piątek, 28 lutego 2014

[27] "Gdyby stanęła teraz w tych drzwiach, ramię w ramię ze mną, którą z nas byś wybrał?"

Rozdział 27 „Gdyby stanęła teraz w tych drzwiach, ramię w ramię ze mną, którą z nas byś wybrał?”
            Poranek nie okazał się dla mnie zbyt przyjemny. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, a światłowstręt nie pozwalał otworzyć oczu.
- Wstawaj, ty mała alkoholiczko – usłyszałam przy swoimi uchu. Poczułam nieprzyjemny ucisk w środku, ale szybko zdałam sobie sprawę, że to tylko moja przyjaciółka. Chciałam powiedzieć, żeby dała mi spokój, ale z moich ust wydobyło się tylko ciche stęknięcie, brzmiące pewnie jak umierający w boleściach morświn. – Co chcesz na śniadanie? – zapytała, ale zakryłam sobie głowę poduszką. Nie mogłam myśleć o jedzeniu. – Dobra, mogą być tosty i owsianka – oznajmiła, jakbym przed sekundą udzieliła jej odpowiedzi i po chwili słyszałam, jak zamawia nam posiłek przez hotelowy telefon. – Idź się ogarnąć – rozkazała, zdzierając ze mnie kołdrę. Jęknęłam z niezadowoleniem, ale mozolnie się podniosłam i z przymrużonymi oczami podreptałam do łazienki. Rozebrałam się i weszłam do kabiny prysznicowej.
- Hej, Cassie? – zawołałam. – Możesz przynieś mi ręcznik i jakieś czyste ubrania? – zapytałam, uświadamiając się, że nie zabrałam żadnej z tych rzeczy. Odkręciłam wodę i szybko się umyłam. Gdy wychodziłam, wszystko już na mnie czekało. Wcisnęłam się w dżinsy i czarną bluzę wkładaną przez głowę. Rozczesałam włosy i spięłam je w wysokiego kucyka, odpowiednio układając grzywkę. Otwarłam kosmetyczkę, którą również podrzuciła mi moja niezawodna przyjaciółka. Nałożyłam swoje niebieskie soczewki i zabrałam się za makijaż. Swoją drogą nie pamiętałam, żebym w ogóle je zdejmowała.
            Nienawidziłam tracić czasu przed lustrem, ale nie miałam wyboru. Przynajmniej konturowanie wychodziło mi coraz lepiej. Dokończyłam poranną toaletę i wróciłam do pokoju, w którym czekała na mnie niekoniecznie miła niespodzianka.
            Razem z Cassandrą, przy stole siedział nasz Gwiazdorek. Jego wciąż wilgotne włosy były zmierzwione i nieco rozczochrane, co w jego przypadku tylko dodawało mu uroku. Przebrał się w typowy dla siebie zestaw, a na ustach błądził mu zadowolony uśmieszek.
            Nie byłam na to przygotowana. Nie wiedziałam jak powinnam się zachowywać. Nie zdążyłam tego przemyśleć i nie miałam pojęcia ile pamiętał z poprzedniej nocy. Ja, niestety, pamiętałam dokładnie każdą sekundę. Wciąż czułam to śmieszne łaskotanie w okolicach żołądka, gdy wspominałam nasze niewinne pocałunki.
- Nareszcie! – wyrzuciła szatynka. – Z trudem powstrzymałam go przed wdarciem się do środka. 
- Wybaczcie – odparłam, wymuszając uśmiech i siadają pomiędzy nimi. Od razu poczułam usta ciemnowłosego na swoim policzku, a zaraz potem zobaczyłam jego szeroki uśmiech. Niedobrze, bardzo niedobrze. To chyba znaczyło, że nie pominął zbyt wielu szczegółów z ubiegłego wieczoru i na dodatek źle to zinterpretował. Może nie źle, ale nie tak jakbym chciała.
            Nie miałam ochoty zaczynać tej rozmowy przy Cassie, więc udawałam, że nie dzieje się nic dziwnego i zabrałam się za jedzenie swojego posiłku. Niewiele przeszło mi przez gardło, ale przynajmniej nie czułam już tego nieprzyjemnego ssania w żołądku.
