poniedziałek, 30 grudnia 2013

[23] "Muszę ją odzyskać, bo inaczej moje życie straci sens."

Rozdział 23 „Muszę ją odzyskać, bo inaczej moje życie straci sens.”
            Austin zabrał mnie na gorącą czekoladę, która rozgrzała mnie po wspólnym spacerze. Był wyjątkowo zimny dzień, ale przynamniej nie wiało. Miasto wyglądało ślicznie, całe w grubej warstwie śniegu i miłosnymi ozdobami w każdym oknie i sklepie. To śmieszne jak w ułamku sekundy moje spojrzenie na ten dzień uległo całkowitej zmianie. Dekoracje przestały być denne i tandetne, a przechodzące zakochane pary przestały mnie denerwować.
            Mahone rozśmieszał mnie cały czas, a po za tym fantastycznie nam się gadało. Uśmiech nie schodził mi z twarzy i przestałam myśleć o wszystkim, co do tej pory mnie dręczyło. Nawet to, że za niedługo miało się ściemnić, a byłam po za domem nie wprawiało mnie w niepokój, a od czasu pobicia w ogóle rzadko wychodziłam gdzieś z domu, pomijając szkołę i nieliczne wyjścia pod czujnym okiem Lucasa.
- To co teraz? – spytałam, patrząc na nasze puste kubki po czekoladzie. – Masz ochotę na coś szczególnego?
- To raczej ja powinienem o to spytać – odparł, uśmiechając się zawadiacko. Już wcześniej sprzeczaliśmy się o coś podobnego, bo ja uważałam, że jest moim gościem i powinnam się dostosować, on zaś twierdził, że przyjechał tu dla mnie i chce, żebym była zadowolona. Był strasznie uparty, ale to było nawet urocze. – Może kino? – zasugerował w końcu, widząc moją minę. Niezręcznie byłoby mi coś narzucać, a pomijając to, to nawet nie wiedziałam, co takiego moglibyśmy tu robić. Pokiwałam głową, bo w sumie mieliśmy dwa kroki, a ja naprawdę dawno tam nie byłam. Ostatni raz chyba jakoś jesienią na jakiejś bajce, gdy Andy wyciągnął mnie i Lucasa.
            W drodze Austin opowiadał mi o jednym z incydentów z szalonymi fankami, co wywołało mój śmiech.
- Mówiłam, że tak będzie! Każdej zawrócisz w głowie i za chwile nie będziesz mógł się opędzić – oznajmiłam, szturchając go lekko łokciem. Szliśmy blisko siebie, co jakiś czas ocierając się o siebie ramionami, jednak żadne z nas nie próbowało chwycić się za ręce. Trochę mnie to uspokoiło. Może jednak przesadzałam i jemu naprawdę zależy tylko na naszej przyjaźni?
- Każdej, mówisz? – spytał chytrym tonem, uśmiechając się znacząco. Patrzył na mnie z ukosa, jakby analizował każdy mój ruch. Czułam ciepło w moich policzkach i cieszyłam się, że w tych warunkach mogłam to zrzucić na mróz.
            Niespodziewanie chłopak pociągnął mnie gdzieś gwałtownie, jednak nie widziałam nic przez jego plecy. Słyszałam tylko dźwięk otwieranych drzwi i dzwonienie dzwoneczka, który za pewne nad nimi wisiał. Przepuścił mnie przed siebie i wskazał wszystko dookoła.
- Które podobają ci się najbardziej? – zapytał. Byliśmy w kwiaciarni. Różnorodne zapachy każdego gatunku mieszały się w jeden słodki aromat, który przywodził mi na myśl jakąś baśniową krainę. Szczerze powiedziawszy nigdy nie miałam swoich ulubionych kwiatów i nawet nie bardzo potrafiłam je rozróżniać. Podeszłam niepewnie do bukietu, który rzucił mi się oczy i niepewnie go powąchałam. Pachniał naprawdę cudnie, co chyba było widać po mojej minie, bo zanim się zorientowałam, mój towarzysz zdążył go wskazać kasjerce i za niego zapłacić, więc nawet nie musiałam go odstawiać. Poczułam ukłucie wzruszenia, ale starałam się nie dać nic po sobie poznać.
- Nie musiałeś – wykrztusiłam jedynie, gdy wrócił do mnie i obdarował mnie ciepłym uśmiechem.
- To twój dzień – odpowiedział tylko i wystawił rękę, a ja bez wahania wzięłam go pod ramię i ruszyliśmy dalej. Nie potrafiłam oderwać wzroku od kwiatów. Były mieszanką kilku gatunków. Rozpoznałam tylko czerwone tulipany, ale nie miałam pojęcia czym są te białe i różowe, jednak ta wiedza nie była mi do niczego potrzebna. Szczęście i tak mnie już przepełniało.
            Skończyło się w momencie, w którym podeszliśmy pod kino. W oddali dostrzegłam dwie sylwetki. Jedna stała bokiem i mnie nie widziała, druga natomiast przyglądała mi się natarczywie.
O nie.
Dzieliło nas z przynajmniej dziesięć metrów, a i tak niemal czułam chłód, pretensje i gniew płynące z jego spojrzenia. Może miałam już urojenia, może rzeczywiście zwariowałam, ale w tej chwili przeklinałam się w duchu, że nie zostaliśmy w kawiarni albo, że dłużej nie wybierałam tych cholernych kwiatów. Wtedy prawdopodobieństwo naszego spotkania by zmalało, a ja miałabym szanse utrzymać to spotkanie w tajemnicy.
To głupie, bo przecież byliśmy przyjaciółmi. Nie powinnam czuć się w obowiązku ukrywać swoich znajomości, żeby nie zranić jego uczuć, zwłaszcza, że miał dziewczynę, której nie znosiłam, ale nigdy nie zająknęłam się słowem na jej temat ani nie dałam mu w żaden sposób do zrozumienia, że mi się nie podoba.
Nieco zdenerwowana pociągnęłam Austina do środka i podeszliśmy do tablicy z repertuarem. Ponieważ uciekł ze mnie cały romantyczny nastrój i nie chciałam by to jeszcze bardziej wyglądało jak randka, odrzuciłam wszystkie komediodramaty i romanse. Horrorów zbyt się bałam, odkąd przeżyłam kilka nieprzyjemnych historii w swoim życiu. I tak często śniły mi się koszmary. Padło więc na jakiś film akcji. Widziałam zdziwienie na twarzy mojego towarzysza, ale nie wydawał się niezadowolony, więc poszliśmy kupić bilety. No tak, który chłopak byłby nieszczęśliwy idąc na film z szybkimi samochodami, wyścigami i fajnymi laskami, a do tego dochodzi jeszcze trochę bójek i krwi.
Kupiliśmy jeszcze popcorn i picie. Oczywiście nie pozwolił mi za nic zapłacić, ale po kawiarni i kwiatach nie miałam siły się kłócić, bo i tak pozostawiłby na swoim. Nie chciałam też urazić jego męskiej dumy.
Gdy zajęliśmy miejsca, na ekranie pojawiły się reklamy, a światła lekko przygasły. Zaczęliśmy się wygłupiać i wrzucać sobie wzajemnie ziarna prażonej kukurydzy do buzi, co było zabawne, bo za nic nie umiał trafić i biedak oberwał nawet w oko. Udało mi się wyrzucić z głowy zazdrosnego Gwiazdorka i ponownie się odprężyłam. Niestety, tylko do czasu.
* * * *
Oczami Justina…        
Myślałem, że coś rozwalę i pragnąłem, żeby była to twarz tego lalusia. Zagotowało się we mnie, gdy zobaczyłem jak idą razem, ona trzymała  się go kurczowo i obejmowała ten wielki bukiet. Oboje tak bardzo uśmiechnięci, jakby ze mnie kpili. Pewnie teraz się ze mnie śmieją, gadają jak świetnie udało im się mnie wrobić i zagrać na moich uczuciach. A ja głupi wierzyłem, gdy mówiła mi, że on nic nie znaczy, bo wyjedzie i nigdy więcej się nie zobaczą. Pewnie spotykali się cały czas i mieli ze mnie niezły ubaw.
- Hej Justin, co się stało? – Selena sprowadziła mnie na ziemię, oglądając się za siebie, żeby zrozumieć na co się tak zapatrzyłem. Zacisnąłem dłonie w pięści i wziąłem głęboki oddech.
- Co powiesz na mały seans? – spytałem, próbując wysilić się na uśmiech. Dziewczyna spojrzała na zegarek i wzruszyła ramionami.
- Jeśli pójdziemy teraz, zdążymy jeszcze na tą imprezę u Josha. – stwierdziła. Straciłem jakąkolwiek ochotę na imprezy, szczególnie z jej znajomymi, ale postanowiłem, że będę się tym martwić później. Teraz w głowie miałem tylko Amy i tego ćwoka, bo nie mogłem znieść myśli, że byli tam w środku razem, może się całowali, a on… Nie, Justin, stop.
            Otrząsnąłem się. Czasami traciłem nad sobą panowanie i tak było przed chwilą. Miałem tak odkąd Cherry zniknęła. Przeżyłem wiele nieprzespanych nocy zastanawiając się czy żyje, a jeśli tak to jak się ma. Czy jest z tym kolesiem, z którym uciekła, czy go kocha, czy jest szczęśliwa, czy tęskni za mną, czy w ogóle o mnie pamięta… Dałbym wszystko, żeby wróciła, ale wtedy poznałem Amandę i to ona szybko stała się centrum mojego życia. Tylko, że ona nie chciała mnie prawie tak samo jak Cherry. Nie potrafiłem tego zrozumieć, a ona nigdy mi tego nie wytłumaczyła. Unikała takich tematów jak ognia, a mnie zaczynało to męczyć, choć starałem się być dla niej jak najlepszy i uszanować granice, które wyznaczyła.
            Nie mniej jednak miałem w sobie ten paniczny strach, że ona nagle zniknie z mojego życia, tak jak kiedyś Cherry. Co jeśli on zawróci jej w głowie i namówi ją, żeby przeprowadziła się tam gdzie on mieszka? Nie byłem w stanie jej zatrzymać i to wzbudzało we mnie złość nie do opisania. Nie dałbym rady przejść przez coś takiego ponownie. Dlatego musiałem działać.
            Chwyciłem Selenę za rękę, bo nie miałem wyboru i weszliśmy do środka. Oni właśnie kupili coś przy barze i kierowali się do sali. Nie zauważyli nas. Podszedłem do kasy i uśmiechnąłem się do kasjerki. Momentalnie się speszyła i spuściła wzrok.
