piątek, 15 lutego 2013

[06] "Nie wszystko kręci się wokół ciebie, gwiazdko."


Rozdział 6 „Nie wszystko kręci się wokół ciebie, gwiazdko.”
            Musiałam wziąć jeszcze coś z szafki. Szybko dotarłam w odpowiednie miejsce, mamrocząc coś niezrozumiale ze zdenerwowania. Dlaczego mnie to spotkało? Czym się tak wyróżniałam spośród tych wszystkich osób uczęszczających do tej szkoły, że to akurat mnie wybrano do pomagania nowemu uczniowi? Dlaczego to akurat na mnie musiał zwrócić uwagę? Przecież nie jestem jedyną dziewczyną w jego wieku w tym mieście! Właściwie jest tutaj mnóstwo ładniejszych i atrakcyjniejszych ode mnie nastolatek, które w dodatku były gotowe zrobić dla niego wszystko.
            Ale nie. Przecież to takie zabawne. Po raz kolejny rujnować mi życie. Co z tego, że nieświadomie? Aż tak trudno zauważyć moją niechęć do jego osoby? A może on po prostu uwielbia zadręczać ludzi, którzy go nie lubią?
- Boże, dlaczego? – zapytałam retorycznie, nie kryjąc irytacji. Wyjątkowo nie było WF-u, bo wuefiści wyjechali na jakieś zawody. Zatrzasnęłam z hukiem drzwiczki szafki i narzuciłam na siebie kurtkę. Wzięłam głęboki wdech i stanowczym krokiem ruszyłam do wyjścia ze szkoły.
- Hej, zaczekaj! – usłyszałam niespodziewanie. Od razu rozpoznałam ten głos, dlatego postanowiłam go zignorować. – Amy! – zawołał jeszcze głośniej. Uparcie się nie odwracałam i wręcz przyspieszyłam swój marsz.
            Nagle chwycił mnie za ramię i obrócił w swoją stronę. Nie sądziłam, że jest tak blisko i zdąży mnie dogonić. Oddech miał lekko przyspieszony, więc musiał biec.
- O co chodzi? – spytałam głosem wypranym z wszelkich emocji. Z całych sił starałam się udawać, że jego obecność nie robi na mnie żadnego wrażenia, a jego osoba jest mi zupełnie obojętna. Chyba się nabrał, bo nieco się zmieszał i unikał kontaktu wzrokowego. We mnie wszystko gotowało się z emocji. Czułam jak adrenalina wypełniła powoli każdą komórkę mojego ciała, a puls gwałtownie przyspiesza. Miałam ogromną nadzieję, że mój wygląd nie zdradza tego, co dzieje się ze mną w środku.
- Czemu mnie unikasz? – wyrzucił z siebie po dłuższej chwili, wreszcie podnosząc wzrok.
- Wcale cię nie unikam – burknęłam nieprzyjemnie, a on najpierw uniósł brwi do góry, a potem mocno je zmarszczył. Wyglądał na zagubionego, co nieco mnie bawiło.
- Czyli po prostu mam bogatą wyobraźnie, która wmówiła mi, że uciekasz ode mnie za każdym razem gdy mnie widzisz i starasz się być tak daleko jak to tylko możliwe? – dopytywał się, a jego ton głosu zdawał się być nieco sarkastyczny.
- Najwyraźniej – odparłam, nie dając się zbić z tropu. Musiałam się mocno wysilić, żeby jego czekoladowe tęczówki i zawzięta mina mnie nie rozproszyły.
- To dlaczego nie zareagowałaś jak cię wołałem? – Założył ręce na piersi i wpatrywał się we mnie z kryjącą się w oczach dumą.
- Bo mi się spieszy. Mam swoje życie i obowiązki – mruknęłam, a on ani trochę mi nie uwierzył. Jego mina go zdradzała i miałam wrażenie, że wręcz sobie ze mnie kpi. Zdenerwowało mnie to. – Nie wszystko kręci się wokół ciebie, gwiazdko – syknęłam poirytowana i najwyraźniej uderzyłam w jego czuły punkt, bo cofnął się o krok i zmrużył oczy.
- Chciałem tylko porozmawiać, nic więcej – bronił się. Jako Cherry, poznałam go na tyle dobrze, że od razu wiedziałam, że moja kąśliwa uwaga naprawdę go dotknęła.
            Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Te jego wypełnione smutkiem spodki sprawiały, że lód w moim sercu szybko topniał, więc musiałam natychmiast działać. Bardzo nie chciałam go ranić, ale nie mogłam dawać mu nadziei, na coś, co było zwyczajnie niemożliwe. Może taka oschłość i nieczułość wreszcie go zrażą.