- I jak ci się podobały twoje urodziny? – zapytała ciemnooka.
- Najlepsze w moim życiu – odpowiedział od razu, patrząc na mnie znacząco. Z trudem powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Daj spokój, Justin, nic takiego się nie działo. Nic poważnego między nami nie zaszło.
- O której musimy zwolnić pokój? – zmieniłam temat, popijając ciepłą herbatę z cytryną.
- O której chcecie, nie musicie się spieszyć – odparł pogodnie.
- Och, myślę, że będziemy się zaraz zbierać – zapewniłam go, kończąc jedzenie i wstając od stołu. – Dzięki za wszystko, Justin. To była udana impreza – dodałam, nieco sztywno, ale naprawdę nie bardzo wiedziałam, co robić.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł. – Spotkamy się przy wyjściu.
            Wypuściłam głośno powietrze, gdy Cassie zamknęła za nim drzwi.
- No to się dziewczyno wkopałaś. On się w tobie zakochał po uszy! – stwierdziła, a ja z tych emocji nawet nie zaprzeczyłam. Wiedziałam, że czeka mnie kolejna trudna i nieprzyjemna rozmowa. Już na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze. Czemu ja byłam taka głupia? Znowu go zranię.
            Idiotka. […]
            Rozmowa z przyjaciółką trochę mnie uspokoiła, ale nie pomogła mi rozwiązać moich problemów. Spakowałyśmy się i zeszłyśmy na dół. Justina nigdzie nie było. Nie chciałam uciekać bez pożegnania, ale nie miałam też najmniejszej ochoty go teraz widzieć. Musiałam przygotować się mentalnie na to, co miałam mu do powiedzenia. Zostawiłyśmy więc liścik na recepcji i wyszłyśmy. Odwiózł nas tata Cassandry.
            Byłam przeszczęśliwa, gdy znalazłam się w domu i zaparzyłam sobie gorącej czekolady. Bardzo chciałam, żeby zagościła już u nas porządna wiosna. Miałam dość chłodu, śniegu z deszczem i tej ponurej aury dookoła.
            Mój dzień składał się z zabawy z Andrew i robienia lekcji. Lucas gdzieś zniknął. Znowu zaczął się dziwnie zachowywać, nabierałam podejrzeń i zaczynałam się martwić. Bałam się jednak odzywać albo tym bardziej coś robić, szczególnie po tym, co się zdarzyło, gdy ostatnio próbowałam pomóc. Postanowiłam nie zamartwiać się na zapas.
            Wieczorem podjechałam do Ellie. Nic się nie zmieniło. Wazon stojący na półce przy jej łóżku był pełen świeżych kwiatów, a gdzie niegdzie stały jakieś kartki od bliskich, co wydawało mi się zbyteczne i oklepane. To nie było zapalenie wyrostka czy rutynowy zabieg, tylko śmiertelnie poważna wada serca.
            Zastanawiałam się czy ona w ogóle jest tu jeszcze obecna. Bicie jej serca było podtrzymywane przez maszyny. Bez tego byłaby martwa. Równie dobrze jej dusza mogła już latać w niebiosach, prawda? To nie mogło trwać wiecznie. Niedługo ją odłączą i pożegnamy się z nią na zawsze, chyba, że znajdzie się dawca. Szansa na to graniczyła z cudem. Zaczynałam tracić nadzieję.
            W oczach miałam łzy, ale wyjątkowo się nie odzywałam. Siedziałam tam tylko, trzymając jej dłoń i próbując się nie rozpłakać. Byłam naprawdę głupia. Chodziłam na imprezy i upijałam się, a wszystkie moje myśli krążyły wokół jednego chłopaka, podczas gdy traciłam tak bliską mi osobę.
- Wróć – wyszeptałam, przełykając z trudem ślinę. Pocałowałam ją w czoło i opuściłam pomieszczenie. Nie chciałam znowu się rozpłakać. Musiałam porządnie się wyspać i zacząć coś robić. Nie wiem, poszukać czegoś w sieci, podzwonić, popytać. Nie mogłam siedzieć bezczynnie i po prostu pozwolić jej umrzeć. […]
            Szkoła zaczynała mnie męczyć. Miałam za dużo na głowie, żeby przejmować enzymami trawiennymi w żołądku, inspiracjami romantyzmu czy strukturą demograficzną w Chinach. Serio, miałam teraz poważniejsze problemy.
