środa, 29 stycznia 2014

[26] "Nie jesteś w stanie obronić mnie przed całym złem tego świata."

Edit 15.02.14 : NIE MOGĘ DODAĆ NA RAZI E ROZDZIAŁU, bo mam go napisanego na innym komputerze, do którego nie mam póki co dostępu, dlatego kolejny pojawi się dopiero w przyszły weekend. Przepraszam :c

Rozdział 26 „Nie jesteś w stanie obronić mnie przed całym złem tego świata.”
Nie mogłam uwierzyć, że właśnie znajdowałam się w wynajętym samochodzie i przemierzałam kolejne miasta Stanów Zjednoczonych.  Powinnam być w Kanadzie i czuwać przy przyjaciółce i  jej córce, a nie podróżować z zaślepionym własną obsesją gwiazdorkiem. Jakim cudem dałam się w to wciągnąć?

            Była sobota, wczesny ranek. Wczoraj wieczorem wsiadłam do prywatnego samolotu Biebera i przyleciałam do miejsca, w którym rzekomo ostatnio widziano Cherry. Teraz jeździliśmy z miejsca na miejsce, pytając przypadkowych ludzi o informacje, ale nie oczekiwałam, że przypomną sobie dziewczynę, która była tu ostatnio pół roku temu.

            Mimo wszystko, moje serce przyspieszało swój bieg przed każdą rozmową, a ręce trzęsły mi się jak tylko ktoś zaczynał uważniej mi się przyglądać. Najczęściej rozdzielałam się z Justinem pod pretekstem oszczędności czasu, by tak naprawdę ukryć przed nim swoje nerwy.

            Nikt pewnie nawet nie potrafi zrozumieć, dlaczego to zrobiłam. Sama nie do końca to wiedziałam. Potrzebowałam się od tego wszystkiego oderwać, choćby na jeden dzień, po za tym miałam na oku wszystko, co się działo i mogłam być spokojna o swoją tajemnicy, przynajmniej do pewnego stopnia. Była to również świetna okazja do przekonania się jaki rzeczywiście jest Justin i czy nadawał się na ojca.
Akurat jechaliśmy autostradą, niebo było zachmurzone, przez co atmosfera była raczej ponura. Milczeliśmy, bo my, jak to my, zdążyliśmy się już trzeci raz posprzeczać. Nasze wybuchowe charaktery zamknięte przez tyle godzin w tym ciasnym pudle zwanym autem to nie był  zbyt dobry pomysł.
            W radiu zaczęła lecieć jakaś drażniąca piosenka, więc wyciągnęłam rękę, żeby przełączyć stację, ale szatyn mnie powstrzymał. Spojrzałam na niego z poirytowaniem.
- Błagam, nie każ mi słuchać tego wycia – jęknęłam, wydymając wargi. Chłopak parsknął śmiechem.
- To fajna piosenka – odparł, podrygując głową do rytmu. Robiąc mi na złość, pogłośnił i zaczął głośno śpiewać, okropnie przy tym fałszując. Zatkałam uszy i zaczęłam mamrotać wszystkie obraźliwe słowa, które przyszły mi na myśl. W akcie desperacji otworzyłam maksymalnie okno i wystawiłam głowę na zewnątrz. – Zwariowałaś?! – uniósł się, wciągając mnie za rękaw do środka.
- Trzymaj ręce na kierownicy – zganiłam go. Mimo urażonej miny, wykonał moje polecenie, a ja wykorzystałam okazje i zmieniłam stacje, wcześniej znacznie zmniejszając głośność. Znowu zapadła cisza, ale nie zamierzałam jej przerwać w obawie, że jeszcze bardziej się pokłócimy, a w obecnej sytuacji byłam zdana na jego łaskę.
            Pół godziny później zaczęłam się wiercić. Byłam zdrętwiała, bo od wielu godzin nie mieliśmy postoju. Brzuch upominał się o porządny posiłek, a pęcherz boleśnie uciskał, przypominając o podstawowej potrzebie.
- Masz owsiki? – warknął, patrząc na mnie kątem oka.
- Muszę do toalety – odparłam, łapiąc się za brzuch.
- Wytrzymasz, za godzinę, góra półtorej będziemy na miejscu – odpowiedział z wzrokiem wbitym w jezdnie i niewzruszonym wyrazem twarzy. On był chyba nienormalny. Ja się bałam, że nie wytrzymam pięciu minut, a on oczekiwał, że wysiedzę w tym stanie ponad godzinę!
- Nie dam rady – wyjęczałam, przebierając nogami. Udawał, że mnie nie słyszy, więc pstryknęłam mu w ucho.
- Ał!
- Zatrzymaj się – rozkazałam, powoli się denerwując.
- Nawet nie mam gdzie! – burknął. Rozejrzałam się. Miałam dość widoku szerokich pasów i gęstych lasów, a nic innego nie pojawiało się w zasięgu moich oczu od kilku godzin.
- Zaraz się posikam – wystękałam. – Wymyśl coś albo będziesz miał tapicerkę do wymiany – ostrzegłam. Chyba wreszcie do niego dotarło, że nie wymyślam i nie robię sobie żartów, bo nieco przyspieszył i uważnie obserwował okolicę.
            Po czasie, który wydawał mi się wiecznością, zjechał na niewielkie pobocze. Problem był taki, że kompletnie nic tu nie było. Po prostu kawałek drogi do wykorzystania w razie awarii, ale nie mogłam liczyć na żaden luksus w postaci ubikacji czy chociaż odpowiedniej prywatności.
- Chyba sobie żartujesz – mruknęłam pod nosem.
- W przeciągu dwudziestu mil nie ma nic innego, więc albo się zepniesz i jakoś wytrzymasz albo wykorzystasz to, co masz – oznajmił obojętnie. Czując dotkliwy ucisk, od razu wysiadłam z pojazdu. Obok znajdował się jedynie kawałek trawnika i jeden, słabo zarośnięty krzak. Reszta zieleni znajdowała się za płotem pod napięciem, którego nie byłam w stanie pokonać. Wiedziałam, że chodziło o bezpieczeństwo żyjących tu zwierząt, a także drogowców, ale nie mogłam powstrzymać złości. Na jakim odludziu ja byłam, żeby w ciągu tylu mil nie było jednego zajazdu? Przecież to Ameryka, tu McDonaldy są oddalone od siebie o dziesięć minut drogi.
            Nie mając żadnego wyboru, wgramoliłam się za krzak, starając jak najbardziej się osłonić, ale i tak czułam, że jestem na widoku. Na szczęście Justin był pochłonięty majstrowaniem w nawigacji, więc przynajmniej mnie nie podglądał, czego nie można powiedzieć o kierowcy przejeżdżającej ciężarówki, który wlepił we mnie wzrok, gdy tylko kucnęłam. Pomachałam mu, po czym kulturalnie pokazałam środkowy palec, czego prawdopodobnie już nie zdążył zobaczyć.
            Po załatwieniu swojej pierwotnej potrzeby, wróciłam do samochodu, czując niebywałą ulgę. Bieber usilnie wpatrywał się w ekranik, więc żeby ściągnąć jego uwagę, poczochrałam mu grzywkę.
- Ej, tylko nie włosy! – oburzył się. Parsknęłam śmiechem.
- Dlaczego w ogóle je ściąłeś? – zapytałam, przyzwyczajona do zadawania pytań, jakbym nic o nim nie wiedziała.
- Nieważne – warknął nieprzyjemnie.
- Och przepraszam, nie wiedziałam, że to tak drażliwy temat – odmruknęłam, zapinając pas i odwracając się w stronę okna. Miałam po wyżej uszu jego humorków i marzyłam, żeby jak najszybciej rozwiązać tą sprawę i wrócić do domu.
- Nie, tylko… - zaczął po dłuższej chwili – To przywołuje wspomnienia.
- Cherry? – powiedziałam, jakbym zgadywała, chociaż doskonale znałam prawdę. Skinął sztywno głową. To było dziwne, że reagował tak na każdą wzmiankę o tamtym okresie, chociaż minęło już tyle czasu. – Opowiedz mi o jakimś ciekawym wspomnieniu z nią – poprosiłam, obracając głowę w jego stronę. Posłałam mu zachęcający uśmiech, a on odpalił silnik i włączył się z powrotem do ruchu.
- Ciężko wybrać jedno – odparł cicho, patrząc przed siebie.
- A co pierwsze przyszło ci na myśl?
- Myślę o nocy, kiedy spała w moich ramionach, a ja śpiewałem jej cicho do ucha – zaczął mówić, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy.
            Och, doskonale pamiętałam tamtą noc. Śpiewał mi wtedy jedną ze swoich najlepszych piosenek, myśląc, że spałam, ale wyraźnie wszystko słyszałam. To było zdecydowanie jedno z najmilszych wspomnień z naszej znajomości, ale na pewno nie przyszłoby mi na myśl jako pierwsze.
- Potem wspominam jak graliśmy razem na fortepianie w jej nowym domu i… całowaliśmy się – dodał zawstydzony. Poczułam, że moje policzki płoną i cieszyłam się, że na mnie nie patrzy. To jeden z naszych najbardziej namiętnych momentów. Wciąż robiło mi się gorąco, gdy o tym myślałam. – A następnie przed moimi oczami pojawiają się wakacje, po których wszystko zniszczyłem – dokończył, a ja zauważyłam jak mięśnie jego szczęki się zacisnęły.
