Rozdział 28 „A ty sobie ze mną pogrywałaś jak ze szmacianą
lalką.”
Miałam
ochotę krzyczeć, płakać i wyrwać sobie z głowy wszystkie włosy. Zamiast tego
siedziałam na niewygodnym krześle i próbowałam powstrzymać się od ataku paniki.
Zrobiłam, co tylko mogłam.
Zadzwoniłam po karetkę, oni sprowadzili też policję. Nie pozwolono mi wyjść z
domu, dopóki nie przyjechali. Obawiano się, że i mnie coś się stanie. Więc
tkwiłam tam, sparaliżowana. Przyciskając do siebie maleńkie ciałko Andrew i
patrząc jak moja bratnia dusza umierała. Dławiłam się łzami.
Nie pamiętałam jak wydostałam
się z mieszkania i jak dotarłam do szpitala. Podobno zajął się mną jeden z
sanitariuszy. Przy wejściu wpadłam na tatę Ellie i Pattie. Nie potrafiłam nic
wykrztusić, zupełnie jakbym zapomniała jak się używa języka. Ktoś im to
wyjaśnił i widziałam tylko jak zabierają małego. Ja biegłam przed siebie,
próbując dotrzeć do rannego przyjaciela.
Teraz znowu utknęłam. Gubiłam
się we własnym cierpieniu. Traciłam kolejną bliską osobę. Jeszcze moment i
znowu zostanę na tym świecie zupełnie sama. Porzuciłam jedną rodzinę, tworząc
drugą, ale i to miało mi być odebrane.
Dlaczego?
Osunęłam się z krzesła i
doczołgałam się pod ścianę. Podciągnęłam nogi pod brodę i schowałam twarz
między kolanami. Czułam, że trzęsę się jakbym miała atak epilepsji. Nie miałam
już siły płakać, gardło piekło mnie przez suchość i ciągły szloch. Ignorowałam
to. To nie miało znaczenia. Nic już się nie liczyło.
- Proszę wstać – usłyszałam, ale nie odpowiedziałam. Nawet
nie raczyłam podnieść głowy. – Damy pani coś na uspokojenie – dodała jakaś
kobieta. Nie chciałam nic brać. Nie byłam w stanie przełknąć nawet wody. Po za
tym to nic nie da, jedynie mnie otumani. A nie mogłam ani na moment stracić
kontaktu z rzeczywistością. – Musimy powiadomić państwa rodziców.
- Nie… - zaczęłam, łamiącym się głosem. – Nie mamy rodziców.
Odważyłam
się spojrzeć na pielęgniarkę, a ta patrzyła na mnie ze współczuciem. Nie
chciałam tego. Nie potrzebowałam litości. Potrzebowałam, żeby ktoś mi obiecał,
że wszystko będzie w porządku, że lada moment Lucky wyzdrowieje i wrócimy
spokojnie do domu.
Lucky, co
za ironia. Chyba jednak nie był zbyt wielkim szczęściarzem. Tak samo jak ja.
Nieszczęście goniło w moim życiu nieszczęście i po tym wszystkim nie
wyobrażałam sobie, że może mnie spotkać coś jeszcze gorszego.
- Niech pani ze mną pójdzie – poprosiła. Nie miałam siły się
opierać. Wstałam z jej pomocą i zaprowadziła mnie do jakiegoś gabinetu.
Odmówiłam przyjęcia tabletek, obiecując sobie, że nie pokażę słabości. Wmusiła
we mnie jednak szklankę wody, co poprawiło stan mojego gardła i jakość mowy.
Żołądek jednak ściskał się niemiłosiernie i bałam się, że lada moment
zwymiotuję.
Podziękowałam
i wróciłam do poczekalni. Wiedziałam, że czekały mnie dwie nieprzyjemne rozmowy
– z lekarzem i policją. Obydwóch bałam się jak cholera.
