Rozdział
6 „Nie wszystko kręci się wokół ciebie, gwiazdko.”
Musiałam wziąć jeszcze coś z szafki.
Szybko dotarłam w odpowiednie miejsce, mamrocząc coś niezrozumiale ze
zdenerwowania. Dlaczego mnie to spotkało? Czym się tak wyróżniałam spośród tych
wszystkich osób uczęszczających do tej szkoły, że to akurat mnie wybrano do pomagania
nowemu uczniowi? Dlaczego to akurat na mnie musiał zwrócić uwagę? Przecież nie
jestem jedyną dziewczyną w jego wieku w tym mieście! Właściwie jest tutaj
mnóstwo ładniejszych i atrakcyjniejszych ode mnie nastolatek, które w dodatku
były gotowe zrobić dla niego wszystko.
Ale nie. Przecież to takie zabawne.
Po raz kolejny rujnować mi życie. Co z tego, że nieświadomie? Aż tak trudno
zauważyć moją niechęć do jego osoby? A może on po prostu uwielbia zadręczać
ludzi, którzy go nie lubią?
-
Boże, dlaczego? – zapytałam retorycznie, nie kryjąc irytacji. Wyjątkowo nie
było WF-u, bo wuefiści wyjechali na jakieś zawody. Zatrzasnęłam z hukiem
drzwiczki szafki i narzuciłam na siebie kurtkę. Wzięłam głęboki wdech i
stanowczym krokiem ruszyłam do wyjścia ze szkoły.
-
Hej, zaczekaj! – usłyszałam niespodziewanie. Od razu rozpoznałam ten głos,
dlatego postanowiłam go zignorować. – Amy! – zawołał jeszcze głośniej. Uparcie
się nie odwracałam i wręcz przyspieszyłam swój marsz.
Nagle chwycił mnie za ramię i
obrócił w swoją stronę. Nie sądziłam, że jest tak blisko i zdąży mnie dogonić.
Oddech miał lekko przyspieszony, więc musiał biec.
-
O co chodzi? – spytałam głosem wypranym z wszelkich emocji. Z całych sił
starałam się udawać, że jego obecność nie robi na mnie żadnego wrażenia, a jego
osoba jest mi zupełnie obojętna. Chyba się nabrał, bo nieco się zmieszał i
unikał kontaktu wzrokowego. We mnie wszystko gotowało się z emocji. Czułam jak
adrenalina wypełniła powoli każdą komórkę mojego ciała, a puls gwałtownie
przyspiesza. Miałam ogromną nadzieję, że mój wygląd nie zdradza tego, co dzieje
się ze mną w środku.
-
Czemu mnie unikasz? – wyrzucił z siebie po dłuższej chwili, wreszcie podnosząc
wzrok.
-
Wcale cię nie unikam – burknęłam nieprzyjemnie, a on najpierw uniósł brwi do
góry, a potem mocno je zmarszczył. Wyglądał na zagubionego, co nieco mnie
bawiło.
-
Czyli po prostu mam bogatą wyobraźnie, która wmówiła mi, że uciekasz ode mnie
za każdym razem gdy mnie widzisz i starasz się być tak daleko jak to tylko
możliwe? – dopytywał się, a jego ton głosu zdawał się być nieco sarkastyczny.
-
Najwyraźniej – odparłam, nie dając się zbić z tropu. Musiałam się mocno
wysilić, żeby jego czekoladowe tęczówki i zawzięta mina mnie nie rozproszyły.
-
To dlaczego nie zareagowałaś jak cię wołałem? – Założył ręce na piersi i
wpatrywał się we mnie z kryjącą się w oczach dumą.
-
Bo mi się spieszy. Mam swoje życie i obowiązki – mruknęłam, a on ani trochę mi
nie uwierzył. Jego mina go zdradzała i miałam wrażenie, że wręcz sobie ze mnie
kpi. Zdenerwowało mnie to. – Nie wszystko kręci się wokół ciebie, gwiazdko –
syknęłam poirytowana i najwyraźniej uderzyłam w jego czuły punkt, bo cofnął się
o krok i zmrużył oczy.