- Byliście razem na wakacjach? – zapytałam niewinnie i w ten sposób przeniosłam się do krainy wspomnień, przeżywając tę historię raz jeszcze, tym razem z zupełnie innej perspektywy. – Czemu byłeś z Jasmine, skoro nic do niej nie czułeś?
- To przez kontrakt. Miała na mnie haka, mogła mi zaszkodzić w mediach. Nie przejąłem się tym, ale mój menadżer tak, więc kazał mi się z nią pokazywać, żeby dostała to, czego chciała – zainteresowanie swoją osobą i rozkręci karierę. Tylko Cherry namieszała i nie byliśmy wiarygodni, dlatego ona miała udawać, że jest z Jeydonem, a ja z Jasmine. Trochę nam nie wyszło – parsknął, a ja mu zawtórowałam.
- Niewiele wam brakowało – rzuciłam z ironią. Na moment zapadła cisza, a mnie męczyło jedno pytanie. – Czy z Seleną jest tak samo jak z Villegas? – wyrzuciłam zanim to przemyślałam. Spojrzał na mnie przez sekundę.
- Dlaczego sądzisz, że nic do niej nie czuję? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Hm, pomyślmy… Szukasz dziewczyny, z którą nawet nigdy nie byłeś i która od ciebie uciekła, a na dodatek nawet nie poprosiłeś Gomez o pomoc, tylko zabrałeś mnie. Czy twoja dziewczyna chociaż o tym wie? – spytałam z przekąsem, marszcząc brwi. Zaśmiał się, ale nie było w tym nic wesołego.
- No tak, teraz rozumiem, dlaczego tak to dla ciebie wygląda – odrzekł, uśmiechając się lekko.
- A nie jest tak?
            Nie odpowiedział. Postanowiłam nie drążyć tematu. Ta rozmowa spowodowała, że w mojej głowie pojawiło się mnóstwo wspomnień i chcąc, nie chcąc się w nich pogrążyłam.
            Niestety obok sielankowych wspomnień, które przywołał Bieber, pojawiły się też te złe. Widziałam jak uciekam przed nim z pokoju we Włoszech, jak wylądowaliśmy u dyrektora, jak kłóciliśmy się na próbach, wyrzucaliśmy sobie wszystko w L.A, jak dogadywaliśmy sobie w samolocie i uciekłam od niego taksówką. W końcu widzę Ellie, płaczącą po tej feralnej imprezie oraz jak dowiedziałam się, że przeprowadzka była z jego powodu i że to on odesłał moją kuzynkę, która była moim jedynym oparciem.
- Jesteśmy – poinformował mnie, przebudzając mnie z letargu. Spojrzałam na niego zdziwiona. – Płaczesz?
            Z tego wszystkiego musiały zaszklić mi się oczy. Mrugnęłam kilkakrotnie, próbując się ich pozbyć i potrząsnęłam głową, poprawiając sobie przydługą grzywkę.
- Nie, to ze zmęczenia – skłamałam. – Jakie zadanie nas teraz czeka? – zmieniłam temat.
- Poczekaj tu, ja spróbuję się czegoś dowiedzieć od właściciela komisu – odpowiedział, wysiadając. Nie zaprotestowałam.
            Siedziałam tak, próbując odpędzić niechciane myśli. Niestety, z marnym skutkiem. Zanim się zorientowałam, Justin był już z powrotem.
- I co?
- Ślad się urywa. Zostawiła tu jedno ze swoich aut, ale nie wymieniła na żadne inne – burknął niezadowolony. No tak, przecież dobrze o wszystko zadbaliśmy z Lucasem. Wiedziałam, że będą mnie szukać, dlatego nieźle się namęczyliśmy, starając się zatrzeć wszystkie tropy. Bieber i tak zaszedł zaskakująco daleko.
- Wiesz, pewnie się tego spodziewała – odparłam cicho. – Jest mnóstwo możliwości. Mogli mieć inny samochód, pojechać autobusem albo złapać autostop i gdzieś dalej kupić coś nowego… Możemy tak jeździć i pytać w nieskończoność – stwierdziłam, widząc złość i smutek w jego oczach, ale ktoś musiał mu to powiedzieć. Nie zamierzałam karmić go słodkimi kłamstwami. Dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby wreszcie odpuścił. – Ale możemy popytać w centrum, może coś kupowała i ktoś ją zapamiętał – dodałam jednak, widząc jego upartą minę. Nie wiedziałam, co mogło to dać, ale skoro tak mu zależało, żeby stracić jeszcze trochę czasu to proszę bardzo.
            Podjechaliśmy do centrum, gdzie znajdowały się wszystkie sklepy, dentysta, okulista i fryzjer. Nie było to duże miasteczko, dlatego nie mieliśmy zbyt wielu możliwości.
- Gdzie zaczynamy? – zapytał.
- Rozdzielmy się, tak będzie szybciej – zaproponowałam. – Ty idź tą stroną, a ja pójdę tamtą. Spotkamy się na końcu ulicy.
            Gdy tylko szatyn zniknął w jednym ze sklepów, podbiegłam do fryzjera. Od razu rozpoznałam pracującą tam kobietę. To ona obstrzygła i zafarbowała mi włosy pół roku temu. Trzymałam w ręku zdjęcie dawnej siebie i czułam się zupełnie idiotycznie, pytając obcych ludzi o to, czy kiedyś mnie widzieli. To była jakaś paranoja.
- Dzień dobry – zwróciła się do mnie przyjaźnie, gdy tylko mnie spostrzegła. Uśmiechnęłam się nikle. Fryzjerka przez chwilę mi się przyglądała, przez co czułam się nie komfortowo i nie mogłam wykrztusić jednego zdania. – Czy my się już nie spotkałyśmy? – zapytała i spojrzała na kartkę w mojej dłoni. – A tak, pamiętam cię. Chcesz wrócić do dawnego koloru?
            To podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Otrząsnęłam się.
- Nie, skądże. Podoba mi się tak jak jest teraz – odparłam, szukając w głowie gorączkowo jakiejś wymówki. – Chciałabym mieć do pani prośbę.
- Słucham cię, złotko.
- Gdybyś ktoś o mnie pytał, może pani powiedzieć, że nigdy mnie pani nie widziała? – zapytałam z nadzieją. Zmarszczyła brwi, zaskoczona. – Zapłacę – dodałam szybko.
- Nie żartuj, nie wezmę od ciebie żadnych pieniędzy. Dobrze, jeśli to dla ciebie takie ważne, nic nie powiem - odpowiedziałam, a jej twarz wyrażała zaniepokojenie.
- Dziękuję bardzo, do widzenia – zakończyłam rozmowę i wyszłam, czując lekką ulgę. Lekką, bo bałam się, że fryzjerka nie jest jedyną osobą, która mnie zapamiętała i że ktoś mnie wskaże, gdy będę z Justinem.
            Cholerna, mała dziura zabita dechami. Wszyscy znają się tu na wylot, więc każdy przejezdny, których zresztą nie ma za dużo, od razu się wyróżnia i staje obiektem zainteresowania. Chciałam jak najszybciej stąd odjechać.
            Weszłam jeszcze do jednego sklepu i kupiłam sobie kanapkę i butelkę wody. Szybko je spożyłam i powędrowałam na umówione miejsce, chowając zdjęcie głęboko do kieszeni. Wyrzuciłam pozostałości do kosza i wytarłam ręce w chusteczkę.
            Ktoś położył mi rękę na ramieniu, więc się odwróciłam, ale ku mojemu zaskoczeniu nie był to mój towarzysz.
- Cześć, piękna – zaczął jakiś facet, uśmiechając się szeroko. Czuć było od niego alkohol. Rozejrzałam się nerwowo po ulicy, ale świeciła pustkami. Była akurat pora lunchu, więc większość mieszkańców udała się na przerwę. Pogoda raczej nie sprzyjała spacerom, więc nikt nie przechadzał się po okolicy.
            Zestresowałam się nieco, ale starałam się zachować spokój. Ignorując przyspieszony puls, zrobiłam krok do tyłu, ale mój rozmówca szybko ponownie mnie złapał. Miałam jakieś cholerne szczęście do przyciągania gwałcicieli i przestępców, bo to nie był pierwszy raz, kiedy zdarzało mi się coś takiego. Ba, nawet nie jestem w stanie się doliczyć, który to już raz.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię – zapewnił. Tak, to jest właśnie coś, co mówią mordercy przez zabiciem swojej ofiary. Zaraz pewnie powie, że tylko się zabawimy. – Chciałby cię tylko bliżej poznać.
            Och, byłam blisko.
- Ja za to nie chcę mieć z tobą nic wspólnego – odparłam, ponownie się wyszarpując. – Zostaw mnie w spokoju – syknęłam, będąc gotowa do ucieczki, ale w ostatniej sekundzie jego palce zacisnęły się na moim nadgarstku.
- Nie tak prędko – warknął, a ja nie miałam ochoty czekać na to, co miało się zaraz wydarzyć. – Pomocy! – krzyknęłam, starając się go kopnąć. – Ratunku!