- Dwa bilety na to samo, co tamci – mruknąłem, wwiercając w nią swoje spojrzenie. Spojrzała szybko na Amy i jej fagasa, po czym bez mrugnięcia wstukała coś w komputerze i pokazała mi wolne miejsca. Wybrałem przedostatni rząd, licząc na to, że Amy będzie siedzieć przede mną i zapłaciwszy, mrugnąłem do sprzedającej dziewczyny, co pewnie będzie przeżywać przez następny tydzień, i wróciłem do swojej dziewczyny.
            Tak, wiem, że to straszne i egoistyczne z mojej strony, że zachowywałem się jak zazdrosny gnojek z powodu każdego faceta w pobliżu Amandy, mimo, że sam miałem Selenę. Tylko, że ja nic do niej nie czułem. Nie chciałem jej ranić, a po za tym moja wytwórnia naciskała na mnie i przesadnie troszczyła się o mój medialny wizerunek, więc nie zostało mi nic innego, jak trwać w tym wyimaginowanym związku, aż ludzie się nami nie znudzą. Po za tym od początku dawałem Amy do zrozumienia, że jestem nią zainteresowany i pragnę czegoś więcej niż przyjaźni, a to, że ona mi odmówiła nie znaczyło, że momentalnie wszystkie uczucia zniknęły.
            Czarnowłosa kupiła, co chciała i z szerokim uśmiechem się na mnie uwiesiła. Położyłem rękę na jej talii i przybrałem zadowolony wyraz twarzy. Lubiła to, a po za tym tego ode mnie oczekiwano.
            Spektakl czas zacząć.
* * * *
            Oczami Amy…
            To było najdłuższe i najbardziej niezręczne półtorej godziny w moim życiu. W momencie, w którym gwiazdorska para weszła na sale, zrobiło mi się niedobrze i nie potrafiłam przełknąć nawet kropli swojego napoju, nie wspominając już o popcornie. Austin też ich zauważył, jak i moją gwałtowną zmianę nastroju, ale na szczęście tego nie skomentował, tylko dyskretnie ścisnął moją dłoń, co troszkę poprawiło mi nastrój i posłałam w jego stronę pełen wdzięczności uśmiech.
            Przez cały seans już się nie dotykaliśmy. Bieber siedział dwa lub trzy rzędy dalej i choć nie mogłam go zobaczyć, czułam jego palące spojrzenie przez cały film, przez co za nic nie mogłam się skupić na fabule. Austin też czasami na mnie zerkał, przez co czułam się jeszcze bardziej obserwowana. Zdawało mi się, że byłam jak królik doświadczalny, na którego reakcje wszyscy patrzą z wyczekiwaniem. Udawałam, że nic nie zauważam i patrzyłam tępo na ekran, choć nie wiedziałam, co się w ogóle dzieje.
            Z ulgą powitałam napisy końcowe i chciałam jak najszybciej opuścić salę, w której czułam się jak w klatce. Było mi duszno i miałam wrażenie, że zaraz stracę kontakt z rzeczywistością. Bałam się, że Justin postanowi do nas zagadać, a wtedy zapadnę się pod ziemię albo umrę ze wstydu.
            Gdy wstawaliśmy, jeden jedyny raz na nich zerknęłam. Całowali się. Nie byłam jakimś znawcą, ale wyglądało, jakby robili to z przymusu i na pokaz. Wydawało mi się, że to jakaś chora gra, w którą wbrew woli zostałam wplątana.
            Zorientowałam się, że Austin wyciąga do mnie rękę i po tym, co zobaczyłam bez wahania ją chwyciłam. Splótł swoje palce z moim i w ciszy wyszliśmy z budynku. Ubrałam płaszcz, szalik i czapkę, rozkoszując się jednocześnie błogim świeżym powietrzem. Patrzyłam na gwieździste niebo, a chłód całkowicie przestał mi przeszkadzać. Przeniosłam swoje spojrzenie na bruneta, a w oczach starałam się mu przekazać swoje przeprosiny. Wiedziałam, że pewnie inaczej sobie wyobrażał ten wieczór, szczególnie po tym jak zachowywałam się wcześniej. Kto wie do czego by doszło, gdyby Gwiazdor nie siedział nam na ogonie. Ja już wcześniej gryzłam się z wyrzutami sumienia, ale spychałam je gdzieś w głąb umysłu. Nie mogłam ich jednak powstrzymać, gdy Bieber był tuż obok.
- Pewnie powinieneś już wracać. Jutro grasz ważny koncert – powiedziałam z lekkim smutkiem w głosie, a on już wcale się nie uśmiechał, co w ogóle do niego nie pasowało.
- Odprowadzę cię – odrzekł tylko, a ja nie zaprotestowałam, bo po zmroku bałam się zostać sama. Nie chciałam powtórki sprzed paru tygodni.
            Rozmowa jakoś się nie kleiła, więc szliśmy w milczeniu, po prostu ciesząc się swoją obecnością. Gdy doszliśmy pod moją kamienicę, wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek, a potem mocno go przytuliłam.
- Dziękuję za dzisiejszy dzień. Było wspaniale – zapewniłam go. Powiedziałabym, że idealnie, gdyby nie jeden mały szczegół.
- Wpadnę po ciebie po koncercie i wtedy pogadamy. Dam ci znać o której dokładnie – odparł jedynie, ale nie wypuszczał mnie z uścisku jeszcze przez dłuższą chwilę, więc wiedziałam, że nie był zły. – Dobranoc – szepnął na pożegnanie i po raz kolejny tego dnia pocałował mnie w czubek głowy. Miałam ochotę przenieść te całusy na usta, ale z jakiegoś powodu wydało mi się to nie na miejscu, jakbym próbowała go tym oszukać.
- Słodkich snów. Powodzenia jutro. Będę trzymać kciuki, choć wiem, że wypadniesz nieziemsko – stwierdziłam z pewnością, co wreszcie z powrotem przywołało jego typowy uśmiech. Zadowolona z tego, że poprawiłam mu humor, wróciłam do domu i po sprawdzeniu co z moimi współlokatorami, poszłam spać. Pierwszy raz od tygodni nie nawiedził mnie żaden koszmar. […]
            Obudziło mnie głośne pukanie. Po chwili do moich uszu doszły także odgłosy sprzeczki. Zerwałam się na równe nogi i otuliwszy się w pośpiechu szlafrokiem, podreptałam do przedpokoju. Oczy o mało nie wyszły mi z orbit, gdy ujrzałam Justina kłócącego się z Lucasem.
- Muszę z nią natychmiast porozmawiać! – upierał się szatyn.
- Jest trzecia w nocy, a ty ledwo stoisz na nogach. Wróć do domu i odezwij się jak doprowadzisz się do porządku – wysyczał cicho, ale stanowczo mój przyjaciel.
            Od razu poznałam, że Bieber był wstawiony i przez moment miałam ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. To nie był pierwszy raz, kiedy nachodził mnie w nocy i zakłócał mój spokój. Potem jednak nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ja zobaczyłam w nich tyle cierpienia, że zmiękły mi kolana. Przypomniało mi się, dlaczego ostatnio doprowadził się do takiego stanu i w mig pojęłam, że i tym razem powód jest ten sam.
- Już dobrze, Lucky, niech wejdzie. Porozmawiam z nim – oznajmiłam równie cicho, nie chcąc obudzić naszego malucha. Czarnowłosy rzucił mi pełne wątpliwości spojrzenie, ale posłuchał i pomógł Justinowi dojść do naszej kanapy. Gdy Gwiazdorek siedział już spokojnie, mój współlokator udał się do sypialni.
- Zostawię was samych – rzucił sucho, a jego wzrok mówił „jakby coś to wołaj”, więc sztywno skinęłam głową.
- Co tym razem, Justin? – spytałam zmęczonym tonem, wpatrując się w niego z lekkim współczuciem. Przez kilka sekund miałam wrażenie, że go czymś uraziłam i rozpoczęłam kłótnię, ale szybko się opanował i znów widziałam jedynie jego ból.
- Ona za moment będzie pełnoletnia – powiedział pod nosem, a ja zmarszczyłam brwi.
- Kto? – spytałam odruchowo. Wtedy doszedł do mnie pewien fakt. Za niecałe dwa tygodnie miałam urodziny. Osiemnaste. Coś na co wyczekiwałam od początku października. Wtedy rodzice nie będą mogli mnie zmusić do powrotu i przestaną mnie szukać.
- Cherry – wyszeptał, patrząc w sufit. Bałam się, że zaraz się rozpłacze, a mi pęknie serce i powiem coś, czego nie powinnam. – Szukamy jej od miesięcy, policja uzna ją za zaginioną, doda do rejestru, ale przestanie cokolwiek robić. Być może jest bezpieczna i nawet szczęśliwa, a rodzice stracą sens szukania, bo nie będą już mogli do niczego jej zmusić – opowiadał, lekko bełkocząc, przez co nie rozumiałam niektórych słów, ale wiedziałam o co mu chodzi.
- Ciągle za nią tęsknisz? – zadałam to pytanie, jakbym nie miała odpowiedzi wymalowanej na jego twarzy.
- Tak – odpowiedział mimo wszystko. – Cholernie.
- I chcesz, żeby wróciła? – upewniałam się.
- Pragnę tego jak niczego innego – mówił jakby znacznie trzeźwiej. – W życiu tylko dwie dziewczyny tak zawróciły mi w głowie: ona i… - zaczął, ale urwał, jakby uznał, że to nie ma sensu. – Skoro ty mnie skreśliłaś, muszę ją odzyskać, bo inaczej moje życie straci sens – wyrzucił z trudem, a potem wziął kilka głębokich wdechów jakby próbował powstrzymać szloch. Było mi go żal jak nikogo innego, a wyrzuty sumienia wgryzały mi się tak mocno do świadomości, że myślałam, że moja głowa za ułamek sekundy eksploduje. – Pomóż mi ją odnaleźć – powiedział nagle i stanowczo. Jego spojrzenie mówiło, że byłam mu to winna, chociaż nie mogłam tego zrobić z oczywistych powodów.
            Jak miałam mu pomóc odnaleźć samą siebie?
            Widząc w jego oczach tą straszną desperację, której to ja byłam powodem, odpowiedziałam:

- Zgoda.
* * * *
Jak widać mam porąbane pomysły, które być może nie ma ją sensu, ale co tam.
Coś słabo komentujecie, już o mnie zapomnieliście? :c 
Dziękuję za każde miłe słowo, kocham Was <3
Następny w weekend, bo mam już napisane dwa na zapas ^^
Czytasz=Komentujesz
Pozdrawiam ;** 

sobota, 21 grudnia 2013

[22] "Za dużo by stracił, no spójrz na siebie."

Rozdział 22 „Za dużo by stracił, no spójrz na siebie.”
            Dobre dni przeplatały się z tymi gorszymi. Skłamałabym wypierając się, że te mniej przyjemne momenty były spowodowane nieobecnością Justina, bo taka była prawda. Dzień z nim mijał mi znacznie ciekawiej. Przyzwyczaiłam się do tego, że jest obok. Nie byliśmy w jakiejś głębokiej, zażyłej relacji, ale sam fakt, że spędzaliśmy wolne chwile na rozmowach i wygłupach poprawiał mi humor i zbliżał nas do siebie.
Jedyne, co mnie męczyło to fakt, że ciągle musiałam się pilnować. Uważałam na każdy detal: szykowałam się godzinami, gdy wiedziałam, że będę się z nim widzieć, modulowałam ton głosu, skupiałam się na gestykulacji i mowie ciała, byle tylko nie przypominać Cherry. Przede wszystkim unikałam rozmów o przeszłości, rodzinie, a także nigdy przy nim nie śpiewałam, nie grałam ani nawet nie tańczyłam. Powoli popadałam w obłęd, bojąc się, że coś zaczyna coś podejrzewać. Wiedziałam, że długo tak nie pociągnę, ale odwlekałam podejmowanie jakichkolwiek decyzji najbardziej jak się dało.
Było mi nieco łatwiej, gdy chłopak zaczął nagrywać nową płytę, bo nie miał na nic innego czasu. Konkretnie nie miał czasu dla mnie i Cassie, bo regularnie widywałam jego zdjęcia z Seleną, wywiady i sesje. Publicznie udzielał się naprawdę sporo, a dodatkowo starał się utrzymać poziom w szkole. Przyznam, że było to godne podziwu, ale sama też się nie leniłam.
Egzaminy miałam za sobą, ale nie miałam czasu na odpoczynek. Zajmowałam się Andrew i domem w jeszcze większym stopniu niż dotychczas, bo Lucas miał coraz więcej pracy. Nie podobało mi się to, ale nie mogliśmy tego zmienić, bo potrzebowaliśmy pieniędzy na czynsz i nasze utrzymanie. Wolny czas spędzałam z Cassie lub rozmawiając i pisząc z Austinem. Byłam w głębokim szoku, że ciągle utrzymywaliśmy kontakt, ale naprawdę dobrze się z nim dogadywałam. Przy nim nie musiałam się niczym przejmować, mogłam być sobą, a on zawsze poprawiał mi nastrój swoim poczuciem humoru.
W ostatni piątek stycznia spałam u Cassie. Urządziłyśmy sobie babski wieczór. Oglądałyśmy filmy, objadałyśmy się niezdrowym żarciem i gadałyśmy o wszystkim przez pół nocy. Przyznam, że to pozwoliło mi się od wszystkiego oderwać i znów poczuć zwykłą nastolatką. Część weekendu, której nie spędziłam z domownikami, przegadałam z Austinem.
- Naprawdę to zrobiłeś? – spytałam z niedowierzaniem, gdy opowiadał mi kolejną niestworzoną historię z planu teledysku, który właśnie nagrywał.
- Nie wierzysz w moje możliwości? – odpowiedział pytaniem na pytanie, rzucając mi wyzywające spojrzenie. Dla jasności, widzieliśmy się przez kamerkę komputerową. Pierwszy raz od wieków siedziałam przy komputerze. Nie mieliśmy takowego w domu, ale akurat Lucas pożyczył laptopa od kolegi i postanowiłam wykorzystać okazję. – Tak w ogóle to muszę ci coś powiedzieć – oznajmił, niepokojąco poważnym tonem. Poczułam lekkie ukłucie w żołądku. – Będę za dwa tygodnie w Kanadzie! – zawołał, a ja o mało nie dostałam zawału. Zaraz potem zakryłam usta ręką, bo zdumienie pomieszane z radością spowodowało, że zaczęłam piszczeć.
- Mówisz poważnie? – upewniłam się, bojąc się, że się zgrywa.
- Nie śmiałbym cię okłamać – zapewnił, uśmiechając się rozbrajająco. – Wyruszam w mini trasę, zaczniemy od południowej Kanady przez niemal całe Stany Zjednoczone – oznajmił uradowany, a ja od razu mu pogratulowałam. Niedługo potem musiałam kończyć i się pożegnaliśmy, jednak świadomość, że niedługo się spotkamy mocno podniosła mnie na duchu. Znaliśmy się raptem miesiąc, a widzieliśmy się dwa razy, a i tak niesamowicie się cieszyłam, że będę miała okazję spędzić z nim trochę czasu. Nie wiedziałam tylko jak wytrzymam te cholerne dwa tygodnie. […]
            Szkoła mi się dłużyła, szczególnie, że miałam świadomość, że pozostał już tylko nieco ponad tydzień do przyjazdu Austina. Sama nie potrafiłam zrozumieć dlaczego, aż tak się cieszyłam, ale postanowiłam się nad tym głębiej nie zastanawiać i żyć chwilą.
            Za tydzień były też walentynki, co radowało mnie znacznie mniej. To święto zawsze było mi obojętne i nie obchodziłam go jakoś specjalnie, jednak w tym roku wyjątkowo dobijała mnie świadomość, że tylko ja spędzę je sama. Lucas z pewnością spędzi dzień z Vanessą, Justin pojedzie do Seleny, a Cassandra została zaproszona na randkę przez przystojniaka ze szkolnej drużyny. Tylko ja zostaje w domu, opiekując się dzieckiem.
            Akurat spędzałam przerwę z Cassie, gdy przyłączył się do nas Gwiazdor.
- Hej piękne – przywitał się z nami, a zawadiacki uśmiech nie schodził mu z ust. Właśnie takie zachowanie przyprawiało moje serce o szybsze bicie.
- Cześć przystojniaku – odparła moja przyjaciółka, puszczając mu oczko. Zaśmiałam się cicho, obserwując ich zachowanie. Mimo, że stało się to naszą codziennością, ciągle się do tego nie przyzwyczaiłam. Było mi jednak niezmiernie miło, że zakopaliśmy z Bieberem topór wojenny i w miarę się dogadywaliśmy.
- Co powiecie na całonocny maraton filmowy w weekend? – zapytałam, przerywając im fascynującą konwersacje o skąpych strojach tutejszych cheerleaderek. – Zapraszam do siebie – zaproponowałam, poruszając znacząco brwiami.
- Czy ty coś sugerujesz, Auer? – spytał szatyn, mrużąc uwodzicielsko oczy. Z trudem opanowałam uśmiech i zachowałam poważny wyraz twarzy.
- Śnij dalej, Bieber – odgryzłam się, prychając krótko.
- Mnie pasuję – oznajmiła ciemnowłosa, zapobiegając naszym dalszym docinkom. – A jak z tobą, Justin?
- Nie przepuściłbym takiej okazji – oznajmił zachrypniętym głosem i odszedł, uprzednio puszczając w naszą stronę całusa, co wywołało melodyjny śmiech mojej towarzyszki, a u mnie ciężkie westchnięcie. To będzie ciekawa noc. […]
            Piątek nastał szybciej niż się spodziewałam. Emocjonowałam się wspólną nocą z przyjaciółmi bardziej niż powinnam, a dodatkowo nakręcał mnie fakt, że za parę dni zobaczę się z Austinem. Ciągle zastanawiałam się co będziemy robić i jak zachowamy się wobec siebie po tych wszystkich rozmowach i czy on przypadkiem nie chce czegoś więcej niż przyjaźni.
            Bieber wpadł na wyjątkowo genialny pomysł i zabrał Andrew do siebie, gdzie spędzi czas z Jazzy i Jaxonem. Bałam się trochę, że jest za mały na noc po za domem, ale przecież i tak nie kładłam się spać, więc w każdej chwili mogę po niego podejść. Liczyłam jednak, że obejdzie się bez takich ekscesów.
            Przyjaciele wpadli chwilę po tym jak skończyłam robić kolację. Jak zawsze ucieszył ich widok ciepłego jedzenia i od razu zasiedli do stołu. Przypomniało mi się jak byli tu w święta i razem przystrajaliśmy całe mieszkanie. To było nieco ponad miesiąc temu, a miałam wrażenie jakby minęły od tego czasu całe wieki. Tyle się wydarzyło… Nasz sylwestrowy wyjazd, rozmowa na dachu, związek z Gomez, niejedna kłótnia, ale w końcu i tak wracaliśmy do tego samego. Czegokolwiek byśmy sobie nie zrobili, jakich świństw nie wyrządzili i jak bardzo nie zranili i tak znowu się do siebie zbliżaliśmy. I mówię tu zarówno o naszej znajomości za czasów Cherry, jak i obecnej. Cokolwiek by się nie stało, nie mogłam się od niego uwolnić. To czy bym tego chciała to już zupełnie inna sprawa.
- Hej, a pamiętacie jak jeszcze niedawno ubieraliśmy tutaj choinkę? – zagaiła Cassie, wymachując na wszystkie strony łyżką. Pokiwaliśmy głowami, nie wiedząc do czego zmierza. – Rany wydaje się jakby to było wczoraj, jak ten czas szybko leci – westchnęła wracając do jedzenia. Wymieniliśmy z Justinem zdezorientowane spojrzenia. Dziewczyna miała czasami takie odchyły i lepiej było nie wnikać o co tak naprawdę jej chodzi. Dokończyliśmy posiłek i od razu zabraliśmy się do oglądania, bo lista filmów była naprawdę długa, więc nie chcieliśmy tracić ani minuty.
            Przyznam, że nie pamiętam kiedy ostatnio tak się zrelaksowałam. Chyba mój spokój skończył się wraz z wyjazdem do Nowego Jorku. Potem zaczęły się problemy, a od pobicia prawie cały czas byłam nerwowa, ale starałam się to maskować, żeby nie martwić moich bliskich. Teraz jednak zapomniałam o wszystkich troskach i po prostu dobrze się bawiłam. Niby nie było to nic takiego, tylko zwykłe oglądanie filmów w towarzystwie przyjaciół, ale w moim życiu zdecydowanie brakowało normalności. Odkąd sięgam pamięcią ładowałam się w kłopoty i nienormalne sytuacje, a już w ogóle nasiliło się to, gdy poznałam Biebera. Od tamtej chwili moje życie to pasmo szalonych i nie zawsze przyjemnych przygód. Zastanawiało mnie jakim cudem wciąż go toleruję. Powinnam chcieć go zabić za to wszystko, co spotkało mnie z jego powodu, a tymczasem wręcz pragnęłam jego towarzystwa. To było chore, zupełnie jak ja sama.
            Z rozmyślań wyrywały mnie komentarze towarzyszy, którzy na bieżąco relacjonowali to, co działo się na ekranie. Śmiałam się z ich żartów, wygłupiałam i sama co jakiś czas odzywałam. Nadszedł w końcu czas, w którym musieliśmy się wzajemnie pilnować, bo ogarnęła nas senność. Co parę minut ktoś mnie szturchał albo ja musiałam przebudzać kogoś innego. Pierwsza dała za wygraną Cassandra, która oparła się o moje ramię i jedynie odpędzała nas ręką, gdy próbowaliśmy przywołać ją do rzeczywistości. Następnie odpadłam ja sama, gdyż miarowy oddech przyjaciółki za bardzo mnie odprężył i odpłynęłam w niebyt.