-
Chciałem tylko porozmawiać, nic więcej – bronił się. Jako Cherry, poznałam go
na tyle dobrze, że od razu wiedziałam, że moja kąśliwa uwaga naprawdę go
dotknęła.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w
oczy. Te jego wypełnione smutkiem spodki sprawiały, że lód w moim sercu szybko
topniał, więc musiałam natychmiast działać. Bardzo nie chciałam go ranić, ale
nie mogłam dawać mu nadziei, na coś, co było zwyczajnie niemożliwe. Może taka
oschłość i nieczułość wreszcie go zrażą.
-
Myślę, że będziesz miał na to okazję podczas korepetycji – powiedziałam.
Chciałam zachowywać się normalnie, ale ton głosu miałam wręcz lodowaty. Nie
wiedzieć czemu, chłopakowi i tak poprawił się humor.
-
Nie zrezygnujesz z tego? – spytał z nadzieją, a ja jęknęłam w duchu. Miałam
ochotę walnąć go w ten głupi łeb. Możesz mieć każdą laskę w tej szkole, a
uczepiłeś się akurat mnie?
-
Nie mam wyjścia – warknęłam, znowu nad sobą nie panując. – Naprawdę muszę już
iść. Cześć – rzuciłam w końcu i wyszłam przez wielkie drzwi, prosto na deszcz.
Na szczęście tylko kropiło.
-
Do zobaczenia – usłyszałam jeszcze i czym prędzej ruszyłam do domu. […]
- Ja już naprawdę nie wiem co robić,
a to dopiero pierwszy dzień! – pożaliłam się do słuchawki. Jęczałam już tak
dobre dwadzieścia minut. Byłam okropna, ale nie potrafiłam się powstrzymać.
-
Myślę, że przesadzasz – odparła pogodnie Cassie. – On chce się tylko
zakolegować.
-
Ale ja nie chcę! – uniosłam się. – O rany, przepraszam. Jestem beznadziejna –
dodałam szybko, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście sama się nakręcam.
-
W porządku, rozumiem. Masz ciężką sytuacje, nie mogę cię krytykować, bo na
twoim miejscu pewnie zachowywałam się jeszcze gorzej – odparła, na co
parsknęłam śmiechem. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, żeby Cassandra w
jakiejkolwiek sytuacji zachowywała się tak źle jak ja dzisiaj. – Co nie znaczy,
że pozwolę ci się tak użalać – zagroziła od razu. – Jasne, nie możesz mu
pozwolić na zbytnie zbliżenie, ale znowu przesadna arogancja też da mu do
myślenia. Jeśli skreślisz go od razu, nabierze podejrzeń.
Zmarszczyłam brwi i zamyśliłam się
na chwilkę. Moja przyjaciółka miała rację. Zresztą jak zawsze. Zachowywałam się
jak Cherry, oceniając ludzi po pozorach i mieszając ich z błotem bez powodu. A
Cherry przestała przecież istnieć parę miesięcy temu i nie mogłam na nowo
„przywrócić jej do życia”. Nie chciałam tego, wręcz panicznie się tego bałam.
-
Okej, nie mogę się nie zgodzić – przyznałam w końcu. – Po prostu nie myślałam
racjonalnie, cały dzisiejszy dzień to jakaś paranoja! On pojawiał się znikąd i
zaskakiwał mnie swoimi zachowaniami, a ja dałam się ponieść emocją.
-
Spokojnie, nie mam ci tego za złe. Po prostu chcę cię uchronić przed tym, czego
tak się boisz. Moim zdaniem powinnaś zachowywać się naturalnie – stwierdziła
pewnie.
-
Co to znaczy „naturalnie”? – spytałam. To słowo niemal dla mnie nie istniało.
Od miesięcy moje życie było kłamstwem, więc nie wiedziałam jak niby miałabym
sprawiać wrażenie zwyczajnej nastolatki.
-
A jaka chciałaś się stać jako Amanda?
