niedziela, 10 sierpnia 2014

NOWY BLOG!

Już pod epilogiem podałam link do nowego bloga, ale do tej pory nic się tam nie pojawiło.
Trochę to trwało, ale wreszcie ruszam z produkcją! 
Na razie możecie przejrzeć opis i zobaczyć głównych bohaterów, a wielka premiera jest przewidziana na 16.08 (sobota) 
To opowiadanie będzie zupełnie inne, ale mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu :)
Dajcie znać, co myślicie!
Zapraszam na: 


Opis i bohaterowie w zakładkach w menu z boku po prawej stronie.
Szablon ulegnie zmianie w ciągu najbliższego tygodnia.
Pozdrawiam ;**

sobota, 17 maja 2014

[30] Epilog

Proszę, przeczytaj notkę pod rozdziałem. To już ostatnia moja wypowiedź, więc poświęć te 2 minutki, będę wdzięczna :)
Epilog.
*około półtorej roku później*
            Zanurzona w gorącej wodzie, wylegiwałam się w wannie, gdy rozdzwonił się mój telefon. Jęknęłam cicho i wyciągnęłam po niego rękę, ocierając ją wcześniej o leżący obok ręcznik.
- Halo?
- Hej, wszystko w porządku? – usłyszałam zatroskany głos, a na moje usta wpełzł leniwy uśmiech. Ten chłopak był istnym ideałem, a ja po prostu pozwoliłam mu odejść. Z głupoty chyba nigdy się nie wyrasta.
- Tak, właśnie się kapię – odparłam, na moment przygryzając wargę. Minęły trzy miesiące od naszego zerwania, a on wciąż codziennie się ze mną kontaktował, tylko po to, by upewnić się, że mam się dobrze . I to wcale nie było nachalne, bo sama pragnęłam by nasza relacja pozostała tak dobra jak wcześniej.
- Co dziś robisz? – zapytał, gdy wolną ręką bawiłam się pianą.
- Hmm, prócz spotkania z Cassie to raczej nic – mruknęłam, mrużąc oczy. – A czemu pytasz? – zainteresowałam się. Zwykle dzwonił późnym wieczorem, pytając jak minął dzień, ale rzadko wypytywał o moje plany. W słuchawce zapadła cisza, przerywana jedynie jego nierównym oddechem.
- Tak sobie – odpowiedział w końcu, ale na tym rozmowa się urywała. Takie zachowanie nie było do niego podobne. Zaniepokoiłam się. – Tęsknię – wyszeptał w końcu, ledwo dosłyszalnie i niewyraźnie, dlatego próbowałam sobie wmawiać, że się przesłyszałam. Takie wyznania też nie były w jego stylu. Był wesoły i wygadany, ale na pewno nie wylewny jeśli w grę wchodziły uczucia.
            Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Też tęskniłam. Na swój sposób. Kochałam jego towarzystwo, kochałam jego wsparcie, kochałam jego uśmiech. Kochałam w nim wszystko. Kochałam go, ale jak najlepszego przyjaciela, jak brata. On niestety widział mnie w zupełnie inny sposób niż ja jego i to właśnie było powodem, dla którego w ogóle zaczął się nasz związek. Postanowiłam dać mu szansę, chociaż nie byłam zakochana.
- Austin…
- Nie musisz nic mówić – przerwał mi. – Obiecaj tylko, że jak wrócę do Atlanty to się zobaczymy – poprosił. – Oczywiście tylko na przyjacielskie spotkanie.
            Na moich ustach błądził słaby uśmiech.
- Przecież wiesz, że zawsze tu dla ciebie będę. Daj znać jak tylko będziesz w mieście – powiedziałam, wyobrażając sobie jaką minę robił, słysząc moje słowa. – A teraz muszę lecieć. Miłego dnia – pożegnałam się i rozłączyłam, wiedząc, że nie będzie miał mi tego za złe.
            Kąpiel przestała być przyjemna, woda wystygła. Wyskoczyłam z wanny i osuszyłam się dokładnie ręcznikiem. Ubrałam się w przygotowane wcześniej ubrania i zabrałam za malowanie i czesanie.
            Moje włosy były teraz ciemnobrązowe i sięgały do połowy łopatek, a końcówki miałam delikatnie rozjaśnione. Zaplotłam sobie trochę niechlujnego kłosa i nałożyłam delikatny makijaż. Gotowa do wyjścia, opuściłam łazienkę i biorąc torebkę ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami, wyszłam na miasto.
            Umówiłyśmy się w pewnej przytulnej kawiarence, która najbardziej przypominała nam tę z Aylmer, gdzie zaczęła się nasza przyjaźń. Cassandra już na mnie czekała przy naszym ulubionym stoliku.
            Przywitałam się z nią gorąco, a kilka sekund później podeszła do nas kelnerka, której złożyłyśmy nasze tradycyjne zamówienie.
- I jak tam mój mały pierwszoroczniaku? – zapytałam, uśmiechając się szeroko. Moja przyjaciółka skończyła liceum rok po mnie, w dodatku z wyróżnieniem i bez problemu dostała się na architekturę wnętrz. Właśnie kończyła pierwszy semestr, a ja pękałam z dumy.
- Odezwała się, dorosła – odpyskowała, wytykając język. Z pewnych rzeczy nigdy się nie wyrasta. – Jest świetnie, ludzie są tacy zakręceni, ale sympatyczni. Mam mnóstwo nauki, ale to nie przeszkadza mi w małych szaleństwach – oznajmiła, poruszając znacząco brwiami. Zaśmiałam się pogodnie. Już sobie wyobrażałam te akademickie imprezy.
- Lepiej opowiedz jakiego przystojniaka już uwiodłaś – powiedziałam, posyłając jej jednoznaczne spojrzenie. Wiedziałam, że trafiłam w sedno, gdy zauważyłam jak uroczo się zarumieniła. – Jest z tobą w grupie? Przystojny? Brunet? Blondyn? – zaczęłam zadawać pytania, na co Cassie wybuchła głośnym śmiechem.
- Nie zapędzaj się tak, po prostu się spotykamy. A wiesz, że nie umawiałabym się z byle kim – fuknęła, wywracając oczami w tak typowy dla siebie sposób, co od razu przywodziło mi na myśl szkolne lata. – A jak u ciebie? Co słychać u Austina?
            Zmieszałam się, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. Nie chciałam opowiadać jej wszystkich intymnych szczegółów, bo ta sprawa była dla mnie wyjątkowo osobista.
- Jest w Toronto, niedługo wraca – odparłam wymijająco, uśmiechając się krzywo.
- Nie kochasz go – stwierdziła nagle, przyglądając mi się uważnie.
- Oczywiście, że kocham. Tylko nie tak jak powinnam – mruknęłam z przekąsem, spuszczając wzrok na swój kubek.
- Nie możesz się do niczego się zmuszać. Widocznie nie jesteście sobie pisani – próbowała mnie pocieszyć, ale nic nie było w stanie poprawić mi humoru.
- Po prostu nie chcę go ranić – stwierdziłam, zerkając na nią ze smutkiem.
- Kontaktowałaś się z Justinem? – zmieniła temat, nie chcąc mnie męczyć. Pokręciłam głową. Z deszczu pod rynnę. Rozmowa o nim również mi nie leżała. Nie widziałam go od zakończenia szkoły. Myślę, że jemu było znacznie łatwiej zapomnieć o mnie niż mi o nim.
            On, jako światowa gwiazda, wydał płytę, wyruszył w trasę, która właśnie dobiegała końca, a w między czasie nagrywał teledyski, film, udzielał wywiadów, brał udział w sesjach i spotykał się z tysiącami różnych osób. Nie miał czasu za mną zatęsknić, a i szansa, że chociaż przypadkiem na siebie wpadniemy była jak jeden do miliona.
            Ja natomiast czułam się jak fanka, która wiernie śledzi jego poczynania przez portale internetowe, gazety i telewizję. Wiem, że byłoby mi łatwiej, gdybym się od tego odcięła, ale to było niemożliwe. Był wszechobecny. Wiedziałam więc w jakie skandale się władował, z kim go ostatnio widywano i w jakim kraju obecnie przebywał. Może nie dokładnie, ale miałam ogólne pojęcie o tym, co się z nim działo.
- Będzie za dwa dni w Atlancie – poinformowała mnie przyjaciółka, wprawiając mnie w niemałe zaskoczenie. – Daje jeden z ostatnich koncertów tej trasy.
            Wzruszyłam ramionami, udając, że mnie to nie ruszyło, ale moje serce od razu zabiło mocniej, a w brzuchu pojawił się specyficzny uścisk. Chyba pierwszy raz od ponad roku znajdziemy się tak blisko siebie.
            Oczywiście moje życie nie polegało jedynie na tęsknieniu i śledzeniu go przez środki masowego przekazu. Żyłam jak każdy normalny człowiek. Uczęszczałam do Akademii Muzycznej, doszkalając się w pewnych dziedzinach, dawałam lekcje śpiewu i gry na pianinie, a także dbałam o relacje z bliskimi.
            Odnowiłam kontakt z ojcem zaraz po tym, jak przeniosłam się na uczelnie do Atlanty. Matka odeszła i słuch po niej zaginął, natomiast tata, z pomocą mojego brata Mike’a, wyszedł z uzależnienia i wrócił do pracy, biorąc pod opiekę kolejne młode talenty. Przez jego znajomości udało mi się sprzedać kilka moich tekstów i zarobić spore pieniądze. Szczerze powiedziawszy, moje dzieła przypadły do gustu niejednej gwieździe i dostawałam coraz więcej telefonów w tych sprawach. Ja po prostu większość wolnego czasu spędzałam na przelewaniu swoich emocji na papier, a skoro za żadne skarby nie chciałam pchać się w show-biznes, to przynajmniej w taki sposób sprawiałam, że moje dzieła się nie marnowały. To było łączenie przyjemnego z pożytecznym. Ja miałam dochód, oni piosenki, które podbijały listy przebojów.
            Porozmawiałyśmy jeszcze z godzinkę, po czym Cassandra musiała lecieć na jakieś dodatkowe zajęcia, więc pożegnałyśmy się i rozeszłyśmy. Wróciłam do swojego mieszkania, które wydało mi się wyjątkowo puste. Przez te trzy miesiące całkowicie skupiłam się na swojej pracy i strasznie je zaniedbałam.
            Na samą myśl o tym, ile roboty mnie czekało, opadłam na kanapę i otworzyłam laptopa. Weszłam na czat i rozpoczęłam rozmowę z przyjaciółmi. Przyznam, że byłam dumna z tego, jak udało mi się odbudować pewne znajomości.
            Miałam całkiem dobry kontakt ze swoją kuzynką, Jackie. Wybaczyła mi wszystkie moje głupoty, choć trochę to trwało. Spędziłyśmy nawet ze sobą tydzień ostatnich wakacji, ale nie paliło jej się do przeprowadzki z Australii do Stanów, więc nasze spotkania nie mogły być częstsze. Niemniej jednak cieszyłam się, że mogłam do niej napisać w każdej sprawie i przynajmniej częściowo odzyskałam jej zaufanie.