Najpierw
jednakże postanowiłam udać się do łazienki i w miarę ogarnąć, żeby choć zacząć
przypominać człowieka. Przemyłam twarz wodą i spojrzałam w lustro. Oczy miałam
przekrwione i lśniące od łez, policzki nieco zarumienione, ale prócz tego byłam
zupełnie blada. Włosy miałam w nieładzie, a moje ubrania były wymięte. Nie
przypominałam siebie, ale nawet nie miałam przy sobie nic by cokolwiek poprawić.
W domu dopiero zaczynałam szykować się do szkoły, a potem wszystko działo się
szybko i nie zabrałam ze sobą zupełnie niczego. Tak właściwie to nawet nie
wiedziałam kto i w jaki sposób pomógł mi
się tu dostać. Tego wszystkiego było za dużo i czułam, że to nie może dziać się
naprawdę.
Przygładziłam
trochę włosy i poczochrałam grzywkę, ale na niewiele się to zdało. Moje brązowe
oczy wyglądały na nieobecne i szczerze mówiąc wyglądałam jakbym wymknęła się z
oddziału psychiatrycznego, a nie była tu odwiedzającym.
Wzięłam
głęboki oddech, próbując powstrzymać napływającą partie łez i wyszłam na
korytarz. Skierowałam się do odpowiedniego gabinetu, modląc się w duchu, żeby
usłyszeć cokolwiek pozytywnego.
- Amy! – usłyszałam wołanie i odruchowo się odwróciłam.
Momentalnie
moje oczy się rozszerzyły, a serce zabiło szybciej. Powinnam się odwrócić i
uciec, ale stałam jak zamurowana, podczas gdy on biegł, będąc bliżej z każdą
sekundą.
Za późno.
Odruchowo
spuściłam głowę, a włosy przysłoniły mi częściowo twarz. Wpadałam w panikę, ale
jednocześnie nie umiałam wykonać żadnego sensownego ruchu. W końcu przed moimi
oczami pojawiły się czubki jego butów.
- Amy, co się stało? – zapytał troskliwie, a czułam na sobie
jego zmartwione spojrzenie. Nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Czułam, że zaraz
znowu się rozkleję, a musiałam iść porozmawiać z doktorem.
Sama nie
wiem dlaczego, ale po prostu dałam się ponieść instynktowi i przybliżyłam się
do szatyna, mocno się w niego wtulając. Otoczył mnie swoimi ramionami i zaczął
gładzić dłońmi po plecach. Przymknęłam oczy, próbując uspokoić oddech.
- Jak się tu znalazłeś? – zapytałam łamiącym się głosem.
- Mama i jej partner przyjechali do domu z Andrew – wyjaśnił
krótko, a ja wciąż mocno go ściskałam. – Co dokładnie się stało?
- Muszę iść – wymamrotałam i wciąż osłaniając się warstwą
włosów, odsunęłam się i odwróciłam do niego plecami. Niestety, nie uszłam dwóch
kroków, a chłopak złapał mnie i obrócił w swoją stronę. Ujął mój podbródek i
zmusił do spojrzenia mu w oczy.
Byłam
przerażona. Słowo daję, że moje serce przestało na chwile pracować. Wstrzymałam
oddech, a wszystko wokoło ucichło. Byłam tylko ja i on. Z niepokojem i strachem
obserwowałam jak jego mina ulega stopniowej zmianie.
Zaskoczenie,
zdziwienie, szok, niezrozumienie, niedowierzanie, kojarzenie i łączenie faktów,
frustracja, zdenerwowanie, złość, wściekłość – to wszystko po kolei
odmalowywało się w wyrazie jego twarzy.
- Ale.. – zająknął się. – To niemożliwe – wyszeptał, robiąc
gwałtowny krok do tyłu.