            Jego ręka powędrowała w górę, a ja zamknęłam oczy, obawiając się uderzenia, ale nic nie poczułam. Zdezorientowana, uniosłam powieki i zobaczyłam, że mój oprawca leży na ziemi, przygnieciony przez kogoś innego. Czyjeś pięści zawzięcie okładały go po twarzy.
- Justin! – pisnęłam, gdy go rozpoznałam. Chwyciłam go za kurtkę i próbowałam go odciągnąć, na darmo. – Justin, przestań!
            Mężczyzna, niewiele zresztą starszy od nas, przestał się bronić. Leżał niemal bezwładnie, a z nosa i ust ciekła mu krew. Ciemnowłosy nie przestawał go uderzać.
- Justin, dosyć! – krzyknęłam ile sił miałam w płucach, ale to mieszkańcom udało się go odciągnąć. No tak, teraz to zauważyli, że coś się dzieje.
- Policja jest już w drodze – oznajmił jeden z obecnych, a ja zamarłam. Tylko tego mi teraz brakowało. […]
            Siedzieliśmy w celi już trzecią godzinę. Znowu burczało mi w brzuchu, bo kanapka nie była w stanie zaspokoić mojego głodu. Byłam wykończona, ale w życiu nie zmrużyłabym oka w tym miejscu. Ten wyjazd był jedną wielką porażką.
- Przepraszam – wyszeptał po raz kolejny mój towarzysz, a ja kolejny raz nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że chciał dobrze, ale tak nie było, więc nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. – Chciałem cię tylko ochronić. Nie mogę pozwolić, żeby ktoś jeszcze kiedyś cię skrzywdził – wyjaśnił, patrząc na swoje dłonie. Westchnęłam.
- Nie jesteś w stanie obronić mnie przed całym złem tego świata, Justin – odparłam. – Doceniam twoją pomoc, ale nie musiałeś od razu bić go do nieprzytomności.
- Straciłem nad sobą panowanie – mruknął, jakby to miało go usprawiedliwić.
- Zauważyłam. I kto teraz został ukarany? On pewnie jest w szpitalu, ale za parę dni wyjdzie i nic mu nie będzie. Nie jesteśmy w stanie mu nic udowodnić, zresztą nie zdążył nic zrobić. Ty za to się nie wymigasz. Są świadkowie i dowody, nie mamy nic na obronę – wytłumaczyłam mu, wcale go tym nie pocieszając, ale taka była prawda. – Pomyślałeś jak to się odbije na twojej opinii czy karierze?
- Nie – odrzekł od razu.
- No właśnie. Z tego, co widzę to nie za często zdarza ci się myśleć – syknęłam, nieco poirytowana. To słodkie, że starał się być moim bohaterem, ale jego starania zawsze kończyły się katastrofą. Wyjeżdżając spodziewałam się wszystkiego, nawet tego, że mnie zdemaskuje, ale w życiu nie podejrzewałam, że skończę z nim w jednej celi. Dlaczego w ogóle mnie też zamknęli? Przecież nic nie zrobiłam.
- Co za gówno – mruknął po jakimś czasie.
- A kto nas w to wpakował? – odgryzłam się.
- Czemu przyciągasz samych psycholi? – zapytał retorycznie.
- Ty mi to powiedz – jęknęłam.
- Od teraz żadnego rozdzielania – zarządził, przybierając surowy ton głosu.
- Nie musisz mi tego dwa razy powtarzać – zapewniłam go.
- Chodź tutaj – poprosił, wyciągając w moją stronę swoje ramiona. Zawahałam się, ale w obecnej sytuacji właśnie tego potrzebowałam. Było okropnie zimno, a w dodatku czułam się osamotniona i zagubiona. Przybliżyłam się do niego, a on momentalnie zamknął mnie w swoim uścisku. Wtuliłam się w niego, wdychając przyjemną woń jego perfum. To było niedorzeczne, że mimo tego, że to on sprowadzał na mnie tyle nieszczęść, to w jego ramionach czułam się najbezpieczniej.
            Po jakimś czasie, ułożyłam głowę na jego kolanach i niewiadomo kiedy zasnęłam. Obudziłam się dopiero, gdy nas wypuszczano. Ktoś wpłacił za nas kaucje. Tym kimś był Scooter.
- Czyś ty do reszty zidiociał?! – wydarł się, gdy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz, chociaż to nie wobec mnie była skierowana cała ta złość. – Czy choć przez chwilę pomyślałeś jak źle może się to skończyć? – zapytał, ale szatyn pokręcił jedynie głową. – Masz więcej szczęścia niż rozumu – stwierdził. – Zapłaciłem odpowiednio tutejszemu burmistrzowi, ale nie jestem w stanie dotrzeć do każdego mieszkańca, który to widział lub już o tym usłyszał. Tylko czekać, aż wszystko wycieknie do prasy i telewizji – snuł swój monolog, ale żadne z nas nie zwracało na niego zbytniej uwagi. Musiał się wyżyć, bo inaczej by go rozsadziło, ale my nie mieliśmy nic do powiedzenia. Jestem pewna, że każda sekunda tego wyjazdu zostanie jedynie między nami. […]
            Pierwszy marca przywitał nas lekką odwilżą. To był ważny dzień. Osiemnaste urodziny Justina. Nie pozwolił mi kupić żadnego prezentu, jako, że zgodziłam się na tamten wyjazd i w dodatku wpakował nas w takie tarapaty, ale i tak przez pół dnia piekłyśmy z Cassie tort.
            Wieczorem było przyjęcie w wynajętym przez Gwiazdorka klubie. Byłyśmy zaproszone i po wielogodzinnym przekonywaniu przez Cassie, zgodziłam się iść. Trochę obawiałam się spotkania z panną Gomez, która z pewnością tam będzie, ale nie mogłam przepuścić tak ważnych urodzin przyjaciela.
            O siedemnastej zaczęłyśmy się szykować. Widząc tonę ubrań i kosmetyków mój współlokator niebywale się przeraził i szybko opuścił mieszkanie, zabierając Andrew na basen.
            Cassandra miała mi pożyczyć jedną ze swoich sukienek, miała ich przynajmniej kilkanaście. Sama przyznała, że była od tego uzależniona i nie mogła przepuścić żadnej okazji by kupić kolejną. Żartowałyśmy przez chwilę z jej nałogu, ale przestało mi być do śmiechu, gdy kazała mi je wszystkie przymierzać.
            Wybór był trudny, kilka było naprawdę świetnych. Jedna podkreślała kolor moich oczu, a właściwie soczewek, kolejna idealnie eksponowała moją talie, a inna miała cudowne wycięcie na plecach. Po wielu trudach zdecydowałam się na zwykłą czarną, sięgającą do połowy moich ud. Była skromna, ale odkrywała mi ramiona i zwężała się pod biustem. Dół się rozszerzał i był plisowany. Musiałam przyznać, że wyglądałam w niej całkiem nieźle. Obróciłam się kilkakrotnie przed lustrem, a moja przyjaciółka zaklaskała.
- Nie za dużo odkrywa? – zapytałam niepewnie.
- Żartujesz? Jest idealna. Idziesz na osiemnastkę, nie możesz wyglądać jak zakonnica! – oburzyła się, co spowodowało mój śmiech. Sama wybrała sobie turkusową z ramiączkami skrzyżowanymi na plecach i białe szpilki. Ja ubrałam niebieskie czółenka i zabrałyśmy się do malowania oraz czesania. Przyznam, że chociaż tego nienawidziłam to z Cassie było to nawet zabawne. Nie mówiąc już o tym, że była w tym dobra. Widać, że się tym interesowała i miała w tym pewne doświadczenie. Powinna zostać zawodową wizażystką, ale gdy jej to zasugerowałam to mnie wyśmiała.
- Uważaj, bo uda mi się przebić i dostać jakąś porządną robotę – parsknęła, zakręcając sobie włosy na lokówce. Wyszykowałyśmy się do końca i o ustalonej godzinie zeszłyśmy na dół. Limuzyna już na nas czekała. Wywróciłam oczami. Jeśli Bieber chciał mi tym zaimponować to mu się nie udało. Nie robiło to na mnie żadnego wrażenia, ale też mnie to nie zdziwiło. To było bardzo w jego stylu.
            Dojechałyśmy na miejsce popijając zapewne najdroższego szampana i podjadając truskawki w czekoladzie. Wszystko było najwyższej klasy, bo Gwiazdor nie mógł sobie pozwolić na jakąś tandetę.
            Gdy weszłyśmy na główną sale, nie było jeszcze za wielu gości, dlatego przybycie każdego przyciągało uwagę i niemal wszystkie pary oczu się w nas wlepiły. Z wyćwiczoną nonszalancją, dumnym krokiem podeszłyśmy do baru i usiadłyśmy, czekając aż barman nas obsłuży.
