieś niedorzeczne żarty. Patrzyłem na nią, jakby była nienormalna, czekając, aż w końcu sobie pójdzie.
Cassie wstała i zbliżyła się do drzwi, widząc, że niewiele może wskórać. Widziałem po jej minie, że toczy ze sobą walkę, bo coś jeszcze cisnęło się jej na usta. Posłała mi kolejne zawiedzione spojrzenie, zrezygnowana, że mimo szczerych chęci i odważnej próbie, nie zmieniła mojego podejścia.
- Sam to przyznałeś – rzuciła, a ja zerknąłem na nią zaskoczony.
- Co?
- Nie ważne jak się nie zachowywała, kim by nie była i czego by nie robiła – i tak się w niej zakochiwałeś – wyjaśniła, uśmiechając się lekko. – Cokolwiek byście nie zrobili, wszechświat i tak naprowadza was z powrotem na siebie – oznajmiła na pożegnanie, a później słyszałem tylko jej cichnące kroki. Położyłem się i zakryłem twarz poduszką, żeby stłumiła mój krzyk.
            Sfrustrowany.
            Kolejne słowo, które oddaje moje obecne samopoczucie. […]
* * * *
            Oczami Amy…
            Tygodnie mijały. Lucas wracał do sił, ale czekała go długa rehabilitacja. Oczywiście pierwszym słowem jakie udało mu się wyrzucić było „przepraszam”. Miałam ochotę go walnąć. O mało nie zginął i nie doprowadził mnie do zawału, a przepraszał za to, że go postrzelono. Fakt, sam się w to po części wpakował. Wiedziałam, że miał czarną przeszłość przez swoją matkę-narkomankę, ale nie sądziłam, że ta przeszłość doścignie go tutaj. Zdecydował się jednak złożyć zeznania, co znacznie usprawniło pracę policji i po paru tygodniach złapali kilku podejrzanych.
            Wynajęliśmy dwa pokoje w mieszkaniu pewnego pogodnego staruszka. Chyba czuł się samotny, bo wyglądał na ucieszonego z naszego towarzystwa. Postanowiliśmy u niego zostać do końca roku szkolnego, a potem przeniesiemy się w zależności od tego, na jaką uczelnię się dostanę.
            Lucky miał zakaz wychodzenia, mogłam go zawozić jedynie do kliniki i z powrotem. Siedział więc w domu, zajmując się swoim braciszkiem, a ja uczyłam się i dorabiałam w pobliskim sklepie do naszego budżetu, żebyśmy mogli rozpocząć swoją akademicką karierę bez zmartwień o fundusze.
            Przesiadywałam w kącie stołówki, zjadając bułkę z serem, gdy z impetem dosiadła się moja przyjaciółka. Miała dzisiaj podkręcone włosy i słodkie loczki okalały jej zarumienioną twarz.
- Musisz mu powiedzieć – wyrzuciła zadyszana. Uniosłam brew, przeżuwając swoje drugie śniadanie i zastanawiając się, co też znowu wpadło jej do tej chorej głowy.
- Hmm? – mruknęłam niezrozumiale.
- O dziecku – szepnęłam, przewracając teatralnie oczami, co miało wyrazić irytację wobec mojej niedomyślności. Omal się nie udławiłam.
- Słucham? – wykrztusiłam. Owszem, Justin robił postępy w swoim zachowaniu, ale daleko nam było do jakiejkolwiek przyjaznej relacji. Po prostu nie wchodziłam mu w drogę, a on zwyczajnie mnie ignorował, odpuszczając sobie nienawistne spojrzenia i obelgi. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym znowu do niego podejść i nawiązać rozmowę, po tym jak mnie ostatnio potraktował. Przez dwa dni miałam ślady jego palców na nadgarstkach. Napędził mi wtedy niezłego stracha.
- To miała być twoja decyzja, a wiem, że chciałaś mu powiedzieć – oznajmiła, unosząc trochę głos. Jej oczy błyszczały i kompletnie nie rozumiałam, dlaczego akurat teraz się na to uparła. – Nie możesz rezygnować przez własne tchórzostwo – dodała, na co się skrzywiłam. Okej, miała racje. Bałam się. Nie tylko tego, że mnie odprawi, ale również tego, że jeszcze bardziej mnie znienawidzi. Kolejna tajemnica, którą przed nim miałam i którą uzna za moje następne kłamstwo.  – Pomogę ci – zapewniła mnie ciemnowłosa, potrząsając energicznie swoimi loczkami. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, ale pokręciłam głową.