            Gdy się obudziłam, poczułam, że jest mi strasznie niewygodnie. Byłam cała zdrętwiała, a w dodatku czułam na sobie ciężar. Szatynka wciąż na mnie spała, w dodatku chyba obśliniła mi koszulkę. Na domiar wszystkiego zauważyłam, że na moich kolanach spoczywa głowa Justina. Również przebywał w krainie Morfeusza i do tego miał rozchylone usta. Zagryzłam wargi, żeby powstrzymać śmiech, bo nie miałam serca jeszcze ich budzić. Wyciągnęłam wolną rękę po leżący obok telefon. Nie należał do mnie, tylko do Gwiazdorka, ale chciałam tylko sprawdzić godzinę. Nacisnęłam środkowy guzik i ujrzałam swoje zdjęcie na tapecie. Moja mina musiała być bezcenna. Co prawda byłam na nim razem z Cassie i obie spałyśmy, więc musiał wykonać je dzisiaj w nocy, ale żeby od razu ustawiać je na wyświetlaczu?
            Postanowiłam odpłacić mu się tym samym i uwieczniłam jego otwartą buzię, po czym szybko wysłałam ją na swoją komórkę. Przypomniało mi się, że miałam sprawdzić godzinę i okazało się, że jest już prawie jedenasta. Z trudem wyswobodziłam się spod bezwładnych ciał przyjaciół, ale jakimś cudem wcale się nie obudzili. Ułożyli się tylko tak, że głowa jasnowłosej spoczywała na torsie chłopaka. Ponownie powstrzymałam śmiech i zrobiłam kolejne zdjęcie, tym razem swoim telefonem.
            Moje śpioszki obudziły się akurat, gdy kończyłam przygotowywać śniadanie. Nie zdziwiłabym się gdyby obudził ich zapach gorących grzanek i gotowanych jajek, bo jedzenie było jedynym, co potrafiło zawsze ich przyciągnąć. Po kolei poszli do łazienki i zasiedliśmy do stołu, w ciszy konsumując to, co przyrządziłam. Nikomu nie paliło się do rozmowy, bo nikt się porządnie nie wyspał i byliśmy raczej marudni. W końcu jednak wywiązała się sprzeczka o to, kto pierwszy zasnął, a kto wytrzymał najdłużej. Jakie to dla nas typowe. […]
            Chodziłam cała podenerwowana, bo były walentynki, czyli już niebawem widzę się z Austinem. Tylko, że on jakoś dziwnie się zachowywał. Rozmowa nam się ostatnio nie kleiła, zadawał jakieś zdawkowe pytania, po czym wymigiwał się brakiem czasu i szybko się żegnał. Bałam się, że jednak nie chcę się ze mną zobaczyć, że zrobiłam coś, co go do mnie zniechęciło i nasza znajomość się skończyła.
- Hej, Amy! – usłyszałam wołanie przyjaciółki, choć przecież siedziała na schodach tuż obok mnie. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. – Co się dzieje? Nie można się z tobą dzisiaj w ogóle dogadać! – zarzuciła mi, a ja posłałam jej zmieszany uśmiech.
- Przepraszam – jęknęłam, czując, że muszę się komuś wygadać. – Umówiłam się na randkę i teraz panikuję – wyznałam, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
- Co?! I ja dowiaduję się o tym dopiero teraz?! – oburzyła się, ale zaraz się opanowała. – Ale kto, gdzie, kiedy? Zgodziłaś się iść gdzieś z Justinem? – spytała nagle, a ja spojrzałam na nią zdumiona.
- Co? Skąd ci on w ogóle przyszedł do głowy? – zapytałam, ale tylko wzruszyła ramionami, więc opowiedziałam jej prawdę i podzieliłam się moimi obawami.
- Wiesz, może coś mu wypadło, nie da rady i wstydzi ci się przyznać – stwierdziła, po chwili zamyślenia. Na tą myśl zrobiło mi się niewyobrażalnie smutno.
- Może, ale powinien mi powiedzieć, a nie mnie unikać. Wolałabym wiedzieć takie rzeczy od razu, a nie rozczarowywać się chwilę przed – mruknęłam cicho, obejmując kolana rękami. Dziewczyna uśmiechnęła się pocieszająco i mocno mnie przytuliła.
- Na pewno się na ciebie nie obraził. Za dużo by stracił, no spójrz na siebie – powiedziała z szerokim uśmiechem. – Jeśli do wieczora nie da ci znać, zadzwoń do niego i powiedz mu, że ma postawić sprawę jasno – poradziła, a ja pokiwałam w zamyśleniu głową. – Muszę lecieć na francuski. Daj znać jak się dowiesz co i jak – poprosiła, całując mnie w policzek.
- Jasne, na razie – odparłam, ciągle zastanawiając się, co tak naprawdę zachwiało moją beztroską i wręcz idealną relacje z tym uroczym brunetem.
            Uświadomiłam sobie, że następny jest w-f, a ja wciąż nie byłam w stanie ćwiczyć. Udało mi się za to wynegocjować, że zamiast siedzieć bezczynnie na sali gimnastycznej, mogłam chodzić do sali muzycznej. Przyjaciołom mówiłam, że odrabiam zadania z matematyki, co nie do końca było kłamstwem, bo zawsze dziesięć minut przed końcem lekcji, siadałam do ławki i otwierałam zeszyt. W takim stanie zawsze mnie zastawali, więc nie wzbudzałam żadnych podejrzeń. Mniejsza z Cassandrą, ale przenigdy nie mógł się o tym dowiedzieć Justin.
            Idąc do sali, minęłam się z dyrektorem, który tylko uśmiechnął się znacząco. To on mi na to pozwalał i przekonał do tego nawet trenera. Na dodatek wiedział o tym, że kłamałam, bo również podał mu wersję o zadaniach z matematyki. Byłam mu wdzięczna, ale jednocześnie mnie to przerażało. Miałam u niego dług i nie wiedziałam jak będę musiała go spłacić.
            Trzy minuty po dzwonku, kiedy zrobiło się zupełnie cicho i wiedziałam, że nikt już nie błąka się w pobliżu, usiadałam do pianina i wyciągnęłam swoje zapiski. Tutaj spisywałam nuty, a w domu wieczorami często pisałam teksty. Prawdę mówiąc nie tylko odrywałam się od rzeczywistości i oddawałam pasji, ale również łączyłam ze swoją przeszłością, nie narażając się jednocześnie na wewnętrzne cierpienie i ból. Przez cały czas starałam się nie myśleć o rodzicach, którzy się rozwiedli, o załamanym tacie, o tym, że najbliższa kuzynka i brat mnie znienawidzili po miesiącach poszukiwań, o tym, że być może Justin ciągle za mną tęsknił, ale nie dawał tego po sobie poznać, o utraconych przyjaciołach. W normalnych okolicznościach jakikolwiek powrót do przeszłości przyprawiał mnie o łzy, ale gdy grałam czułam jakby wszystko znów było na miejscu. Jakbym znów była tą sześcioletnią dziewczynką, która spędzała godziny maltretując klawisze, próbując wygrywać najprostsze melodie. Przed oczami pojawiają mi się chwile, gdy grałam z Justinem, gdy dla mnie śpiewał, gdy całowaliśmy się przy fortepianie. Sunę palcami po klawiaturze, wydobywając kolejne dźwięki, kompletnie się zatracając, aż w końcu wszystkie myśli wylatują mi z głowy i tracę kontakt z rzeczywistością. Pozostaję tylko ja i moja melodia, nic więcej.
            Niespodziewanie ktoś głośno zapukał, co gwałtownie wyrywało mnie z transu i wybiło z rytmu, więc pianino wydało z siebie nieprzyjemny dla uszu dźwięk, a ja gwałtownie obracóciłam się w stronę drzwi i zamarłam.
            Nie wierzyłam własnym oczom. Chyba całkowicie odpłynęłam i ciągle nie wróciłam do świata żywych. Przecież to niemożliwe.
- Czekałem na parkingu, ale nie jestem zbyt cierpliwy, a do tego jest strasznie zimno, więc postanowiłem wejść do środka. Wtedy usłyszałem tą cudowną melodię i postanowiłem sprawdzić kto jest tak utalentowany. Nie powinno mnie dziwić, że to ty, a mimo wszystko nie mogę w to uwierzyć – oznajmił, a ja tylko patrzyłam na niego z rozchylonymi ustami, mrugając trzy razy częściej niż powinnam. W końcu uszczypnęłam się lekko w rękę i poderwałam na równie nogi.
- Austin! – zapiszczałam radośnie i wręcz rzuciłam mu się na szyje. Może w normalnych okolicznościach bym tak nie zareagowała, ale po paru dniach strachu, że nie chce mnie znać, nie mogłam opanować szczęścia na jego widok. Chłopak przycisnął mnie do siebie i przez dłuższą chwilę żadne z nas nie chciało tego przerwać, ale w końcu doszło do mnie, że to mogło wyglądać nie tak jakbym chciała. Mahone był świetnym przyjacielem, ale nie chciałam robić mu nadziei, bo nie byłam pewna czy mogę dać mu to, czego by chciał.
- Nie liczyłem na aż tak radosne powitanie, ale to było przyjemne – stwierdził, uśmiechając się zadziornie, za co szturchnęłam go w pierś.
- Zabiję cię chyba, przez ciebie odchodziłam od zmysłów przez ostatnie dni! – wypomniałam mu, patrząc na niego z specjalnie naburmuszoną miną.
- Wow, nawet nic nie zrobiłem, a już szalejesz – zażartował, za co znowu go szturchnęłam. – Ał, przestań mnie bić. Masz jakiś problem z agresją?
- Och, ja ci dopiero pokaże co znaczy moja agresją – zagroziłam. – Myślałam, że nie chcesz mnie znać – wyznałam, na co spojrzał na mnie z nieodgadnioną miną i nieco się odsunął.
- Jak mogłaś tak pomyśleć?
- Prawie nie rozmawialiśmy, dziwnie się zachowywałeś i ciągle mnie zbywałeś. Bałam się, że zmieniłeś zdanie i nie chcesz już utrzymywać kontaktu – mówiłam cicho, zdając sobie sprawę, że być może rzeczywiście miałam paranoję i wysunęłam pochopne wnioski. Moment później byłam już tego pewna.
- Głupku, ja się martwiłem, że się czegoś domyślisz, a chciałem ci zrobić niespodziankę – zaśmiał się, ponownie mnie przytulając i całując w czubek głowy. Modliłam się w duchu, żeby uważał to za przyjacielski gest, ale sama nie mogłam powstrzymać motylków w brzuchu, które zaczęły strasznie mi doskwierać.
- No właśnie, co ty tu robisz? – spytałam, odsuwając się od niego i bacznie mu się przyglądając. Wyglądał nienagannie, jak zawsze. Idealnie ułożone włosy, dobrze dobrane ciuchy, emanująca pewność siebie i nie schodzący z ust zadziorny uśmiech. Jeszcze tak ładnie pachniał, że aż kręciło mi się w głowie.
- Przyjechałem wcześniej, żeby spędzić z tobą walentynki – oznajmił pogodnie, uśmiechając się jeszcze szerzej. O nie, to nie brzmi jak przyjacielskie spotkanie. Który chłopak robi coś takiego dla dziewczyny, jeśli nie liczy na coś więcej?
            Mimo wszystko, odwzajemniłam uśmiech i spytałam o podróż. Zaraz potem zorientowałam się, że lekcja dobiegała końca, a niekoniecznie chciałam wpaść na Justina, bo coś mówiło mi, że nie ucieszy go widok mojego przyjaciela. Nie powinien być zazdrosny, bo sam spędza mnóstwo czasu z panną Gomez, ale jakoś wolałam nie ryzykować. Znałam go aż za dobrze.