- Pijesz? – spytała niemal niedosłyszalnie moja towarzyszka, ale odczytałam to z ruchu warg. Skinęłam głową. Dziś wieczorem, pierwszy raz od miesięcy chciałam zaszaleć. Pragnęłam, choć na chwilę zapomnieć o wszystkich troskach i zmartwieniach i nie bardzo obchodziło mnie w jaki sposób to osiągnę. […]
            Po zaśpiewaniu sto lat, przyszedł czas na składanie życzeń. Gdy przebiłam się do Justina byłam już po dwóch mocnych drinkach, które powoli zaczynały mi wchodzić. Moje myśli stały się mniej przejrzyste, a język zaczynał plątać.
- Hej, solenizancie! – zawołałam na przywitanie, mocno go przytulając. Posłał mi zdezorientowane spojrzenie, co wywołało mój śmiech.
- Dobrze się czujesz? – zapytał niepewnie, a ja wpatrywałam się w ziemię. Położył swoją dłoń pod moją brodą i uniósł lekko moją głowę, więc musiałam na niego spojrzeć.
 - Znakomicie – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko. – Chciałam ci złożyć najszersze życzenia! Zdrowia, szczęścia i choć trochę rozumu – zaczęłam wyliczać, przebierając placami. – I miłości, mnóstwo miłości. I żebyś znalazł dziewczynę, w której się zakochasz i która w pełni to odwzajemni i żebyście byli razem… I oczywiście spełniania wszystkich marzeń! - zakończyłam swoją litanie, posyłając mu jeszcze szerszy uśmiech.
- Chcesz powiedzieć, że życzysz mi samej siebie? – zapytał z cwanym uśmiechem. Otoczyłam jego szyję ramionami i parsknęłam śmiechem.
- Co tylko zechcesz. To twój wieczór! – zapewniłam go, wprawiając go w jeszcze większe zdziwienie. – A teraz przepraszam, muszę się jeszcze napić – oznajmiłam i, jak mi się zdawało, tanecznym krokiem powędrowałam w stronę baru.
- Co to miało być? – zapytała przez śmiech moja już lekko podpita przyjaciółka.
- Ale co? Jeszcze raz to samo – zwróciłam się do barmana, który jedynie pokiwał głową.
- Wyglądało jakbyś miała go udusić – parsknęła, popijając przez słomkę swojego drinka. – Żebyś widziała minę Gomezowej – dodała.
- Gomez tu jest? – zapytałam, bo chociaż się tego spodziewałam, do tej pory jej nie zauważyłam i zaczynałam mieć nadzieję. Brązowowłosa wskazała mi głową odpowiednie miejsce, a mój wzrok odruchowo powędrował we wskazaną stronę.
            Stała przy stoliku z przekąskami, migdaląc się do swojego chłopaczka. Miała na sobie obcisłą, intensywnie czerwoną sukienką, która wyglądała jakby była z lateksu albo sztucznej skóry. Dopiero teraz spostrzegłam, że Justin ma na sobie czarną marynarkę w białe kropki, a jego włosy są zaczesane do tyłu i usztywnione żelem. Zdecydowanie bardziej słodko wyglądał z grzywką. No i można ją było fajnie czochrać.
- Chrzanić ich – mruknęłam, biorąc spory łyk trunku. Zamierzałam się dobrze bawić, z nim czy bez niego. […]
            Stałam w toalecie z Cassandrą, opierając się o umywalkę. Zataczałyśmy się ze śmiechu, ale nie miałam bladego pojęcia, co było tego powodem. Z pewnością za dużo wypiłyśmy, ale żadna z nas się tym nie przejmowała.
- Chodźmy tańczyć – zaproponowała, a ja przytaknęłam. W między czasie wymieniałam wiadomość z Austinem. Śmiał twierdzić, że jestem zazdrosna o Justina, ale ewidentnie bredził. To on tu był zawsze zazdrosny, co było urocze, ale i irytujące.
            Wyginałyśmy się śmiało na parkiecie, przyciągając wzrok nie jednej osoby, gdy ktoś wcisnął się między mnie, a szatynkę.
- Odbijany – poinformował z uśmiechem i przyciągnął mnie do siebie. Odwzajemniłam uśmiech i napawałam się jego cudownym zapachem. – I jak się bawisz?
- Wyśmienicie – odparłam. – Ale chodźmy się napić.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
- Jak nigdy – odpowiedziałam. – A co, wymiękasz? – zakpiłam, widząc jego minę. – Boisz się, że nie dotrzymasz mi kroku.
- Skoro tak pogrywasz – mruknął, ciągnąc mnie w nieznane. Dopiero po dłużej chwili zorientowałam się, że jesteśmy na zapleczu. Nie do końca rozumiałam tę sytuację, ale nie miałam czasu na zastanowienie, bo Bieber postawił przede mną kieliszek i butelkę jakiegoś świństwa. Rozlał nam po równo i spojrzał na mnie wyzywająco.
- Twoje zdrowie, jubilacie – powiedziałam i połknęłam wszystko na raz. Poczułam piekielne pieczenie w gardle, ale nie dałam po sobie nic poznać. Uśmiechnęłam się zjadliwie i posłałam mu wyczekujące spojrzenie. – Twoja kolei, gwiazdorku.
            I tak się zaczęło. Obaliliśmy butelkę w niecałe pół godziny i szczerze powiedziawszy robiło mi się niedobrze. Solenizant też nie wyglądał za dobrze. Jego spojrzenie było całkowicie nieobecne, wzrok zamglony, a głowa kiwała się na wszystkie strony. Prychnęłam rozbawiona.
- Wracajmy na parkiet – wybełkotał niewyraźnie, usiłując wstać. Spróbowałam mu zawtórować, ale nie miałam na to szans. Zawroty głowy zmusiły mnie do pozostania na krześle. Szatyn również nie dał rady przejść paru kroków, tylko że wylądował na podłodze. Zaczęłam się śmiać jak nienormalna. – Lepiej mi pomóż – warknął. Zsunęłam się na ziemię i na czworaka do niego podreptałam, ale zamiast się podnieść, położyłam się i zaczęłam wpatrywać w sufit. Chłopak poprawił mi sukienkę, bo lekko mi się zsunęła, co mnie rozśmieszyło. Kto by pomyślał, że taki porządny.
- Tu jesteście! – usłyszeliśmy czyjś wrzask.
- Nie krzycz – poprosiłam, czkając. To Cassandra przydreptała z dwójką nowopoznanych osób.
- Wstawajcie – zażądała, ale pokręciłam głową.
- Nie ma mowy – odparłam. – Tu mi dobrze.
- Wariatka – stwierdził Justin, za co nieudolnie go szturchnęłam.
- Odezwał się Pan Normalny – parsknęłam, bawiąc się kosmykiem swoich włosów i wpatrując się w jego czekoladowe, zamglone oczy.
- Dosyć, chociaż dzisiaj się nie kłócicie – poprosiła. – Już, już. Buzi na zgodę i wracamy do gości.
- Okej – odrzekł ciemnowłosy z chytrym uśmieszkiem. Szybko nachylił się i skradł mi buziaka. Ten krótki moment, w którym nasze usta się połączyły uświadomił mi jak bardzo mi tego brakowało i że nikt nie był w stanie wywołać u mnie takich emocji jak ten tu obecny osobnik płci męskiej. Chciałam przedłużyć pocałunek, ale niestety nie miałam siły nawet podnieść głowy.
- Ech, nie będzie już z was żadnego pożytku – stwierdziła z niezadowoleniem moja przyjaciółka. – Zaprowadźcie go na salę, ale niech pożegna się z gośćmi i wraca. Ja zaprowadzę tą małą pijaczkę na górę. […]
            Cassie zaprowadziła mnie do wynajętego przez Gwiazdorka pokoju, kazała iść spać i trzymać język za zębami, bo jutro będę wszystkiego strasznie żałować, ale nie rozumiałam, o co jej chodziło. Przecież tylko świetnie się bawiłam.
            Po jej wyjściu poleżałam przez pięć minut, ale nie mogłam usiedzieć w miejscu, więc zaczęłam krążyć po pokoju. Nie był mały ani skromny, ale nie znalazłam w nim nic godnego uwagi, więc ruszyłam na korytarz. Zupełnie bezsensownie zaczęłam pukać do każdych drzwi. Obce osoby mnie przepędzały, niektóre nie odpowiadały. W końcu jednak znalazłam to, czego szukałam. Słysząc wesołe podśpiewywanie, nawet nie zapukałam, po prostu weszłam do środka.
            Akurat ściągał koszule, co przyznaję, cholernie mi się spodobało.
- Mrauł, jaki przystojniak – wymruczałam, śmiejąc się cicho.
- Ej, mogłaś zapukać! – oburzył się.
- Żeby ominęło mnie najlepsze? – spytałam, unosząc brew. – Chyba czegoś nie dokończyliśmy – stwierdziłam tajemniczym tonem.
 - Coś mi świta – odparł, mrużąc oczy i zbliżając się do mnie. Poczułam jego dłonie na swoich biodrach i pomyślałam, że się rozpływam. Pchnęłam go na łóżko, a jako, że ledwo stał na nogach, bezwładnie na nie opadł. Niestety, zamiast dokonać swojego niecnego planu, sama przewróciłam się obok i zaczęłam śmiać. – Wariatka.
- Powtarzasz się – odgryzłam się, pokazując mu język. Podniósł się lekko, składając na moich ustach kolejny, zdecydowanie za krótki pocałunek. Tym razem jego język przejechał po moich wargach. – Też cię kocham, Bieber, ale pora iść spać – stwierdziłam poważnie, wpatrując się w jego piękne, czekoladowe tęczówki.
