Rozdział
4 „Kim jest ten cały Pan Gwiazda?”
Tylko nie histeryzuj. To wszystko
może okazać się głupim przypadkiem. Justin Bieber nie jest przecież jedynym
Justinem o brązowych oczach na świecie. Na pewno da się to jakoś logicznie
wyjaśnić.
Chłopak uśmiechnął się niemrawo,
biorąc siostrę na kolana i słuchając jej intrygującej opowieści. Ja starałam
się uspokoić swoje walące serce i przyspieszony oddech.
- Muszę
już iść – mruknęłam tylko. – Andy! – zawołałam, a chłopczyk migiem pojawił się
obok. – Wracamy do domu. Pożegnaj się z koleżanką – przypomniałam mu, a on, ku
zaskoczeniu wszystkich, dał Jazmyn buziaka w policzek. A to diabełek!
-
Zobaczymy się kiedyś jeszcze? – dobiegło do mnie pytanie, które spowodowało, że
ugięły się pode mną kolana. Miałam szczerą nadzieję, że nie, ale nie mogłam mu
tego powiedzieć.
- Jeśli
będziesz miał szczęście to kto wie – rzuciłam cierpko i wzięłam małego na ręce.
Uśmiechnęłam się nikle w ramach pożegnania i szybko odmaszerowałam do domu.
Cały wieczór chodziłam rozkojarzona
i podenerwowana. Nie potrafiłam uwierzyć w to, co się stało. Nie rozumiałam
dlaczego to się dzieję. Dlaczego teraz,
gdy niemal ułożyłam sobie życie, gdy zapomniałam i zaczęłam na nowo.
Nie panikuj. To, że spotkałam go
przypadkowo w parku jeszcze nic nie znaczy… Przecież może być tu przejazdem i
zniknąć nawet jutro. Jest światową gwiazdą, nie może zostać tu na stałe… Po
prostu nie może.
Mały zasnął dzisiaj wyjątkowo
szybko. Musiał być naprawdę wykończony tymi szaleństwami z Jazmyn. Lucas też
szybko odpłynął, więc domyśliłam się, że miałam dzisiaj sporo pracy. Ja za to
zachowywałam się jakbym cierpiała na poważną bezsenność. Za nic nie mogłam
choćby na chwilę się odprężyć, więc zrezygnowana, wstałam z łóżka i najciszej
jak umiałam, zaparzyłam sobie herbaty. Właściwie nie wiem po co ta cisza, bo
Andy i tak nic nie usłyszy, a Lucky przespałby nawet tsunami.
Wzięłam kubek i usiadłam pod oknem.
Przez dłuższy czas przyglądałam się zasypanej grubą warstwą liści ulicy.
Panował na niej całkowity spokój. Wszyscy już dawno poszli do łóżek i tylko ja
odstawałam od reszty. W tym momencie poczułam się naprawdę samotna. Była to
samotność, której nie czułam jeszcze nigdy w swoim życiu. Zanim stałam się Amy,
zawsze otaczała mnie gromadka ludzi, a ja ciągle szalałam, nie mając czasu na
przemyślenia i uporządkowanie pewnych wartości.
Miałam wrażenie, że przez ostatnie
dwa miesiące dojrzałam bardziej niż przez całe życie. Nie miałam nawet
osiemnastu lat, a czułam się na jakieś pięćdziesiąt. Nie lubiłam jesieni, tylko
pogarszała moje samopoczucie. Chciałam mieć obok siebie choć jedną z bliskich
osób, które znają mnie od dawna i może choć trochę by mnie zrozumiały. Lucas,
owszem, stawał mi się bardzo bliski, ale nie znał całej prawdy, bo nie było to
konieczne. Nie musiał wiedzieć, że przeżyłam najbardziej szalone miesiące
życia, a wszystko za sprawą Justina Biebera. Tylko teraz nie miałam zupełnie
nikogo z kim mogłabym o tym porozmawiać.
Przestań się nad sobą rozckliwiać –
skarciłam się w myślach i dopiłam herbatę. Wstawiłam puste naczynie do zlewu i
udałam się do łóżka by podjąć kolejną próbę zaśnięcia.
* * * *
Oczami Justina…
Siedziałem w pokoju gościnnym, który
przygotował dla mnie ojciec. W miarę cicho brzdękałem na gitarze i spisywałem
na kartce swoje myśli. Kto by pomyślał, że przypadkowa dziewczyna z parku tak
namiesza mi w głowie. Tylko, że ona miała w sobie coś takiego… znajomego, coś,
co przyciągnęło mnie do niej niczym magnes.