Trafne pytanie. Musiałam cofnąć się
pamięcią aż do października, żeby przypomnieć sobie swój plan, obmyślony jeszcze
przed przyjazdem do Kanady.
-
Chciałam być lepsza. Uczynna, rodzinna i zdolna do poświęceń. Zero egoizmu.
Chciałam odzyskać pogodę ducha i sprawiać wrażenie sympatycznej i
przyjacielskiej – odpowiedziałam w końcu. Przede wszystkim chciałam wreszcie
ułożyć sobie życie i odnaleźć szczęście. Ale chyba nie o to pytała moja
rozmówczyni.
-
Więc bądź taka – rzuciła lekko, jakby chodziło o popołudniowy spacerek. - Gdy
znowu będziesz z nim rozmawiać, spróbuj się rozluźnić, uśmiechnąć, a nie
warczeć i uciekać. Powinnaś go przeprosić, nie wiem, powiedz, że miałaś zły
dzień i że nie zasłużył na takie zachowanie, a potem zagadaj co go tu sprowadza
i dalej pójdzie gładko – ciągnęła z pełnym przekonaniem o swojej racji.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Jej wszystko przychodziło tak łatwo. Przez chwilę
uwierzyłam, że to może się udać i wszystko będzie dobrze.
-
Postaram się – powiedziałam w końcu, choć z mniejszym przekonaniem niż ona. –
Muszę kończyć. Dziękuję i do jutra.
-
Przynajmniej spróbuj – powtórzyła, po czym się rozłączyła.
Tak, łatwo powiedzieć. […]
Zrobiłam kolację, odrobiłam lekcje,
utuliłam Andrew do snu i zaczęłam czytać książkę. Nie chciałam myśleć o tym, co
miało mnie czekać nazajutrz. Starałam się odwieść swój umysł od tych tematów
tak długo, jak to było możliwe.
Usłyszałam dźwięk przekręcanego
zamka. Moment później w mieszkaniu pojawił się mój współlokator ze swoją
rozczochraną czarną fryzurą i lazurowymi tęczówkami. Uśmiechnęłam się na
przywitanie, ale odpowiedział mi jakimś grymasem. Ostatnio rzadko miewał dobry
humor. Westchnęłam cicho i podniosłam się z kanapy.
Udałam się do kuchni, w duchu
zastanawiając się nad tym, co też tak może psuć nastrój Lucasowi. Gdy o to
pytałam, zawsze odpowiadał „nic, po prostu jestem zmęczony” albo „nie wyspałem
się, to ciśnienie jest fatalne”. Było mi przykro, że tak marnie mnie okłamywał.
Miał dwadzieścia lat, nie czterdzieści. Nie potrafiłam uwierzyć, że coś takiego
jak pogoda potrafiło mu zniszczyć cały dzień. Szczególnie, że pamiętałam jaki
był jeszcze miesiąc temu. Wtedy wszystko nam się układało.
Poczułam jak cmoka mnie w policzek.
Uśmiechnęłam się nikle i zabrałam za odgrzewanie obiadu.
-
Co dziś upichciłaś? – spytał.
-
Spaghetti z soją i sosem Napoli – odparła krótko, ciągle zamyślona. Zapadła
cisza. Nie przeszkadzała mi zbytnio, gdyż za bardzo pochłonęły mnie własne
myśli i wykonywane czynności. Mój
towarzysz czuł się najwyraźniej zupełnie odwrotnie, bo ciągle się wiercił i
niespokojnie rozglądał po pomieszczeniu. – W telewizji leci jakiś mecz –
rzuciłam niby od niechcenia. – Może sprawdziłbyś jaki jest wynik? –
zaproponowałam i kątem oka widziałam jak uśmiecha się z wdzięcznością.
Lucas był moją bratnią duszą,
wiedziałam kiedy mogę zmusić go do poważnej rozmowy, a kiedy powinnam dać mu
odpocząć. Łudziłam się, że w końcu sam nie wytrzyma i powie mi o co z tym
wszystkim chodzi.