- Kochasz mnie? – zapytał, a oczy mu zalśniły.
- No pewnie, głuptasie – odparłam, puszczając mu oczko. – A teraz dobranoc – dodałam, całując go w policzek i mozolnie się podnosząc.
- Słodkich snów – zawołał za mną, gdy odchodziłam, kręcąc biodrami. Uśmiechnęłam się pod nosem i powędrowałam do swojego pokoju. 
* * * *
Uch, przepraszam za opóźnienia, ale długo nie miałam dostępu do komputera, a potem zwyczajnie nie miałam na nic ochoty, ale w ramach wynagrodzenia dostajecie najdłuższy rozdział w historii tego opowiadania. I musicie przyznać - dzieje się. To taka odskocznia od głównej akcji, a już niebawem punkt kulminacyjny!
Zostały 4 rozdziały do końca.
Macie już ferie? Kiedy byście ich nie mieli, bawcie się dobrze! ;)
Czytasz = Komentujesz
Zostaw chociaż jedno słowo pod postem, bo naprawdę się przy tym natrudziłam :)
Pozdrawiam ;**

niedziela, 12 stycznia 2014

[25] "Nie zajmę się dobrze tym dzieckiem."

Rozdział 25 „Nie zajmę się dobrze tym dzieckiem.”
            Oczami Amy…           
Szłam do szkoły. Stresowałam się, bo Justin napisał mi, że dzisiaj powie mi jaki ma plan działania. On naprawdę był zdeterminowany i wierzył, że odnajdziemy Cherry. Sumienie dawało mi się we znaki bardziej niż wcześniej, ale starałam się o tym nie myśleć.
Niespodziewanie ogłuszył mnie ryk karetki. Przejechała obok i zatrzymała się kilka domów przede mną. Przyspieszyłam kroku. Ekipa ratunkowa wyskoczyła z wyjącego pojazdu i wpadła do domu. Gdy już prawie podeszłam, wyjechali na dwór z nieprzytomną dziewczyną na noszach. Miała ciemne włosy, które zwisały prawie do ziemi i wyraźnie zaokrąglony brzuch. Spojrzałam na dom, z którego ją wyciągnięto. Nie miałam już wątpliwości.
To był dom Ellie.
Przystanęłam i zakryłam sobie usta dłońmi, a w oczach wezbrały mi łzy. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi, ale przestraszyłam się nie na żarty. Wiedziałam, że może urodzić w każdej chwili, ale nie spodziewałam się, że znajdzie się w takim stanie. Coś było nie tak, a ja musiałam wiedzieć, co się działo.
Podbiegłam do zmartwionego mężczyzny stojącego w progu.
- Do którego szpitala ją zabierają? – wyspałam, próbując powstrzymać drżenie nóg.
- Kim pani jest? – zapytał, otrząsając się z letargu. Byłam pewna, że zaraz mnie spławi.
- Koleżanką z rocznika. Ellie prosiła mnie parę dni temu, żebym odwiedziła ją w szpitalu – wyjaśniłam. – Wydawało mi się, że to dla niej naprawdę ważne. Martwię się o nią. Co się stało? – zapytałam, patrząc w zaszklone oczy pana Baker.
- Możesz jechać ze mną – odparł tylko i skierował się do garażu, gdzie stał jego samochód. Zapomniałam, że właśnie szłam do szkoły. Jakie to miało znaczenie, gdy bliska mi osoba mogła walczyć teraz o życie? W tym momencie nic innego się nie liczyło. […]
            Spędziłam w szpitalu już przynajmniej pięć godzin, a każda minuta była niekończącą się udręką. Jakby ktoś wsadzał mi rozżarzony pręt prosto w serce, zadawał ból do zniesienia, kręcąc nim we wszystkie strony, ale nie pozwalając mi umrzeć.
            Jedyną wiadomością, która do mnie dotarła było to, że Ellie była chora i od dawna o tym wiedziała. Jej serce było słabe, mogła umrzeć w każdej chwili, a szanse przetrwania porodu były nikłe. Mimo to nie usunęła ciąży, chciała urodzić dziecko, które mogło ją zabić.
            W tym momencie nienawidziłam tego małego potwora, który odbierał mi najlepszą przyjaciółkę. Może nie miałyśmy już kontaktu, ale wciąż pozostawała jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Nigdy nie zapomnę tych lat, gdy zawsze mogłam na nią liczyć i cały czas była przy mnie.
            Nie mogłam sobie wybaczyć, że sama kiedyś wspierałam ją w zachowaniu ciąży. Obiecywałam, że jej pomożemy i wszystko będzie dobrze. Jestem cholernym kłamcą. Zgotowałam jej niemal pewną śmierć i jeszcze ją z tym zostawiłam. To nie dziecko było potworem, tylko ja. Mogłam jej powiedzieć, że powinna usunąć ciążę zanim zarodek zmienił się w dziecko, zanim ona się do niego przywiązała. Przecież sama tego nie chciała. Dlaczego pozwalała się zabić?
            Byłam rozgoryczona. Lekarze od wielu godzin walczyli o jej życie, a ja nie mogłam nic zrobić. Pozostawało czekanie, które sprawiało, że odchodziłam od zmysłów. Czy tak czuła się moja przyjaciółka przez ostatnie dni, tygodnie, miesiące? Wydano na nią wyrok, a ona czekała na jego wykonanie.
            Poczułam nieprzyjemne skurcze w żołądku i pobiegłam do łazienki. Zwróciłam całe śniadanie, a może i wczorajszą kolacje. Torsje jeszcze długo wstrząsały moim ciałem, zupełnie jakbym starała się wyrzuć z siebie cały strach i cierpienie. Gdy ucisk w brzuchu wreszcie zelżał, osunęłam się na ziemię i siedziałam tak przez bliżej nieokreślony czas. Zastanawiałam się czy to była kara za moją wcześniejszą głupotę. Owszem, byłam idiotką, ale dlaczego obrywali moi przyjaciele? Tylko ja powinnam cierpieć, to ja powinnam umrzeć.
            Wreszcie postanowiłam wziąć się w garść. Musiałam się trzymać, jeszcze nic nie było przesądzone. Podeszłam do umywalki, przemyłam sobie twarz i wypłukałam usta. Wyciągnęłam z torebki podręczną kosmetyczkę i poprawiłam nieco swój wygląd, nie chcąc okazywać słabości. Nie chciałam zachowywać się jakby ona już była martwa. Chciałam wierzyć, że da radę i wyjdzie z tego. Była silna, z pewnością silniejsza niż ja.
            Udałam się do bufetu, kupiłam miętówki i butelkę wody mineralnej. Nic więcej bym nie przełknęła. Posiedziałam trochę przy stoliku, po czym postanowiłam poszukać ojca Ellie i spróbować się czegoś dowiedzieć. Zastałam go w poczekalni, gdzie siedział wśród wielu zmartwionych, przestraszonych i zapłakanych ludzi. Zdałam sobie sprawę, że takie rzeczy dzieją się codziennie i nie spotykają tylko mnie. Mimo wszystko, trudno było mi się z tym pogodzić.
            Gdy spojrzałam na tego mężczyznę, wszystkie słowa uwięzły mi w gardle. Chyba nigdy nie widziałam nikogo z tak zbolałą miną. Wyrazu jego twarzy nie zapomnę do końca życia, byłam wręcz pewna, że ten widok długo będzie się pojawiał przed moimi oczami, gdy tylko przymknę powieki.
            Zachowałam się w stosunku do niego tak samo, jak parę dni temu względem jego córki. Bez słowa usiadłam obok niego i po kilku sekundach wahania, ujęłam jego dłoń, niepewnie ją ściskając. Dopiero po dobrych paru minutach posłał mi słaby, ale pełen wdzięczności uśmiech. Ta sytuacja była nieco niezręczna, ale nie miałam pojęcia, co innego mogłabym zrobić. Wszystkie słowa wydawały się nieodpowiednie i nie na miejscu.
            Tkwiliśmy tak, aż po wielu, jak się zdawało, godzinach podszedł do nas doktor. Od razu spojrzeliśmy na niego z niecierpliwością. Miał wyćwiczony przez lata w zawodzie chłodny wyraz twarzy, ale przeczuwałam najgorsze i poczułam, że żołądek znowu podchodzi mi do gardła, choć już nic w nim nie było.
- Dziecko jest zdrowe. To dziewczynka – oznajmił sucho, ale zupełnie nie interesowała nas ta informacja, więc puściliśmy ją mimo uszu. – Musieliśmy wprowadzić matkę w stan śpiączki onkologicznej, możliwe, że jedyną szansą na przeżycie będzie przeczep serca – dodał, a jego mina złagodniała. – Powinien pan pójść ze mną do gabinetu, żebyśmy mogli omówić wszystkie możliwości – poinformował go, a pan Baker skinął sztywno głową.
- Mogę ją najpierw zobaczyć? – spytał, a lekarz przytaknął. – Mam do ciebie prośbę – zwrócił się do mnie, spojrzałam na niego wyczekująco. – Mogłabyś przywieźć coś z naszego domu? – poprosił, a ja od razu się zgodziłam.