- Myślę, że będziesz miał na to okazję podczas korepetycji – powiedziałam. Chciałam zachowywać się normalnie, ale ton głosu miałam wręcz lodowaty. Nie wiedzieć czemu, chłopakowi i tak poprawił się humor.
- Nie zrezygnujesz z tego? – spytał z nadzieją, a ja jęknęłam w duchu. Miałam ochotę walnąć go w ten głupi łeb. Możesz mieć każdą laskę w tej szkole, a uczepiłeś się akurat mnie?
- Nie mam wyjścia – warknęłam, znowu nad sobą nie panując. – Naprawdę muszę już iść. Cześć – rzuciłam w końcu i wyszłam przez wielkie drzwi, prosto na deszcz. Na szczęście tylko kropiło.
- Do zobaczenia – usłyszałam jeszcze i czym prędzej ruszyłam do domu. […]
            - Ja już naprawdę nie wiem co robić, a to dopiero pierwszy dzień! – pożaliłam się do słuchawki. Jęczałam już tak dobre dwadzieścia minut. Byłam okropna, ale nie potrafiłam się powstrzymać.
- Myślę, że przesadzasz – odparła pogodnie Cassie. – On chce się tylko zakolegować.
- Ale ja nie chcę! – uniosłam się. – O rany, przepraszam. Jestem beznadziejna – dodałam szybko, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście sama się nakręcam.
- W porządku, rozumiem. Masz ciężką sytuacje, nie mogę cię krytykować, bo na twoim miejscu pewnie zachowywałam się jeszcze gorzej – odparła, na co parsknęłam śmiechem. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, żeby Cassandra w jakiejkolwiek sytuacji zachowywała się tak źle jak ja dzisiaj. – Co nie znaczy, że pozwolę ci się tak użalać – zagroziła od razu. – Jasne, nie możesz mu pozwolić na zbytnie zbliżenie, ale znowu przesadna arogancja też da mu do myślenia. Jeśli skreślisz go od razu, nabierze podejrzeń.
            Zmarszczyłam brwi i zamyśliłam się na chwilkę. Moja przyjaciółka miała rację. Zresztą jak zawsze. Zachowywałam się jak Cherry, oceniając ludzi po pozorach i mieszając ich z błotem bez powodu. A Cherry przestała przecież istnieć parę miesięcy temu i nie mogłam na nowo „przywrócić jej do życia”. Nie chciałam tego, wręcz panicznie się tego bałam.
- Okej, nie mogę się nie zgodzić – przyznałam w końcu. – Po prostu nie myślałam racjonalnie, cały dzisiejszy dzień to jakaś paranoja! On pojawiał się znikąd i zaskakiwał mnie swoimi zachowaniami, a ja dałam się ponieść emocją.
- Spokojnie, nie mam ci tego za złe. Po prostu chcę cię uchronić przed tym, czego tak się boisz. Moim zdaniem powinnaś zachowywać się naturalnie – stwierdziła pewnie.
- Co to znaczy „naturalnie”? – spytałam. To słowo niemal dla mnie nie istniało. Od miesięcy moje życie było kłamstwem, więc nie wiedziałam jak niby miałabym sprawiać wrażenie zwyczajnej nastolatki.
- A jaka chciałaś się stać jako Amanda?
            Trafne pytanie. Musiałam cofnąć się pamięcią aż do października, żeby przypomnieć sobie swój plan, obmyślony jeszcze przed przyjazdem do Kanady.
- Chciałam być lepsza. Uczynna, rodzinna i zdolna do poświęceń. Zero egoizmu. Chciałam odzyskać pogodę ducha i sprawiać wrażenie sympatycznej i przyjacielskiej – odpowiedziałam w końcu. Przede wszystkim chciałam wreszcie ułożyć sobie życie i odnaleźć szczęście. Ale chyba nie o to pytała moja rozmówczyni.
- Więc bądź taka – rzuciła lekko, jakby chodziło o popołudniowy spacerek. - Gdy znowu będziesz z nim rozmawiać, spróbuj się rozluźnić, uśmiechnąć, a nie warczeć i uciekać. Powinnaś go przeprosić, nie wiem, powiedz, że miałaś zły dzień i że nie zasłużył na takie zachowanie, a potem zagadaj co go tu sprowadza i dalej pójdzie gładko – ciągnęła z pełnym przekonaniem o swojej racji. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jej wszystko przychodziło tak łatwo. Przez chwilę uwierzyłam, że to może się udać i wszystko będzie dobrze.