- Zaczekaj przy samochodzie, skoczę tylko do szafki – poinformowałam mojego towarzysza. Po zabraniu odpowiednich rzeczy, napisałam wiadomość do przyjaciółki, żeby na mnie nie czekali, bo musiałam wyjść wcześniej i wróciłam do Austina, który już na mnie czekał. Jego spojrzenie spowodowało, że po moim kręgosłupie przeszedł przyjemny dreszcz. Zapowiadało się udane popołudnie. 
* * * * 
Jak zawsze mam jedno słowo: PRZEPRASZAM
Nie pisałam prawie 2 miesiące, ale to były naprawdę trudne tygodnie. Oszczędzę Wam tłumaczeń, teraz mam prawie 3 tygodnie wolnego, potem 2 szkoły i znowu 2 ferii, a że nie mam żadnych planów to postaram skupić się na opowiadaniu i wreszcie je skończyć.
Ten rozdział trochę o niczym, ale niedługo zacznie się prawdziwa akcja i dojdziemy do punktu kulminacyjnego :)
DZIĘKUJĘ TEŻ Z CAŁEGO SERCA ZA KAŻDE CIEPŁE SŁOWO!
KOCHAM WAS! 
Mam nadzieję, że jeszcze o mnie nie zapomnieliście i wytrwacie do końca ;)
Tak nawiasem dzisiaj mijają trzy lata odkąd zaczęłam pisać to opowiadanie. Zaczęło się tutaj i niebawem (wreszcie) skończy. Wiele się przez te 3 lata zmieniło. Ja się zmieniłam, Justin się zmienił, więc to opowiadanie też, co chyba da się zauważyć, porównując nowe rozdziały do starych. Dziękuję za to, że byliście i jesteście. Uwielbiam Was, myszki! <3
Pozdrawiam ;** 

niedziela, 27 października 2013

[21] "Zachowuje się jak mój anioł stróż rządny sprawiedliwości."