            Starałam się minimum jeden weekend w miesiącu przeznaczać na powrót do Kanady i spotkania z Ellie i coraz większą Charice, a także resztą moich dawnych przyjaciół, z którymi utrzymywałam koleżeńskie stosunki. Najchłodniej traktowała mnie Caitlin, ale z Abbie i Christianem dogadywałam się lepiej niż mogłam przypuszczać. Czasami żałowałam, że nie jestem już tą nastoletnią dziewczyną, która przeżywała tyle szalonych przygód i pakowała się w tak wiele kłopotów. Wspomnienia z tamtego okresu nigdy nie zostaną zepchnięte w niepamięć.
            Dorosłość bywała przytłaczająca. Cała odpowiedzialność spoczywała na moich barkach i musiałam sama o siebie zadbać. Niby po części się do tego przyzwyczaiłam, próbując zająć się przez rok szkoły średniej Lucasem i Andrew, ale to nie to samo. Teraz cała młodzieńcza beztroskość wyparowała bezpowrotnie.
            W temacie Lucasa i jego braciszka. Mieszkali kilkanaście mil ode mnie. Lucky zaręczył się z Vanessą i teraz to ona przejęła ode mnie pałeczkę w wychowywaniu młodszego z braci. Brakowało mi tego, ale wiedziałam też, że oboje byli w dobrych rękach. Często się odwiedzaliśmy i wciąż byli dla mnie jak rodzina. Cieszyłam się, że mój przyjaciel wreszcie oderwał się od swojej paskudnej przeszłości i wkraczał w dojrzałość jako nowy człowiek, pozbawiony wielu trosk i problemów, a Andy wyrastał na zdolnego i bystrego chłopaka.
            Popisałam trochę z Abbie i pożartowałam z Chrisem, ale w końcu musiałam oderwać się od komputera i zabrać do pracy. Zjadłam obiad i przelotnie posprzątałam kuchnie oraz salon. Później cała moja uwaga skupiła się na instrumencie stojącym naprzeciwko dużego okna, które umożliwiało mi widok na piękną panoramę miasta. Apartament na najwyższym piętrze drapacza chmur miał swoje uroki.
            Usiadłam do fortepianu i odkryłam klawiaturę. Zaczęłam przesuwać palcami po klawiszach, tworząc z początku nieskładną i nierytmiczną melodię. Spoglądałam na nabazgrany tekst i kilka nut, próbując wyobrazić sobie cały utwór w głowie.
I am feeling so small.
It was over my head
I know nothing at all.
            Nuciłam pod nosem, słysząc jak wszystko nabierało kształtu i wyrazu. Coraz bardziej zadowolona z efektów, pochłonęłam się bez reszty.
You're the one that I love.
And I'm saying goodbye.
            Piosenka była całkowicie szczera, oddawała wszystko, co kłębiło się we mnie od długich tygodni. Melodia nie należała do wesołych, a słowa według mnie wzbudzały emocje i sprawiały, że nawet mi chciało się płakać.
Say something, I'm giving up on you.
Say something...
            Oderwałam się późnym wieczorem, myśląc na zamianę o Austinie i moim dawnym życiu. Byłam z Mahone ponad pół roku. Postanowiliśmy spróbować, a on obiecywał, że jeśli się nie uda to trudno. Żyło nam się spokojnie, ale nawet jako para, sprawialiśmy wrażenie przyjaciół. Po prostu, mimo moich szczerych chęci i jego wielu starań, nie umiałam przełamać tej granicy. To nie miało sensu ani przyszłości. Nie chciałam marnować mu życia, łudzić go czy też dawać niepotrzebnej nadziei. Byłam pewna, że tak cudowny facet bez problemu znajdzie sobie wspaniałą dziewczynę, która z miejsca się w nim zakocha. To widocznie nie miałam być ja. […]
            Dochodziła jedenasta wieczorem. Noc zapowiadała się chłodna i nieprzenikniona, a ja, niczym nie zrażona, ochoczo pokonywałam kolejne alejki parku i podśpiewywałam sobie pod nosem, usłyszaną w radiu piosenkę.
            Próbowałam nie popadać w zbyt głębokie zamyślenie. Starałam się panować nad emocjami, ale znów czułam się jak głupiutka szesnastolatka, czująca przyjemne motylki w brzuchu na myśl o pierwszej randce. Serce kołatało mi się niespokojnie w piersi, oddech był przyspieszony, a nogi z niechęcią stawiały kolejne chwiejne kroki. Miałam wrażenie, że jestem pijana, choć od dawna nie miałam w ustach alkoholu.
            Nie miałam pojęcia na co liczyłam ani skąd we mnie ta nadzieja. Cichutko liczyłam, że pewien osobnik nie zmienił w ostatnim czasie swoich przyzwyczajeń i wciąż udawał się na nocne schadzki po skończonym koncercie. Właśnie w taki sposób poznaliśmy się prawie trzy długie lata temu.
            Cassie powiedziała mi, że z nikim się nie spotykał. Trwał przez jakimś czasie w ustawionym związku z panną Gomez, ale teraz oficjalnie zerwali. Niewykluczone, że do siebie wrócą, ale chodziło tylko o zrobienie szumu i rozgłos. Wiedziałam też, że widział swoją córkę jakieś trzy razy. Ellie dużo mi o wszystkim opowiadała. Zachowywał się w porządku. Płacił alimenty, ale nie narzucał się, bo wiedział, że Baker była z Dylanem i to on był przy ich dziecku przez cały czas. Wolał nie wprowadzać zamieszania i zachować dystans, ale było widać, że się troszczył.
            Co do samej matki, przeczep się przyjął, ale jej życie nie będzie już nigdy takie jak było. Rok spędziła na leczeniach i rehabilitacjach, a nowe serce nie pozwalało na wielkie szaleństwa, więc nie mogła się nadwyrężać, uprawiać zawodowo sportu ani nadużywać alkoholu ani palić. Mimo wszystko, zawsze widywałam ją rozpromienioną i uśmiechniętą. Cieszyła się tym, co miała, a miłość bliskich pozwalała jej rozkwitać.
            Uśmiechnęłam się pod nosem, otulając się szczelniej skórzaną ramoneską. Rozglądałam się nerwowo, ale w około nie było żywego ducha. Zaczynałam się niepokoić, że przyszłam tu na marne. Nie łudziłam się, że na pewno wszystko się uda, ale nie mogłam się pozbyć tej iskierki nadziei, która powoli przygasała.
            Przygryzłam wnętrze policzka i narzuciłam szybsze tempo marszu. Zaczęłam biec, próbując rozładować emocje. Skręcając w kolejną parkową ścieżkę, dostrzegłam zakapturzoną postać na jej drugim końcu. Nie miałam żadnej pewności, ale postanowiłam zaryzykować. Co mogłam stracić? Najwyżej wyjdę na idiotkę, wpadając na obcą osobę.
            Przyspieszyłam, ale sylwetka mężczyzny oddalała się coraz bardziej. Biegłam, ile sił miałam w nogach, jakby od tego zależało moje życie. Swoją drogą, przeklęte botki na obcasie. Następnym razem biorę adidasy. Co ja bredzę, ja nie dożyję następnego razu.
            Zdesperowana, zatrzymałam się, czując jak szklą mi się oczy.
- Justin! – zawołałam zrezygnowana, licząc na cud.
            I tak się stało. Chłopak przystanął, jakby upewniając się, że nie miał omamów.
- Justin! – powtórzyłam i ponowiłam swój heroiczny pościg. Osoba w kapturze, która z każdym krokiem wydawała mi się coraz bardziej znajoma, odwróciła się w moją stronę, a jej twarz oświetlił strumień światła padający z latarni. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, co najmniej jakbym była wymysłem jego wyobraźni.
            Pokonałam ostatnie dzielące nas metry i wpadłam na niego z impetem. Z trudem przyjął na siebie uderzenie i utrzymał się w pionie. Zadarłam głowę by móc na niego spojrzeć. Wciąż wpatrywał się we mnie, jakbym była tylko przywidzeniem.
- Cherry? – zapytał zachrypniętym i lekko drżącym głosem. Zapewne był wykończony po koncercie, ale niewykluczone, że była to też sprawka tego, co poczuł na mój widok. Uśmiechnęłam się szeroko i przejechałam wzrokiem od jego przenikliwych oczu, przez idealne kości policzkowe, po pełne usta, które prosiły się tylko o jedno.
            Wahałam się tylko przez sekundę, a zaraz potem wspięłam się na palce i musnęłam jego miękkie wargi, czując jak przyjemne dreszcze wędrują wzdłuż mojego kręgosłupa. Zarzuciłam mu ręce na szyję, próbując zmniejszyć odległość między naszymi ciałami do absolutnego minimum. Każda komórka jego ciała spięła się pod moim dotykiem, ale po chwili zaczął oddawać pocałunek z jeszcze większą zachłannością. Przejechał językiem po mojej dolnej wardze, a ja rozchyliłam usta, czyniąc tę chwilę jeszcze bardziej namiętną.
            Jego dłonie wodziły po moich plecach, dostarczając mi jeszcze więcej emocji. Rozkoszowałam się jego bliskością, a jego wprawny język sprawiał, że zapominałam o całym świecie. W tej chwili wszystkie miesiące rozłąki poszły w niepamięć, wszystko przestało się liczyć. Na taką chwilę było warto czekać całe życie.
            Odsunęliśmy się od siebie dopiero, gdy zabrakło nam oddechu. Zaczerpnęliśmy głośno powietrza, przyglądając się sobie uważnie. Na moment powróciłam na Ziemię. Nie wiedziałam dlaczego to wszystko zrobiłam, co mną kierowało. To był impuls, którego nie umiałam powstrzymać. To, że odwzajemnił pocałunek jeszcze o niczym nie świadczyło. Pamiętałam jednak o naszej umowie. Oboje byliśmy wolni i spotkaliśmy się ponownie, spełniając tym samym warunki naszego zakładu. Wciąż nie miałam jednak pewności, że dostanę to, o czym tak marzyłam. Jeszcze jedną szansę.  
            Wystarczyło tylko, że spojrzałam w jego czekoladowe oczy, by wiedzieć, że nie mam się, o co martwić. Nie mogła przewidzieć co przyniesie przyszłości i czy to wypali, ale byłam pewna, że spróbujemy, a ja dam z siebie wszystko. Miałam w ramionach całe swoje szczęście i nie miałam zamiaru go tak łatwo wypuścić.
            Szczęśliwa, z cichym piskiem rzuciłam mu się na szyję, a on otoczył moją talię, zamykając nas w mocnym uścisku.