- Postaram się – powiedziałam w końcu, choć z mniejszym przekonaniem niż ona. – Muszę kończyć. Dziękuję i do jutra.
- Przynajmniej spróbuj – powtórzyła, po czym się rozłączyła.
            Tak, łatwo powiedzieć. […]
            Zrobiłam kolację, odrobiłam lekcje, utuliłam Andrew do snu i zaczęłam czytać książkę. Nie chciałam myśleć o tym, co miało mnie czekać nazajutrz. Starałam się odwieść swój umysł od tych tematów tak długo, jak to było możliwe.
            Usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka. Moment później w mieszkaniu pojawił się mój współlokator ze swoją rozczochraną czarną fryzurą i lazurowymi tęczówkami. Uśmiechnęłam się na przywitanie, ale odpowiedział mi jakimś grymasem. Ostatnio rzadko miewał dobry humor. Westchnęłam cicho i podniosłam się z kanapy.
            Udałam się do kuchni, w duchu zastanawiając się nad tym, co też tak może psuć nastrój Lucasowi. Gdy o to pytałam, zawsze odpowiadał „nic, po prostu jestem zmęczony” albo „nie wyspałem się, to ciśnienie jest fatalne”. Było mi przykro, że tak marnie mnie okłamywał. Miał dwadzieścia lat, nie czterdzieści. Nie potrafiłam uwierzyć, że coś takiego jak pogoda potrafiło mu zniszczyć cały dzień. Szczególnie, że pamiętałam jaki był jeszcze miesiąc temu. Wtedy wszystko nam się układało.
            Poczułam jak cmoka mnie w policzek. Uśmiechnęłam się nikle i zabrałam za odgrzewanie obiadu.
- Co dziś upichciłaś? – spytał.
- Spaghetti z soją i sosem Napoli – odparła krótko, ciągle zamyślona. Zapadła cisza. Nie przeszkadzała mi zbytnio, gdyż za bardzo pochłonęły mnie własne myśli i wykonywane czynności.  Mój towarzysz czuł się najwyraźniej zupełnie odwrotnie, bo ciągle się wiercił i niespokojnie rozglądał po pomieszczeniu. – W telewizji leci jakiś mecz – rzuciłam niby od niechcenia. – Może sprawdziłbyś jaki jest wynik? – zaproponowałam i kątem oka widziałam jak uśmiecha się z wdzięcznością.
            Lucas był moją bratnią duszą, wiedziałam kiedy mogę zmusić go do poważnej rozmowy, a kiedy powinnam dać mu odpocząć. Łudziłam się, że w końcu sam nie wytrzyma i powie mi o co z tym wszystkim chodzi.
            Podałam mu posiłek, pożegnałam się i udałam się do łóżka, gdzie przez parę godzin zastanawiałam się nad możliwymi scenariuszami dnia jutrzejszego. Wiedziałam, że choćbym wymyśliła ich trzy tysiące, los wymyśli trzy tysięczny pierwszy, który zupełnie mnie zaskoczy i zwali z nóg, więc dałam sobie spokój i postanowiłam dać się ponieść spontaniczności. Już parę razy wyszło mi to na dobre. […]
            Poranek nie zapowiadał się przyjemnie, ale nie był taki zły. Zdałam sobie jednak sprawę, że przez to całe zamieszanie z panem Gwiazdą zaniedbałam inne sprawy. Niby to tylko parę dni, ale dziwnie się czułam z myślą, że moje myśli skupiają się przez cały czas na jednej osobie i bynajmniej nie jest to ani Lucky, ani Andy. Chciałam, żeby ten tydzień się skończył, bo obiecałam się, że cały weekend poświęcę rodzinie. Niestety, był dopiero wtorek.
            Nadeszła przerwa obiadowa. Usiadłyśmy z Cassie jak zawsze przy tym samym stoliku, nieco na uboczu. Zajęłam się swoją sałatką, a moja towarzyszka jak zwykle czymś tuczącym i niezdrowym. Jakim cudem wciąż była taka szczupła?! Zazdrościłam jej tego, a ona doskonale o tym wiedziała, bo uśmiechnęła się przebiegle i pokazała mi język. Zaraz potem wcisnęłam sobie do buzi spory kawałek pizzy.
            Ku mojemu zaskoczeniu, ponownie grupka chłopców postanowiła się do nas przysiąść. Widać szatynka zagrabiła sobie ich sympatię. Ponownie usiadł obok niej szarooki brunet ze zniewalającym uśmiechem. Od razu się zarumieniła, na co parsknęłam śmiechem.