Rozdział 21 „Zachowuje się jak mój anioł stróż rządny sprawiedliwości.”
            Znów byłam niesiona. Znów cierpiałam przeraźliwe katusze. Poważnie, co jest ze mną nie tak? Czemu takie rzeczy zdarzają się tylko mnie? Jakoś nie zauważyłam, żeby komukolwiek przydarzyło się coś podobnego. Co ja takiego zrobiłam, że ciągle mnie to spotykało?
            W końcu jednak ucisk w klatce piersiowej nieco zelżał, więc zaczęłam porządnie oddychać. Z początku nerwowo i nierównomiernie, ale z każdą chwilą było coraz lepiej.
- Okej, możesz mnie postawić – oznajmiłam, nie chcąc robić z siebie kaleki. – Naprawdę, dam radę iść sama – dodałam stanowczo. Usłyszałam ciche westchnięcie, ale sekundę później poczułam podłogę pod stopami i stanęłam o własnych nogach. Wciąż czułam zawroty głowy, więc postanowiłam na moment usiąść na najbliżej ławce.
- Mieliśmy iść… - zaczął, ale mu przerwałam.
- Nie ma po co. Muszę tylko chwilę odpocząć – odburknęłam, biorąc głęboki wdech. Piekło jak cholera.
- Sądzę, że ktoś powinien cię obejrzeć – upierał się.
- Dzięki za radę, nie skorzystam – warknęłam.
- Czemu jesteś taka uparta? Ja tylko staram się pomóc – zirytował się.
- Zajmij się lepiej swoimi sprawami, Bieber – syknęłam, łapiąc się za żebra, jakby to mogło ukoić ból. – Dlaczego w ogóle zachciało ci się zgrywać bohatera? Ktokolwiek inny mógł mnie tu zaprowadzić, ale to ty pierwszy wyrwałeś się do tej roli – mruknęłam niezbyt przyjemnie, starając się zignorować dokuczliwy ucisk.
- Nie robię tego na pokaz. Po prostu się przestraszyłem, a to był najszybszy sposób, żeby dowiedzieć się, czy wszystko w porządku – wyjaśnił spokojnie, uważnie mnie obserwując. Oparłam głowę o ścianę i przymknęłam powieki.
- Jak widzisz, żyję. Możesz być spokojny i zostawić mnie już samą – poinformowałam go, ale jak zwykle mnie zignorował.
- Będę jeszcze spokojniejszy jak dasz się obejrzeć pigule – mruknął.
- Ona nic nie pomoże. Nie ma leku, który sprawi, że w sekundę siniak zniknie, on sam się za niedługo zagoi, a jak będzie boleć, wezmę tabletkę – zapewniłam go, chcąc jak najszybciej go spławić i wrócić do domu. Widząc, że nie zamierza odpuścić, wstałam i chciałam jak najszybciej odejść. Niestety, złapał mnie za ramię i to w miejscu, gdzie miałam największego guza. Było to tak niespodziewane, że niekontrolowany syk wydał się z moich ust.
- Co jest? – zapytał zdezorientowany, ale zanim zdążyłam zareagować, podciągnął mój rękaw i ujrzał wszystkie rany, które się pod nim znajdowały. – Co ci się stało? – spytał zszokowany i wystraszony. Wyszarpałam rękę z jego uścisku i szybko się zakryłam.
- Nic – odparłam, ale nie odpuścił. Mój pech chciał, że zauważył czerwoną kresę na mojej szyi, widoczną przez brak apaszki i spięte włosy. W sumie to dziwne, że rzuciło mu się to w oczy dopiero teraz.
- Amy, powiedz mi prawdę – zażądał, ponownie mnie chwytając, tym razem łagodniej.
- To naprawdę nie twój biznes, Justin. Odpuść – wycedziłam. Miałam wrażenie, że nie docierało do niego, co mówiłam. Jak grochem o ścianę.
- Masz tego więcej? – spytał i nie czekając na odpowiedź, podciągnął moją koszulkę, ukazując posiniaczony brzuch i kawałek poobijanych żeber. Szybko zajrzał pod drugi rękaw, gdzie sprawa nie wyglądała lepiej. – Kto ci to zrobił? – wykrztusił, przybierając śmiertelnie poważny wyraz twarzy. Jego oczy były nieprzeniknione i po raz pierwszy w życiu wydał mi się groźny. Wiedziałam, że mnie nie skrzywdzi, ale gdyby tylko wpadli mu w ręce sprawcy tych wszystkich ran, nie byłoby z nimi dobrze. Dobra, przesadzałam. Nie miałby z nimi za dużych szans, ale wciąż wyglądał jakby miał coś rozwalić.
- Nikt – wyrzuciłam po chwili, przerażona jego postawą. – Spadłam ze schodów – wymyśliłam na poczekaniu, modląc się, żeby to łyknął. On jednak tylko prychnął ironicznie, a mięśnie jego twarzy nie rozluźniły się nawet na moment.
- Ktoś musiałby się z nich porządnie zepchnąć, a później jeszcze mocno skopać, żebyś tak wyglądała – warknął poirytowany moim słabym kłamstwem.
- Nie przesadzaj, nic mi nie jest – spróbowałam z innej strony, ale bez skutku.
- Cholera, Amy, skończ udawać, że nic ci nie jest! Wyglądasz jakby coś cię przejechało! – uniósł się, a ja zrobiłam krok w tył. Nie chciałam być w zasięgu jego rąk i nóg, gdy był w takim stanie. Wyglądał jakby coś go opętało.
- Proszę, uspokój się – poprosiłam, czując się bezsilnie wobec jego gniewu. Wreszcie zamilkł, a jego szczęka się rozluźniła. Złość w oczach, zastąpiło zmartwienie i skrucha.
- Przepraszam, nie chciałem się na tobie wyładowywać. Chcę tylko, żebyś mi powiedziała kto to był, a wtedy ja…
- Nic nie zrobisz, Justin. Już ci mówiłam, że to nie twoja sprawa i nie chcę, żebyś się wtrącał. Po prostu zapomnij – rzuciłam, odwracając się na pięcie i maszerując w stronę szafki. Chciałam, żeby ten dzień się już skończył.
            Dzięki Bogu, ten gamoń za mną nie poszedł. Z pewnością nie odpuścił, ale może jak ochłonie to zacznie zachowywać się normalnie. Po za tym dziwiło mnie jego zachowanie. W końcu sam powiedział, że nie będzie się już starał, więc sądziłam, że przestanie się do mnie odzywać, a tymczasem zachowuje się jak mój anioł stróż rządny sprawiedliwości.
            Ubrałam się w płaszcz i owinęłam szalikiem. Przepakowałam książki i wsunęłam na dłonie rękawiczki, po czym wyszłam ze szkoły, słysząc skrzypienie śniegu pod podeszwą butów. Lucas już na mnie czekał, oparty o maskę samochodu. Zdziwiłam się, że chciało mu się opuszczać nagrzany pojazd, ale posłałam mu ciepły uśmiech i energicznie mu pomachałam. W odpowiedzi zmarszczył brwi, co mocno mnie zdziwiło, ale szybko zorientowałam się, że nie patrzył się na mnie. Nawet nie zdążyłam się odwrócić, bo osoba za mną zdążyła mnie wyprzedzić. Ktoś niemal biegł do mojego przyjaciela, a ja nie wiedziałam, co się dzieje, więc zdenerwowana, przyspieszyłam kroku.
            Byłam już całkiem blisko, gdy usłyszałam głośny krzyk.
- Jak mogłeś jej to zrobić, gnoju!
            A potem zobaczyłam jak jego pięść ląduje na twarzy Lucasa.
            Z mojego gardła wyrwał się niekontrolowany pisk i w sekundę dobiegłam do napastnika w czarnej kurtce. Zaczęłam go odciągać, ale moje wysiłki były raczej daremne.
- To wszystko twoja wina! Jak mogłeś pozwolić, żeby cierpiała!
            W tym momencie poznałam ten głos, a moje serce na kilka sekund przestało bić. Zaraz potem całe moje ciało opanowała nieopisana wściekłość.
- O mój Boże, Bieber, oszalałeś?! – wydarłam się, szarpiąc go z całej siły. Oderwał się na moment od swojej niczemu niewinnej ofiary i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nie daruje mu tego – wycedził przez zęby, a jego oczy ciskały pioruny.
- Czy ty kompletnie zwariowałeś?! On mi nic nigdy nie zrobił! – uniosłam się i nie wytrzymując, strzeliłam mu z dłoni w łeb. – Jesteś głupi czy głupi, bo już sama nie wiem?
- Ale… Jak nie on, to kto?
- Mówiłam ci, że to nie twoja sprawa! Nie wiem czemu usilnie próbujesz wymierzać sprawiedliwość, ale robisz to źle – wysyczałam, odpychając go jeszcze bardziej. Chciałam, żeby znalazł się jak najdalej od Lucasa i nigdy więcej do niego nie zbliżał. – Jeśli musisz wiedzieć, to sama nie wiem, kto to zrobił. Wracałam sama w nocy i dorwała mnie banda popaprańców, a Lucky tak właściwie uratował mi życie, bo cudem udało mu się mnie odnaleźć – wyrzuciłam na jednym wdechu, wymachując nerwowo rękami.
- N-nie wiedziałem… - wykrztusił.
- Jasne, że nie wiedziałeś! Ale zamiast się dowiedzieć, wolałeś od razu walnąć kogoś w pysk, ty skończony debilu. Powinieneś mu dziękować, bo tylko dzięki niemu jeszcze tu stoję, a zamiast tego okładasz go po twarzy! – krzyczałam. Spuścił głowę i na dłuższą chwilę zamilkł.
- Przepraszam – wyrzucił w końcu, podchodząc do mojego towarzysza i wyciągając w jego stronę rękę. – Naprawdę mi przykro, że tak mnie poniosło. Mogę wam to wynagrodzić, zrobię wszystko, tylko dajcie mi szanse to naprawić – dodał, patrząc na nas ze skruchą w oczach. Miałam ochotę wywrócić oczami. Ile razy słyszałam już z jego ust podobne gadki… Potrafił bajerować, ale po tylu kłótniach nie potrafiłam mu już uwierzyć. Mimo wszystko, tym razem decyzja nie należała do mnie, więc przeniosłam swój wzrok na Lucasa.
 - W pewnym sensie cię rozumiem, też żałuję, że ich nie dorwałem i nie dziwię się, że się zdenerwowałeś, ale może następnym razem wstrzymaj się dopóki nie dowiesz się czegoś konkretnego, dobrze, młody? – zasugerował brunet, uśmiechając się lekko.
- Na twoim miejscu bym mu oddała – prychnęłam pogardliwie.
- Masz rację, zasłużyłem – odparł Gwiazdorek, nastawiając policzek. Uniosłam brwi, ale nie ruszyłam się.
- Okej, więc jestem ci winna jeden cios, ale wykorzystam go innym razem, gdy najmniej się będziesz tego spodziewał – bąknęłam i bez pożegnania wsiadłam do samochodu. Widziałam, że chłopcy jeszcze przez chwilę rozmawiają, ale w końcu porządnie zatrąbiłam i Lucky usiadł na miejscu kierowcy.
- Cóż, to była dziwna sytuacja – skomentował krótko, odpalając silnik.
- W skali od jeden do dziesięć? Trzysta – odparłam, na co zaśmiał się krótko. Jakkolwiek głupio to brzmi, mam wrażenie, że po tym wydarzeniu, Lucas odżył. Tak jakby czekał na karę za to, co mnie spotkało i wreszcie ktoś mu ją wymierzył. Pokręcony człowiek, ale równie mocno jak był rąbnięty, tak mocno go kochałam. […]
            Odczytałam kolejną wiadomość, która przyszła tego wieczoru na mój telefon i mimowolnie przewróciłam oczami.
- Znowu? – zapytał Lucas, nie kryjąc rozbawienia. Najwyraźniej zauważył moją minę, gdy wpatrywałam się w ekran. Spędzaliśmy sobie spokojny wieczór – ja próbowałam się czegoś nauczyć na test z matmy, on natomiast czytał jakąś książkę. Andy na szczęście już zasnął, więc mogliśmy w ciszy skupić na własnych zajęciach. Kochałam tego dzieciaka, ale miał tyle energii i wymagał tyle uwagi, że momentami bywał męczący.
- Chyba wyłączę telefon – mruknęłam zrezygnowana, wciąż z niedowierzaniem przyglądając się otrzymanej wiadomości.
Kolejne przeprosiny Justina. Miałam już tego dosyć. Ile razy słyszałam te jego teksty, że wie, że zachował się jak dupek, ale go poniosło i to już się nie powtórzy. Nie wierzyłam mu ani trochę, bo po każdych takich przeprosinach wywijał coś gorszego.
- Jesteś okrutna, chłopak pewnie odchodzi od zmysłów i stara się cię udobruchać, a ty nawet mu nie odpiszesz – skwitował, uśmiechając się półgębkiem.
- Najlepiej wiesz, co przeskrobał. Powinnam mu wybaczyć? – zapytałam. Lucky zawsze potrafił mi dobrze doradzić. Znał mnie jak nikt inny, a w dodatku był niezwykle inteligentny, błyskotliwy i potrafił wczuć się w cudzą sytuację.
- To zabawne jak go tak męczysz, ale jeszcze trochę i chłopczyna odejdzie od zmysłów, a ty go będziesz miała na sumieniu – stwierdził, podśmiewając się trochę, za co oberwał poduszką. Sama jednak ledwo powstrzymywałam śmiech.
- A ty mu wybaczyłeś? – spytałam, gdy już się uspokoiliśmy. Spodziewałam się jaka będzie odpowiedzieć, ale musiałam się upewnić. W końcu to jemu tak naprawdę podpadł Bieber, nie mnie.
- Nie mam mu czego wybawiać, to nie było nic takiego – rzucił lekko, wzruszając ramionami. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. I zrozum tu facetów. […]
            Nie miałam już siły mu odpisywać, ale gdy tylko dotarłam pod szkołę, rzucił się na mnie z kolejnymi tłumaczeniami i prośbami o wybaczenie. Udawałam śmiertelnie poważną i próbowałam go ignorować, ale gdy przypomniałam sobie rozmowę z moim współlokatorem, nie mogłam opanować śmiechu.
            Justin osłupiał, najpierw zdziwiony, później sfrustrowany, a na końcu się nachmurzył, bo zrozumiał, że się z niego naigrywałam.
- Ej, jak mogłaś! – wyrzucił pretensjonalnie. – Ja się tu przejmuję, wymyślam jak cię przebłagać, a ty się ze mnie śmiejesz!
- Takie życie, Bieber – odparłam, zanosząc się śmiechem. Spojrzał na mnie obrażony, ale otworzył przede mną drzwi i weszliśmy do szkoły gdzie każdy udał się do swojej szafki.
            Spotkaliśmy się ponownie dopiero przed biologią, którą mieliśmy razem.
- Nadal się dąsasz? – spytałam niby od niechcenia, widząc jego minę. – Przypominam, że to ty znokautowałeś mojego przyjaciela, a ja mogę w każdej chwili ci za to oddać – dodałam, czym od razu zwróciłam jego uwagę. – Nie znasz dnia ani godziny – ostrzegłam go, przyjmując mroczny ton głosu. Wyraz jego twarzy w tym momencie powinien zostać uwieczniony i rozwieszony na ścianach. Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
- Amy, kurde, skończ! Nie wiem kiedy mówisz poważnie, a kiedy żartujesz – wygarnął mi.
- Wszystko, co mówię jest poważne, powinieneś wziąć to sobie do serca – poinformowałam go, na co westchnął teatralnie. Szturchnęłam go w ramię w momencie, w którym rozbrzmiał dzwonek, więc weszliśmy do klasy i zajęliśmy swoje miejsca.
            Był dopiero wtorek, a ja już myślałam o weekendzie. Fajnie by było coś porobić, a nie tylko siedzieć w domu nad książkami. Musiałam zapytać o to Cassie i Justina, może mają jakiś ciekawy pomysł.
            Złapałam Gwiazdorka zaraz po wyjściu z sali. Razem poszliśmy do Cassandry, która powitała nas szczerym uśmiechem.
- Jeszcze jedna lekcja i koniec! – zawołała uradowana. Podziwiałam jej wieczny optymizm. Ja od razu pomyślałam o tym, co muszę zrobić w domu, czego się pouczyć i że jutro znowu trzeba będzie wstać i wszystko zacznie się od nowa.
- Tak w ogóle – zaczęłam, zmieniając temat, gdy odprowadzaliśmy ciemnowłosą pod salę z matematyki – to pomyślałam, że powinniśmy porobić coś interesującego w weekend – zaproponowałam, patrząc na nich znacząco.
- Ty już o weekendzie – zaśmiała się moja przyjaciółka. – Ale jasne, zobaczę czy rodzice czegoś nie wymyślili, a jak nie to na pewno chętnie coś porobię. A ty Justin?
- Yyy – zająknął się, ewidentnie zmieszany. Widać miał już plany. – Niestety jestem już umówiony – wytłumaczył, zakłopotany. Chciałabym powiedzieć, że mnie to nie ruszyło, ale gdzieś w głębi było mi trochę przykro.
- O, co będziesz robił? – zainteresowała się od razu szatynka. Poczułam się wyłączona z rozmowy, po prostu nie wiedziałam, co powiedzieć. – Koncert, wywiad, sesja?
- Ymm, prawie – zaczął, jeszcze bardziej zawstydzony, a ja od razu zrozumiałam, o co chodzi.
- Ma randkę – wyjaśniłam, oszczędzając mu tłumaczeń.
- Serio? Kim jest ta szczęściara? – Cassie zadała kolejne niezręczne pytanie, jakby w ogóle nie czując nieprzyjemnej atmosfery zbierającej się wokół nas.
- Z perfekcyjną panią Gomez – mruknęłam. Starałam się powiedzieć to bez emocji, ale i tak jej nazwisko w moich ustach pobrzmiewało pogardą. Nie byłam zazdrosna. To tylko ta dziewczyna poważnie zaszła mi za skórę swoją bezczelnością.
            Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam jak głucha cisza zapanowała między naszą trójką. Postanowiłam to przerwać i pożegnałam się z nimi pospiesznie, udając się do sali gimnastycznej. Nie, tym razem nie zamierzałam ćwiczyć. Trener doskonale zrozumiał, że najbliższe zajęcia powinnam przesiedzieć na ławce. […]
            Zaczytałam się, siedząc pod ścianą i czekając na koniec lekcji. Wyszłam z sali jako ostatnia i większość uczniów zdążyła już odjechać do domu. Klasy były pootwierane, bo sprzątaczka przemieszczała się z jednej do drugiej i myła podłogi.
            Przechodząc obok jednego z pomieszczeń, przystanęłam oczarowana. Była to sala muzyczna. Od zeszłego roku zdążyli ją odremontować i wyposażyć w kilka instrumentów. Nie mogłam się oprzeć pokusie i weszłam do środka.
            Mój wzrok od razu padł na pianino stojące w kącie i tam też się skierowałam. Usiadłam na stołku i odsłoniłam klawisze. Niepewnie nacisnęłam kilka klawiszy, sprawdzając czy jest nastrojone. O dziwo, brzmiało dobrze.
            Nie wiem nawet kiedy moje palce zaczęły śmigać po klawiszach, wygrywając całkiem przyjemną dla ucha melodię. Dałam się ponieść emocją i kompletnie straciłam kontakt z rzeczywistością. Tak dawno nie grałam, a kiedyś strasznie to kochałam.
- Przepraszam, że przeszkadzam – usłyszałam. O mało nie dostałam zawału widząc dyrektora stojącego obok mnie.
- Och, tak, już wychodzę – odparłam, odruchowo, podnosząc się z miejsca.
- Nie o to mi chodziło. Usłyszałem cię i musiałem sprawdzić kto wydobywa tak cudowne dźwięki z tego starego rzęcha – oznajmił z ciepłym uśmiechem. Zmieszana, skinęłam jedynie głową. – Możesz tu przychodzić kiedy tylko chcesz, takie talenty trzeba pielęgnować.