            Po ostatniej lekcji robiłam coś w szafce, gdy ktoś brutalnie zatrzasnął jej drzwiczki. W ostatniej sekundzie uchroniłam swoje ręce przed zmiażdżeniem. Spojrzałam na winowajcę i posłałam mu wściekłe spojrzenie.
- Musimy porozmawiać – oznajmił chłodno.
- Justin, zwariowałeś? Połamałbyś mi ręce! – oburzyłam się, ale udawał, że nie słyszy i zaciągnął mnie do najbliższej otwartej sali. – Co w ciebie wstąpiło? – wysapałam, kompletnie zdezorientowana jego zachowaniem.
- Nie wierzę, że po tym wszystkim zachowujesz się jak gdyby, nigdy nic! – uniósł się, a ja dostrzegłam rumieńce na jego policzkach.
- O czym ty mówisz?
- O moich urodzinach! Dobrze wiesz, co się tam wydarzyło – wycedził, mrużąc oczy.
- No co takiego się tam zdarzyło? Oświeć mnie, Bieber, bo jakoś nic sobie nie przypominam – przybrałam podobny ton głosu i skrzyżowałam ramiona.
- Nie udawaj!
- Czego mam nie udawać? Przecież nic się nie stało! N-I-C! – przeliterowałam, modląc się, żeby to wreszcie do niego dotarło. Nie chciałam, żebyśmy się o to kłócili, ale z tym człowiekiem widocznie inaczej się nie dało.
- Pocałowaliśmy się. I to nie raz – wykrztusił, przeczesując ręką włosy.
- I co z tego? – zapytałam, unosząc brew.
- Powiedziałaś, że mnie kochasz – ściszył głos, zawstydzony i zmieszany. To byłoby urocze, gdyby nie to, jak mnie zdenerwował.
- Bo byłam pijana – wyjaśniłam. – To nic nie znaczyło. Jesteśmy przyjaciółmi – oznajmiłam dobitnie i zamierzałam wyjść, dając mu czas do namysłu. Niestety, gdy go mijałam postanowił mnie powstrzymać i złapał mnie za ramię.
- Przyjaciele się tak nie zachowują. Gdybyś tylko mnie lubiła, nie zachowałabyś się tak – stwierdził, już spokojniej. – Czemu tak bardzo wypierasz się swoich uczuć?
            Nie potrafiłam mu tego wyjaśnić, ale w tym momencie coś we mnie pękło. Czułam jakby tama, którą tworzyłam cegła po cegle od miesięcy, posypała się jak domek z kart i wszystkie frustracje i żale zaczęły wypływać.
- Tyle razy ci tłumaczyłam! Tu nie chodzi o ciebie ani nawet o to, co czuję! – wyrzuciłam. – Nie możemy być więcej niż przyjaciółmi, wbij to sobie wreszcie do głowy. Tak po prostu musi być – dodałam, odsuwając się nieco.
- Wcale nie – upierał się. – Czemu się przede mną nie otworzysz? Mogłoby być tak pięknie gdyby…
- Gdyby co? Zastanowiłeś się nad tym chociaż przez chwilę? Mam ci przypomnieć, co robiliśmy jeszcze parę tygodni temu? – spytałam, czując, że zaraz wybuchnę. – Otóż szukaliśmy twojej niedoszłej-byłej – wycedziłam, zdając sobie sprawę, jak idiotycznie to brzmiało. – Pomijając twój związek z perfekcyjną panną Gomez, twoje życie kręci się wokół dziewczyny, która od ciebie uciekła! Pomyśl, gdyby stanęła teraz w tych drzwiach, ramię w ramię ze mną, którą z nas byś wybrał? – zapytałam, patrząc na niego z wyrzutem i łzami w oczach. Dla mnie wszystko było inne. Od dawna był tylko Justin – to jego powinnam się wystrzegać i jednocześnie tylko do niego naprawdę mnie ciągnęło. On za to nie znał całej prawdy i jego sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Wciąż pragnął Cherry, w jego życiu na stałe zagościła Selena, a na dodatek w to wszystko wplotła się Amy. Był zagubiony i nie wiedział czego chciał. Ktoś wreszcie musiał go uświadomić, żeby zrozumiał, co dla niego najlepsze. I to zdecydowanie nie byłam ja.