- Justin – wykrztusiłam oszołomiona, czując, że strumienie
łez zaczynają płynąć wzdłuż moich policzków. – Daj mi to wytłumaczyć – dodałam
cicho. Zabawny był fakt, że moje kłamstwa utrzymywał mocny makijaż i para
soczewek. A gdy raz zabrakło tych prowizorycznych przedmiotów, wszystko runęło
jak domek z kart.
Posłał mi
wzrok pełen obrzydzenia, a w jego mina wyrażała odrazę.
Straciłam
go.
Straciłam
wszystko.
- Przez ten cały czas? – zapytał z niedowierzaniem. – To
wszystko… było kłamstwem?
- Nie, oczywiście, że nie – odparłam natychmiast, robiąc
krok w jego stronę, ale od razu się cofnął.
- Nie zbliżaj się do mnie – syknął chłodno. – Nie mogę
uwierzyć! Ale ze mnie frajer, skończony idiota! Przez te wszystkie miesiące
dałem się tak oszukiwać! A ty sobie ze mną pogrywałaś jak ze szmacianą lalką –
wycedził, zaciskając dłonie w pięści. Nie wiedziałam, co powiedzieć, nie miałam
pojęcia jak uświadomić mu, co było prawdą.
- Nieprawda, Justin, wysłuchaj mnie – błagałam, pociągając
nosem. – Ja…
- Nic już nie mów – przerwał mi brutalnie. – Nie chcę cię
więcej widzieć – warknął na pożegnanie i zanim zdążyłam mrugnąć, już znikał na
końcu korytarza.
Jedyne, na
co miałam ochotę to osunięcie się na podłogę i wielogodzinny płacz. Brakowało
mi słów by opisać to, co czułam, a w moich myślach panował istny chaos.
Cokolwiek działo się z moją psychiką, było to niezwykle bolesne i wykańczające.
Nie mam
pojęcia jakim cudem utrzymałam się na nogach i zmusiłam swoje nogi do marszu. Jakimś
cudem dotarłam do odpowiedniego pomieszczenia i usiadłam przy biurku
podstarzałego lekarza.
- Jego stan jest stabilny – poinformował mnie i to była
jedyna informacja, która do mnie dotarła. Kula nie przeszła na wylot, nie
uszkodziła serca, płuc ani wątroby i rokowania były raczej dobre, ale o
wszystkim przesądzi najbliższa noc.
Kamień
spadł mi z serca, ale strach nie do końca odpuścił. Po za tym to było tylko
jedno z tysiąca moich zmartwień, które obecnie zaprzątały mój umysł.
- Mogę go zobaczyć? – zapytałam z nadzieją.
- Byle nie za długo – odpowiedział mężczyzna. Podziękowałam
i szybko skierowałam się do odpowiedniej sali. Zamknęłam drzwi i przysiadłam na
skraju łóżka, na którym znajdował się mój nieprzytomny przyjaciel.
- Wracaj do mnie – wyszeptałam, ujmując jego dłoń. – Przynajmniej
ty mnie nie zostawiaj – wymamrotałam, przykładając jego rękę do swojego
policzka. Nie mogłam go stracić. […]
Obudziła
mnie pielęgniarka. Nie miałam pojęcia jak mogłam zasnąć na łóżku rannego
współlokatora, ale widocznie dzisiaj wszystko było możliwe. Oczywiście, jeśli
chodziło o złe rzeczy. Przynajmniej jego stan się poprawiał, a jego życiu nie
zagrażało niebezpieczeństwo.
Rozmowa z
glinami poszła łatwiej niż przypuszczałam. Może to fakt, że mniej martwiłam się
o życie Lucasa, a może świadomość, że gorzej już być nie mogło i po tym
wszystkim nie czułam już nic, a wszystko stało mi się obojętne. Spisali
zeznania i obiecali, że zrobią co w ich mocy, żeby dorwać tych sukinsynów, ale
nie wierzyłam w ich możliwości. Chciałam tylko, żeby Lucky wrócił do zdrowia i
zabrał mnie i Andrew daleko stąd, gdzieś, gdzie będziemy bezpieczni i zaczniemy
wszystko od nowa.