                                                                                                                                KONIEC
* * * *
O rany.
To już.
Żegnamy się.
OnlyHalfEvil odmeldowuję się.
Czy ktoś jeszcze płaczę?
Uch, tego pocałunku wcale nie miało tam być, teraz wyszło tandetnie, ale zdałam sobie sprawę, że przez całą tę część nie było ani jednej takiej sceny, a chciałam Wam wynagrodzić wszystkie niedogodności.
Zakończenie nie jest oczywiste, czyli takie jak lubię. Sami możecie ocenić czy Justinowi i Cherry mogło się udać czy też nie dali rady ze sobą wytrzymać. Chciałam też, żeby wyszło w miarę życiowo dlatego nie wszystko jest idealnie, choć i tak wyszło znacznie pozytywniej niż planowałam. W końcu nikogo nie zabiłam, brawa dla mnie.
Teraz trochę cyferek!
Jeśli przebrnęliście przez wszystkie części, przetrwaliście 458 stron moich wypocin. Ta miała 170. Na Onecie miałam 64 tysiące wyświetleń i 607 komentarzy tutaj prawie 40 tys. i ponad 300 komentarzy. W sumie ponad 100tys. Odsłon i prawie 1000 komentarzy. Może jak na ponad 3 lata tworzenia to nie jest tak wiele, ale mnie i tak zachwyca. Kocham Was za to wszystko, bez Was ta podróż nie byłaby możliwa! Kłaniam się Wam z wdzięcznością z tego miejsca
Nie, nie będzie kolejnej części. Może w wolnej chwili napiszę dodatek ze scenami, których nie dałam rady już tu wcisnąć i dam Wam znać, ale nic nie obiecuję.
To jednak nie koniec. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie!
Tworzę już nową historię. Będzie zupełnie inna, całkowicie odmienny świat. Nie będzie to słodkie lovestory, więc przykro mi jeśli ktoś na takie czeka, bo na razie nie dam rady niczego takiego stworzyć, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.
Moje nowe opowiadania będą dostępne pod adresem:
Na razie nic tam nie ma i na pewno do czerwca nic się tam nie pojawi, może opis bloga albo bohaterowie, ale rozdziały zacznę publikować jak będę ich miała stworzone ok. 10 bo wtedy będę mogła publikować regularnie i nie będziecie czekać miesiącami. Szablon zmienię, bo nie jestem przekonana.
Przy okazji, co myślicie o tym, który jest tutaj? Opanowałam gimpa i się tym chwalę haha
Jeśli czegoś nie wyjaśniałam, coś Was trapi, ciekawi albo cokolwiek, piszcie w komentarzach, na Twitterze albo asku. Możecie też pytać o nowe opowiadanie, niewykluczone, że uchylę rąbka tajemnicy ;>
To chyba tyle ode mnie, dosyć wylewnych poematów.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
Wielkie ukłony dla Was, za to, że dotrwaliście do końca. Szczerze Was podziwiam!
Proszę, ten ostatni raz, dajcie znać, co myślicie!
Pozdrawiam ;**
P.S. Droga Fun, mam nadzieję, że nie masz już focha :D
Na pocieszenie wstawiam okładkę nowego opowiadania *o*


sobota, 3 maja 2014

[29] "Cokolwiek byście nie zrobili, wszechświat i tak naprowadza was z powrotem na siebie."

