piątek, 25 kwietnia 2014

[28] "A ty sobie ze mną pogrywałaś jak ze szmacianą lalką."

Rozdział 28 „A ty sobie ze mną pogrywałaś jak ze szmacianą lalką.”
            Miałam ochotę krzyczeć, płakać i wyrwać sobie z głowy wszystkie włosy. Zamiast tego siedziałam na niewygodnym krześle i próbowałam powstrzymać się od ataku paniki.
Zrobiłam, co tylko mogłam. Zadzwoniłam po karetkę, oni sprowadzili też policję. Nie pozwolono mi wyjść z domu, dopóki nie przyjechali. Obawiano się, że i mnie coś się stanie. Więc tkwiłam tam, sparaliżowana. Przyciskając do siebie maleńkie ciałko Andrew i patrząc jak moja bratnia dusza umierała. Dławiłam się łzami.
Nie pamiętałam jak wydostałam się z mieszkania i jak dotarłam do szpitala. Podobno zajął się mną jeden z sanitariuszy. Przy wejściu wpadłam na tatę Ellie i Pattie. Nie potrafiłam nic wykrztusić, zupełnie jakbym zapomniała jak się używa języka. Ktoś im to wyjaśnił i widziałam tylko jak zabierają małego. Ja biegłam przed siebie, próbując dotrzeć do rannego przyjaciela.
Teraz znowu utknęłam. Gubiłam się we własnym cierpieniu. Traciłam kolejną bliską osobę. Jeszcze moment i znowu zostanę na tym świecie zupełnie sama. Porzuciłam jedną rodzinę, tworząc drugą, ale i to miało mi być odebrane.
Dlaczego?
Osunęłam się z krzesła i doczołgałam się pod ścianę. Podciągnęłam nogi pod brodę i schowałam twarz między kolanami. Czułam, że trzęsę się jakbym miała atak epilepsji. Nie miałam już siły płakać, gardło piekło mnie przez suchość i ciągły szloch. Ignorowałam to. To nie miało znaczenia. Nic już się nie liczyło.
- Proszę wstać – usłyszałam, ale nie odpowiedziałam. Nawet nie raczyłam podnieść głowy. – Damy pani coś na uspokojenie – dodała jakaś kobieta. Nie chciałam nic brać. Nie byłam w stanie przełknąć nawet wody. Po za tym to nic nie da, jedynie mnie otumani. A nie mogłam ani na moment stracić kontaktu z rzeczywistością. – Musimy powiadomić państwa rodziców.
- Nie… - zaczęłam, łamiącym się głosem. – Nie mamy rodziców.
            Odważyłam się spojrzeć na pielęgniarkę, a ta patrzyła na mnie ze współczuciem. Nie chciałam tego. Nie potrzebowałam litości. Potrzebowałam, żeby ktoś mi obiecał, że wszystko będzie w porządku, że lada moment Lucky wyzdrowieje i wrócimy spokojnie do domu.
            Lucky, co za ironia. Chyba jednak nie był zbyt wielkim szczęściarzem. Tak samo jak ja. Nieszczęście goniło w moim życiu nieszczęście i po tym wszystkim nie wyobrażałam sobie, że może mnie spotkać coś jeszcze gorszego.
- Niech pani ze mną pójdzie – poprosiła. Nie miałam siły się opierać. Wstałam z jej pomocą i zaprowadziła mnie do jakiegoś gabinetu. Odmówiłam przyjęcia tabletek, obiecując sobie, że nie pokażę słabości. Wmusiła we mnie jednak szklankę wody, co poprawiło stan mojego gardła i jakość mowy. Żołądek jednak ściskał się niemiłosiernie i bałam się, że lada moment zwymiotuję.
            Podziękowałam i wróciłam do poczekalni. Wiedziałam, że czekały mnie dwie nieprzyjemne rozmowy – z lekarzem i policją. Obydwóch bałam się jak cholera.
            Najpierw jednakże postanowiłam udać się do łazienki i w miarę ogarnąć, żeby choć zacząć przypominać człowieka. Przemyłam twarz wodą i spojrzałam w lustro. Oczy miałam przekrwione i lśniące od łez, policzki nieco zarumienione, ale prócz tego byłam zupełnie blada. Włosy miałam w nieładzie, a moje ubrania były wymięte. Nie przypominałam siebie, ale nawet nie miałam przy sobie nic by cokolwiek poprawić. W domu dopiero zaczynałam szykować się do szkoły, a potem wszystko działo się szybko i nie zabrałam ze sobą zupełnie niczego. Tak właściwie to nawet nie wiedziałam kto i w jaki  sposób pomógł mi się tu dostać. Tego wszystkiego było za dużo i czułam, że to nie może dziać się naprawdę.