            Stał przede mną, zupełnie osłupiały, nie mogąc wykrztusić słowa. Nie wiedziałam czy bardziej zaskoczyła go moja wybuchowość czy słowa, ale nie miałam ochoty przebywać z nim ani chwili dłużej. Rzuciłam mu ostatnie spojrzenie i szybko się stamtąd oddaliłam.
            Niemal biegnąc, dotarłam na przystanek, gdzie szybko pojawił się autobus. Miałam ochotę się rozpłakać, ale się powstrzymałam. Dosyć mazgajenia, musiałam być silna. W głowie odbijały mi się własne słowa i zdałam sobie sprawę, jak bardzo mogły go dotknąć. Bolało mnie to, ale nie mogłam cofnąć czasu. Może teraz przynajmniej coś do niego dotrze i wreszcie sobie odpuści.
            Pojechałam do szpitala, gdzie znowu posiedziałam przy przyjaciółce. Przy okazji porozmawiałam trochę z jej tatą, ale to było niezręczne. O czym mieliśmy rozmawiać? Sytuacja raczej nie sprzyjała przyjemnym pogawędką. Przynajmniej wiedziałam, że Charice ma się świetnie. Gorzej trochę z Dylanem, chłopakiem Ellie. Coraz gorzej to znosił. Nie wiedziałam jak mogłabym mu pomóc, bo w ogóle się nie znaliśmy i pewnie nawet nie chciałabym mnie widzieć. Ja nie chciałabym widzieć nikogo na jego miejscu. Pewnie spędzał tu każdą możliwą chwilę, gdy tylko mnie tutaj nie było.
            W domu skupiłam się na prowizorycznych czynnościach. Ugotowałam obiad, trochę posprzątałam i rysowałam z moim ukochanym maluchem. Dopiero gdy położyłam go spać i sama się wykąpałam, zdałam sobie sprawę jak było późno, a mój współlokator wciąż się nie pojawił. Chwyciłam do ręki telefon i zaczęłam wybierać jego numer, gdy usłyszałam przekręcanie zamka. Podeszłam do drzwi i patrzyłam jak Lucas je za sobą zamyka.
- Gdzie byłeś tak długo? – spytałam z lekkim wyrzutem. To przez to, że się martwiłam, a on tak niewiele mi mówił.
- U Vanessy – odparł krótko i udał się do kuchni, całkowicie mnie ignorując. Westchnęłam ciężko. To brzmiało jak słabe kłamstwo, ale nie chciałam zaczynać kłótni. To wszystko nie miało sensu. Gdzie podziała się nasza idealna, bezproblemowa relacja i pełne zaufanie?
- Zjesz coś? – zmieniłam temat, a on pokiwał głową. Zrobiłam mu kanapki, a sobie zaparzyłam herbaty. Siedzieliśmy w ciszy, aż mój przyjaciel skończył, wstał i pożegnał się ze mną, całując mnie w czubek głowy. Przymknęłam oczy i pomyślałam, że to jego podziękowanie za wyrozumiałość. Taki już był. Uparty, zawzięty, zamknięty w sobie, milczący. Musiałam to zaakceptować i w pełni mu zaufać.
            Dopiłam herbatę i sama poszłam spać. […]
            Ranek był koszmarny. Spałam o cały kwadrans za długo, więc wszystko robiłam w pośpiechu. Byłam niewyspana, bo wszystkie stresy sprawiły, że mój sen był płytki i niespokojny.
            Dzień zapowiadał się ponuro. Niebo było zasnute gęstą warstwą ciemnych chmur, a widok przesłaniała poranna mgła. Termometr wskazywał raptem pięć stopni Celsjusza. Najchętniej zostałabym w domu, zakopując się w grubym kocu z ciepłym napojem i dobrą książką.