Podałam mu posiłek, pożegnałam się i
udałam się do łóżka, gdzie przez parę godzin zastanawiałam się nad możliwymi
scenariuszami dnia jutrzejszego. Wiedziałam, że choćbym wymyśliła ich trzy
tysiące, los wymyśli trzy tysięczny pierwszy, który zupełnie mnie zaskoczy i
zwali z nóg, więc dałam sobie spokój i postanowiłam dać się ponieść
spontaniczności. Już parę razy wyszło mi to na dobre. […]
Poranek nie zapowiadał się
przyjemnie, ale nie był taki zły. Zdałam sobie jednak sprawę, że przez to całe
zamieszanie z panem Gwiazdą zaniedbałam inne sprawy. Niby to tylko parę dni,
ale dziwnie się czułam z myślą, że moje myśli skupiają się przez cały czas na
jednej osobie i bynajmniej nie jest to ani Lucky, ani Andy. Chciałam, żeby ten
tydzień się skończył, bo obiecałam się, że cały weekend poświęcę rodzinie.
Niestety, był dopiero wtorek.
Nadeszła przerwa obiadowa. Usiadłyśmy
z Cassie jak zawsze przy tym samym stoliku, nieco na uboczu. Zajęłam się swoją
sałatką, a moja towarzyszka jak zwykle czymś tuczącym i niezdrowym. Jakim cudem
wciąż była taka szczupła?! Zazdrościłam jej tego, a ona doskonale o tym
wiedziała, bo uśmiechnęła się przebiegle i pokazała mi język. Zaraz potem
wcisnęłam sobie do buzi spory kawałek pizzy.
Ku mojemu zaskoczeniu, ponownie
grupka chłopców postanowiła się do nas przysiąść. Widać szatynka zagrabiła
sobie ich sympatię. Ponownie usiadł obok niej szarooki brunet ze zniewalającym
uśmiechem. Od razu się zarumieniła, na co parsknęłam śmiechem.
Jeszcze większym szokiem było dla
mnie to, że Justin, choć też do nas dołączył, usiadł jak najdalej ode mnie.
Poczułam się mocno zdezorientowana. Z taką zagubioną miną musiałam wyglądać
wręcz głupio. Opanowałam się i dokończyłam swój lunch. Starałam się wyglądać na
odprężoną. Parę razy uśmiechnęłam się do zgromadzonych, a nawet wtrąciłam się
do ich rozmowy o szkolnej drużynie i zbliżającej się wielkimi krokami przerwie
świątecznej. Oczywiście, wcześniej czekało nas kilka egzaminów, ale zabronili
mi o tym przypominać.
Niemal zapomniałam o obecności
mojego potencjalnego wroga, który wydawał się dzisiaj wyjątkowo spokojny, wręcz
przygaszony. Ignorowałam go, ale nie czułam się z tym dobrze. Miałam wyrzuty
sumienia po tym jak go potraktowałam przy naszej ostatniej konfrontacji. Postanowiłam,
że zagadam do niego na biologii i spróbuję przeprosić. Tymczasem odruchowo
zaśmiałam się z jakiegoś głupawego żartu jednego z chłopaków, co nie uszło
uwadze szatyna. Porzucił swoją nadąsaną minę i zaczął przyglądać mi się z
zaciekawieniem, zupełnie jak wtedy na ławce w parku.
Jego spojrzenie mnie peszyło i
jestem pewna, że się zarumieniłam, ponieważ chłopak uśmiechnął się łobuzersko i
wreszcie oderwał ode mnie wzrok, wdając się w pogawędkę ze swoim sąsiadem.
Przerwa się skończyła, każdy
rozszedł się w swoją stronę. Okazało się, że chodzę na geografię z Thomasem. A
może to był Jake? Ich imiona ciągle mi się myliły, a twarze wydawały niemal
takie same. Po prostu starałam się unikać zwracania do nich po imieniu i liczyłam,
że nikt się nie zorientuje.
-
Jesteś tu nowa, prawda? – spytał.