            Przygładziłam trochę włosy i poczochrałam grzywkę, ale na niewiele się to zdało. Moje brązowe oczy wyglądały na nieobecne i szczerze mówiąc wyglądałam jakbym wymknęła się z oddziału psychiatrycznego, a nie była tu odwiedzającym.
            Wzięłam głęboki oddech, próbując powstrzymać napływającą partie łez i wyszłam na korytarz. Skierowałam się do odpowiedniego gabinetu, modląc się w duchu, żeby usłyszeć cokolwiek pozytywnego.
- Amy! – usłyszałam wołanie i odruchowo się odwróciłam.
            Momentalnie moje oczy się rozszerzyły, a serce zabiło szybciej. Powinnam się odwrócić i uciec, ale stałam jak zamurowana, podczas gdy on biegł, będąc bliżej z każdą sekundą.
Za późno.
            Odruchowo spuściłam głowę, a włosy przysłoniły mi częściowo twarz. Wpadałam w panikę, ale jednocześnie nie umiałam wykonać żadnego sensownego ruchu. W końcu przed moimi oczami pojawiły się czubki jego butów.
- Amy, co się stało? – zapytał troskliwie, a czułam na sobie jego zmartwione spojrzenie. Nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Czułam, że zaraz znowu się rozkleję, a musiałam iść porozmawiać z doktorem.
            Sama nie wiem dlaczego, ale po prostu dałam się ponieść instynktowi i przybliżyłam się do szatyna, mocno się w niego wtulając. Otoczył mnie swoimi ramionami i zaczął gładzić dłońmi po plecach. Przymknęłam oczy, próbując uspokoić oddech.
- Jak się tu znalazłeś? – zapytałam łamiącym się głosem.
- Mama i jej partner przyjechali do domu z Andrew – wyjaśnił krótko, a ja wciąż mocno go ściskałam. – Co dokładnie się stało?
- Muszę iść – wymamrotałam i wciąż osłaniając się warstwą włosów, odsunęłam się i odwróciłam do niego plecami. Niestety, nie uszłam dwóch kroków, a chłopak złapał mnie i obrócił w swoją stronę. Ujął mój podbródek i zmusił do spojrzenia mu w oczy.
            Byłam przerażona. Słowo daję, że moje serce przestało na chwile pracować. Wstrzymałam oddech, a wszystko wokoło ucichło. Byłam tylko ja i on. Z niepokojem i strachem obserwowałam jak jego mina ulega stopniowej zmianie.
            Zaskoczenie, zdziwienie, szok, niezrozumienie, niedowierzanie, kojarzenie i łączenie faktów, frustracja, zdenerwowanie, złość, wściekłość – to wszystko po kolei odmalowywało się w wyrazie jego twarzy.
- Ale.. – zająknął się. – To niemożliwe – wyszeptał, robiąc gwałtowny krok do tyłu.
- Justin – wykrztusiłam oszołomiona, czując, że strumienie łez zaczynają płynąć wzdłuż moich policzków. – Daj mi to wytłumaczyć – dodałam cicho. Zabawny był fakt, że moje kłamstwa utrzymywał mocny makijaż i para soczewek. A gdy raz zabrakło tych prowizorycznych przedmiotów, wszystko runęło jak domek z kart.
            Posłał mi wzrok pełen obrzydzenia, a w jego mina wyrażała odrazę.
            Straciłam go.
            Straciłam wszystko.
- Przez ten cały czas? – zapytał z niedowierzaniem. – To wszystko… było kłamstwem?
- Nie, oczywiście, że nie – odparłam natychmiast, robiąc krok w jego stronę, ale od razu się cofnął.
- Nie zbliżaj się do mnie – syknął chłodno. – Nie mogę uwierzyć! Ale ze mnie frajer, skończony idiota! Przez te wszystkie miesiące dałem się tak oszukiwać! A ty sobie ze mną pogrywałaś jak ze szmacianą lalką – wycedził, zaciskając dłonie w pięści. Nie wiedziałam, co powiedzieć, nie miałam pojęcia jak uświadomić mu, co było prawdą.
- Nieprawda, Justin, wysłuchaj mnie – błagałam, pociągając nosem. – Ja…
- Nic już nie mów – przerwał mi brutalnie. – Nie chcę cię więcej widzieć – warknął na pożegnanie i zanim zdążyłam mrugnąć, już znikał na końcu korytarza.
            Jedyne, na co miałam ochotę to osunięcie się na podłogę i wielogodzinny płacz. Brakowało mi słów by opisać to, co czułam, a w moich myślach panował istny chaos. Cokolwiek działo się z moją psychiką, było to niezwykle bolesne i wykańczające.
            Nie mam pojęcia jakim cudem utrzymałam się na nogach i zmusiłam swoje nogi do marszu. Jakimś cudem dotarłam do odpowiedniego pomieszczenia i usiadłam przy biurku podstarzałego lekarza.