            W niecały kwadrans byłam pod odpowiednim domem. Właśnie przekręcałam klucz w zamku, gdy usłyszałam czyjś głos.
- Ellie? – doszło do mnie, na co cała zesztywniałam. No tak, stałam tyłem, a teraz obie miałyśmy długie czarne włosy i do tego byłam podobnej postury. Niepewnie zerknęłam na zbliżającą się kobietę, która od razu zdała sobie sprawę ze swojej pomyłki. – Przepraszam, ale co pani tutaj robi?
- Pan Baker prosił mnie, żebym coś mu przywiozła – wyjąkałam niewyraźnie, bojąc się  na nią spojrzeć.
- Słucham? Gdzie on jest? – zadała kolejne pytanie, jakby podejrzewając, że jestem złodziejem. No tak, każdy włamuje się do monitorowanego domu w blady dzień, bez żadnego okrycia i po prostu otwiera sobie drzwi kluczem.
- W szpitalu – wypowiedziałam te dwa słowa łamiącym się głosem. Od dwudziestu minut koncentrowałam się na powierzonym zadaniu, wypierając na krótki okres czasu bolesną prawdę, ale teraz wszystko wróciło ze zdwojoną siłę.
- Matko, co się stało? – zapytała przerażona, a ja wreszcie przeniosłam na nią wzrok i zamarłam.
            Przede mną stała Pattie Mallette.
            Kolana się pode mną ugięły, byłam o krok od omdlenia. Moja rozmówczyni zdążyła mnie przytrzymać, a ja przeklęłam się w duchu i odsunęłam. Nie wiedziałam kim była matka Biebera dla ojca Ellie, ile wiedziała i ile mogłam jej powiedzieć.
- Jemu nic, chodzi o jego córkę – odpowiedziałam wymijająco. – Przepraszam, spieszę się – oznajmiłam, otwierając drzwi i wślizgując się do środka. Kobieta stała oniemiała na progu, a ja szybko odszukałam odpowiednie dokumenty, ale zamiast wyjść, skierowałam się do pokoju ciężarnej. Nie wiem po co to zrobiłam, ale czułam się jakbym szukała tam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Trudno powiedzieć czego się spodziewałam, ale już po minucie krzątania się w kółko dostrzegłam uchyloną szufladę, z której wystawał pęk kopert. Delikatnie je wyciągnęłam i zaczęłam przeglądać. Na każdej było dokładnie wykaligrafowane imię odbiorcy.
            Tata, Dylan, Abbie, Caitlin, Amanda...
            Ze zdziwieniem spojrzałam na kopertę ze swoimi obecnym imieniem. Przecież prawie się nie znałyśmy, więc czemu miałaby zostawiać mi jakąś wiadomość? Odłożyłam ją jednak na bok i zabrałam za dalsze przeglądanie, ale została tylko jedna koperta.
            Cherry.
            Oniemiałam jeszcze bardziej. Czy wiedziała, że zaginęłam? Liczyła, że kiedyś się odnajdę albo dam o sobie znać? Nie miałam wątpliwości, co oznaczały te, jak mniemam, listy. Nie spodziewała się, że z tego wyjdzie. Inaczej nastawiałaby się, że powie nam to proto w twarz. Zamiast tego zostawiła koperty w bardzo widocznym miejscu, żebyśmy nie mieli problemu z ich dostrzeżeniem. Jakby miała odejść lada dzień…
            Usłyszałam kroki na schodach. Szybko schowałam dwie zaadresowane do mnie wiadomości do torebki, a resztę wsunęłam na tam gdzie znajdowały się przed moim przyjściem. Wyszłam z pokoju, praktycznie zderzając się mamą Justina.
- Rozmawiałam z nim. Jadę z tobą – oznajmiła jedynie i w ciszy udałyśmy się do samochodu. […]
            Był już niemal wieczór, gdy wpuścili mnie do niej na salę. Musiałam skłamać, że byłyśmy siostrami. Nie miałam dużo czasu, a zamiast go wykorzystać, zalewałam się łzami. Oba listy dogłębnie mnie dotknęły. Ten do Cherry mówił o tym, że mi wybacza i ma nadzieję, że wrócę, dostanę ten list i chociaż raz zobaczę jej córeczkę. Ten drugi z kolei dziękował mi za okazane zrozumienie oraz troskę i pozostawiał ogromną prośbę. Ellie marzyła, żebym pomogła zająć się Charice – tak właśnie chciała ją nazwać. Prosiła, żebym w miarę możliwość, w niewielkim stopniu nad nią czuwała. Uważała, że nikt nie zaopiekuje się nią lepiej. Dlaczego? Po parę razy widziała mnie z Andrew? To było niedorzeczne, ale jak mogłam pogardzić ostatnią wolą pogrążonej w śpiączce przyjaciółki?
            Najgorsze, że dziewczyna powierzyła mi najważniejszą decyzję. To ja, Cherry, miałam zadecydować kiedy i czy w ogóle dowie się o tym Justin. To była jakaś paranoja. Przecież jej zdaniem mogłam pojawić się za wiele lat. Nie przeszkadzało jej, że może na tak długo pozbawić to dziecko ojca? I czemu uważała, że będę w stanie podjąć słuszną decyzję? Co ona sobie ubzdurała? To było co najmniej chore.
- Ellie – wyszlochałam, trzęsąc się jak epileptyk. – Wracaj do nas. Musisz żyć. Nie zostawiaj nas. Ja… Nie dam rady. Nie zajmę się dobrze tym dzieckiem. A tym bardziej nie zadecyduję o tym czy mu powiedzieć… Nie jestem w stanie… Jak mam go pozbawić drugiego rodzica, gdy ty możesz umrzeć? Ale nie wiesz w jakiej sytuacji jestem… Nie mogę podejść do niego i po prostu mu powiedzieć „Justin, to twój bachor, weź go, bo jego matka… - Głos mi się całkiem załamał i zamilkłam na dobre dziesięć minut. – Nie wiem czy wiesz, pewnie tak, ale przypomnę ci, że twój tata spotyka się z babcią twojej córki. Wybranką twojego ojca została matka Biebera, co za ironia – wyszeptałam, ale przecież równie dobrze mogłam rozmawiać ze ścianami wokoło. – Obudź się – załkałam i jeszcze długo patrzyłam na jej nieobecną twarz, modląc się w duchu o cud. […]
            Minął tydzień. Ellie Baker się nie obudziła. Potrzebne jej było nowe serce. To jedyna możliwość, żeby mogła wrócić do życia, a jednocześnie była prawie tak samo możliwa jak ściągnięcie na Ziemię gwiazdki z nieba. Traciłam nadzieję.
            Dodatkowo nie powiedziałam Justinowi. Jak miałam to zrobić, nie zdradzając, że jestem Cherry? W głębi liczyłam, że moja przyjaciółka poprosiła o to samo Abbie albo Caitlin i one po przeczytaniu listu podejmą tą decyzję za mnie. Jeśli za parę tygodni nic się nie zmieni, podejmę odpowiednie kroki. Po tych dziewięciu miesiącach nieświadomości nie zrobi mu to chyba takiej różnicy, a mała miała dobrą opiekę, więc nie miałam się czym martwić.
            Co dzień zaglądałam do szpitala, choćby na moment. Charice miała robione wszystkie możliwe badania, ale wszystko wskazywało na to, że lada dzień wróci do domu. W przeciwieństwie do swojej matki. Póki dziewczynka tu była, doglądałam jej i raz nawet pozwolono wziąć mi ją na ręce. Wiedziałam czemu Ellie tak na tym zależało. Gdy otoczyłam ją swoimi ramionami, nie miałam ochoty jej oddać. Oczarowała mnie, choć boleśnie przypominała mi o swojej rodzicielce, które właśnie umierała. Moja przyjaciółka liczyła, że poczuję ten sam instynkt, co ona i nie będę w stanie porzucić jej dziecka na pastwę losu. Po części miała rację. Nie zostanę drugą matką, ale dopilnuję, żeby była bezpieczna i niczego jej nie brakowało, ale póki co nie miałam, czym się przejmować.
            Większość czasu i tak spędzałam przy nieprzytomnej brunetce. Czasami opowiadałam jej różne historie, wspominałam wspólne chwile czy też czytałam jej gazety i książki albo po prostu uparcie myślałam, powstrzymując płacz i pretensje do całego świata.
            Gdy w chłodne środowe popołudnie wychodziłam z budynku, zadzwonił mi telefon.
- Halo? – zapytałam po odebraniu.

- Amy, musimy się spotkać – usłyszałam podenerwowany, ale i podekscytowany głos Justina. – Mam nowy trop – oznajmił rozradowany, a moje serce na kilka sekund zamarło.
* * * *
Dzisiaj krótszy, bo nie zdążyłam nic więcej dopisać, a chciałam się zmieścić w terminie.
Nie obiecuję za to, że następny na pewno w przyszły weekend, bo zaczął mi się remont, na parę dni będę odcięta od komputera, a dodatkowo mam masę na głowie. Dlatego proszę, cierpliwości, miśki <3
Ale obiecuję, że w następnym będzie mnóstwo Justina! 