Wiem, że mam obsesję. Odkąd Cherry
wyjechała, każda napotkana dziewczyna mi ją przypominała. U tej kolor oczu, u
tamtej usta, u innej uśmiech, tu głos, tam włosy, a jeszcze gdzie indziej
sylwetka. Ale ta dzisiaj, której imienia nie zdążyłem poznać, była naprawdę
wyjątkowa. Jej szafirowe spojrzenie, w którym kryło się coś niepojętego, urocza
nieśmiałość i sposób obchodzenia się z dziećmi… To wszystko było tak
niesamowicie pociągające, że nie mogłem wyrzuć jej z własnych myśli przez cały
wieczór.
Marzyłem by znów ją zobaczyć, ale
miałem wrażenie, że ona pragnęła czegoś zupełnie przeciwnego. Moja sława ją
przytłaczała? Czy ona w ogóle wiedziała z kim ma do czynienia? Jedno wiedziałem
na pewno: wariowałem. […]
Następnego dnia wstałem dosyć
wcześnie, choć wcale się nie wyspałem. Po prostu moje sny nie dawały mi spokoju
i postanowiłem zająć się czymś pożytecznym. Rano przejrzałem podręczniki, z
których korzystałem podczas indywidualnego toku nauczania. Później z jadłem
obiad z ojcem, jego nową żoną i moim przyrodnim rodzeństwem, którym zaraz potem
się zająłem. Około szesnastej postanowiłem się trochę przejść, w celu zebrania
myśli.
To miasto nieco mnie dobijało.
Przywykłem już do zatłoczonego L.A, gdzie słońce nie przestawało świecić ani na
chwilę. Może i było ogromne, i pełne turystów, i wiązało się z nim wiele
dziwnych wspomnień, ale dawało też mnóstwo możliwości. A ta dziura, w której
utknąłem na własne życzenie? Tu był jeden park, jedno centrum handlowe, może
dwie szkoły i klika osiedli. Załamać się można, szczególnie, gdy chce się
trochę powłóczyć i pozwiedzać okolicę. Musiałem otwarcie przyznać, że Aylmer*
to dziura zabita dechami, która nie dawała mi żadnego pola manewru.
Próbując się jakoś pocieszyć,
powtarzałem sobie, że w ten sposób mam większe szanse spotkać tajemniczą
nieznajomą z parku, ale moje nadzieje gasły wraz ze spadkiem temperatury
powietrza, która coraz bardziej dawała mi się we znaki. Westchnąłem przeciągle
i rozejrzałam się dookoła. Spostrzegłem grupkę dziewczyn zmierzającą w moim
kierunku.
- Cześć,
możemy prosić o autografy? – spytała najwyższa. Nie miałem na to najmniejszej
ochoty, ale sam byłem sobie winien, wychodząc bez żadnego okrycia. Po za tym
kochałem moje fanki i nawet, gdy zupełnie nie miałem humoru, nie chciałem ich
zawieść.
Potulnie podpisałem każdej notesik,
plakat czy też koszulkę, a następnie ustawiłem się do zdjęć. Przy trzecim z
kolei mój wzrok powędrował gdzieś w dal. I wtedy ją dostrzegłem. Szła sobie jak
gdyby nigdy nic ze swoim, jak mniemam, braciszkiem i jakimś wysokim brunetem.
Mały rozrzucał dookoła kolorowe liście, a dziewczyna głośno się śmiała. Mimo,
iż była spory kawałek ode mnie, dźwięk jej melodycznego głosu napełnił moje
uszy i wprowadził spory mętlik w głowie.
Niespodziewanie, odwróciła głowę i
nasze spojrzenia się spotkały. Od razu wyszczerzyłem się jak głupi, natomiast jej
uśmiech natychmiast przygasł. Szybko się odwróciła i chwytając swojego
towarzysza pod ramię, odmaszerowała w przeciwną stronę. Cała ta sytuacja była
co najmniej dziwna i nie miałem pojęcia co o tym wszystkim myśleć.
Przytuliłem każdą z wielbiących mnie
dziewcząt i zniechęcony, wróciłem do domu. Już miałem dość, a dopiero jutro
miał się zacząć prawdziwy koszmar…
* * * *
Oczami Cherry…
Nie spodziewałam się, że mogę wpaść
na niego nawet wracając z rodzinnego wypadu z kina. Właśnie dlatego zachowałam
się jak jakaś walnięta dziwaczka i chwytając Lucasa, szybko pomaszerowałam do
domu. Zaczynałam się obawiać, że ten chłopak wcale nie pojawił się tu
przypadkiem i nie zmierza zbyt prędko stąd zniknąć.
Byłam przerażona i niemal pewna, że
jeśli zaraz się komuś nie wygadam to zwariuję. Podałam chłopakom kolację i
zatrzasnęłam się w sypialni. Wyciągnęłam telefon i niepewnie wybrałam numer
Cassie.