- Jego stan jest stabilny – poinformował mnie i to była jedyna informacja, która do mnie dotarła. Kula nie przeszła na wylot, nie uszkodziła serca, płuc ani wątroby i rokowania były raczej dobre, ale o wszystkim przesądzi najbliższa noc.
            Kamień spadł mi z serca, ale strach nie do końca odpuścił. Po za tym to było tylko jedno z tysiąca moich zmartwień, które obecnie zaprzątały mój umysł.
- Mogę go zobaczyć? – zapytałam z nadzieją.
- Byle nie za długo – odpowiedział mężczyzna. Podziękowałam i szybko skierowałam się do odpowiedniej sali. Zamknęłam drzwi i przysiadłam na skraju łóżka, na którym znajdował się mój nieprzytomny przyjaciel.
- Wracaj do mnie – wyszeptałam, ujmując jego dłoń. – Przynajmniej ty mnie nie zostawiaj – wymamrotałam, przykładając jego rękę do swojego policzka. Nie mogłam go stracić. […]
            Obudziła mnie pielęgniarka. Nie miałam pojęcia jak mogłam zasnąć na łóżku rannego współlokatora, ale widocznie dzisiaj wszystko było możliwe. Oczywiście, jeśli chodziło o złe rzeczy. Przynajmniej jego stan się poprawiał, a jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.
            Rozmowa z glinami poszła łatwiej niż przypuszczałam. Może to fakt, że mniej martwiłam się o życie Lucasa, a może świadomość, że gorzej już być nie mogło i po tym wszystkim nie czułam już nic, a wszystko stało mi się obojętne. Spisali zeznania i obiecali, że zrobią co w ich mocy, żeby dorwać tych sukinsynów, ale nie wierzyłam w ich możliwości. Chciałam tylko, żeby Lucky wrócił do zdrowia i zabrał mnie i Andrew daleko stąd, gdzieś, gdzie będziemy bezpieczni i zaczniemy wszystko od nowa.
            Zdałam sobie sprawę jaka byłam głupia i naiwna. Jak bardzo musiałam mieć chory mózg, żeby przyjechać do rodzinnego miasteczka i myśleć, że nikt nie odkryje tego kim jestem? I dlaczego tak bardzo się uparłam, żeby zamieszkać tutaj? Do cholery, miałam cały kontynent do dyspozycji, a wybrałam jedyne miejsce, w którym mieszkali jeszcze jacyś moi bliscy! Ale jak to mówią, najciemniej pod latarnią. Wszędzie mnie poszukiwano, ale żaden z moich rodziców nie pofatygował się tutaj, żeby cokolwiek sprawdzić. Przyjaciół też nieźle oszukałam. W końcu coś musiało pójść nie tak.
            Nie miałam już żadnych możliwości. Pomysł z ucieczką też był idiotyczny. Po raz kolejny miałam zachować się jak skończony tchórz i zwinąć się, gdy coś się skomplikowało? I co? Znowu zmienić nazwisko? Przefarbować włosy? Pójść do nowej szkoły dwa miesiące przed zakończeniem?
            Zostanie tutaj wydawało się równie złą opcją. Co teraz zrobi Justin? Wygada się wszystkim? Wyda mnie? Wyjedzie? Czy może zostanie i każdego dnia będzie mnie obrzucał wyzwiskami i nienawistnymi spojrzeniami? Nie potrafiłam zdecydować, która wizja najbardziej mnie przerażała.
            Zadzwoniłam do Cassie. Powiedziałam jej, że Lucas miał wypadek i jest w szpitalu, ale że to nic poważnego. Nie chciałam jej tym wszystkim obarczać. Po prostu bałam się zostać sama w tym opustoszałym mieszkaniu, więc spytałam czy może mnie przenocować, a ona od razu się zgodziła. Skontaktowałam się jeszcze z panem Baker, ale on powiedział, że na pewno nie powierzy mi teraz małego i że mam się porządnie wyspać i odezwać rano. Z jednej strony byłam mu szczerze wdzięczna, a z drugiej martwiłam się, że narobię sobie więcej problemów. Byliśmy teraz pod czujnym okiem policji. Co jeśli odkryją fałszywe dokumenty i Andy zostanie zabrany do domu dziecka? Tego już z pewnością bym nie przeżyła. […]
            - Wszystko spieprzyłam – wykrztusiłam wykończona, kończąc opowiadanie dzisiejszej historii. Pominęłam fakt o strzelaninie, zastępując go potrąceniem przez samochód, ale w pozostałej części byłam szczerza.