Dziękuję za każdy komentarz, ciepłe słowo - to wiele dla mnie znaczy.
Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam ;**

sobota, 4 stycznia 2014

[24] "Moje życie właśnie się kończyło, żeby jej mogło się zacząć."

Rozdział 24 „Moje życie właśnie się kończyło, żeby jej mogło się zacząć.”
            Nie pytajcie dlaczego to powiedziałam. To było odruchowe, niekontrolowane i z pewnością nieprzemyślane. Pewnie dlatego zabrzmiało szczerze i naturalnie, więc nie mogłam wzbudzić żadnych podejrzeń.
            Byłam w szkole. Justin przespał się do rana na mojej kanapie, ale zniknął zanim ktokolwiek inny się obudził. Od tamtego czasu nie miałam z nim kontaktu, ale byłam pewna, że o tym nie zapomniał i już nie miałam szansy się wywinąć.
            Przemyślałam to jednak i wyszło, że nie było tak tragicznie. Mogłam mu pomóc. A przynajmniej udawać, bo przecież nie było możliwości, żeby zakończyło się to sukcesem. Dodatkowo dzięki temu byłam na bieżąco z tym, co wiedział i chciał zrobić. W krytycznej sytuacji zamiast pomóc mu się odnaleźć, mogłam zatrzeć ślady. To było z mojej strony chore i podłe. Wyrzuty sumienia męczyły mnie całymi dniami i nie pozwalały przesypiać nocy, czego efektem były coraz bardziej widoczne cienie pod moimi oczami.
            Nie wiedziałam, co robić. Być może nadszedł czas by powiedzieć prawdę. Zdałam sobie sprawę, że Cassandra miała rację, gdy na samym początku powiedziała mi, że powinnam wyznać mu wszystko od razu. Teraz zabrnęłam za daleko i było na to za późno. Powinnam się przyznać, ale wiedziałam, że wtedy wszystko się skończy. Nie wybaczyłby mi, że tak go oszukałam i straciłabym go na zawsze. Nie sądziłam, że ta wizja tak bardzo mnie przerazi. Już dwa razy w życiu byłam pewna, że skończyłam tą znajomość na zawsze, ale w obu przypadkach to była moja decyzja i tego chciałam. Tym razem wszystko było w jego rękach.
            To było dziwne, bo przecież sama planowałam rozejście się po zakończeniu szkoły. Jednak wyobrażałam sobie, że po prostu każdy pójdzie w swoją stronę i po jakimś czasie zapomnimy. To dawało mi jeszcze parę miesięcy stałej bliskości, a potem spokojne zakończenie w zgodzie.
            Myśląc o tym jak bardzo by mnie znienawidził, gdybym po tylu miesiącach powiedziałabym mu, że to wszystko było kłamstwem spowodowała, że podjęłam decyzję. Musiałam dalej brnąć w tą grę, bo za daleko już się posunęłam. Nie było dla mnie odwrotu.
            Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że znajdowałam się w łazience. Patrzyłam na swoje blade odbicie, podkrążone oczy i pusty wyraz twarzy. Ciekawe ile tak stałam? Do ziemi przywołał mnie głośny szloch dochodzący z jakiejś kabiny. Potrząsnęłam głową i próbowałam zmusić się do wyjścia. Miałam dosyć własnych zmartwień, a to nie była moja sprawa. Tylko, że ten załamany głos brzmiał dziwnie znajomo, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
            Zanim doszło do mnie, co robiłam, stałam pod drzwiami kabiny, z której słychać było płacz i delikatnie zapukałam.
- Zajęte – wyjąkała po chwili słabo. Już miałam pewność i nie mogłam odejść.
- Ellie? – zapytałam, choć wcale nie musiałam, bo wiedziałam, że to nie mógł być nikt inny. – Co się stało? – dodałam, nie doczekawszy się odpowiedzi. Nie rozmawiałam z nią od czasu jesiennego spotkania na placu zabaw, kiedy bawiła się z Andrew i od jakiegoś czasu nawet nie widywałam jej w szkole. Myślałam, że po prostu jest tak blisko porodu, że nie miała siły chodzić na lekcje i czeka na przyjście dziecka w domu. Zanim zniknęła wydawała się niczym nie przejmować, darzyła wszystkich uśmiechem i nie zwracała uwagi na krzywe spojrzenia gapiów i plotki. Dlatego tak zdziwiło mnie, że jest tutaj i to jeszcze w takim stanie.
- Przepraszam, ale wolałabym zostać teraz sama – usłyszałam po ciągnącej się chwili ciszy. Westchnęłam.
- Nie musimy rozmawiać, ale nie zostawię cię tak – odparłam uparcie, opierając się o drzwi. – Pozwól mi chociaż się odprowadzić albo po prostu z tobą trochę posiedzieć – poprosiłam cicho. W odpowiedzi usłyszałam kolejny szloch i głośne pociągnięcie nosem. Mimo to, moment później usłyszałam otwieranie zamka, więc nacisnęłam na klamkę i wślizgnęłam się do środka, ponownie zamykając kabinę. Kucnęłam przy skulonej dziewczynie, która cała się trzęsła, a twarz zasłaniała gęstymi czarnymi włosami. Chwyciłam jej dłoń, a drugą ręką pogładziłam ją po plecach. Chciałam ją uspokoić i dodać jej nieco otuchy. Ciemnowłosa uniosła zdziwiona głowę i spojrzałam w jej głębokie niebieskie oczy, które teraz były zaczerwienione i podpuchnięte od stale napływających łez.
            Znałam ją od przedszkola i nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Nie jestem pewna czy w ogóle widziałam jej płacz. Z wyjątkiem momentu, w którym dowiedziała się o ciąży. Czyżby teraz obawiała się tego, co będzie po porodzie. A może to po prostu te wszystkie hormony i stres?
- Cii, już dobrze – wyszeptałam, patrząc w jej oczy, które wciąż napełniały kolejne łzy. Na moje słowa na nowo zaczęła szlochać, jakbym powiedziała coś strasznego. Nie miałam pojęcia jak się zachować.
- Nic nie będzie dobrze – wyszlochała, zasłaniając sobie usta dłonią. Podałam jej trochę papieru, żeby mogła wydmuchać nos, bo wyglądało na to, że nie mogła już normalnie oddychać.
            Zdałam sobie sprawę jak  wiele się zmieniło odkąd straciłyśmy kontakt. Nie chciałam nawet myśleć ile trudności i krzywd mogło ją spotkać przez ostatnie miesiące. To po prostu  miażdżyło moje i tak złamane serce.
- Nie mów tak, to minie i wszystko się ułoży – mówiłam, ale tylko pokręciła głową, patrząc w ziemię.
- Nic nie wiesz – odparła tylko i na nowo zaszlochała. Nie odezwałam się już. Po prostu tam byłam, ściskając jej dłoń i pozwalając jej się uspokoić. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym tak po prostu teraz odejść i ją zostawić. – Przepraszam – wydukała, po bliżej nieokreślonym czasie, ale miałam wrażenie, że minęła wieczność, a w ciasnej kabinie robiło mi się duszno i czułam się klaustrofobicznie. W dodatku nieprzyjemny zapach szkolnych łazienek przyprawiał mnie o mdłości. To wszystko nie miało znaczenia przy tym, co działo się z moją dawną przyjaciółką.
- Nie masz za co, kochanie – mruknęłam. – Rozumiem, że jesteś w ciężkiej sytuacji, masz do tego prawo – zapewniłam ją.
- Dziękuję – odpowiedziała jedynie, ocierając oczy i policzki. Podałam jej koleją partię papieru, żeby ułatwić jej to zadanie.
- Chcesz wrócić do domu? – zapytałam, na co niepewnie skinęła głową. Pomogłam jej wstać i podejść do umywalek, gdzie przemyła twarz zimną wodą i przejrzała w lustrze. Wyraz jej twarzy zobojętniał, zupełnie jakby starała się ubrać maskę. Po tym co widziałam, wcale mnie to nie przekonało, ale nie odezwałam się słowem.
            Patrzyłam na jej brzuch i miałam wrażenie, że dziecko zaraz z niego wyskoczy. Urodzi na dniach, może jest już po terminie. Nagle pomyślałam sobie, że jeśli zacznie teraz rodzić to chyba zemdleję. Nawet na filmach był to dla mnie trudny widok, a co dopiero gdybym miała przeżyć to na własnej skórze.
            Nie przejmowałam się, że opuszczam lekcję, a konkretniej matematykę – jedyny przedmiot, który sprawiał mi trudności. Miałam gdzieś, że będę się musiała z tego gęsto tłumaczyć, a konsekwencje mnie nie ominą. Chciałam tylko pomóc Ellie, byłam jej to winna.
            Ruszyłyśmy do wyjścia. Szłyśmy powoli pustymi korytarzami, a brunetka kurczowo się mnie trzymała. Żadna nie potrafiła przerwać milczenia, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało. Słowa były w tej sytuacji zbędne. Zresztą co miałabym powiedzieć?