- Dziękuję bardzo – wykrztusiłam po chwili, czując, że się zarumieniłam. – Do widzenia – dodałam, chcąc jak najszybciej opuścić mury szkoły.
* * * *
Nie wyrabiam. Nawet nie sprawdzałam błędów. Następny za 2 tygodnie. 
Tak opornie mi to idzie, że może powinnam to jak najszybciej zakończyć...
Napiszcie mi jak przykro by Wam było, gdybym zakończyła opowiadanie to może mnie to zmotywuje...

Czytasz = Komentujesz 

Pozdrawiam ;** 

piątek, 4 października 2013

[20] "Nakrzycz na mnie, wyrzuć z siebie wszystko, nazwij mnie skończoną kretynką, wyzywaj, powiedz, że mnie nienawidzisz. Wszystko, tylko nie ignoruj mnie."

Rozdział 20 „Nakrzycz na mnie, wyrzuć z siebie wszystko, nazwij mnie skończoną kretynką, wyzywaj, powiedz, że mnie nienawidzisz. Wszystko, tylko nie ignoruj mnie.”
            Oczami Amy…
            Ból był wszechogarniający i kompletnie mnie paraliżował. Nie mogłam myśleć o niczym innym, marzyłam, żeby to wreszcie się skończyło. Nic nie widziałam, a wszystkie odgłosy powoli cichły. Zastanawiałam się czy zasypiam, czy też mdleję. A może po prostu umierałam. Przez moment było mi wszystko jedno, ale potem przez zasłonę katuszy jakie przeżywałam, zaczęły przebijać się konkretne myśli.
            Nie bałam się o siebie, bo czułam się nic nie warta i bez znaczenia. Moje życie było kupą syfu i kłamstw. Nie mogłam jednak przestać się martwić o moich bliskich. Świadomość, że mogłam już więcej nie ujrzeć ich twarzy była najgorszym, co mnie do tej pory spotkało. Być może już nigdy nie zobaczę pokrzepiającego i słodkiego uśmiechu Cassie, nie poczuję troskliwych ramion Lucasa wokół mojego drobnego ciała ani nie będę świadkiem dorastania Andrew. Nie będę miała też szansy pogodzić się z Jackie czy odnaleźć własnego brata. Na końcu pomyślałam o Justinie, ale nie miałam siły się nad tym zastanowić, bo jego temat był zbyt obszerny, a relacja z nim to istny chaos.
            Po raz kolejny zawładnęło mną cierpienie. Ta gehenna zdawała się nie mieć końca. Przez moment przemknęło mi przez myśl, że przez te wszystkie kłamstwa wylądowałam w piekle i tak miała wyglądać cała wieczność. Nie byłam w stanie nawet określić źródła tych tortur. Po prostu wewnętrznie konałam.
            Niespodziewanie zobaczyłam światło. Znaczy bardziej się domyśliłam, bo oczy miałam zamknięte, ale zrobiło się jakoś jaśniej. Doszły mnie też jakieś hałasy, ale nie byłam ich w stanie bliżej określić. Bałam się, choć sama nie wiedziałam czego. Gorzej już być nie mogło, ale wyczułam, że pojawił się ktoś nowy, przeciwnik, którego nie byłam w stanie zidentyfikować.
- Amy! – krzyknął. Wydawał się znajomy, a ton jego głosu był przerażony. Nagle udręka się nasiliła, więc ktoś musiał mnie dotknąć. Miałam ochotę go zabić za to, ile męki mi dokładał. – Amy, słyszysz mnie? Proszę, obudź się! – szeptał gorączkowo i jak mniemam, potrząsnął mną. Wszystkie wnętrzności obiły się o moje obolałe kości i myślałam, że już nie dam rady.
            Poczułam, że się unoszę, nie czułam nic pod ciężarem swojego ciała, a jednocześnie coś wbijało mi się w nogi i górną część kręgosłupa. Usłyszałam przeraźliwy jęk, jednak długą chwilę zajęło mi domyślenie się, że to ja byłam jego przyczyną.
            Domyśliłam się już, że ktoś zabrał mnie z ziemi i prawdopodobnie właśnie położył w innymi miejscu. Zapewne starał się być delikatny, ale poczułam się jakbym spadła z co najmniej dwóch metrów na twardy asfalt.
            Kolejne dźwięki, których mój mózg nie chciał zidentyfikować. Tak jakby receptory w mojej głowie przestały ze sobą współpracować.
- Amando, błagam – zabrzmiało to bardziej desperacko niż poprzednio. – Otwórz oczy – dodał bardziej stanowczo i właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę z ciężaru własnych powiek. Miałam wrażenie jakby były z metalu, a uniesienie ich wydawało się ponad moje siły. W dodatku mój stan nie pozwalał mi się skupić na jednej czynności, każdą myśl przeszywało uporczywe kłucie, jakby ktoś miażdżył mnie od środka.
            Po raz kolejny przeraził mnie własny głos, a raczej okropny dźwięk, który wydobył się z mojego gardła.
 - Spokojnie, jedziemy do szpitala. Wszystko będzie dobrze – zapewniał, choć nie mogłam w to uwierzyć. Wydawało mi się, że jedynym sposobem na uśmierzenie tego bólu jest moja śmierć. W dodatku słowo szpital wywołało u mnie panikę. Nie byłam jednak w stanie zdobyć się na nic więcej jak kolejne żałosne jęknięcie. […]
            Zanim dojechaliśmy na pogotowie, mój umysł zdążył trochę otrzeźwieć. Zdałam sobie sprawę, że nie umierałam, a jedynie byłam mocno poturbowana i poobijana. Zaraz potem doszło do mnie, że leżałam na tylnich siedzeniach samochodu, a za kierownicą siedział Lucky. Tym razem to ja byłam szczęściarzem, że mnie znalazł, bo inaczej zamarzłabym w tej paskudnej alejce, wijąc się wcześniej w agonii.
            Chciałam już nawet kłócić się o to, że nie potrzebuję wizyty u lekarza, ale mina mojego przyjaciela spowodowała, że bałam się odezwać. Wiedziałam, że był zły, że go okłamałam i tak się naraziłam, a jednocześnie zapewne obwiniał siebie, że mnie nie dopilnował i na to pozwolił. Jakby mógł to wziąłby odpowiedzialność za całe zło świata. Wolałam więc udawać jak najbardziej nieprzytomną, by oszczędził mi wyrzutów i kazań. Przynajmniej na razie, bo z pewnością mnie to nie ominie.
            Gdy zatrzymaliśmy się pod budynkiem, ogarnął mnie strach. Ja nawet chyba nie byłam ubezpieczona, bo trudno ubezpieczyć się na fałszywych danych i z tak małą ilością pieniędzy na życie. Po drugie od razu zapytają, co się stało, a co za tym idzie, będą chcieli zawiadomić policję. Nie miałam ochoty spędzać całej nocy na składaniu zeznań. Chciałam o tym zapomnieć, bo wiedziałam, że i tak nie dopadną tych bandytów, a co najwyżej znowu ja oberwę.
- Lucas… - zaczęłam cicho, czując pieczenie w gardle. Z trudem przełknęłam ślinę i spróbowałam przemówić wyraźniej. – Myślę, że to nie będzie konieczne.
- Żartujesz, prawda? Wyglądasz jak trup. Możesz zmyć z siebie krew, ale skąd pewność, że czegoś nie złamałaś albo nie uszkodzili ci jakiś narządów? To musi zobaczyć lekarz – oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu i zacisnął dłonie w pięści.
- Ale… oni będą zadawać pytania. Zawiadomią policję… Mieliśmy pozostać nie zauważeni… A co jeśli zaczną szperać i wszystko się wyda… Boję się – mamrotałam bez ładu i składu, z trudem biorąc każdy następny oddech.
- Tym będziemy się martwić później – odparł chłodno i wysiadł z samochodu. Otworzył mi drzwi i jak najdelikatniej umiał, pomógł mi wysiąść. Bolało tak czy inaczej, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. O dziwo, nie musiał mnie nigdzie zanosić. Dokuśtykałam do wejścia, lekko kulejąc i podpierając się o jego ramię. Ostrożnie podtrzymywał mnie w pasie, będąc gotowy w każdej chwili mnie złapać.
            Gdy tylko przekroczyliśmy próg, zrobiło się zamieszanie. Wzbudziliśmy niemałe zainteresowanie. Od razu podbiegła do mnie jakaś pielęgniarka z przestraszonym wyrazem twarzy. Rany, musiałam wyglądać naprawdę źle. Inna przyprowadziła wózek, pomogła mi usiąść i zawieźli mnie do jakiejś sali, gdzie po bliżej nieokreślonym czasie przyszedł pan doktor i zaczął mnie oglądać. Zdążyli obmyć mi już twarz z zaschniętej krwi i rozebrać do spodni i koszulki. Jednak i tego musiałam się pozbyć, żeby dać się dokładnie zbadać.
- Żebra są stłuczone, dwa pęknięte, nadgarstek mocno nadwyrężony, ale nie zwichnięty. Do tego mnóstwo zadrapań i siniaków. Obawiałem się wstrząsu mózgu, ale raczej do tego nie doszło. Cóż, wyglądało to o wiele poważniej niż jest w rzeczywistości – skwitował w końcu.
- Masz więcej szczęścia niż rozumu – wtrącił oschle Lucas, który siedział w kącie. Lekarz wcześniej go nawet nie zauważył, ale widząc, że się nie sprzeciwiam, nawet tego nie skomentował.
- Teraz muszę spytać jak do tego doszło? – kontynuował, nie zwracając uwagi na słowa ciemnowłosego. Przygryzłam nerwowo wargę i unikałam kontaktu wzrokowego z mężczyzną, który zadawał mi pytania. – Czy ktoś panią skrzywdził?
- Nie – odparłam. – To nic takiego. Mój przyjaciel chciał się tylko upewnić, że nic poważnego mi nie dolega. Skoro to już jasne, chciałabym wrócić do domu.
            Niebieskooki posłał mi spojrzenie pod tytułem „jesteś niemożliwa” i pokręcił z niedowierzaniem głową. Doktor pochylił się bliżej mnie, zmuszając mnie do spojrzenia w jego ciemne, zmęczone oczy. Jego głos zniżył się do szeptu, więc domyśliłam się, że Lucky miał tego nie usłyszeć.
- Jeśli boi się pani mówić przy tym chłopaku, rozkażę mu wyjść. Zapewnimy pani bezpieczeństwo, nie musi się pani bać powiedzieć prawdy – wyjaśnił dobitnie, patrząc na mnie z pewnego rodzaju troską, choć bardziej kojarzyło mi się to z litością.
- Nie zostałam pobita, a już tym bardziej nie przez Lucasa – wycedziłam. – Nie czuję potrzeby obwiniania kogokolwiek za to, co się stało. Chcę po prostu wrócić do domu i odpocząć, więc może mi pan powiedzieć, co mam zrobić, żeby rany szybko się zagoiły i się pożegnamy.
            W oczach mężczyzny pojawiło się zrezygnowanie. No tak, całkowicie poobijana dziewczyna mówi mu, że nikt jej nie pobił. Powinnam jeszcze dodać, że walnęłam w drzewo albo potknęłam się o krawężnik, ale nie chciałam robić z siebie, aż takiej idiotki. Na pierwszy rzut oka było widać, że tych siniaków nie zrobiłam sobie przez przypadek i że sama nie byłabym w stanie doprowadzić się do takiego stanu.
- Podamy pani leki przeciwbólowe, zapisze pani też maść i tabletki i rozpiszę ich dawkowanie. Musi pani ograniczyć ruch do minimum ze względu na żebra i naprawdę proszę się oszczędzać. Ból może pani dokuczać nawet do miesiąca, ale po za tym nie przewiduję żadnych komplikacji – powrócił do rzeczowego tonu głosu i podszedł do biurka, żeby wypisać receptę. Ubrałam się, a pielęgniarka podała mi coś na złagodzenie bólu i uspokojenie, żebym mogła jako tako przespać noc. Po wszystkim pożegnałam się i z większą niż przedtem łatwością, doczłapałam do samochodu.
            Drogę przebyliśmy w grobowej ciszy, która bolała mnie prawie tak samo jak żebra. Wszystkie niewypowiedziane słowa zdawały się kotłować w powietrzu wokół nas. Przeraźliwie bałam się, że go straciłam, że mnie znienawidził. Być może było to nieracjonalne i niedorzeczne, ale przez to jego zimne spojrzenie i pełną ignorancję zaczęłam w to wierzyć. Łzy cisnęły mi się do oczu bardziej niż wtedy, gdy mnie atakowali. Cierpienie psychiczne było gorsze niż fizyczne, a to właśnie czułam, gdy mój najlepszy przyjaciel traktował mnie jak powietrze.
            Lucas pomógł mi dojść do mieszkania i posadził mnie na kanapie. Sam poszedł po Andrew, czego się domyśliłam, bo przecież on nie mógł się do mnie odezwać. Andy spał w ramionach swojego brata, który odniósł go do łóżka. Gdy tylko powrócił do salonu, nie wytrzymałam.