Rozdział 29 „Cokolwiek byście nie zrobili, wszechświat i tak naprowadza was z powrotem na siebie.”
            Byłam za bardzo oddalona od rzeczywistości, żeby zrozumieć choć połowę tego, co się do mnie mówiło. Dostałam iskierkę nadziei i postanowiłam się jej trzymać tak kurczowo, jak tylko potrafiłam. Pozwoliłam pozytywnym myślą wypełnić mój umysł, pożegnałam się i wyszłam z budynku.
            Powolnym spacerem wróciłam do domu przyjaciółki, która zgodziła się przez ostatnie dwie godziny zająć malcem. Czułam, że nadużywam jej gościnności i nie czułam się z tym za dobrze. Niestety nie bardzo wiedziałam, co innego mogłabym zrobić. Bałam się wrócić do tego mieszkania, a nie miałam nikogo innego, kto by mnie przygarnął. Całe szczęście, że rodzice Cassandry byli tak wyrozumiali, ale ich cierpliwość też miała swoje granice. Musiałam szybko coś wymyślić, bo nie chciałam być dla nikogo kulą u nogi.
            Nazajutrz odstawiłyśmy Andrew do przedszkola i pomaszerowałyśmy do szkoły. Z domu Cassie było wszędzie znacznie bliżej niż z naszego dawnego mieszkania. Praktycznie nigdzie nie musiałam dojeżdżać autobusem.
- Myślisz, że będzie dzisiaj w szkole? – zapytała, spoglądając na nieco zachmurzone niebo. Miała oczywiście na myśli Justina. Na samą myśl o spotkaniu z nim, mój żołądek skręcał się niemiłosiernie.
- Mam nadzieję, że nie, ale wszyscy wiemy, że nie mam za dużo szczęścia – mruknęłam, wkładając ręce do kieszeni szarej bluzy. Teraz, kiedy on już wiedział, nie przykładałam takiej wagi do swojego wyglądu. Wciąż byłam pomalowana i miałam kontakty, ale nie starałam się różnić od Cherry wszystkim, co możliwe, dlatego gdy przyjaciółka zaoferowała mi swoje ubrania, bez wahania wzięłam przetarte jeansy, przydużą koszulkę i zwykłą bluzę. Na nogach miałam czarne trampki, którymi bezlitośnie kopałam każdy napotkany kamyczek czy też inny leżący przedmiot.
- Co mu powiesz? – zapytała niepewnie, jakby bojąc się mojej reakcji. Wzruszyłam ramionami. Nie miałam żadnego planu. Reakcja Justia w szpitalu była tak gwałtowna, że nie miałam pojęcia czego się mogę po nim dalej spodziewać, więc wolałam się tym nie zadręczać.
- Myślę, że nie będzie chciał mnie widzieć, a co dopiero rozmawiać – westchnęłam, gdy dotarłyśmy pod szkolne mury. Otworzyłam drzwi przed szatynką i weszłyśmy do środka. Rozdzieliłyśmy się, bo miałyśmy lekcje w różnych sektorach. Zabrałam książki z szafki i podreptałam pod klasę.
            Na moje nieszczęście, po drugiej stronie korytarza lekcje miał Gwiazdor i już tam stał z jakimiś chłopakami, których nigdy wcześniej nie widziałam. Wyglądał jak normalny chłopak, zwykły uczeń gadający ze swoimi kumplami. Rzadko go takiego widywałam. Na początku ciągle ktoś się koło niego kręcił, bo w końcu kto by nie chciał kręcić z samym Justinem Bieberem? Po paru miesiącach wszyscy się jednak przyzwyczaili i dali mu spokój, tak, że sam mógł decydować o swoimi towarzystwie.
            Poczułam niemiłe ukłucie, gdy zdałam sobie sprawę, że najczęściej decydował się na mnie i Cassie. Często go nie było z powodu pracy, dlatego nie zdarzało się to codziennie, ale mimo wszystko, pamiętałam każdy nasz lunch, przerwę przesiedzianą na schodach, żarty, pogawędki, sprzeczki i docinki. Smutne, że wcześniej nie przywiązywałam do tego wagi i tego nie doceniałam, bo wszystko zapowiadało się na to, że te czasy dobiegły końca i miały nigdy nie wrócić.
            Rozbrzmiał głośny i irytujący dzwonek, więc wślizgnęłam się do klasy i zajęłam swoje stałe miejsce na końcu pod oknem. Lekcja zleciała o dziwo szybko, po skupiłam się na własnych myślach i obserwowała jak powoli z nieba zaczynają spadać krople deszczu. Przeklęłam się w myślach, że nie wzięłam kurtki ani parasola.
            Od razu przypomniało mi się jak rok temu rozpętała się burza i musiałam nocować z Bieberem w szkole. Dokładnie pamiętałam nasze kłótnie i to, że spisał ode mnie zadanie, a później wylądowaliśmy przez to u dyrektora. Uśmiechnęłam się ponuro. Nigdy nie umieliśmy się dogadać, nasze charaktery zbyt bardzo lubiły walczyć.
            Cały czas rozważałam również, co zrobić z zadaniem powierzonym przez Ellie. Nie miałam już czym ryzykować, bo prawda wyszła na jaw. Z drugiej strony skoro pojawił się dawca, istniała duża szansa, że już niebawem moja dawna przyjaciółka sama będzie mogła mu o tym wszystkim powiedzieć albo też zadecydować, że dalej będzie to ukrywać.  Pomimo to, gnębiło mnie poczucie, że ona chciała, żebym to ja zadecydowała. Nie rozumiałam dlaczego, ale skoro taka była jej wola to nie powinnam tego podważać. Czułam, że jeśli nie podejmę tej decyzji to kolejny raz ją zawiodę. Szkoda tylko, że nawet jeśli podjęłabym się tego zadania, nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić.
            Wychodząc z sali, myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej wrócić do domu. Dzień nie zapowiadał się zbyt fascynująco. Pokonywałam kolejne kroki, trzymając książki luźno w rękach. Właśnie wtedy poczułam silne szturchnięcie w ramię, które spowodowało, że przechyliłam się do przodu i wypuściłam wszystko na ziemię. Szybko kucnęłam, żeby to pozbierać, ale przelotnie spojrzałam na winowajcę.
- Uważaj jak chodzisz – warknął jakiś chłopak, stojący obok Gwiazdorka, który patrzył na mnie z pogardą. Mruknęłam coś pod nosem, co skłoniło ich do odejścia. Pozbierałam się i udałam na kolejną lekcję. Wiedziałam, że nie będzie przyjemnie, ale teraz byłam pewna, że moje ostatnie miesiące w tej szkole będą istnym koszmarem. […]
* * * *
            Oczami Justina…          
            Nigdy nie sądziłem, że to wszystko potoczy się w ten sposób. Nie potrafiłem nawet stwierdzić jak się czułem. Jedyne słowo, które przychodziło mi na myśl to rozgoryczony. I rozczarowany. Ewentualnie zagubiony, zawiedziony i zdruzgotany. Do tego wściekły, wkurzony, nerwowy, smutny i zniesmaczony. To wszystko dawało niezłą mieszankę, która kotłowała się we mnie przez te wszystkie dni i nie pozwalała normalnie funkcjonować.
            Miałem ochotę do niej zadzwonić, spotkać się z nią, porozmawiać. Wyrzucić wszystkie pretensje, wszystko wyjaśnić. Ale nie mogłem. Nie wiedziałem czy to kwestia urażonej dumy, czy złamanego serca, ale nie mogłem znieść myśli, że znów spojrzę w te fałszywe oczy, że usłyszę ten kłamliwy głos wychodzący z jej wiecznie zwodzących mnie ust.
            Wytrzymałem i starałem się zapomnieć. To było jednak trudniejsze niż przypuszczałem. Miałem w głowie mętlik. Nie mogłem pojąć, że tak dobrze grała przez te wszystkie miesiące. Oczywiście to wyjaśniało niektóre jej zachowania. Wymigiwanie się od rozmów o rodzinie i przeszłości, odtrącanie mnie, wymówki o tym, że nie mogłaby ze mną być, choć nie mogła tego wytłumaczyć. Z jednej strony rozumiałem, że uciekła i chciała sobie ułożyć życie na nowo, ale z drugiej strony to zaszło za daleko. Jak tak bardzo chciała trzymać się od wszystkich z daleka, mogła wybrać inne miejsce niż jej dawne miasteczko. To była jej najgłupsza decyzja. Po za tym, do cholery! Ona pojechała ze mną szukać Cherry, choć dobrze wiedziała, że nic nie znajdziemy. Po co to było? Żeby zdobyć moje zaufanie albo pokpić sobie, jakim jestem debilem, że niczego nie rozgryzłem?
- Idiota – burknąłem pod nosem. Byłem ślepym głupcem, a ona bawiła się mną jak chciała. To budziło we mnie złość, jakiej nigdy nie czułem, dlatego gdy Jake ją szturchnął, powodując upadek jej rzeczy, nawet się nie zająknąłem. Pomiatała mną przez wiele tygodnie, dlaczego więc miałbym jej bronić?
            W czasie lunchu wymknęliśmy się z chłopakami na papierosa. Nawet ja się skusiłem, choć zdarzyło mi się palić może dwa razy w całym życiu. Nie byłem pewny, co się ze mną działo, ale chciałem się jakoś wyładować, pozbyć tych wszystkich emocji.
            Wracając z powrotem, maszerowałem z wysoko uniesioną głową przez hol, aż usłyszałem obok siebie cichy, niepewny głos.
- Hej, możemy porozmawiać? – Od razu podskoczyło mi ciśnienie. Podziwiałem, że ona wciąż miała odwagę się do mnie odzywać. Miałem ochotę rzucić nią o ścianę i zmieszać z błotem, bo całkowicie na to zasłużyła.
- Nie mamy o czym – wycedziłem przez zęby, zaciskając dłonie w pięści i odwracając się od niej. Od razu przeskoczyła przede mnie i położyła mi ręce na klatce piersiowej. Jej dotyk był dla mnie jak kopnięcie prądem i to już nie był przyjemny, elektryzujący dreszczyk.
- Chcę tylko powiedzieć… - zaczęła, ale jej przerwałem, łapiąc ją z całej siły za nadgarstki.
- Zejdź mi z drogi – warknąłem, głosem przesyconym niechęcią i obrzydzeniem. – Nie chcę słyszeć już żadnego kłamstwa, daj mi spokój i nie pokazuj mi się więcej na oczy. Czy wyraziłem się jasno? – zapytałem oschle, pochylając się bliżej jej twarzy, żeby lepiej widzieć jej wielkie, przerażone oczy. Zdałem sobie sprawę jak sztucznie wyglądały te ciemnoniebieskie tęczówki. Szkoda, że zauważyłem to dopiero teraz. Niemniej jednak widok jej wystraszonej miny napełniał mnie pewną satysfakcją. Skinęła sztywno głową, a ja uwolniłem swój uścisk i ją odepchnąłem. Bez słowo ją ominąłem, mając nadzieję, że poczuje się choć w połowie tak źle jak ja. […]