- Nie, muszę się z tym zmierzyć sama. […]
            Czekałam na parkingu, napawając się piękną, wiosenną pogodą. Maj był w tym roku wyjątkowo urokliwy. Miałam na sobie tylko czarny t-shirt i cienki sweter, a mimo to było mi duszno. Choć może to kwestia mojego stresu. Czułam jak moje serce niespokojnie kołatało się w piersi, a ja z całych sił starałam się oddychać równomiernie i spokojnie.
            W końcu wyszedł. Pożegnał się ze znajomymi i skierował w moją stronę. Przystanął gdy mnie spostrzegł. Stałam przy jego samochodzie, czując jak ręce mi się pocą, a myśli pędzą w szaleńczym wyścigu. Ruszył nerwowym krokiem, a zdenerwowanie odmalowało się na jego twarzy. Gdy stanął przede mną zauważyłam nutkę ciekawości w jego oczach, co dodało mi trochę odwagi.
- Dwa zdania i dam ci spokój – zapewniłam szybko, biorąc głęboki oddech. – Ellie urodziła dziecko – wykrztusiłam, patrząc na niego z niepokojem.
- Co? – zapytał, unosząc brwi. Wiedziałam, że ojciec Ellie powiedział tylko Pattie, a ona nie przekazała tego nikomu. Justin nawet nie widział Charice, bo mieszkał ze swoim ojcem. Ta sytuacja była dziwna i nienormalna, ale nie zmierzałam nikogo osądzać, bo sama byłam mistrzynią niezręcznych i niezrozumiałych wydarzeń.
- Ellie, ta wysoka, czarnowłosa dziewczyna, z którą się przyjaźniłam w zeszłym roku… - zaczęłam tłumaczyć, ale mi przerwał. Chyba uwielbiał to robić.
- Wiem kto to. Jest w szpitalu, ma operację – odparł, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Okej, więc… - zaczęłam, ale nie umiałam powiedzieć nic więcej.
- Do rzeczy – ponaglił mnie, poirytowany moją nieporadnością. Potrząsnęłam głową i zganiłam się w myślach.
- Otóż ma tę operację bo jej serce nie wytrzymało porodu. Urodziła zdrową córeczkę, imieniem Charice i to… jest też twoja córka – wyrzuciłam na jednym wdechu i poczułam jak wszystko we mnie płonie z emocji. Obserwowałam jak zaskoczenie zmienia się w niedowierzanie i przez chwilę miałam wrażenie, że znowu się na mnie rzuci, więc odsunęłam się dwa kroki do tyłu.
- To jest jakiś żart, prawda? – zapytał z lekką kpiną.
- Nie, Justin. Prawda jest taka, że zostałeś ojcem. I pewnie zastanawiasz się dlaczego dowiadujesz się o tym teraz i dlaczego ode mnie – mówiłam, gestykulując żywo rękami. – Ellie nie chciała żebyś wiedział, po tym co zrobiłeś na imprezie u mnie i miała zamiar usunąć ciążę, ale nie mogła… Poprosiła, żebym pomogła jej pozbyć się ciebie z naszego życia, dlatego powiedziałam ci, żebyś zniknął. Potem sama wyjechałam i wiemy, co było dalej, ale w tym czasie okazało się, że Ellie ma chore serce i napisała list, żebym w razie jej śmierci podjęła decyzję o tym, czy się dowiesz – nawijałam jak zakręcona, a on tylko patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Nie potrafiłam odczytać nic z jego twarzy, a strasznie zastanawiało mnie, co sobie o tym wszystkim myślał. – Ona może z tego wyjdzie, ale decyzja należała do mnie. Przepraszam, że mówię to dopiero teraz. I przepraszam za wszystko inne, choć wiem, że nigdy mi nie wybaczysz – ściszyłam głos i spuściłam wzrok, próbując powstrzymać napływające łzy. Chłopak milczał i pomyślałam, że walczy z tym, żeby mnie nie rozszarpać, więc bez kolejnych zbędnych słów się oddaliłam, próbując całkowicie się nie rozkleić. […]
* * * *
            Oczami Justina…
            Następna rewelacja, która przewracała całe moje dotychczasowe życie. Jak to, do jasnej cholery, jestem ojcem? Czy ją do końca porąbało? To było niewiarygodne. Niemożliwe, żebym ja, Justin Bieber, pokręcony osiemnastolatek, światowa gwiazda, największe odkrycie obecnego stulecia, miał dziecko! Okej, może się z nią przespałem. Może się nie zabezpieczyliśmy, ale to nie znaczyło, że to ja byłem ojcem! Skąd mogłem wiedzieć, że nie puściła się z kimś innym?