            Lucky też się szykował. Nawet nie pytałam gdzie się znowu wybierał. Przygotowałam mu kanapki, bo domyśliłam się, że nie wróci prędko, a nie chciałam, żeby chodził głodny. Andy był po śniadaniu, umyty i ubrany, oglądał przygody Dory i czekał, aż zaprowadzę go do przedszkola.
            Mój współlokator był wyjątkowo poważny, jakby nieco spięty. Towarzyszyło mu nietypowe dla niego roztargnienie. Co chwilę po coś wracał albo coś mu spadło. Mamrotał różne przekleństwa pod nosem, co z trudem starałam się ignorować. Czułam, że coś było nie tak, ale bałam się zapytać. Nie chciałam go jeszcze bardziej denerwować.
- Uważaj na siebie – wyrzuciłam, gdy był już przy drzwiach.
Skinął mi jedynie głową i wyszedł. Patrzyłam przez chwilę na zamknięte drzwi, po czym wróciłam do pokoju, żeby dopić swoje kakao. Oparłam się o ścianę i spoglądałam za okno. Zdecydowanie nie miałam ochoty wychodzić.
            Widziałam jak Lucas podąża szybkim krokiem chodnikiem. Usłyszałam też wyjątkowo głośny silnik jakiegoś samochodu i odruchowo na nie spojrzałam. Było wielkie, ciemnozielone i miało przyciemnione szyby. Nigdy nie widziałam takiego w tej okolicy i trochę mnie zaniepokoiło.
            Zmarszczyłam brwi, gdy pojazd zaczął zwalniać. Tylnie okno niespodziewanie się uchyliło, a czarnowłosy obrócił głowę w jego stronę. Zanim pojęłam co się dzieje, w całej okolicy rozbrzmiał ogłuszający strzał.
            Stałam jak zamurowana, patrząc jak mój najlepszy przyjaciel traci równowagę i upada na ziemię. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
            Kolejny huk.
            Tajemniczy wóz odjechał z piskiem opon i zniknął mi z pola widzenia. Dopiero gdy wszystko ucichło, zdałam sobie sprawę, że jednak krzyczałam. Przerażony Andy szybko do mnie podbiegł i zaczął ciągnąć mnie za nogawkę spodni. Zakryłam sobie usta dłonią i przymknęłam oczy, próbując myśleć racjonalnie.
            To nie mogło zdarzyć się w rzeczywistości. To musiał byś mój kolejny koszmar senny. Zaraz się obudzę, a Lucas będzie spał spokojnie w pokoju obok. Przecież to niemożliwe. To moje życie, a nie pieprzony film sensacyjny!

            Otworzyłam oczy, ale nic się nie zmieniło. Andrew zaczął płakać, a ciało mojego przyjaciela wciąż leżało na chodniku w otoczeniu brudnoczerwonej kałuży.
* * * *
Wiem, że miałam coś poprawić, bo mi się nie podobało, ale nie mam już na to czasu. Wiem też, że po takim czasie powinnam zaserwować Wam coś znacznie lepszego, a nie taki śmieć, ale naprawdę nie mam chwili wolnego. Ten rozdział powstał, bo byłam chora i siedziałam 3 dni w domu, ale jako, że czułam się nie najlepiej to nie jest wysokich lotów.
Mam nadzieję, że końcówka Was zaskoczyła. 
W następnym punkt kulminacyjny i coś, o co pytacie/prosicie pod każdym rozdziałem :D Dlatego potrzebuję trochę czasu, żeby to dobrze rozegrać i przedstawić tak jakbym chciała :) 
Czytasz = Komentujesz 
I jeszcze chcę podziękować anonimowi, który podpisał się  "Twoja wierna czytelniczka. :*" to najpiękniejszy komentarz jaki czytałam, aż się wzruszyłam :') Dzięki takim słowom wiem, że żadna minuta poświęcona na pisanie nie była stracona. Kocham Cię i ściskam z całych sił!
Was też kocham i dziękuję <3
Pozdrawiam ;**