            Słuchałem muzyki, wylegując się na własnym łóżku. Skończyliśmy nagrywać, a promocja zacznie się dopiero za trzy tygodnie. Minął ponad tydzień odkąd widziałem Amy, Cherry czy jakkolwiek powinienem ją nazywać. Nie pojawiałem się za często w szkole, wymigując się wywiadami lub sesjami. Liczyłem, że jakoś wytrzymam te dwa miesiące w tej szkole i wyruszę w trasę dookoła świata, zapominając o wszystkim, co miało tu miejsce. Postanowiłem, że nie zrezygnuję z powodu jakiejś kłamliwej suki i skończę to, co obiecałem sobie we wrześniu.
- Justin! – usłyszałem, czując szarpanie rękawa. Moja przyrodnia siostra usilnie próbowała zwrócić na siebie moją uwagę. Zdjąłem słuchawki i popatrzyłem na nią z wyczekiwaniem. – Tata mówi, że masz gościa – pisnęła i wybiegła. Spojrzałem na nią z lekkim rozbawieniem, ale zaraz potem dotarł do mnie sens jej słów. Zdecydowanie nie miałem ochoty nikogo widzieć, a gdy zobaczyłem sylwetkę wchodzącej dziewczyny, od razu mnie zemdliło. Podniosłem się do pozycji siedzącej i spojrzałem na nią z irytacją.
- Czego chcesz? – burknąłem nieprzyjemnie, ale mniej wrednie niż gdy zwracałem się do młodej Bludworth. Cassandra przysiadła na skraju łóżka, patrząc na mnie ze smutkiem w jej orzechowych oczach. Miała coś w sobie, że nikt nie potrafił jej odmówić, a jej dziecięcy wygląd sprawiał, że za wszelką cenę chciało się ją chronić przed całym złem tego świata. Moje spojrzenie uległo pewnej zmianie, ale wciąż nie potrafiłem jej traktować tak chłodno, jakbym tego chciał.
- Wiem, że cię zraniła, ale nie musisz wyżywać się na wszystkich ludziach na świecie – zaczęła spokojnie. Wywróciłem oczami. Gadki szmatki, ale po co ona tu do cholery w ogóle przyszła?
- Wiedziałaś o tym – stwierdziłem, mierząc ją wzrokiem. Spuściła oczy na swoje kolana. Poczułem się jeszcze bardziej oszukany, choć nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. – I pozwoliłaś jej na te wszystkie gierki moim kosztem.
- To nie tak, Justin – wymamrotała, znowu na mnie patrząc. – Wiedziałam, że to złe, ale nie mogłam podejmować za nią decyzji. Pewnie mi nie uwierzysz, ale gdy powiedziała mi to wszystko, zaraz po tym jak przyjechałeś, nakłaniałam ją, żeby od razu ci wszystko wyjaśniła. Później naciągnęłam ją na ten sylwestrowy wyjazd, bo liczyłam, że tam się złamie albo ewentualnie sam odkryjesz, co jest prawdą – mówiła, wciąż patrząc mi w oczy i nic nie wskazywało na to, żeby kłamała. – Cały czas próbowałam was sprowadzić na odpowiednią drogę, ale nie mogłam tak otwarcie wszystkiego wyznać. Spróbuj postawić się w mojej sytuacji. Amanda była jedyną osobą, która się za mną wstawiła, gdy mnie poniżano i okazała mi sympatię i chęć do zaprzyjaźnienia się. Źle wobec ciebie postąpiła, ale wcale nie miała złych zamiarów – tłumaczyła mi dalej, nie robiąc przerwy nawet na porządny oddech i zaczynałem się bać, że lada moment się udusi. – Jest naprawdę dobrą przyjaciółką i jako jedyna osoba, która wysłuchiwała ją przez ten czas wiem, że każdą swoją decyzję rozważała przez wzgląd na twoje dobro. Cały czas myślała o tym, żeby oszczędzić ci bólu.
- Coś jej nie wyszło – mruknąłem. – Przestań mydlić mi oczy. Żadne twoje wywody nie sprawią, że jej wybaczę. Postaw się w mojej sytuacji – przedrzeźniałem jej słowa. – Wiedziała, że byłem w niej zakochany, gdy była Cherry i ciągnęła swoje kłamstwa widząc, że zakochuję się w niej jako Amy.
- Czy to nie rozwiązuje twojego problemu? – zapytała. – Byłeś rozdarty między uczuciami do jednej, a drugiej. Teraz możesz mieć je obie.
            Nie odezwałem się. Udałem, że nie ruszyły mnie jej słowa, choć w rzeczywistości wwiercały się w mój umysł. „Możesz mieć je obie” – to były jakieś niedorzeczne żarty. Patrzyłem na nią, jakby była nienormalna, czekając, aż w końcu sobie pójdzie.
Cassie wstała i zbliżyła się do drzwi, widząc, że niewiele może wskórać. Widziałem po jej minie, że toczy ze sobą walkę, bo coś jeszcze cisnęło się jej na usta. Posłała mi kolejne zawiedzione spojrzenie, zrezygnowana, że mimo szczerych chęci i odważnej próbie, nie zmieniła mojego podejścia.
- Sam to przyznałeś – rzuciła, a ja zerknąłem na nią zaskoczony.
- Co?
- Nie ważne jak się nie zachowywała, kim by nie była i czego by nie robiła – i tak się w niej zakochiwałeś – wyjaśniła, uśmiechając się lekko. – Cokolwiek byście nie zrobili, wszechświat i tak naprowadza was z powrotem na siebie – oznajmiła na pożegnanie, a później słyszałem tylko jej cichnące kroki. Położyłem się i zakryłem twarz poduszką, żeby stłumiła mój krzyk.
            Sfrustrowany.
            Kolejne słowo, które oddaje moje obecne samopoczucie. […]
* * * *
            Oczami Amy…
            Tygodnie mijały. Lucas wracał do sił, ale czekała go długa rehabilitacja. Oczywiście pierwszym słowem jakie udało mu się wyrzucić było „przepraszam”. Miałam ochotę go walnąć. O mało nie zginął i nie doprowadził mnie do zawału, a przepraszał za to, że go postrzelono. Fakt, sam się w to po części wpakował. Wiedziałam, że miał czarną przeszłość przez swoją matkę-narkomankę, ale nie sądziłam, że ta przeszłość doścignie go tutaj. Zdecydował się jednak złożyć zeznania, co znacznie usprawniło pracę policji i po paru tygodniach złapali kilku podejrzanych.
            Wynajęliśmy dwa pokoje w mieszkaniu pewnego pogodnego staruszka. Chyba czuł się samotny, bo wyglądał na ucieszonego z naszego towarzystwa. Postanowiliśmy u niego zostać do końca roku szkolnego, a potem przeniesiemy się w zależności od tego, na jaką uczelnię się dostanę.
            Lucky miał zakaz wychodzenia, mogłam go zawozić jedynie do kliniki i z powrotem. Siedział więc w domu, zajmując się swoim braciszkiem, a ja uczyłam się i dorabiałam w pobliskim sklepie do naszego budżetu, żebyśmy mogli rozpocząć swoją akademicką karierę bez zmartwień o fundusze.
            Przesiadywałam w kącie stołówki, zjadając bułkę z serem, gdy z impetem dosiadła się moja przyjaciółka. Miała dzisiaj podkręcone włosy i słodkie loczki okalały jej zarumienioną twarz.
- Musisz mu powiedzieć – wyrzuciła zadyszana. Uniosłam brew, przeżuwając swoje drugie śniadanie i zastanawiając się, co też znowu wpadło jej do tej chorej głowy.
- Hmm? – mruknęłam niezrozumiale.
- O dziecku – szepnęłam, przewracając teatralnie oczami, co miało wyrazić irytację wobec mojej niedomyślności. Omal się nie udławiłam.
- Słucham? – wykrztusiłam. Owszem, Justin robił postępy w swoim zachowaniu, ale daleko nam było do jakiejkolwiek przyjaznej relacji. Po prostu nie wchodziłam mu w drogę, a on zwyczajnie mnie ignorował, odpuszczając sobie nienawistne spojrzenia i obelgi. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym znowu do niego podejść i nawiązać rozmowę, po tym jak mnie ostatnio potraktował. Przez dwa dni miałam ślady jego palców na nadgarstkach. Napędził mi wtedy niezłego stracha.
- To miała być twoja decyzja, a wiem, że chciałaś mu powiedzieć – oznajmiła, unosząc trochę głos. Jej oczy błyszczały i kompletnie nie rozumiałam, dlaczego akurat teraz się na to uparła. – Nie możesz rezygnować przez własne tchórzostwo – dodała, na co się skrzywiłam. Okej, miała racje. Bałam się. Nie tylko tego, że mnie odprawi, ale również tego, że jeszcze bardziej mnie znienawidzi. Kolejna tajemnica, którą przed nim miałam i którą uzna za moje następne kłamstwo.  – Pomogę ci – zapewniła mnie ciemnowłosa, potrząsając energicznie swoimi loczkami. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, ale pokręciłam głową.
- Nie, muszę się z tym zmierzyć sama. […]
            Czekałam na parkingu, napawając się piękną, wiosenną pogodą. Maj był w tym roku wyjątkowo urokliwy. Miałam na sobie tylko czarny t-shirt i cienki sweter, a mimo to było mi duszno. Choć może to kwestia mojego stresu. Czułam jak moje serce niespokojnie kołatało się w piersi, a ja z całych sił starałam się oddychać równomiernie i spokojnie.
            W końcu wyszedł. Pożegnał się ze znajomymi i skierował w moją stronę. Przystanął gdy mnie spostrzegł. Stałam przy jego samochodzie, czując jak ręce mi się pocą, a myśli pędzą w szaleńczym wyścigu. Ruszył nerwowym krokiem, a zdenerwowanie odmalowało się na jego twarzy. Gdy stanął przede mną zauważyłam nutkę ciekawości w jego oczach, co dodało mi trochę odwagi.
- Dwa zdania i dam ci spokój – zapewniłam szybko, biorąc głęboki oddech. – Ellie urodziła dziecko – wykrztusiłam, patrząc na niego z niepokojem.
- Co? – zapytał, unosząc brwi. Wiedziałam, że ojciec Ellie powiedział tylko Pattie, a ona nie przekazała tego nikomu. Justin nawet nie widział Charice, bo mieszkał ze swoim ojcem. Ta sytuacja była dziwna i nienormalna, ale nie zmierzałam nikogo osądzać, bo sama byłam mistrzynią niezręcznych i niezrozumiałych wydarzeń.