            Nie wiedziałem, co robić. Jeśli powiedziałbym Scooterowi, zabiłby mnie. Kolejny skandal to nie to, czego potrzebujemy, szczególnie gdy wychodzi nowa płyta. Kto chciałby słuchać nastoletniego dziecioroba? Rodzice też nie wydawali mi się dobrą perspektywą, ale musiałem się jakoś upewnić, że to moje dziecko. Przez chwilę żałowałem, że się o tym dowiedziałem. Miałem dość otrzymywania kolejnych gówien. Najpierw ta cała sprawa z Amy, a teraz to! Przecież ja zwariuję!
            Rozumiałem, czemu mi to powiedziała. Byłem zły, że tyle przede mną ukrywała, więc chciała uspokoić swoje sumienie i wyznać wszystko, co leżało jej na sercu. Szkoda, że to wcale nie zmieniło niczego na lepsze. […]
            Koniec czerwca był upalny. Wszyscy tłoczyli się, żeby jak najszybciej odebrać świadectwo i raz na zawsze pożegnać się ze szkolnymi murami. Czułem pewną pustkę, wiedząc, że zamykam ten rozdział swojego życia, ale równie mocno odczuwałem ulgę, że ten etap mam już za sobą. Ostatnie miesiące bezpowrotnie mnie zmieniły i ukształtowały we mnie nowego człowieka, który właśnie wkraczał w dorosłe życie.
            Nie musiałem robić żadnych testów, żeby mieć pewność, że Charice jest moją córką. Wystarczyło, że ją zobaczyłem. Tylko ktoś z rodziny Bieberów mógł mieć takie oczy. Miała też moje usta, za to nos i włosy całkowicie otrzymała po matce. Nie mogłem się od niej oderwać. Nie obchodziło mnie, że powinienem ukryć fakt, że to ja jestem ojcem, że to zaszkodzi mojej karierze, że wyjeżdżam w trasę i muszę ją zostawić. Byłem gotów wszystko porzucić, żeby tylko na zawsze trzymać ją w swoich ramionach.
            Rzeczywistość oczywiście zmusiła mnie do czego innego, ale nikt nie miał żalu, szczególnie po tym, co zrobiłem dla Ellie. Przypadkiem odkryłem, że córka chłopaka mamy umiera i postanowiłem zobaczyć, co jeszcze da się zrobić. Użyłem swoich pieniędzy, znajomości i wpływów, żeby znaleźć dawcę i po codziennych wielogodzinnych poszukiwaniach wreszcie się udało. Robiłem to przez wzgląd na moją mamę, ale teraz cieszyłem się dodatkowo z tego, że uratowałem też matkę mojego aniołka. Skoro ja nie mogłem zostać dobrym rodzicem na pełny etat, chciałem, żeby chociaż jej rodzicielka odpowiednio się nią zajęła.
            Podszedłem w todze i czapce ze śmiesznym dzyndzlem na głowie i uścisnąłem rękę dyrektora. Wręczył mi dyplom ukończenia szkoły i pogratulował. Podziękowałem i wróciłem na swoje miejsce. Cały czas myślałem o tym, co mnie ostatnio spotkało i tym, co jeszcze mnie czekało.
            Po skończonej uroczystości, zrzuciłem z siebie odświętny ubiór i poprawiłem włosy. Gdy wychodziłem z łazienki, zauważyłem jak Amy opróżnia swoją szafkę. Zawsze miała w niej bałagan, więc trudno jej było to teraz ogarnąć. Podszedłem bliżej i w ostatniej chwili złapałem lecąc na ziemię przedmiot. Podałem jej go i uśmiechnąłem się nikle.