-
Można tak powiedzieć – odpowiedziałam, po czym zdałam sobie sprawę, że
zabrzmiało to dosyć dziwnie, a ja nie miałam ochoty się tłumaczyć. – To znaczy,
chodzę tu od października, a wydaję mi się, jakbym spędziła tu całe życie –
dodałam tytułem wyjaśnienia.
-
Doskonale cię rozumiem. Kiedy przeniosłem się tutaj w drugiej klasie, byłem
mocno zagubiony, a tu nagle, po tygodniu poczułem się jak u siebie – oznajmił,
a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Dziwiłam się, że jeszcze nie boli go
szczęka, bo szczerzył się tak chyba przez cały dzień. – To bardzo fajna szkoła,
atmosfera jest niemal rodzinna. Wcześniej było jeszcze lepiej, bo nie była tak
rozbudowana – mówił, myśląc, że nie mam pojęcia o zmianach jakie zaszyły tu
tego lata.
-
Musiało być dość ciasno – wtrąciłam.
-
Raczej przytulnie – zaśmiał się, a ja wymusiłam pogodny uśmiech. – Siedzisz z
kimś? – zapytał znienacka. Nie zrozumiałam o co mu chodzi. – To znaczy, teraz,
na geografii.
Zabrzmiało to tak, jakby znał
odpowiedź. Rzeczywiście, na geografii miałam dla siebie całą ławkę i do tej
pory specjalnie na to nie narzekałam.
-
Nie, a czemu pytasz? – zaciekawiłam się, choć wcale nie byłam pewna czy chcę
znać odpowiedź.
-
Pomyślałem, że mógłbym się dosiąść.
Nie zaskoczył mnie tym, ale i tak
zawahałam się nad odpowiedzią. Było mi dobrze samej, ale nie chciałam być
niegrzeczna. W sumie co mi szkodzi? We dwoje raźniej, jak to mówią.
-
Jasne, byłoby miło – odparłam, gdy przekroczyliśmy próg klasy.
Lekcja się zaczęła, a ja
uświadomiłam sobie, że biologia jest już tuż, tuż. Moje serce, jak zwykle nie
współpracując i robiąc mi na złość przyspieszyło swój bieg, a mnie zrobił się
nagle duszno. Starałam się skupić na temacie, ale myśli i tak podążały własnym
torem. Zastanawiałam się jak Justin się zachowa. Zignoruje mnie jak na stołówce
i tak jak ja jego wczoraj? Znowu do mnie zagada? A może stanie się wredny i
nieprzyjemny? Powinnam podejść do niego przed lekcją czy po? Zagadać czy od
razu przeprosić? A może dać sobie spokój? Czy nie tego właśnie chciałam?
Dzwonek zadzwonił zdecydowanie za
szybko. Niczego nie zdążyłam sobie zaplanować. Wiem, że miałam być
spontaniczna, ale prawda była taka, że brak jakiejkolwiek kontroli nad tym co mogło
się wydarzyć mocno mnie przerażał. Wyszłam z klasy i skierowałam się pod
odpowiednią salę, ale nie dostrzegłam nigdzie pana Gwiazdy. Czyżby jednak mnie
unikał? Odpędziłam niechciane myśli i postanowiłam powtórzyć materiał.
Nauczycielka uwielbiała zaskakiwać uczniów kartkówkami i ustnymi odpowiedziami,
więc wolałam być przygotowana.
Przerwa dobiegła końca, więc zajęłam
swoje miejsce i wypatrywałam znajomej czupryny, ale nic nie widziałam. Belferka
zaczęła coś mówić, ale nie bardzo to do mnie docierało.
-
Amando – dobiegł mnie jej głos. Otrząsnęłam się z amoku i spojrzałam jej w
oczy.
-
Tak, proszę pani?
-
Skoro masz pomóc Justinowi, to pomyślałam, że powinnaś z nim usiąść –
oznajmiła, niemal dumna ze swojego pomysłu. Zmarszczyłam brwi. Niech będzie,
ale gdzie on był? Rozejrzałam się dookoła.
Wzdrygnęłam się. Siedział tuż za
mną. Tuż za moimi plecami! Jak mogłam go nie zauważyć?! Pokręciłam głową i
zebrałam swoje rzeczy. Dziewczyna, która z nim siedziała z wielką niechęcią
zrobiła to samo i zamieniła się ze mną miejscami.