Zdałam
sobie sprawę jaka byłam głupia i naiwna. Jak bardzo musiałam mieć chory mózg,
żeby przyjechać do rodzinnego miasteczka i myśleć, że nikt nie odkryje tego kim
jestem? I dlaczego tak bardzo się uparłam, żeby zamieszkać tutaj? Do cholery,
miałam cały kontynent do dyspozycji, a wybrałam jedyne miejsce, w którym
mieszkali jeszcze jacyś moi bliscy! Ale jak to mówią, najciemniej pod latarnią.
Wszędzie mnie poszukiwano, ale żaden z moich rodziców nie pofatygował się
tutaj, żeby cokolwiek sprawdzić. Przyjaciół też nieźle oszukałam. W końcu coś
musiało pójść nie tak.
Nie miałam
już żadnych możliwości. Pomysł z ucieczką też był idiotyczny. Po raz kolejny
miałam zachować się jak skończony tchórz i zwinąć się, gdy coś się
skomplikowało? I co? Znowu zmienić nazwisko? Przefarbować włosy? Pójść do nowej
szkoły dwa miesiące przed zakończeniem?
Zostanie
tutaj wydawało się równie złą opcją. Co teraz zrobi Justin? Wygada się
wszystkim? Wyda mnie? Wyjedzie? Czy może zostanie i każdego dnia będzie mnie
obrzucał wyzwiskami i nienawistnymi spojrzeniami? Nie potrafiłam zdecydować, która wizja najbardziej mnie przerażała.
Zadzwoniłam
do Cassie. Powiedziałam jej, że Lucas miał wypadek i jest w szpitalu, ale że to
nic poważnego. Nie chciałam jej tym wszystkim obarczać. Po prostu bałam się
zostać sama w tym opustoszałym mieszkaniu, więc spytałam czy może mnie
przenocować, a ona od razu się zgodziła. Skontaktowałam się jeszcze z panem
Baker, ale on powiedział, że na pewno nie powierzy mi teraz małego i że mam się
porządnie wyspać i odezwać rano. Z jednej strony byłam mu szczerze wdzięczna, a
z drugiej martwiłam się, że narobię sobie więcej problemów. Byliśmy teraz pod
czujnym okiem policji. Co jeśli odkryją fałszywe dokumenty i Andy zostanie
zabrany do domu dziecka? Tego już z pewnością bym nie przeżyła. […]
- Wszystko
spieprzyłam – wykrztusiłam wykończona, kończąc opowiadanie dzisiejszej
historii. Pominęłam fakt o strzelaninie, zastępując go potrąceniem przez
samochód, ale w pozostałej części byłam szczerza.
- Ej, to na pewno nieprawda. Był w szoku i obie wiemy, że
jest wybuchowy. Wkurzył się, bo nie wiedział co się dzieję i nie potrafił tego
zrozumieć, ale przemyśli to, poukłada sobie wszystko i się pogodzicie –
pocieszała mnie, ale nie brzmiało to przekonująco.
- Wątpię. Nie widziałaś go wtedy. On nie był zdenerwowany,
on był wściekły. Widziałam to obrzydzenie w jego oczach i myślałam, że pęknie
mi serce – wyszeptałam, patrząc na swój kubek z herbatą. – Ale sama sobie to
załatwiłam. Zasłużyłam na to.
Przyjaciółka
pogładziła mnie po ramieniu i posłała ciepły uśmiech. Próbowałam jej tym samym
odpowiedzieć, ale ledwo uniosłam kącik ust w grymasie.