            Nie rozmawialiśmy ze sobą od tamtego czasu, ale moja uraza do niej powoli słabła i nie chciałem, żebyśmy rozeszli się w całkowitym żalu do siebie nawzajem.
- Dzięki – mruknęła zmieszana, biorąc ode mnie zgubę i kontynuując pakowanie.
- Chciałem się pożegnać – oznajmiłem, co wreszcie przykuło jej uwagę i zmusiło do spojrzenia na mnie. – Tym razem już po raz ostatni – dodałem, nieco ciszej, jakby nawet mnie nie podobało się brzmienie tych słów. Tyle razy marzyłem o tym, żeby już więcej jej nie zobaczyć, a gdy przyszło, co do czego, naszły mnie wątpliwości. Zdecydowanie byłem frajerem.
- Wątpię – odparła, uśmiechając się przelotnie. – Wszechświat się na nas uwziął i czego byśmy nie próbowali, nasze drogi ponowie się krzyżują – stwierdziła, patrząc mi w oczy. Nie mogłem rozgryźć, co sobie myślała, mówiąc to i czułem się zagubiony. Nawet teraz, gdy odkryłem większość jej tajemnic, wciąż była dla mnie zagadką.
- W takim razie do zobaczenia – wykrztusiłem, zdając sobie sprawę, że stoimy nieco za blisko i odsunąłem się. Uśmiechnąłem się trochę wymuszenie i wyminąłem ją.
- Justin! – dobiegło do moich uszu po paru sekundach. Odwróciłem się, patrząc na nią z wyczekiwaniem. Nie chciałem, żeby jeszcze bardziej mi to utrudniła. Pożegnania i odejścia nie były moją broszką. – Obiecaj mi, że jeśli spotkamy się za rok, dwa, może pięć, a ty mi wybaczysz, damy sobie jeszcze jedną szansę – poprosiła ledwo dosłyszalnie, jakby wstydząc się własnych słów. Przez chwilę myślałem, że się przesłyszałem. Przemierzyłem parę kroków, żeby znaleźć się bliżej.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że oboje będziemy wolni – wtrąciłem swój warunek, uznając, że nie miałem nic do stracenia. Jeśli już teraz moja złość mijała, za rok czy dwa może uda nam się nawiązać normalne relacje. A jak nie, każdy odnajdzie swoją ścieżkę w życiu.
- To było dla mnie oczywiste – parsknęła, przewracając oczami. Wyciągnąłem do niej rękę, którą ona lekko uścisnęła na znak przyjętego układu. Następnie wspięła się na palce i cmoknęła mnie w policzek. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie był on tak nieprzyjemny jak ostatnio. Byłem na dobrej drodze. – Do zobaczenia, Gwiazdorku.
* * * * 
Ta-dam!
Liczę na fanfary, udało mi się wreszcie skończyć.
To już ostatni rozdział, w ciągu najbliższego tygodnia ukaże się jeszcze epilog.
I już raz na zawsze pożegnamy się z Cherry/Amy i Justinem :') 
Przyznam, że miałam jeszcze parę pomysłów, mogłabym napisać kilka scen, ale nie chciałam tego dłużej przyciągać. Może kiedyś napiszę jakiś dodatek z wycinkami z ich życia, zobaczy się.
Czytelniczko, która napisała z anonima, bo korzystała z telefonu - miałaś racje. Z początku Lucas miał być dawcą dla Ellie, ale stwierdziłam, że już wystarczy dramatów, po za tym Lucky był moją ulubioną postacią z całego opowiadania i nie potrafiłabym go uśmiercić :P
Ogólnie to jestem zadowolona z tego rozdziału, mam nadzieję, że Was nie rozczarowałam.
Jeśli nie rozwiałam Waszych wątpliwości albo macie pytania do jakiś niewyjaśnionych wątków, piszcie w komentarzach lub http://ask.fm/onlyhalfevil33 bo możliwe, że po prostu o tym zapomniałam :D
Proszę, komentujcie! To już niemal ostatni raz, kiedy liczę na Wasze szczere opinie <3
Pozdrawiam ;**