- Ej, to na pewno nieprawda. Był w szoku i obie wiemy, że jest wybuchowy. Wkurzył się, bo nie wiedział co się dzieję i nie potrafił tego zrozumieć, ale przemyśli to, poukłada sobie wszystko i się pogodzicie – pocieszała mnie, ale nie brzmiało to przekonująco.
- Wątpię. Nie widziałaś go wtedy. On nie był zdenerwowany, on był wściekły. Widziałam to obrzydzenie w jego oczach i myślałam, że pęknie mi serce – wyszeptałam, patrząc na swój kubek z herbatą. – Ale sama sobie to załatwiłam. Zasłużyłam na to.
            Przyjaciółka pogładziła mnie po ramieniu i posłała ciepły uśmiech. Próbowałam jej tym samym odpowiedzieć, ale ledwo uniosłam kącik ust w grymasie.
- Powinnam cię posłuchać jesienią i powiedzieć mu wszystko jak tylko się spotkaliśmy. Albo unikać go jak ognia. A ja głupia myślałam, że jakoś to pociągnę, a potem nasze drogi się rozejdą i rozstaniemy się w zgodzie – parsknęłam. Nie musiała nic odpowiadać. Po prostu miałam głęboką potrzebę, żeby to komuś powiedzieć. Nie potrzebowałam otuchy, bo wszystko, co mówiłam było prawdą i słodkie kłamstewka na nic by się tu nie zdały. – Okłamywałam go i oszukiwałam. Zwodziłam i zraniłam. To normalne, że nie chce mieć ze mną do czynienia.
            Ja sama nie miałam na to ochoty. Miałam dosyć samej siebie. Myślałam, że gdy opuściłam Los Angeles to wydoroślałam i zmądrzałam. Uporządkowałam swoje życie i priorytety. Zajmowałam się domem, nauką i rodziną. A jeden chłopak znów udowodnił mi, że wciąż byłam tą samą bezmyślną idiotką, co wcześniej.
- Przede wszystkim powinnaś się wyspać i ochłonąć. Skup się na Lucasie i małym i nie zakładaj od razu najgorszego. Wszystko się ułoży, może trochę inaczej niż sobie to wyobrażamy, ale się ułoży. Zobaczysz – zapewniła mnie, a ja mocno ją przytuliłam. Taka przyjaciółka to największy skarb. Powinna mnie wyśmiać i wyrzucić. Byłam beznadziejna, a ona zamiast mnie wykopać, przygarniała mnie niczym rannego szczeniaka i doprowadzała do porządku. Zawsze pomagała mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy i podnieść na duchu.
- Dziękuję – mruknęłam, nie wiedząc, co innego mogłabym powiedzieć. […]
            Dwa dni później trzymałam się znacznie lepiej. Nie mogłam być egoistką i skupiać się na sobie, gdy tyle cierpienia spadało na moich bliskich. Wciąż spałam u Cassandry, ale Andy był już pod moją opieką. Nie chciałam zostawać z nim sama w naszym mieszkaniu, gdyż byłam pewna, że ci, którzy zrobili to Lucasowi, dobrze wiedzieli, że tam mieszka i mogli w każdej chwili tam wrócić. Poprosiłam jakiegoś policjanta, żeby przyniósł mi najpotrzebniejsze rzeczy i dokumenty. Był miły i wyrozumiały, miałam szczęście, że na niego trafiłam.
            Justin się nie odezwał. Nie byłam w szkole, więc go nie widziałam, ale nie szukałam w żaden sposób kontaktu. Potrzebował czasu, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam, bo trudno mi było przyjąć do wiadomości, że rzeczywiście nie chciał mnie już nigdy więcej widzieć, a po za tym miałam większe zmartwienia na głowie.
            Właśnie kierowałam się do windy, żeby opuścić szpital, gdy wpadłam na tatę Ellie. Od razu zauważyłam, że coś się wydarzyło. Serce zabiło mi szybciej i spojrzałam na niego wyczekująco.
- Znaleźli dawce – oznajmił, uśmiechając się przez łzy, a moje serce wypełniła nieoczekiwana nadzieja.
            Nie wszystko jeszcze było stracone.
* * * *
Ech, nie wiem jak Was przepraszać.
Najpierw długo nie miałam weny, a jak dwa tygodnie temu napisałam rozdział to następnego dnia padł mi komputer i dopiero godzinę temu wrócił z naprawy.
Nie wiem czy dobrze to rozegrałam, czy wyszło tak jak chciałam. Ale nie mam już siły na to opowiadanie, wyczerpałam się, co do niego. Obiecuję jednak, że w ciągu tygodnia dodam kolejny, bo mam sporo wolnego. Epilog też powinien się pojawić w miarę szybko. 
A potem popracuję nad czymś nowym, znacznie lepszym i wrócę.
Jak Wam minęły święta? 
Dziękuję za cierpliwość.
Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam ;**