- Tak,
słucham – usłyszałam.
- Cześć,
tu Amanda. Masz teraz czas? – zapytałam bez ogródek.
- A stało
się coś? – odparła, wyczuwając moje podenerwowanie.
-
Chciałam się komuś pożalić, ale jeśli jesteś zajęta to rozumiem, poczekam na
lepszy moment – wyjaśniłam, mówiąc zdecydowanie za szybko. Nienawidziłam się
denerwować. Zachowywałam się wtedy tak nienaturalnie.
- Nie ma
sprawy, nie robię teraz nic ważnego. Wpadnij do mnie – odpowiedziała wesoło, a
ja od razu się rozluźniłam. Ona była naprawdę kochana. Poczułam, że mogę jej
zaufać.
Upewniłam się, że moi współlokatorzy
mnie nie potrzebują i naciągając na głowę kaptur czarnej bluzy, ruszyłam w
drogę. Kiedyś już odprowadzałam Cassandrę do domu, więc pamiętałam gdzie
mieszka. Otworzyła mi szeroko drzwi, równie szeroko się uśmiechając.
Przytuliłam ją na powitanie i rozebrałam buty oraz kurtkę. Następnie udałyśmy
się do jej pokoju, a ja nie wiedziałam od czego zacząć rozmowę.
- Chcesz
coś do picia albo do jedzenia? – spytała gościnnie. Pokręciłam głową. – To może
powiedz już o co chodzi, bo widzę, że cię to męczy – oznajmiła, uśmiechając się
pokrzepiająco.
- To…
Naprawdę trudne, nie wiem od czego zacząć – zmieszałam się i wbiłam wzrok we
własne dłonie.
- Może
powiedz czego bądź kogo to dotyczy – zaproponowała, starając się mi to wszystko
ułatwić.
-
Chłopaka – odparłam krótko.
- O, robi
się ciekawie. Jak się nazywał? – spytała, zacierając ręce.
- Ech,
może zacznijmy od tego, że… Jeszcze parę miesięcy temu byłam kimś zupełnie
innym. Dosłownie i w przenośni – zaczęłam, starając się by brzmiało to w miarę
zrozumiale, a dziewczyna uniosła zdziwiona brwi. – Do końca września mieszkałam
w Los Angeles w Kalifornii, a nie gdzieś w Indianie, jak wszyscy myślą. I
zupełnie inaczej się nazywałam. A Lucas i Andy wcale nie jest moją rodziną.
Poznaliśmy się całkiem przypadkiem – mówiłam jednym tchem, a Cassie
powstrzymała mnie gestem ręki.
-
Poczekaj, muszę przyswoić nowe informacje. Czyli, że tak naprawdę nie nazywasz
się Amanda, twoje kuzynostwo wcale nie jest kuzynostwem, cała twoja przeszłość
została zmyślona, a ty z nieznanych mi jeszcze przyczyn uciekłaś z rodzinnego
gniazdka i zmieniłaś wszystkie dane osobowe? – upewniła się, a ja przytaknęłam.
- I
wygląd. Miałam kiedyś dłuższe, brązowe włosy bez grzywki, inaczej się malowałam
i ubierałam, a moje oczy tak naprawdę są czekoladowe, ale noszę soczewki –
dodałam. Szatynka nabrała powietrza i lekko pogwizdując je wypuściła.
- Czyli w
jednym zdaniu twoje życie jest jednym wielkim kłamstwem – podsumowała, na co
wyraźnie się skrzywiłam. Bolesna prawda.
- Można
to ująć i tak.
- Ale… po
co? – zapytała.
- I tu
wracamy do początku historii, kiedy ponad pół roku temu w moim życiu pojawił
się pewien pokręcony chłopak – rozpoczęłam tajemniczo, śmiejąc się z samej
siebie pod nosem. Cassandra z niecierpliwością czekała na dalszą część
opowieści, nie zadając zbędnych pytań, gotowa pochłonąć każde moje słowo. Nie
wiedziałam czy postępuję słusznie, tak bardzo obdarzając ją zaufaniem. Czułam
jednak, że inaczej nie dam rady. – Moi rodzice byli bardzo bogaci, tata
pracował w show-biznesie, więc obracał się w towarzystwie gwiazd i celebrytów.
Oszczędzę ci całą nudną historię dotyczącą poznania Pana Gwiazdy i
niekończących się kłótni. W skrócie: nie przypadliśmy sobie do gustu, ale mimo
wszystko coś nas do siebie ciągnęło, a los nie chciał nas za nic rozdzielić.