- Powinnam cię posłuchać jesienią i powiedzieć mu wszystko
jak tylko się spotkaliśmy. Albo unikać go jak ognia. A ja głupia myślałam, że
jakoś to pociągnę, a potem nasze drogi się rozejdą i rozstaniemy się w zgodzie
– parsknęłam. Nie musiała nic odpowiadać. Po prostu miałam głęboką potrzebę,
żeby to komuś powiedzieć. Nie potrzebowałam otuchy, bo wszystko, co mówiłam
było prawdą i słodkie kłamstewka na nic by się tu nie zdały. – Okłamywałam go i
oszukiwałam. Zwodziłam i zraniłam. To normalne, że nie chce mieć ze mną do
czynienia.
Ja sama nie
miałam na to ochoty. Miałam dosyć samej siebie. Myślałam, że gdy opuściłam Los
Angeles to wydoroślałam i zmądrzałam. Uporządkowałam swoje życie i priorytety.
Zajmowałam się domem, nauką i rodziną. A jeden chłopak znów udowodnił mi, że
wciąż byłam tą samą bezmyślną idiotką, co wcześniej.
- Przede wszystkim powinnaś się wyspać i ochłonąć. Skup się
na Lucasie i małym i nie zakładaj od razu najgorszego. Wszystko się ułoży, może
trochę inaczej niż sobie to wyobrażamy, ale się ułoży. Zobaczysz – zapewniła
mnie, a ja mocno ją przytuliłam. Taka przyjaciółka to największy skarb. Powinna
mnie wyśmiać i wyrzucić. Byłam beznadziejna, a ona zamiast mnie wykopać,
przygarniała mnie niczym rannego szczeniaka i doprowadzała do porządku. Zawsze
pomagała mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy i podnieść na duchu.
- Dziękuję – mruknęłam, nie wiedząc, co innego mogłabym
powiedzieć. […]
Dwa dni
później trzymałam się znacznie lepiej. Nie mogłam być egoistką i skupiać się na
sobie, gdy tyle cierpienia spadało na moich bliskich. Wciąż spałam u Cassandry,
ale Andy był już pod moją opieką. Nie chciałam zostawać z nim sama w naszym
mieszkaniu, gdyż byłam pewna, że ci, którzy zrobili to Lucasowi, dobrze
wiedzieli, że tam mieszka i mogli w każdej chwili tam wrócić. Poprosiłam
jakiegoś policjanta, żeby przyniósł mi najpotrzebniejsze rzeczy i dokumenty.
Był miły i wyrozumiały, miałam szczęście, że na niego trafiłam.
Justin się
nie odezwał. Nie byłam w szkole, więc go nie widziałam, ale nie szukałam w
żaden sposób kontaktu. Potrzebował czasu, a przynajmniej tak to sobie
tłumaczyłam, bo trudno mi było przyjąć do wiadomości, że rzeczywiście nie
chciał mnie już nigdy więcej widzieć, a po za tym miałam większe zmartwienia na
głowie.
Właśnie
kierowałam się do windy, żeby opuścić szpital, gdy wpadłam na tatę Ellie. Od
razu zauważyłam, że coś się wydarzyło. Serce zabiło mi szybciej i spojrzałam na
niego wyczekująco.
- Znaleźli dawce – oznajmił, uśmiechając się przez łzy, a
moje serce wypełniła nieoczekiwana nadzieja.
Nie
wszystko jeszcze było stracone.
* * * *
Ech, nie wiem jak Was przepraszać.Najpierw długo nie miałam weny, a jak dwa tygodnie temu napisałam rozdział to następnego dnia padł mi komputer i dopiero godzinę temu wrócił z naprawy.
Nie wiem czy dobrze to rozegrałam, czy wyszło tak jak chciałam. Ale nie mam już siły na to opowiadanie, wyczerpałam się, co do niego. Obiecuję jednak, że w ciągu tygodnia dodam kolejny, bo mam sporo wolnego. Epilog też powinien się pojawić w miarę szybko.
A potem popracuję nad czymś nowym, znacznie lepszym i wrócę.
Jak Wam minęły święta?
Dziękuję za cierpliwość.
Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam ;**