- Zamówię taksówkę – poinformowała mnie, gdy stanęłyśmy przed wyjściem. Wcześniej narzuciłyśmy kurtki. Pokiwałam sztywno głową, ale nie ruszyłam się z miejsca. Nie chciałam odejść, dopóki nie zobaczę, że siedzi bezpiecznie w taksówce i zmierza prosto do domu. Dziewczyna chciała coś powiedzieć, pewnie mnie przepędzić, ale widząc moją upartą minę, zrezygnowała. – Wydajesz się niezwykłą osobą, Amy – oznajmiła znienacka. Spojrzałam na nią zdezorientowana. – Ilekroć cię widzę, masz w oczach tą zawziętość i dobroć. Zawsze wstawiasz się za słabszymi i pomagasz każdemu, kto tego potrzebuje. To naprawdę wyjątkowe – wytłumaczyła, ale jakoś trudno mi w to uwierzyć. Jasne, obroniłam Cassie przed szkolnymi prześladowcami i kilka razy interweniowałam, gdy widziałam jak ktoś się znęca nad kimś niewinnym, ale to nie było nic takiego. Daleko mi do ideału, a nawet „niezwykłości”, o której mówiła Ellie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc wolałam to przemilczeć. Milczenie dobrze nam wychodziło. – Chciałabym, żebyś odwiedziła mnie w szpitalu – stwierdziła, zaskakując mnie jeszcze bardziej niż wcześniej. Przecież byłam jej obca, dlaczego więc chciała, żebym przyszła do niej i dziecka, jakbyśmy były sobie bliskie? – To moja ostatnia prośba, choć i tak mam już u ciebie dług – dodała, uśmiechając się nikle. Skoro mowa o długach, to tak naprawdę nigdy jej nie wynagrodzę swojego zachowania, gdy byłam jeszcze Cherry. Nie mogłam jej w takim razie odmówić. Powinnam odpłacać jej się za wszystko do końca życia.
 - Oczywiście, jeśli tylko tego chcesz – wykrztusiłam wreszcie. W tym momencie podjechała taksówka, a czarnowłosa pomachała mi na pożegnanie i wskoczyła do środka. – Do zobaczenia – powiedziałam, patrząc za oddalającym się pojazdem.
* * * *
            Oczami Ellie…
            Byłam jak tykająca bomba. Wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Nie wiedzieli jak poważny był mój stan, ale nie mogłam całkiem ukryć, że nie wszystko było dobrze. Starałam się jak najlepiej udawać, że wszystko w porządku, ale w końcu musiałam przestać chodzić do szkoły. Właściwie to nie ruszałam się z domu, a konkretniej z łóżka czy też kanapy.
            Właśnie wtedy zaczęłam wariować. To były ostatnie tygodnie mojego życia, a byłam uziemiona. Czułam się jak w klatce. Nawet częste odwiedziny Caitlin, Abbie i Dylana nie potrafiły poprawić mi humoru na dłużej niż godzinę.
            Pewnego dnia usłyszałam dzwonek do drzwi i nie miałam ochoty nawet otwierać. Chciałam pocierpieć w samotności, ale dzwonienie nie ustawało, więc powoli powlekłam się i otworzyłam.
            To był mój tata.
            W oczach stanęły mi łzy, zaczęłam piszczeć i płakać jak małe dziecko. Nie chciałam wypuścić go ze swoich ramion, jakby zaraz miał znowu zniknąć. W końcu się odsunęłam, a on spojrzał na mnie z lekkim szokiem, chociaż w liście poinformowałam go o tym, że jestem w ciąży. Między innym dlatego udało mu się stosunkowo szybko wrócić.
- Tęskniłam – powiedziałam jedynie i znowu go przytuliłam. Brakowało mi go jak nikogo innego. Starałam się być silna, ale powoli nie dawałam sobie rady. W jego ramionach wszystko przestawało mieć znaczenie i wiedziałam, że obroni mnie przed całym złem tego świata.
            To było ponad miesiąc temu. Wyjaśniłam mu tyle, ile musiałam. Wiedział, że musiałam na siebie uważać, ale nie powiedziałam mu, że mogłam nawet umrzeć. Nikt o tym nie wiedział. Chciałam cieszyć się tymi ostatnimi wspólnymi chwilami, a gdyby wiedzieli, chodziliby struci, jakbym już nie żyła.
            Najpiękniejsze było to, że tata poznał kogoś jeszcze w samolocie. Ta kobieta zawróciła mu w głowie od pierwszego wejrzenia. To było niesamowite. Kiedyś pewnie zdenerwowałabym się, że zapomniał o mamie, ale wiedziałam, że tak nie było. Nigdy nie zapomni, tak jak i ja. Tylko, że ja miałam do niej niebawem dołączyć. Jeśli mi się poszczęści to ostatnim moim dokonaniem będzie urodzenie zdrowego dziecka, które zostanie mu na głowie, dlatego byłam wdzięczna, że kogoś sobie znalazł i nie zostanie całkiem sam. Niedługo miałam ją poznać i miałam nadzieję, że zdążę zobaczyć czy jest dla niego odpowiednia. Wierzyłam, że miał dobry gust, ale wolałam się upewnić. Najbardziej stresowało mnie, że ona miała syna w moim wieku i bałam się, że on z góry mnie oceni.
            Dzisiaj coś we mnie pękło. Musiałam wrócić do szkoły, chociaż na moment, żeby całkiem nie odejść od zmysłów. Pojechałam tam taksówką, ale nie dałam rady się z tym wszystkim zmierzyć i niemal od razu zamknęłam się w toalecie, zanosząc się płaczem. Nie znałam nikogo, kto byłby w stanie zrozumieć przez co przechodziłam. Nie miałam komu się pożalić, z kim porozmawiać.
            Wtedy znalazłam mnie Amanda. Nie zostawiła mnie, chociaż prawie się nie znałyśmy. Nie naciskała na mnie, nie chciała nic wiedzieć, nawet jeśli ją to ciekawiło. Po prostu przy mnie była, gdy najbardziej tego potrzebowałam i bardzo mi pomogła. Nigdy jej tego nie zapomnę.
            Myślałam nad tym, co już o niej wiedziałam. Opiekowała się małym kuzynem, często widywałam ich razem w parku, ale tylko raz odważyłam się podejść. Wtedy liczyłam, że będę za niedługo spędzać tak czas córeczką, ale moje nadzieje zostały brutalnie rozwiane. Ten maluch był w nią wpatrzony jak w obrazek, a ona wiedziała jak się z nim obchodzić. Miała do tego dar. Gdybym miała wybierać, chciałabym, żeby ktoś taki zajął się moim dzieckiem, dlatego poprosiłam, żeby mnie odwiedziła. Nie wiem, co sobie wyobrażałam, ale chciałam, żeby dowiedziała się, co się ze mną stało i chociaż raz zobaczyła małą. Z jakiegoś powodu było to dla mnie niezwykle ważne, a postanowiłam, że skoro i tak miałam umrzeć, to wcześniej o wszystko zadbam i spełnię wszystkie swoje zachcianki.
            Wróciłam do domu, zanim ktokolwiek zorientował się, że wyszłam.
- Cześć córcia, jak się czujesz? – zapytał tata, gdy dwa dni później przyszedł do mojego pokoju z rana. Prawda była taka, że nie miałam siły podnieść się z łóżka, ale uśmiechnęłam się najlepiej jak umiałam.
- Dobrze – odpowiedziałam krótko. – Ale nie chcę jeszcze wstawać – dodałam, patrząc na niego znacząco.
- Śniadanie do łóżka? – zapytał z troską w oczach, ale ciepłym uśmiechem na ustach. Pokiwałam głową. – Wszystko dla mojej królewny – stwierdził i zniknął, udając się zapewne do kuchni, a ja postanowiłam udać się do łazienki.
            Niestety, gdy tylko stanęłam nogi, poczułam, że coś jest nie w porządku. Zrobiło mi się niebywale gorąco, miałam trudność z oddychaniem, a serce biło mi tak mocno jak jeszcze nigdy w życiu. Nie byłam w stanie się ruszyć, czułam, że jestem cała mokra. Wpadłam w panikę. Tkwiłam w kompletnym przerażeniu, próbując nie osunąć się na ziemię.
            Nie, Boże, proszę, jeszcze nie teraz.
            Nie byłam gotowa.
- Hej, wiesz, zaprosiłem na jutrzejszą kolację Pa.. – zaczął, wchodząc do pokoju, ale urwał, gdy tylko na mnie spojrzał. W tym momencie poczułam, że grunt ucieka mi spod nóg, a przed oczami pojawiły mi się mroczki.

            Zdałam sobie sprawę, że już nigdy nie poznam wybranki mojego taty. Prawdopodobniej nie zobaczę własnej córki, a moje życie właśnie się kończyło, żeby jej mogło się zacząć.
* * * *
Jestem z siebie dumna, bo dodałam w terminie. 
Tak, wiem. Nie ma Justina, przykro mi, wszyscy smutni i wynudzeni. Ale jakoś przeżyjecie, a wątek Ellie jest dla mnie strasznie ważny, więc muszę go odpowiednio opisać. Szczególnie, że właśnie rodzi córkę Justina. Wierzcie mi, wszystko jest ze sobą powiązane bardziej niż myślicie ;)
Czytasz=Komentujesz
Następny za tydzień :)
Pozdrawiam ;**