- Ellie, ta wysoka, czarnowłosa dziewczyna, z którą się przyjaźniłam w zeszłym roku… - zaczęłam tłumaczyć, ale mi przerwał. Chyba uwielbiał to robić.
- Wiem kto to. Jest w szpitalu, ma operację – odparł, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Okej, więc… - zaczęłam, ale nie umiałam powiedzieć nic więcej.
- Do rzeczy – ponaglił mnie, poirytowany moją nieporadnością. Potrząsnęłam głową i zganiłam się w myślach.
- Otóż ma tę operację bo jej serce nie wytrzymało porodu. Urodziła zdrową córeczkę, imieniem Charice i to… jest też twoja córka – wyrzuciłam na jednym wdechu i poczułam jak wszystko we mnie płonie z emocji. Obserwowałam jak zaskoczenie zmienia się w niedowierzanie i przez chwilę miałam wrażenie, że znowu się na mnie rzuci, więc odsunęłam się dwa kroki do tyłu.
- To jest jakiś żart, prawda? – zapytał z lekką kpiną.
- Nie, Justin. Prawda jest taka, że zostałeś ojcem. I pewnie zastanawiasz się dlaczego dowiadujesz się o tym teraz i dlaczego ode mnie – mówiłam, gestykulując żywo rękami. – Ellie nie chciała żebyś wiedział, po tym co zrobiłeś na imprezie u mnie i miała zamiar usunąć ciążę, ale nie mogła… Poprosiła, żebym pomogła jej pozbyć się ciebie z naszego życia, dlatego powiedziałam ci, żebyś zniknął. Potem sama wyjechałam i wiemy, co było dalej, ale w tym czasie okazało się, że Ellie ma chore serce i napisała list, żebym w razie jej śmierci podjęła decyzję o tym, czy się dowiesz – nawijałam jak zakręcona, a on tylko patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Nie potrafiłam odczytać nic z jego twarzy, a strasznie zastanawiało mnie, co sobie o tym wszystkim myślał. – Ona może z tego wyjdzie, ale decyzja należała do mnie. Przepraszam, że mówię to dopiero teraz. I przepraszam za wszystko inne, choć wiem, że nigdy mi nie wybaczysz – ściszyłam głos i spuściłam wzrok, próbując powstrzymać napływające łzy. Chłopak milczał i pomyślałam, że walczy z tym, żeby mnie nie rozszarpać, więc bez kolejnych zbędnych słów się oddaliłam, próbując całkowicie się nie rozkleić. […]
* * * *
            Oczami Justina…
            Następna rewelacja, która przewracała całe moje dotychczasowe życie. Jak to, do jasnej cholery, jestem ojcem? Czy ją do końca porąbało? To było niewiarygodne. Niemożliwe, żebym ja, Justin Bieber, pokręcony osiemnastolatek, światowa gwiazda, największe odkrycie obecnego stulecia, miał dziecko! Okej, może się z nią przespałem. Może się nie zabezpieczyliśmy, ale to nie znaczyło, że to ja byłem ojcem! Skąd mogłem wiedzieć, że nie puściła się z kimś innym?
            Nie wiedziałem, co robić. Jeśli powiedziałbym Scooterowi, zabiłby mnie. Kolejny skandal to nie to, czego potrzebujemy, szczególnie gdy wychodzi nowa płyta. Kto chciałby słuchać nastoletniego dziecioroba? Rodzice też nie wydawali mi się dobrą perspektywą, ale musiałem się jakoś upewnić, że to moje dziecko. Przez chwilę żałowałem, że się o tym dowiedziałem. Miałem dość otrzymywania kolejnych gówien. Najpierw ta cała sprawa z Amy, a teraz to! Przecież ja zwariuję!
            Rozumiałem, czemu mi to powiedziała. Byłem zły, że tyle przede mną ukrywała, więc chciała uspokoić swoje sumienie i wyznać wszystko, co leżało jej na sercu. Szkoda, że to wcale nie zmieniło niczego na lepsze. […]
            Koniec czerwca był upalny. Wszyscy tłoczyli się, żeby jak najszybciej odebrać świadectwo i raz na zawsze pożegnać się ze szkolnymi murami. Czułem pewną pustkę, wiedząc, że zamykam ten rozdział swojego życia, ale równie mocno odczuwałem ulgę, że ten etap mam już za sobą. Ostatnie miesiące bezpowrotnie mnie zmieniły i ukształtowały we mnie nowego człowieka, który właśnie wkraczał w dorosłe życie.
            Nie musiałem robić żadnych testów, żeby mieć pewność, że Charice jest moją córką. Wystarczyło, że ją zobaczyłem. Tylko ktoś z rodziny Bieberów mógł mieć takie oczy. Miała też moje usta, za to nos i włosy całkowicie otrzymała po matce. Nie mogłem się od niej oderwać. Nie obchodziło mnie, że powinienem ukryć fakt, że to ja jestem ojcem, że to zaszkodzi mojej karierze, że wyjeżdżam w trasę i muszę ją zostawić. Byłem gotów wszystko porzucić, żeby tylko na zawsze trzymać ją w swoich ramionach.
            Rzeczywistość oczywiście zmusiła mnie do czego innego, ale nikt nie miał żalu, szczególnie po tym, co zrobiłem dla Ellie. Przypadkiem odkryłem, że córka chłopaka mamy umiera i postanowiłem zobaczyć, co jeszcze da się zrobić. Użyłem swoich pieniędzy, znajomości i wpływów, żeby znaleźć dawcę i po codziennych wielogodzinnych poszukiwaniach wreszcie się udało. Robiłem to przez wzgląd na moją mamę, ale teraz cieszyłem się dodatkowo z tego, że uratowałem też matkę mojego aniołka. Skoro ja nie mogłem zostać dobrym rodzicem na pełny etat, chciałem, żeby chociaż jej rodzicielka odpowiednio się nią zajęła.
            Podszedłem w todze i czapce ze śmiesznym dzyndzlem na głowie i uścisnąłem rękę dyrektora. Wręczył mi dyplom ukończenia szkoły i pogratulował. Podziękowałem i wróciłem na swoje miejsce. Cały czas myślałem o tym, co mnie ostatnio spotkało i tym, co jeszcze mnie czekało.
            Po skończonej uroczystości, zrzuciłem z siebie odświętny ubiór i poprawiłem włosy. Gdy wychodziłem z łazienki, zauważyłem jak Amy opróżnia swoją szafkę. Zawsze miała w niej bałagan, więc trudno jej było to teraz ogarnąć. Podszedłem bliżej i w ostatniej chwili złapałem lecąc na ziemię przedmiot. Podałem jej go i uśmiechnąłem się nikle.
            Nie rozmawialiśmy ze sobą od tamtego czasu, ale moja uraza do niej powoli słabła i nie chciałem, żebyśmy rozeszli się w całkowitym żalu do siebie nawzajem.
- Dzięki – mruknęła zmieszana, biorąc ode mnie zgubę i kontynuując pakowanie.
- Chciałem się pożegnać – oznajmiłem, co wreszcie przykuło jej uwagę i zmusiło do spojrzenia na mnie. – Tym razem już po raz ostatni – dodałem, nieco ciszej, jakby nawet mnie nie podobało się brzmienie tych słów. Tyle razy marzyłem o tym, żeby już więcej jej nie zobaczyć, a gdy przyszło, co do czego, naszły mnie wątpliwości. Zdecydowanie byłem frajerem.
- Wątpię – odparła, uśmiechając się przelotnie. – Wszechświat się na nas uwziął i czego byśmy nie próbowali, nasze drogi ponowie się krzyżują – stwierdziła, patrząc mi w oczy. Nie mogłem rozgryźć, co sobie myślała, mówiąc to i czułem się zagubiony. Nawet teraz, gdy odkryłem większość jej tajemnic, wciąż była dla mnie zagadką.
- W takim razie do zobaczenia – wykrztusiłem, zdając sobie sprawę, że stoimy nieco za blisko i odsunąłem się. Uśmiechnąłem się trochę wymuszenie i wyminąłem ją.
- Justin! – dobiegło do moich uszu po paru sekundach. Odwróciłem się, patrząc na nią z wyczekiwaniem. Nie chciałem, żeby jeszcze bardziej mi to utrudniła. Pożegnania i odejścia nie były moją broszką. – Obiecaj mi, że jeśli spotkamy się za rok, dwa, może pięć, a ty mi wybaczysz, damy sobie jeszcze jedną szansę – poprosiła ledwo dosłyszalnie, jakby wstydząc się własnych słów. Przez chwilę myślałem, że się przesłyszałem. Przemierzyłem parę kroków, żeby znaleźć się bliżej.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że oboje będziemy wolni – wtrąciłem swój warunek, uznając, że nie miałem nic do stracenia. Jeśli już teraz moja złość mijała, za rok czy dwa może uda nam się nawiązać normalne relacje. A jak nie, każdy odnajdzie swoją ścieżkę w życiu.
- To było dla mnie oczywiste – parsknęła, przewracając oczami. Wyciągnąłem do niej rękę, którą ona lekko uścisnęła na znak przyjętego układu. Następnie wspięła się na palce i cmoknęła mnie w policzek. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie był on tak nieprzyjemny jak ostatnio. Byłem na dobrej drodze. – Do zobaczenia, Gwiazdorku.
* * * * 
Ta-dam!
Liczę na fanfary, udało mi się wreszcie skończyć.
To już ostatni rozdział, w ciągu najbliższego tygodnia ukaże się jeszcze epilog.
I już raz na zawsze pożegnamy się z Cherry/Amy i Justinem :') 
Przyznam, że miałam jeszcze parę pomysłów, mogłabym napisać kilka scen, ale nie chciałam tego dłużej przyciągać. Może kiedyś napiszę jakiś dodatek z wycinkami z ich życia, zobaczy się.
Czytelniczko, która napisała z anonima, bo korzystała z telefonu - miałaś racje. Z początku Lucas miał być dawcą dla Ellie, ale stwierdziłam, że już wystarczy dramatów, po za tym Lucky był moją ulubioną postacią z całego opowiadania i nie potrafiłabym go uśmiercić :P
Ogólnie to jestem zadowolona z tego rozdziału, mam nadzieję, że Was nie rozczarowałam.
Jeśli nie rozwiałam Waszych wątpliwości albo macie pytania do jakiś niewyjaśnionych wątków, piszcie w komentarzach lub http://ask.fm/onlyhalfevil33 bo możliwe, że po prostu o tym zapomniałam :D
Proszę, komentujcie! To już niemal ostatni raz, kiedy liczę na Wasze szczere opinie <3
Pozdrawiam ;**