Przyznam, że nieco się
zestresowałam. Chyba już wolałam, żeby wzięła mnie do odpowiedzi. Siedzenie
ramię w ramię z osobą, która tyle namieszała w twoim życiu nie należało do
najprzyjemniejszych życiowych doświadczeń.
Weź się w garść, Amy – skarciłam się
w myślach. – Nie bądź mięczakiem.
Wzięłam głęboki wdech i zajrzałam do
swoich notatek.
-
Hej – mruknęłam cicho, patrząc na niego kątem oka. Uśmiechnęłam się delikatnie
i niepewnie, jednak tego nie odwzajemnił. – Przepraszam za wczoraj – wydukałam,
zmieszana jego ignorancją. Uniósł brwi, ale się nie odezwał.
-
Amando, miałaś uczyć Justina, a nie go rozpraszać – zganiła mnie nauczycielka.
-
Ależ ja właśnie tłumaczę mu lekcje – odparłam pewnie. Wyraźnie się zdziwiła.
-
Lepiej zajmijcie się tym po lekcjach – mruknęła, ale już nie tak nieprzyjemnie.
Resztę wspólnej lekcji
przemilczeliśmy. Nie zamierzałam zmuszać go do rozmowy. Właściwie to powinnam
się cieszyć. Dostałam co chciałam, dał mi spokój. Więc dlaczego próbowałam to
zmienić?
Tak, zdecydowanie wariowałam. Nagle
zapragnęłam znaleźć się w domu, utulić do siebie Andrew i zapomnieć o
wszystkich troskach. Na szczęście to była ostatnia lekcja, bo wuefiści ciągle
nie wrócili. W końcu biologia dobiegła końca, a ja ochoczo poderwałam się z
miejsca do wyjścia. Nie zaszczyciwszy nikogo nawet spojrzeniem, udałam się pod
swoją szafkę. Wyciągnęłam z niej kurtkę i zostawiłam parę bambetli.
-
Cześć – usłyszałam, gdy zatrzaskiwałam drzwiczki. Lekko się wzdrygnęłam. –
Przeprosiny przyjęte.
Opanowałam bicie serce i obróciłam
się w jego stronę.
-
Miło mi, jestem Amy – rzuciłam i wyciągnęłam do niego rękę.
-
Wiem. Jestem Justin – odpowiedział, ściskając delikatnie moją dłoń.
-
Wiem – powtórzyłam po nim, na co krótko się zaśmialiśmy. – Chciałam się
dowiedzieć kiedy najbardziej pasowałyby ci te korepetycje – oznajmiłam,
uśmiechając się uprzejmie.
-
Moja asystentka wyśle ci mój grafik i razem coś wymyślicie – odparł poważnie.
Spojrzałam na niego osłupiała. – Żartuję – dodała po chwili, szczerząc się
szeroko. – Wystarczy, że parę razy zostaniesz chwilę po lekcjach, może być? –
spytał niepewnie, jakby spodziewając się jakiś wyrzutów i fochów. Chyba nie
wierzył, że po moim wczorajszym wcieleniu nie ma już śladu. Pokiwałam głową.
-
Jasne, nie ma sprawy. Zaczynamy od jutra? – upewniłam się, a on przytaknął. – W
takim razie do zobaczenia – pożegnałam się i obróciłam się na pięcie. Odeszłam,
nie słysząc odpowiedzi. Miałam dziwne wrażenie, że prawdziwe „przesłuchanie”
zostawił sobie na nasze kolejne spotkanie.
* * * *
O dziwo, jestem zadowolona. Kończę już następny, ale jutro wyjeżdżam na tydzień, więc pewnie dokończę po powrocie i wtedy dodam ;)
Dziękuję za wszystkie komentarze <3
Dodałam zakładkę "kontakt" oraz zaaktualizowałam linki - jak o kimś zapomniałam, krzyczeć głośno! ;>
Pozdrawiam ;**