- Powiedz coś, proszę – wyszeptałam, splatając dłonie na kolanach.
- Co mam powiedzieć?
- Cokolwiek. Nakrzycz na mnie, wyrzuć z siebie wszystko, nazwij mnie skończoną kretynką, wyzywaj, powiedz, że mnie nienawidzisz. Wszystko, tylko nie ignoruj mnie – załkałam, ponownie czując jak łzy spływają mi po policzkach i kapią na ręce.
- Nie nienawidzę cię. Nie wiem jak mogłaś tak pomyśleć. Kiedy zachowałem się tak, że mogłaś sobie coś takiego ubzdurać? – spytał z wyrzutem, siadając obok. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, nagle wszystkie moje obawy wydały mi się idiotycznie. Przecież mnie uratował, martwił się o mnie i okazywał mi więcej troski niż ktokolwiek inny, a ja posądzam go o to, że darzy mnie nienawiścią. Tak, byłam najgłupszą istotą na tym świecie. – Jedyną osobą, której nienawidzę jestem ja sam. Ewentualnie te gnojki, które cię tak urządziły, ale gdyby nie ja, nigdy byś ich nie spotkała – wymamrotał, a ja spojrzałam w jego błyszczące, strapione oczy i jeszcze bardziej się rozkleiłam.
- To nie twoja wina. Nie kazałeś mi tam iść, ba, nawet o tym nie wiedziałeś – wydusiłam, opanowując szloch. – Jestem ci dozgonnie wdzięczna, po raz kolejny ocaliłeś mi życie.
- Przestań. Gdyby nie ja, nie wróciłabyś do tej pracy albo nawet byś jej nigdy nie znalazła. Sprowadzam na ciebie same nieszczęścia – wykrztusił, kryjąc twarz w dłoniach.
- Och, zamknij się. Uratowałeś mnie, a potem ja poprosiłam cię o wyjazd. Ja się na to zgodziłam, ja chciałam wszystko opłacić i ja chciałam sobie dorobić. Do tego to ja podsłucham twoją rozmowę, ja chciałam pomóc i ja poszłam do tego cholernego pubu, nikomu o tym nie mówiąc. To cud, że mnie znalazłeś, bo nie miałam nawet telefonu – wyjaśniłam dobitnie, zmuszając go, żeby na mnie spojrzał.
- Prawdę mówiąc to cię uratowało… - zaczął i wyjaśnił mi to, jak mnie znalazł. Nie wiedziałam, co powiedzieć, byłam cholernie szczęśliwa. Tak, szczęśliwa, bo miałam przy sobie swojego bohatera, bo mogłam go znów przytulić i mu podziękować, bo mogłam się cieszyć kolejną wspólną chwilą i mieć nadzieję, że jeszcze wiele przed nami. […]
            Cały weekend spędziłam na kanapie albo w łóżku. W dodatku Lucky obchodził się ze mną jak z jajkiem. Z jednej strony było to miłe i słodkie, a z drugiej strasznie irytujące. To niesamowite, że pozwolił mi samej chodzić do łazienki. W niedzielę zmusiłam go do wyjścia, bo Andy nie mógł już wytrzymać w domu i wybrali się na basen. Zostałam sama, ale nie narzekałam. Miałam sporo zadań i nauki, a w dodatku cieszyłam się, że nikogo nie ograniczam i mogę w spokoju poczytać książkę albo się zdrzemnąć. Naprawdę, nie byłam dzieckiem i nie potrzebowałam całodobowej opieki. To było kochane, że Lucas tak się mną zajmował, ale wiedziałam, że ma wyrzuty sumienia, choć nie było w tym jego winy. To ja byłam naiwna i nieodpowiedzialna idąc nocą taką dzielnicą. Dostałam nauczkę i wierzcie mi, nie zamierzam tego powtarzać.
            Nadszedł poniedziałek. Z trudem wygramoliłam się rano z łóżka i doszłam do łazienki. Nie wyglądałam tak tragicznie jak dwa dni temu, ale wciąż nie było dobrze. Być może powinnam zostać w domu, ale nie chciałam robić sobie zaległości i nawet nie miałabym usprawiedliwienia, bo zapomniałam poprosić o nie lekarza, a na kolejną wizytę nie miałam najmniejszej ochoty.
            Przyjrzałam się swojemu odbiciu. Miałam siniaka na policzku, który nieco zbladł, więc udało mi się zakryć go makijażem. Kolejny znajdował się z tyłu głowy i bolał najbardziej, szczególnie gdy obracałam głowę, ale przynajmniej zasłaniały go włosy. Przyjrzałam się też zadrapaniu na szyi, ale zdecydowałam się, że ukryje go pod kwiecistą apaszką. Resztę ran zakrywały ubrania, więc nawet się im nie przyglądałam. Szczęście w nieszczęściu, że była zima, bo gdyby był upał, miałabym znacznie większy problem z zamaskowaniem obrażeń.
            Jadłam śniadanie, gdy obok pojawił się mój współlokator.
- Wybierasz się dokądś? – spytał zdziwiony, a jego głos był podejrzliwy.
- No to szkoły, a co myślałeś?
- O nie, nie ma mowy. Ty chyba zwariowałaś – parsknął z niedowierzaniem. – Nie ruszasz się z domu. Masz się oszczędzać, słyszałaś doktora.
- Mam ogranicz ruch do minimum, nie mogę znieruchomieć na miesiąc. Przecież będę siedzieć w ławce, po za tym mam ważny test z biologii – wyjaśniłam, patrząc na niego nieustępliwie.
- Dobra, ale zawiozę cię i odwiozę. O której kończysz? – zakończył dyskusję, wiedząc, że nie odpuszczę. […]
            Dzień w szkole okazał się trudniejszy niż myślałam. Zapomniałam, że klasy, w których miałam lekcje znajdują się od siebie spory kawałek, więc docieranie do nich zajmowało sporo wysiłku dla kogoś w moim stanie. Wysiedzenie w jednej pozycji przez całe zajęcia na twardym krześle też było ciężkie, zważywszy, że ostatnie dni przeleżałam na miękkiej sofie, a mój kręgosłup był dosyć poobijany.
            Najgorsze z wszystkiego było jednak mijanie innych uczniów. Gdy na przerwie robił się tłok i ścisk, miałam wrażenie, że zostanę zmiażdżona, a gdy ktoś przypadkiem mocniej mnie dotknął, wewnętrznie zwijałam się z bólu. Nawet przywitanie z kolegą, który poklepał mnie po ramieniu było dokuczliwe.
- Hej, jak weekend? – usłyszałam, gdy siedziałam w rogu stołówki z trudem gryząc swoją kanapkę. Spojrzałam na przyjaciółkę, która jak zwykle promieniowała entuzjazmem.
- Niezbyt ciekawie – odparłam krótko, nie chcąc jej okłamywać, ale jednocześnie bojąc się wyznać prawdę.
- To znaczy?
- Wiesz, siedzenie w domu, nauka i te sprawy – odpowiedziałam wymijająco. – A ty?
            Dziewczyna od razu się rozgadała. Ucieszyło mnie to, bo przynajmniej uniknęłam niepotrzebnych pytań. Kiwałam jedynie głową i uśmiechałam się w odpowiednich momentach, starając się nie myśleć o kłuciu w żebrach za każdym razem, gdy brałam głębszy oddech albo coś połykałam.
- Co masz teraz?
- Hmm? – wyrwałam się z zamyślenia.
- Jakie lekcje ci jeszcze zostały? – zapytała, patrząc na mnie badawczo. Chyba jednak było po mnie widać, że coś nie tak. Zastanowiłam się chwilę, gdyż kompletnie wyleciał mi z głowy mój plan. Niestety, uświadomienie sobie tego, co mnie czekało, nie napawało mnie entuzjazmem.
- Biologię i wf – wydukałam cicho.
- Och, szczęściara, ja mam matmę i francuski. Przecież to jakiś koszmar – zaczęła znowu paplać, ale ja odpłynęłam. Jak mogłam zapomnieć o wf-ie? Nie miałam zwolnienia, a jakoś nie wyobrażałam sobie grać w cokolwiek w takim stanie. Przecież ja ledwo chodziłam.
            Ostatecznie, postanowiłam po prostu urwać się wcześniej do domu. Jedna lekcja to przecież nic takiego. […]
            Po biologii chciałam jak najszybciej wymknąć się z budynku szkoły. Musiałam tylko wziąć kurtkę z szafki i…
- O, Amando, dobrze, że jesteś. Widzimy się za dziesięć minut na boisku – usłyszałam głos trenera i osłupiałam. – Dzisiaj siatkówka, zobaczymy, co potrafisz. Nie ma obijania się – zaśmiał się, ale nie brzmiało to jak żart. Poklepał mnie po ramieniu i odszedł, pozostawiając mnie kompletnie spanikowaną.
            Przecież jak teraz pójdę to jutro mnie zabiję. Nie dam rady wywijać się z jego zajęć przez tydzień, a co dopiero miesiąc. Nie miałam więc wyboru i udałam się przebrać do łazienki, nie chcąc by ktoś w szatni zauważył cokolwiek na moim ciele.
            Przerażona i obolała wkroczyłam na salę, modląc się, żeby pozostać niezauważoną. Jak na złość dzieliliśmy dziś salę z grupą chłopaków, w których znajdował się Justin. Cóż za niespodziewany zbieg okoliczności. Spojrzał na mnie na moment, ale szybko odwrócił wzrok, kompletnie mnie ignorując. Pewnie wciąż przeżywał naszą rozmowę w samochodzie. Osobiście miałam wrażenie jakby wydarzyło się to w innej epoce, lata świetlne temu.
            Całą rozgrzewkę się obijałam. Przynajmniej w tych momentach, gdy trener nie patrzył. Najgorsze było schylanie się i to tego unikałam najbardziej. Później podzielono nas na drużyny i pierwsze dwa krótkie mecze przesiedziałam.
            Zbliżały się zawody, więc wszyscy intensywnie ćwiczyli. Faceci ćwiczyli rzuty do kosza i dwutakty na drugiej połowie, a bliżej mnie, dziewczyny ostro grały, chcąc popisać się przed wuefistą.
            Niestety nadszedł moment, w którym musiałam wejść na boisko. Stanęłam z boku i starałam się być niewidoczna. Gdy jakaś piłka leciała w moją stronę, przepuszczałam ją. Obrywałam za to rozwścieczone spojrzenia rówieśniczek i jakieś kąśliwe uwagi, ale ignorowałam to. Nie będę ryzykować połamania żeber, bo one chcą pokazać, że są najlepsze.
            Przejścia spowodowały, że po jakimś czasie znalazłam się pod siatką. Nie muszę mówić, że nie byłam tym faktem zachwycona. Serce waliło mi jak młotem, co oczywiście nasiliło ból. Dziewczyny załapały, że muszą grać tak, jakby mnie nie było i starałam się im ustępować, gdy piłka leciała w moją stronę. Parę razy odbiłam, ale było to cholernie bolesne i za każdym razem traciliśmy przeze mnie punkt. Byłam udręką dla drużyny, w której grałam. Gdy po raz kolejny wybiłam piłkę na aut, przeciwnicy przejęli serwy, a ja zostałam obdarzona kolejnymi poirytowanymi spojrzeniami. Wiedziałam o czym będą gadać w szatni.
            Byłam zdekoncentrowana. Znowu zaczęła boleć mnie głowa, wręcz mi się w niej kręciło. Zobaczyłam, że ktoś odbija piłkę, ale nie potrafiłam określić, w którą stronę ona leci. Ktoś po mojej stronie ją przebił, ale drużyna przeciwników ją przejęła. Dwa odbicia i… ścina.
- Uważaj! – krzyknął ktoś, ale było za późno. Stałam centralnie na torze lotu piłki i sekundę później poczułam silne uderzenie w moją poobijaną klatkę piersiową. Momentalnie zrobiło mi się czarno przed oczami, a grunt osunął mi się spod nóg.
- Odsunąć się! Amy, słyszysz mnie? – zapytał jakiś męski głos, ale nie byłam w stanie zareagować. Nie mogłam oddychać. Ból był tak silny, że nie umiałam nabrać powietrza. To było straszne, byłam przekonana, że się uduszę. – Trzeba ją zabrać do higienistki.

- Ja to zrobię, proszę pana – usłyszałam znajomy głos, ale wciąż myślałam jedynie o tym, żeby nabrać porządnie powietrza i dostarczyć organizmowi tlenu. Tak bardzo żałowałam, że poszłam na ten pieprzony wf.
* * * *
Możecie mnie zabić. Tak długo nie dodawałam, jestem beznadziejna. Szkoła mnie wykańcza, dobrze radzę, nie idźcie na biol-chem, to zabija. Ale przyznam, że jestem z tego rozdziału, następnego też, bo już niemal skończyłam, więc mam nadzieję, że dodam za tydzień. Dodam tylko, że powoli i nieuchronnie zbliżamy się do końca, więc mam nadzieję, że wytrwacie jeszcze trochę. 
Kocham Was i przepraszam.
Dziękuję za wszystkie komentarze <3
Tak w ogóle to już 80 rozdział tego opowiadania o.O Podziwiam tych, którzy przeczytali wszystko, musicie mieć mocne mózgi :D
Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam ;**