piątek, 25 kwietnia 2014

[28] "A ty sobie ze mną pogrywałaś jak ze szmacianą lalką."

Rozdział 28 „A ty sobie ze mną pogrywałaś jak ze szmacianą lalką.”
            Miałam ochotę krzyczeć, płakać i wyrwać sobie z głowy wszystkie włosy. Zamiast tego siedziałam na niewygodnym krześle i próbowałam powstrzymać się od ataku paniki.
Zrobiłam, co tylko mogłam. Zadzwoniłam po karetkę, oni sprowadzili też policję. Nie pozwolono mi wyjść z domu, dopóki nie przyjechali. Obawiano się, że i mnie coś się stanie. Więc tkwiłam tam, sparaliżowana. Przyciskając do siebie maleńkie ciałko Andrew i patrząc jak moja bratnia dusza umierała. Dławiłam się łzami.
Nie pamiętałam jak wydostałam się z mieszkania i jak dotarłam do szpitala. Podobno zajął się mną jeden z sanitariuszy. Przy wejściu wpadłam na tatę Ellie i Pattie. Nie potrafiłam nic wykrztusić, zupełnie jakbym zapomniała jak się używa języka. Ktoś im to wyjaśnił i widziałam tylko jak zabierają małego. Ja biegłam przed siebie, próbując dotrzeć do rannego przyjaciela.
Teraz znowu utknęłam. Gubiłam się we własnym cierpieniu. Traciłam kolejną bliską osobę. Jeszcze moment i znowu zostanę na tym świecie zupełnie sama. Porzuciłam jedną rodzinę, tworząc drugą, ale i to miało mi być odebrane.
Dlaczego?
Osunęłam się z krzesła i doczołgałam się pod ścianę. Podciągnęłam nogi pod brodę i schowałam twarz między kolanami. Czułam, że trzęsę się jakbym miała atak epilepsji. Nie miałam już siły płakać, gardło piekło mnie przez suchość i ciągły szloch. Ignorowałam to. To nie miało znaczenia. Nic już się nie liczyło.
- Proszę wstać – usłyszałam, ale nie odpowiedziałam. Nawet nie raczyłam podnieść głowy. – Damy pani coś na uspokojenie – dodała jakaś kobieta. Nie chciałam nic brać. Nie byłam w stanie przełknąć nawet wody. Po za tym to nic nie da, jedynie mnie otumani. A nie mogłam ani na moment stracić kontaktu z rzeczywistością. – Musimy powiadomić państwa rodziców.
- Nie… - zaczęłam, łamiącym się głosem. – Nie mamy rodziców.
            Odważyłam się spojrzeć na pielęgniarkę, a ta patrzyła na mnie ze współczuciem. Nie chciałam tego. Nie potrzebowałam litości. Potrzebowałam, żeby ktoś mi obiecał, że wszystko będzie w porządku, że lada moment Lucky wyzdrowieje i wrócimy spokojnie do domu.
            Lucky, co za ironia. Chyba jednak nie był zbyt wielkim szczęściarzem. Tak samo jak ja. Nieszczęście goniło w moim życiu nieszczęście i po tym wszystkim nie wyobrażałam sobie, że może mnie spotkać coś jeszcze gorszego.
- Niech pani ze mną pójdzie – poprosiła. Nie miałam siły się opierać. Wstałam z jej pomocą i zaprowadziła mnie do jakiegoś gabinetu. Odmówiłam przyjęcia tabletek, obiecując sobie, że nie pokażę słabości. Wmusiła we mnie jednak szklankę wody, co poprawiło stan mojego gardła i jakość mowy. Żołądek jednak ściskał się niemiłosiernie i bałam się, że lada moment zwymiotuję.
            Podziękowałam i wróciłam do poczekalni. Wiedziałam, że czekały mnie dwie nieprzyjemne rozmowy – z lekarzem i policją. Obydwóch bałam się jak cholera.
            Najpierw jednakże postanowiłam udać się do łazienki i w miarę ogarnąć, żeby choć zacząć przypominać człowieka. Przemyłam twarz wodą i spojrzałam w lustro. Oczy miałam przekrwione i lśniące od łez, policzki nieco zarumienione, ale prócz tego byłam zupełnie blada. Włosy miałam w nieładzie, a moje ubrania były wymięte. Nie przypominałam siebie, ale nawet nie miałam przy sobie nic by cokolwiek poprawić. W domu dopiero zaczynałam szykować się do szkoły, a potem wszystko działo się szybko i nie zabrałam ze sobą zupełnie niczego. Tak właściwie to nawet nie wiedziałam kto i w jaki  sposób pomógł mi się tu dostać. Tego wszystkiego było za dużo i czułam, że to nie może dziać się naprawdę.
            Przygładziłam trochę włosy i poczochrałam grzywkę, ale na niewiele się to zdało. Moje brązowe oczy wyglądały na nieobecne i szczerze mówiąc wyglądałam jakbym wymknęła się z oddziału psychiatrycznego, a nie była tu odwiedzającym.
            Wzięłam głęboki oddech, próbując powstrzymać napływającą partie łez i wyszłam na korytarz. Skierowałam się do odpowiedniego gabinetu, modląc się w duchu, żeby usłyszeć cokolwiek pozytywnego.
- Amy! – usłyszałam wołanie i odruchowo się odwróciłam.
            Momentalnie moje oczy się rozszerzyły, a serce zabiło szybciej. Powinnam się odwrócić i uciec, ale stałam jak zamurowana, podczas gdy on biegł, będąc bliżej z każdą sekundą.
Za późno.
            Odruchowo spuściłam głowę, a włosy przysłoniły mi częściowo twarz. Wpadałam w panikę, ale jednocześnie nie umiałam wykonać żadnego sensownego ruchu. W końcu przed moimi oczami pojawiły się czubki jego butów.
- Amy, co się stało? – zapytał troskliwie, a czułam na sobie jego zmartwione spojrzenie. Nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Czułam, że zaraz znowu się rozkleję, a musiałam iść porozmawiać z doktorem.
            Sama nie wiem dlaczego, ale po prostu dałam się ponieść instynktowi i przybliżyłam się do szatyna, mocno się w niego wtulając. Otoczył mnie swoimi ramionami i zaczął gładzić dłońmi po plecach. Przymknęłam oczy, próbując uspokoić oddech.
- Jak się tu znalazłeś? – zapytałam łamiącym się głosem.
- Mama i jej partner przyjechali do domu z Andrew – wyjaśnił krótko, a ja wciąż mocno go ściskałam. – Co dokładnie się stało?
- Muszę iść – wymamrotałam i wciąż osłaniając się warstwą włosów, odsunęłam się i odwróciłam do niego plecami. Niestety, nie uszłam dwóch kroków, a chłopak złapał mnie i obrócił w swoją stronę. Ujął mój podbródek i zmusił do spojrzenia mu w oczy.
            Byłam przerażona. Słowo daję, że moje serce przestało na chwile pracować. Wstrzymałam oddech, a wszystko wokoło ucichło. Byłam tylko ja i on. Z niepokojem i strachem obserwowałam jak jego mina ulega stopniowej zmianie.
            Zaskoczenie, zdziwienie, szok, niezrozumienie, niedowierzanie, kojarzenie i łączenie faktów, frustracja, zdenerwowanie, złość, wściekłość – to wszystko po kolei odmalowywało się w wyrazie jego twarzy.
- Ale.. – zająknął się. – To niemożliwe – wyszeptał, robiąc gwałtowny krok do tyłu.
- Justin – wykrztusiłam oszołomiona, czując, że strumienie łez zaczynają płynąć wzdłuż moich policzków. – Daj mi to wytłumaczyć – dodałam cicho. Zabawny był fakt, że moje kłamstwa utrzymywał mocny makijaż i para soczewek. A gdy raz zabrakło tych prowizorycznych przedmiotów, wszystko runęło jak domek z kart.
            Posłał mi wzrok pełen obrzydzenia, a w jego mina wyrażała odrazę.
            Straciłam go.
            Straciłam wszystko.
- Przez ten cały czas? – zapytał z niedowierzaniem. – To wszystko… było kłamstwem?
- Nie, oczywiście, że nie – odparłam natychmiast, robiąc krok w jego stronę, ale od razu się cofnął.
- Nie zbliżaj się do mnie – syknął chłodno. – Nie mogę uwierzyć! Ale ze mnie frajer, skończony idiota! Przez te wszystkie miesiące dałem się tak oszukiwać! A ty sobie ze mną pogrywałaś jak ze szmacianą lalką – wycedził, zaciskając dłonie w pięści. Nie wiedziałam, co powiedzieć, nie miałam pojęcia jak uświadomić mu, co było prawdą.
- Nieprawda, Justin, wysłuchaj mnie – błagałam, pociągając nosem. – Ja…
- Nic już nie mów – przerwał mi brutalnie. – Nie chcę cię więcej widzieć – warknął na pożegnanie i zanim zdążyłam mrugnąć, już znikał na końcu korytarza.
            Jedyne, na co miałam ochotę to osunięcie się na podłogę i wielogodzinny płacz. Brakowało mi słów by opisać to, co czułam, a w moich myślach panował istny chaos. Cokolwiek działo się z moją psychiką, było to niezwykle bolesne i wykańczające.
            Nie mam pojęcia jakim cudem utrzymałam się na nogach i zmusiłam swoje nogi do marszu. Jakimś cudem dotarłam do odpowiedniego pomieszczenia i usiadłam przy biurku podstarzałego lekarza.
- Jego stan jest stabilny – poinformował mnie i to była jedyna informacja, która do mnie dotarła. Kula nie przeszła na wylot, nie uszkodziła serca, płuc ani wątroby i rokowania były raczej dobre, ale o wszystkim przesądzi najbliższa noc.
            Kamień spadł mi z serca, ale strach nie do końca odpuścił. Po za tym to było tylko jedno z tysiąca moich zmartwień, które obecnie zaprzątały mój umysł.
- Mogę go zobaczyć? – zapytałam z nadzieją.
- Byle nie za długo – odpowiedział mężczyzna. Podziękowałam i szybko skierowałam się do odpowiedniej sali. Zamknęłam drzwi i przysiadłam na skraju łóżka, na którym znajdował się mój nieprzytomny przyjaciel.
- Wracaj do mnie – wyszeptałam, ujmując jego dłoń. – Przynajmniej ty mnie nie zostawiaj – wymamrotałam, przykładając jego rękę do swojego policzka. Nie mogłam go stracić. […]
            Obudziła mnie pielęgniarka. Nie miałam pojęcia jak mogłam zasnąć na łóżku rannego współlokatora, ale widocznie dzisiaj wszystko było możliwe. Oczywiście, jeśli chodziło o złe rzeczy. Przynajmniej jego stan się poprawiał, a jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.
            Rozmowa z glinami poszła łatwiej niż przypuszczałam. Może to fakt, że mniej martwiłam się o życie Lucasa, a może świadomość, że gorzej już być nie mogło i po tym wszystkim nie czułam już nic, a wszystko stało mi się obojętne. Spisali zeznania i obiecali, że zrobią co w ich mocy, żeby dorwać tych sukinsynów, ale nie wierzyłam w ich możliwości. Chciałam tylko, żeby Lucky wrócił do zdrowia i zabrał mnie i Andrew daleko stąd, gdzieś, gdzie będziemy bezpieczni i zaczniemy wszystko od nowa.
            Zdałam sobie sprawę jaka byłam głupia i naiwna. Jak bardzo musiałam mieć chory mózg, żeby przyjechać do rodzinnego miasteczka i myśleć, że nikt nie odkryje tego kim jestem? I dlaczego tak bardzo się uparłam, żeby zamieszkać tutaj? Do cholery, miałam cały kontynent do dyspozycji, a wybrałam jedyne miejsce, w którym mieszkali jeszcze jacyś moi bliscy! Ale jak to mówią, najciemniej pod latarnią. Wszędzie mnie poszukiwano, ale żaden z moich rodziców nie pofatygował się tutaj, żeby cokolwiek sprawdzić. Przyjaciół też nieźle oszukałam. W końcu coś musiało pójść nie tak.
            Nie miałam już żadnych możliwości. Pomysł z ucieczką też był idiotyczny. Po raz kolejny miałam zachować się jak skończony tchórz i zwinąć się, gdy coś się skomplikowało? I co? Znowu zmienić nazwisko? Przefarbować włosy? Pójść do nowej szkoły dwa miesiące przed zakończeniem?
            Zostanie tutaj wydawało się równie złą opcją. Co teraz zrobi Justin? Wygada się wszystkim? Wyda mnie? Wyjedzie? Czy może zostanie i każdego dnia będzie mnie obrzucał wyzwiskami i nienawistnymi spojrzeniami? Nie potrafiłam zdecydować, która wizja najbardziej mnie przerażała.
            Zadzwoniłam do Cassie. Powiedziałam jej, że Lucas miał wypadek i jest w szpitalu, ale że to nic poważnego. Nie chciałam jej tym wszystkim obarczać. Po prostu bałam się zostać sama w tym opustoszałym mieszkaniu, więc spytałam czy może mnie przenocować, a ona od razu się zgodziła. Skontaktowałam się jeszcze z panem Baker, ale on powiedział, że na pewno nie powierzy mi teraz małego i że mam się porządnie wyspać i odezwać rano. Z jednej strony byłam mu szczerze wdzięczna, a z drugiej martwiłam się, że narobię sobie więcej problemów. Byliśmy teraz pod czujnym okiem policji. Co jeśli odkryją fałszywe dokumenty i Andy zostanie zabrany do domu dziecka? Tego już z pewnością bym nie przeżyła. […]
            - Wszystko spieprzyłam – wykrztusiłam wykończona, kończąc opowiadanie dzisiejszej historii. Pominęłam fakt o strzelaninie, zastępując go potrąceniem przez samochód, ale w pozostałej części byłam szczerza.
- Ej, to na pewno nieprawda. Był w szoku i obie wiemy, że jest wybuchowy. Wkurzył się, bo nie wiedział co się dzieję i nie potrafił tego zrozumieć, ale przemyśli to, poukłada sobie wszystko i się pogodzicie – pocieszała mnie, ale nie brzmiało to przekonująco.
- Wątpię. Nie widziałaś go wtedy. On nie był zdenerwowany, on był wściekły. Widziałam to obrzydzenie w jego oczach i myślałam, że pęknie mi serce – wyszeptałam, patrząc na swój kubek z herbatą. – Ale sama sobie to załatwiłam. Zasłużyłam na to.
            Przyjaciółka pogładziła mnie po ramieniu i posłała ciepły uśmiech. Próbowałam jej tym samym odpowiedzieć, ale ledwo uniosłam kącik ust w grymasie.
- Powinnam cię posłuchać jesienią i powiedzieć mu wszystko jak tylko się spotkaliśmy. Albo unikać go jak ognia. A ja głupia myślałam, że jakoś to pociągnę, a potem nasze drogi się rozejdą i rozstaniemy się w zgodzie – parsknęłam. Nie musiała nic odpowiadać. Po prostu miałam głęboką potrzebę, żeby to komuś powiedzieć. Nie potrzebowałam otuchy, bo wszystko, co mówiłam było prawdą i słodkie kłamstewka na nic by się tu nie zdały. – Okłamywałam go i oszukiwałam. Zwodziłam i zraniłam. To normalne, że nie chce mieć ze mną do czynienia.
            Ja sama nie miałam na to ochoty. Miałam dosyć samej siebie. Myślałam, że gdy opuściłam Los Angeles to wydoroślałam i zmądrzałam. Uporządkowałam swoje życie i priorytety. Zajmowałam się domem, nauką i rodziną. A jeden chłopak znów udowodnił mi, że wciąż byłam tą samą bezmyślną idiotką, co wcześniej.
- Przede wszystkim powinnaś się wyspać i ochłonąć. Skup się na Lucasie i małym i nie zakładaj od razu najgorszego. Wszystko się ułoży, może trochę inaczej niż sobie to wyobrażamy, ale się ułoży. Zobaczysz – zapewniła mnie, a ja mocno ją przytuliłam. Taka przyjaciółka to największy skarb. Powinna mnie wyśmiać i wyrzucić. Byłam beznadziejna, a ona zamiast mnie wykopać, przygarniała mnie niczym rannego szczeniaka i doprowadzała do porządku. Zawsze pomagała mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy i podnieść na duchu.
- Dziękuję – mruknęłam, nie wiedząc, co innego mogłabym powiedzieć. […]
            Dwa dni później trzymałam się znacznie lepiej. Nie mogłam być egoistką i skupiać się na sobie, gdy tyle cierpienia spadało na moich bliskich. Wciąż spałam u Cassandry, ale Andy był już pod moją opieką. Nie chciałam zostawać z nim sama w naszym mieszkaniu, gdyż byłam pewna, że ci, którzy zrobili to Lucasowi, dobrze wiedzieli, że tam mieszka i mogli w każdej chwili tam wrócić. Poprosiłam jakiegoś policjanta, żeby przyniósł mi najpotrzebniejsze rzeczy i dokumenty. Był miły i wyrozumiały, miałam szczęście, że na niego trafiłam.
            Justin się nie odezwał. Nie byłam w szkole, więc go nie widziałam, ale nie szukałam w żaden sposób kontaktu. Potrzebował czasu, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam, bo trudno mi było przyjąć do wiadomości, że rzeczywiście nie chciał mnie już nigdy więcej widzieć, a po za tym miałam większe zmartwienia na głowie.
            Właśnie kierowałam się do windy, żeby opuścić szpital, gdy wpadłam na tatę Ellie. Od razu zauważyłam, że coś się wydarzyło. Serce zabiło mi szybciej i spojrzałam na niego wyczekująco.
- Znaleźli dawce – oznajmił, uśmiechając się przez łzy, a moje serce wypełniła nieoczekiwana nadzieja.
            Nie wszystko jeszcze było stracone.
* * * *
Ech, nie wiem jak Was przepraszać.
Najpierw długo nie miałam weny, a jak dwa tygodnie temu napisałam rozdział to następnego dnia padł mi komputer i dopiero godzinę temu wrócił z naprawy.
Nie wiem czy dobrze to rozegrałam, czy wyszło tak jak chciałam. Ale nie mam już siły na to opowiadanie, wyczerpałam się, co do niego. Obiecuję jednak, że w ciągu tygodnia dodam kolejny, bo mam sporo wolnego. Epilog też powinien się pojawić w miarę szybko. 
A potem popracuję nad czymś nowym, znacznie lepszym i wrócę.
Jak Wam minęły święta? 
Dziękuję za cierpliwość.
Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam ;**