Mieszkałam wtedy jeszcze tutaj, a on w końcu musiał wyjechać, bo kariera
wzywała. Okazało się też, że moja rodzina się przeprowadza i zostawiłam tutaj
wszystko - szkołę, przyjaciół, marzenia. Zatraciłam z nimi kontakt, a na domiar
złego okazało się, że to właśnie osoba, której chciałam się pozbyć, mieszka dom
obok. Kolejne perypetie, kłótnie, zbliżenia. Wszystko się skomplikowało,
straciłam wszystkich przyjaciół, zaczęłam palić i zadawać się ze złym
towarzystwem. Było źle i to z mojej winy, co zrozumiałam, gdy było za późno. To
Lucas mnie uratował. Jego sytuacja też była ciężka. Oboje musieliśmy zniknąć,
więc postanowiliśmy razem uciec – zrobiłam przerwę i obserwowałam reakcje mojej
rozmówczyni. Choć wydaję mi się, że to, co się działo można raczej nazwać
monologiem.
- Jej –
skomentowała, oniemiała. – Pokręcone. Daj mi chwilkę, pójdę po wodę.
- Dobry
pomysł – odparłam, gdyż od mówienia zaschło mi w gardle. Przez te kilka minut,
w których zostałam sam na sam ze swoimi myślami, zaczęłam się zastanawiać czy
to, co robię jest słuszne. Pomijając kwestie zaufania, nie wiem czy powinnam
obarczać kogoś tym całym bagnem, w którym ugrzęzłam. Miałam tyle wątpliwości,
ale było już za późno. Jak się powiedziało „A” to trzeba powiedzieć „B”.
- Proszę.
Dziewczyna szybko wróciła z powrotem
i podała mi szklankę z wodą. Wypiłam pół jednym łykiem i zaczęłam dokładnie
przyglądać się mojej rozmówczyni. Próbowałam wybadać jak zareagowała na
usłyszaną historię, ale nie dostrzegłam nic, prócz zainteresowania dalszą
częścią historii.
- Chyba
wszystko zrozumiałam. Teraz proszę o szczegóły! – zażądała, klaszcząc w dłonie.
Oczy prawie wyskoczyły mi na wierzch. Ciemnowłosa zaskakiwała mnie coraz
bardziej z każdym dniem.
- Nie
zdążę ci opowiedzieć wszystkiego, choćbym została tu tydzień – zaśmiałam się,
po raz pierwszy odkąd postanowiłam jej o tym wszystkim powiedzieć.
- No to
może będę pytać o to, co mnie najbardziej interesuję – zaproponowała,
uśmiechając się chytrze. Upiłam kolejnego łyka wody, prawie się przy tym dławiąc.
- Niech
będzie. To co cię najbardziej ciekawi? – spytałam, choć doskonale znałam
odpowiedź. Poczułam niemiły ucisk w żołądku.
- Kim
jest ten cały Pan Gwiazda? […]
Siedziałam u Cassie, aż zrobiło się
całkiem ciemno. Bałam się wracać sama, więc Lucky po mnie podjechał. Andrew zasnął
w foteliku, a mnie ten widok całkowicie rozczulił.
-
Dziękuję i przepraszam za kłopot – wymamrotałam, zapinając pasy.
- Daj
spokój – odparł. – Mam wrażenie, że przeze mnie nie masz życia, bo ciągle się
uczysz, pracujesz albo zajmujesz małym. Bardzo mnie cieszy, że gdzieś wyszłaś –
dodał.
- Nie
przeszkadza mi to. Uwielbiam spędzać czas z tobą i twoim bratem. Jesteście moją
jedyną rodziną – odpowiedziałam cicho, patrząc za okno.
- Ty
naszą też. I jesteś zdecydowanie lepsza niż ta prawdziwa – oznajmił pół żartem,
pół serio. Uśmiechnęłam się pod nosem. – Tęsknisz? – zapytał znienacka. Nie
musiał tego precyzować, bo choć pytanie było bardzo ogólne, doskonale
zrozumiałam o co mu chodzi.
- Nie mam
za czym – skłamałam, nie chcąc go martwić. Spojrzałam na jego minę i
wiedziałam, że nie chce mi uwierzyć. Wymusiłam blady uśmiech i bez słowa
ruszyliśmy do domu.
* * * *
Długo nie pisałam, wiem i przepraszam. Nie mam jednak siły się usprawiedliwiać. Nie sprawdzałam błędów, więc za takowe z góry przepraszam. Sprawami organizacyjnymi zajmę się w weekend. Dziękuję za Wasze wsparcie i cierpliwość :)
Czytajcie i komentujcie! ^^
Pytania? Just ask!
Pozdrawiam ;**