piątek, 28 lutego 2014

[27] "Gdyby stanęła teraz w tych drzwiach, ramię w ramię ze mną, którą z nas byś wybrał?"

Rozdział 27 „Gdyby stanęła teraz w tych drzwiach, ramię w ramię ze mną, którą z nas byś wybrał?”
            Poranek nie okazał się dla mnie zbyt przyjemny. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, a światłowstręt nie pozwalał otworzyć oczu.
- Wstawaj, ty mała alkoholiczko – usłyszałam przy swoimi uchu. Poczułam nieprzyjemny ucisk w środku, ale szybko zdałam sobie sprawę, że to tylko moja przyjaciółka. Chciałam powiedzieć, żeby dała mi spokój, ale z moich ust wydobyło się tylko ciche stęknięcie, brzmiące pewnie jak umierający w boleściach morświn. – Co chcesz na śniadanie? – zapytała, ale zakryłam sobie głowę poduszką. Nie mogłam myśleć o jedzeniu. – Dobra, mogą być tosty i owsianka – oznajmiła, jakbym przed sekundą udzieliła jej odpowiedzi i po chwili słyszałam, jak zamawia nam posiłek przez hotelowy telefon. – Idź się ogarnąć – rozkazała, zdzierając ze mnie kołdrę. Jęknęłam z niezadowoleniem, ale mozolnie się podniosłam i z przymrużonymi oczami podreptałam do łazienki. Rozebrałam się i weszłam do kabiny prysznicowej.
- Hej, Cassie? – zawołałam. – Możesz przynieś mi ręcznik i jakieś czyste ubrania? – zapytałam, uświadamiając się, że nie zabrałam żadnej z tych rzeczy. Odkręciłam wodę i szybko się umyłam. Gdy wychodziłam, wszystko już na mnie czekało. Wcisnęłam się w dżinsy i czarną bluzę wkładaną przez głowę. Rozczesałam włosy i spięłam je w wysokiego kucyka, odpowiednio układając grzywkę. Otwarłam kosmetyczkę, którą również podrzuciła mi moja niezawodna przyjaciółka. Nałożyłam swoje niebieskie soczewki i zabrałam się za makijaż. Swoją drogą nie pamiętałam, żebym w ogóle je zdejmowała.
            Nienawidziłam tracić czasu przed lustrem, ale nie miałam wyboru. Przynajmniej konturowanie wychodziło mi coraz lepiej. Dokończyłam poranną toaletę i wróciłam do pokoju, w którym czekała na mnie niekoniecznie miła niespodzianka.
            Razem z Cassandrą, przy stole siedział nasz Gwiazdorek. Jego wciąż wilgotne włosy były zmierzwione i nieco rozczochrane, co w jego przypadku tylko dodawało mu uroku. Przebrał się w typowy dla siebie zestaw, a na ustach błądził mu zadowolony uśmieszek.
            Nie byłam na to przygotowana. Nie wiedziałam jak powinnam się zachowywać. Nie zdążyłam tego przemyśleć i nie miałam pojęcia ile pamiętał z poprzedniej nocy. Ja, niestety, pamiętałam dokładnie każdą sekundę. Wciąż czułam to śmieszne łaskotanie w okolicach żołądka, gdy wspominałam nasze niewinne pocałunki.
- Nareszcie! – wyrzuciła szatynka. – Z trudem powstrzymałam go przed wdarciem się do środka. 
- Wybaczcie – odparłam, wymuszając uśmiech i siadają pomiędzy nimi. Od razu poczułam usta ciemnowłosego na swoim policzku, a zaraz potem zobaczyłam jego szeroki uśmiech. Niedobrze, bardzo niedobrze. To chyba znaczyło, że nie pominął zbyt wielu szczegółów z ubiegłego wieczoru i na dodatek źle to zinterpretował. Może nie źle, ale nie tak jakbym chciała.
            Nie miałam ochoty zaczynać tej rozmowy przy Cassie, więc udawałam, że nie dzieje się nic dziwnego i zabrałam się za jedzenie swojego posiłku. Niewiele przeszło mi przez gardło, ale przynajmniej nie czułam już tego nieprzyjemnego ssania w żołądku.
- I jak ci się podobały twoje urodziny? – zapytała ciemnooka.
- Najlepsze w moim życiu – odpowiedział od razu, patrząc na mnie znacząco. Z trudem powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Daj spokój, Justin, nic takiego się nie działo. Nic poważnego między nami nie zaszło.
- O której musimy zwolnić pokój? – zmieniłam temat, popijając ciepłą herbatę z cytryną.
- O której chcecie, nie musicie się spieszyć – odparł pogodnie.
- Och, myślę, że będziemy się zaraz zbierać – zapewniłam go, kończąc jedzenie i wstając od stołu. – Dzięki za wszystko, Justin. To była udana impreza – dodałam, nieco sztywno, ale naprawdę nie bardzo wiedziałam, co robić.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł. – Spotkamy się przy wyjściu.
            Wypuściłam głośno powietrze, gdy Cassie zamknęła za nim drzwi.
- No to się dziewczyno wkopałaś. On się w tobie zakochał po uszy! – stwierdziła, a ja z tych emocji nawet nie zaprzeczyłam. Wiedziałam, że czeka mnie kolejna trudna i nieprzyjemna rozmowa. Już na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze. Czemu ja byłam taka głupia? Znowu go zranię.
            Idiotka. […]
            Rozmowa z przyjaciółką trochę mnie uspokoiła, ale nie pomogła mi rozwiązać moich problemów. Spakowałyśmy się i zeszłyśmy na dół. Justina nigdzie nie było. Nie chciałam uciekać bez pożegnania, ale nie miałam też najmniejszej ochoty go teraz widzieć. Musiałam przygotować się mentalnie na to, co miałam mu do powiedzenia. Zostawiłyśmy więc liścik na recepcji i wyszłyśmy. Odwiózł nas tata Cassandry.
            Byłam przeszczęśliwa, gdy znalazłam się w domu i zaparzyłam sobie gorącej czekolady. Bardzo chciałam, żeby zagościła już u nas porządna wiosna. Miałam dość chłodu, śniegu z deszczem i tej ponurej aury dookoła.
            Mój dzień składał się z zabawy z Andrew i robienia lekcji. Lucas gdzieś zniknął. Znowu zaczął się dziwnie zachowywać, nabierałam podejrzeń i zaczynałam się martwić. Bałam się jednak odzywać albo tym bardziej coś robić, szczególnie po tym, co się zdarzyło, gdy ostatnio próbowałam pomóc. Postanowiłam nie zamartwiać się na zapas.
            Wieczorem podjechałam do Ellie. Nic się nie zmieniło. Wazon stojący na półce przy jej łóżku był pełen świeżych kwiatów, a gdzie niegdzie stały jakieś kartki od bliskich, co wydawało mi się zbyteczne i oklepane. To nie było zapalenie wyrostka czy rutynowy zabieg, tylko śmiertelnie poważna wada serca.
            Zastanawiałam się czy ona w ogóle jest tu jeszcze obecna. Bicie jej serca było podtrzymywane przez maszyny. Bez tego byłaby martwa. Równie dobrze jej dusza mogła już latać w niebiosach, prawda? To nie mogło trwać wiecznie. Niedługo ją odłączą i pożegnamy się z nią na zawsze, chyba, że znajdzie się dawca. Szansa na to graniczyła z cudem. Zaczynałam tracić nadzieję.
            W oczach miałam łzy, ale wyjątkowo się nie odzywałam. Siedziałam tam tylko, trzymając jej dłoń i próbując się nie rozpłakać. Byłam naprawdę głupia. Chodziłam na imprezy i upijałam się, a wszystkie moje myśli krążyły wokół jednego chłopaka, podczas gdy traciłam tak bliską mi osobę.
- Wróć – wyszeptałam, przełykając z trudem ślinę. Pocałowałam ją w czoło i opuściłam pomieszczenie. Nie chciałam znowu się rozpłakać. Musiałam porządnie się wyspać i zacząć coś robić. Nie wiem, poszukać czegoś w sieci, podzwonić, popytać. Nie mogłam siedzieć bezczynnie i po prostu pozwolić jej umrzeć. […]
            Szkoła zaczynała mnie męczyć. Miałam za dużo na głowie, żeby przejmować enzymami trawiennymi w żołądku, inspiracjami romantyzmu czy strukturą demograficzną w Chinach. Serio, miałam teraz poważniejsze problemy.
            Po ostatniej lekcji robiłam coś w szafce, gdy ktoś brutalnie zatrzasnął jej drzwiczki. W ostatniej sekundzie uchroniłam swoje ręce przed zmiażdżeniem. Spojrzałam na winowajcę i posłałam mu wściekłe spojrzenie.
- Musimy porozmawiać – oznajmił chłodno.
- Justin, zwariowałeś? Połamałbyś mi ręce! – oburzyłam się, ale udawał, że nie słyszy i zaciągnął mnie do najbliższej otwartej sali. – Co w ciebie wstąpiło? – wysapałam, kompletnie zdezorientowana jego zachowaniem.
- Nie wierzę, że po tym wszystkim zachowujesz się jak gdyby, nigdy nic! – uniósł się, a ja dostrzegłam rumieńce na jego policzkach.
- O czym ty mówisz?
- O moich urodzinach! Dobrze wiesz, co się tam wydarzyło – wycedził, mrużąc oczy.
- No co takiego się tam zdarzyło? Oświeć mnie, Bieber, bo jakoś nic sobie nie przypominam – przybrałam podobny ton głosu i skrzyżowałam ramiona.
- Nie udawaj!
- Czego mam nie udawać? Przecież nic się nie stało! N-I-C! – przeliterowałam, modląc się, żeby to wreszcie do niego dotarło. Nie chciałam, żebyśmy się o to kłócili, ale z tym człowiekiem widocznie inaczej się nie dało.
- Pocałowaliśmy się. I to nie raz – wykrztusił, przeczesując ręką włosy.
- I co z tego? – zapytałam, unosząc brew.
- Powiedziałaś, że mnie kochasz – ściszył głos, zawstydzony i zmieszany. To byłoby urocze, gdyby nie to, jak mnie zdenerwował.
- Bo byłam pijana – wyjaśniłam. – To nic nie znaczyło. Jesteśmy przyjaciółmi – oznajmiłam dobitnie i zamierzałam wyjść, dając mu czas do namysłu. Niestety, gdy go mijałam postanowił mnie powstrzymać i złapał mnie za ramię.
- Przyjaciele się tak nie zachowują. Gdybyś tylko mnie lubiła, nie zachowałabyś się tak – stwierdził, już spokojniej. – Czemu tak bardzo wypierasz się swoich uczuć?
            Nie potrafiłam mu tego wyjaśnić, ale w tym momencie coś we mnie pękło. Czułam jakby tama, którą tworzyłam cegła po cegle od miesięcy, posypała się jak domek z kart i wszystkie frustracje i żale zaczęły wypływać.
- Tyle razy ci tłumaczyłam! Tu nie chodzi o ciebie ani nawet o to, co czuję! – wyrzuciłam. – Nie możemy być więcej niż przyjaciółmi, wbij to sobie wreszcie do głowy. Tak po prostu musi być – dodałam, odsuwając się nieco.
- Wcale nie – upierał się. – Czemu się przede mną nie otworzysz? Mogłoby być tak pięknie gdyby…
- Gdyby co? Zastanowiłeś się nad tym chociaż przez chwilę? Mam ci przypomnieć, co robiliśmy jeszcze parę tygodni temu? – spytałam, czując, że zaraz wybuchnę. – Otóż szukaliśmy twojej niedoszłej-byłej – wycedziłam, zdając sobie sprawę, jak idiotycznie to brzmiało. – Pomijając twój związek z perfekcyjną panną Gomez, twoje życie kręci się wokół dziewczyny, która od ciebie uciekła! Pomyśl, gdyby stanęła teraz w tych drzwiach, ramię w ramię ze mną, którą z nas byś wybrał? – zapytałam, patrząc na niego z wyrzutem i łzami w oczach. Dla mnie wszystko było inne. Od dawna był tylko Justin – to jego powinnam się wystrzegać i jednocześnie tylko do niego naprawdę mnie ciągnęło. On za to nie znał całej prawdy i jego sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Wciąż pragnął Cherry, w jego życiu na stałe zagościła Selena, a na dodatek w to wszystko wplotła się Amy. Był zagubiony i nie wiedział czego chciał. Ktoś wreszcie musiał go uświadomić, żeby zrozumiał, co dla niego najlepsze. I to zdecydowanie nie byłam ja.
            Stał przede mną, zupełnie osłupiały, nie mogąc wykrztusić słowa. Nie wiedziałam czy bardziej zaskoczyła go moja wybuchowość czy słowa, ale nie miałam ochoty przebywać z nim ani chwili dłużej. Rzuciłam mu ostatnie spojrzenie i szybko się stamtąd oddaliłam.
            Niemal biegnąc, dotarłam na przystanek, gdzie szybko pojawił się autobus. Miałam ochotę się rozpłakać, ale się powstrzymałam. Dosyć mazgajenia, musiałam być silna. W głowie odbijały mi się własne słowa i zdałam sobie sprawę, jak bardzo mogły go dotknąć. Bolało mnie to, ale nie mogłam cofnąć czasu. Może teraz przynajmniej coś do niego dotrze i wreszcie sobie odpuści.
            Pojechałam do szpitala, gdzie znowu posiedziałam przy przyjaciółce. Przy okazji porozmawiałam trochę z jej tatą, ale to było niezręczne. O czym mieliśmy rozmawiać? Sytuacja raczej nie sprzyjała przyjemnym pogawędką. Przynajmniej wiedziałam, że Charice ma się świetnie. Gorzej trochę z Dylanem, chłopakiem Ellie. Coraz gorzej to znosił. Nie wiedziałam jak mogłabym mu pomóc, bo w ogóle się nie znaliśmy i pewnie nawet nie chciałabym mnie widzieć. Ja nie chciałabym widzieć nikogo na jego miejscu. Pewnie spędzał tu każdą możliwą chwilę, gdy tylko mnie tutaj nie było.
            W domu skupiłam się na prowizorycznych czynnościach. Ugotowałam obiad, trochę posprzątałam i rysowałam z moim ukochanym maluchem. Dopiero gdy położyłam go spać i sama się wykąpałam, zdałam sobie sprawę jak było późno, a mój współlokator wciąż się nie pojawił. Chwyciłam do ręki telefon i zaczęłam wybierać jego numer, gdy usłyszałam przekręcanie zamka. Podeszłam do drzwi i patrzyłam jak Lucas je za sobą zamyka.
- Gdzie byłeś tak długo? – spytałam z lekkim wyrzutem. To przez to, że się martwiłam, a on tak niewiele mi mówił.
- U Vanessy – odparł krótko i udał się do kuchni, całkowicie mnie ignorując. Westchnęłam ciężko. To brzmiało jak słabe kłamstwo, ale nie chciałam zaczynać kłótni. To wszystko nie miało sensu. Gdzie podziała się nasza idealna, bezproblemowa relacja i pełne zaufanie?
- Zjesz coś? – zmieniłam temat, a on pokiwał głową. Zrobiłam mu kanapki, a sobie zaparzyłam herbaty. Siedzieliśmy w ciszy, aż mój przyjaciel skończył, wstał i pożegnał się ze mną, całując mnie w czubek głowy. Przymknęłam oczy i pomyślałam, że to jego podziękowanie za wyrozumiałość. Taki już był. Uparty, zawzięty, zamknięty w sobie, milczący. Musiałam to zaakceptować i w pełni mu zaufać.
            Dopiłam herbatę i sama poszłam spać. […]
            Ranek był koszmarny. Spałam o cały kwadrans za długo, więc wszystko robiłam w pośpiechu. Byłam niewyspana, bo wszystkie stresy sprawiły, że mój sen był płytki i niespokojny.
            Dzień zapowiadał się ponuro. Niebo było zasnute gęstą warstwą ciemnych chmur, a widok przesłaniała poranna mgła. Termometr wskazywał raptem pięć stopni Celsjusza. Najchętniej zostałabym w domu, zakopując się w grubym kocu z ciepłym napojem i dobrą książką.
            Lucky też się szykował. Nawet nie pytałam gdzie się znowu wybierał. Przygotowałam mu kanapki, bo domyśliłam się, że nie wróci prędko, a nie chciałam, żeby chodził głodny. Andy był po śniadaniu, umyty i ubrany, oglądał przygody Dory i czekał, aż zaprowadzę go do przedszkola.
            Mój współlokator był wyjątkowo poważny, jakby nieco spięty. Towarzyszyło mu nietypowe dla niego roztargnienie. Co chwilę po coś wracał albo coś mu spadło. Mamrotał różne przekleństwa pod nosem, co z trudem starałam się ignorować. Czułam, że coś było nie tak, ale bałam się zapytać. Nie chciałam go jeszcze bardziej denerwować.
- Uważaj na siebie – wyrzuciłam, gdy był już przy drzwiach.
Skinął mi jedynie głową i wyszedł. Patrzyłam przez chwilę na zamknięte drzwi, po czym wróciłam do pokoju, żeby dopić swoje kakao. Oparłam się o ścianę i spoglądałam za okno. Zdecydowanie nie miałam ochoty wychodzić.
            Widziałam jak Lucas podąża szybkim krokiem chodnikiem. Usłyszałam też wyjątkowo głośny silnik jakiegoś samochodu i odruchowo na nie spojrzałam. Było wielkie, ciemnozielone i miało przyciemnione szyby. Nigdy nie widziałam takiego w tej okolicy i trochę mnie zaniepokoiło.
            Zmarszczyłam brwi, gdy pojazd zaczął zwalniać. Tylnie okno niespodziewanie się uchyliło, a czarnowłosy obrócił głowę w jego stronę. Zanim pojęłam co się dzieje, w całej okolicy rozbrzmiał ogłuszający strzał.
            Stałam jak zamurowana, patrząc jak mój najlepszy przyjaciel traci równowagę i upada na ziemię. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
            Kolejny huk.
            Tajemniczy wóz odjechał z piskiem opon i zniknął mi z pola widzenia. Dopiero gdy wszystko ucichło, zdałam sobie sprawę, że jednak krzyczałam. Przerażony Andy szybko do mnie podbiegł i zaczął ciągnąć mnie za nogawkę spodni. Zakryłam sobie usta dłonią i przymknęłam oczy, próbując myśleć racjonalnie.
            To nie mogło zdarzyć się w rzeczywistości. To musiał byś mój kolejny koszmar senny. Zaraz się obudzę, a Lucas będzie spał spokojnie w pokoju obok. Przecież to niemożliwe. To moje życie, a nie pieprzony film sensacyjny!

            Otworzyłam oczy, ale nic się nie zmieniło. Andrew zaczął płakać, a ciało mojego przyjaciela wciąż leżało na chodniku w otoczeniu brudnoczerwonej kałuży.
* * * *
Wiem, że miałam coś poprawić, bo mi się nie podobało, ale nie mam już na to czasu. Wiem też, że po takim czasie powinnam zaserwować Wam coś znacznie lepszego, a nie taki śmieć, ale naprawdę nie mam chwili wolnego. Ten rozdział powstał, bo byłam chora i siedziałam 3 dni w domu, ale jako, że czułam się nie najlepiej to nie jest wysokich lotów.
Mam nadzieję, że końcówka Was zaskoczyła. 
W następnym punkt kulminacyjny i coś, o co pytacie/prosicie pod każdym rozdziałem :D Dlatego potrzebuję trochę czasu, żeby to dobrze rozegrać i przedstawić tak jakbym chciała :) 
Czytasz = Komentujesz 
I jeszcze chcę podziękować anonimowi, który podpisał się  "Twoja wierna czytelniczka. :*" to najpiękniejszy komentarz jaki czytałam, aż się wzruszyłam :') Dzięki takim słowom wiem, że żadna minuta poświęcona na pisanie nie była stracona. Kocham Cię i ściskam z całych sił!
Was też kocham i dziękuję <3
Pozdrawiam ;**