            Jeszcze większym szokiem było dla mnie to, że Justin, choć też do nas dołączył, usiadł jak najdalej ode mnie. Poczułam się mocno zdezorientowana. Z taką zagubioną miną musiałam wyglądać wręcz głupio. Opanowałam się i dokończyłam swój lunch. Starałam się wyglądać na odprężoną. Parę razy uśmiechnęłam się do zgromadzonych, a nawet wtrąciłam się do ich rozmowy o szkolnej drużynie i zbliżającej się wielkimi krokami przerwie świątecznej. Oczywiście, wcześniej czekało nas kilka egzaminów, ale zabronili mi o tym przypominać.
            Niemal zapomniałam o obecności mojego potencjalnego wroga, który wydawał się dzisiaj wyjątkowo spokojny, wręcz przygaszony. Ignorowałam go, ale nie czułam się z tym dobrze. Miałam wyrzuty sumienia po tym jak go potraktowałam przy naszej ostatniej konfrontacji. Postanowiłam, że zagadam do niego na biologii i spróbuję przeprosić. Tymczasem odruchowo zaśmiałam się z jakiegoś głupawego żartu jednego z chłopaków, co nie uszło uwadze szatyna. Porzucił swoją nadąsaną minę i zaczął przyglądać mi się z zaciekawieniem, zupełnie jak wtedy na ławce w parku.
            Jego spojrzenie mnie peszyło i jestem pewna, że się zarumieniłam, ponieważ chłopak uśmiechnął się łobuzersko i wreszcie oderwał ode mnie wzrok, wdając się w pogawędkę ze swoim sąsiadem.
            Przerwa się skończyła, każdy rozszedł się w swoją stronę. Okazało się, że chodzę na geografię z Thomasem. A może to był Jake? Ich imiona ciągle mi się myliły, a twarze wydawały niemal takie same. Po prostu starałam się unikać zwracania do nich po imieniu i liczyłam, że nikt się nie zorientuje.
- Jesteś tu nowa, prawda? – spytał.
- Można tak powiedzieć – odpowiedziałam, po czym zdałam sobie sprawę, że zabrzmiało to dosyć dziwnie, a ja nie miałam ochoty się tłumaczyć. – To znaczy, chodzę tu od października, a wydaję mi się, jakbym spędziła tu całe życie – dodałam tytułem wyjaśnienia.
- Doskonale cię rozumiem. Kiedy przeniosłem się tutaj w drugiej klasie, byłem mocno zagubiony, a tu nagle, po tygodniu poczułem się jak u siebie – oznajmił, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Dziwiłam się, że jeszcze nie boli go szczęka, bo szczerzył się tak chyba przez cały dzień. – To bardzo fajna szkoła, atmosfera jest niemal rodzinna. Wcześniej było jeszcze lepiej, bo nie była tak rozbudowana – mówił, myśląc, że nie mam pojęcia o zmianach jakie zaszyły tu tego lata.
- Musiało być dość ciasno – wtrąciłam.
- Raczej przytulnie – zaśmiał się, a ja wymusiłam pogodny uśmiech. – Siedzisz z kimś? – zapytał znienacka. Nie zrozumiałam o co mu chodzi. – To znaczy, teraz, na geografii.
            Zabrzmiało to tak, jakby znał odpowiedź. Rzeczywiście, na geografii miałam dla siebie całą ławkę i do tej pory specjalnie na to nie narzekałam.
- Nie, a czemu pytasz? – zaciekawiłam się, choć wcale nie byłam pewna czy chcę znać odpowiedź.
- Pomyślałem, że mógłbym się dosiąść.
            Nie zaskoczył mnie tym, ale i tak zawahałam się nad odpowiedzią. Było mi dobrze samej, ale nie chciałam być niegrzeczna. W sumie co mi szkodzi? We dwoje raźniej, jak to mówią.
- Jasne, byłoby miło – odparłam, gdy przekroczyliśmy próg klasy.
            Lekcja się zaczęła, a ja uświadomiłam sobie, że biologia jest już tuż, tuż. Moje serce, jak zwykle nie współpracując i robiąc mi na złość przyspieszyło swój bieg, a mnie zrobił się nagle duszno. Starałam się skupić na temacie, ale myśli i tak podążały własnym torem. Zastanawiałam się jak Justin się zachowa. Zignoruje mnie jak na stołówce i tak jak ja jego wczoraj? Znowu do mnie zagada? A może stanie się wredny i nieprzyjemny? Powinnam podejść do niego przed lekcją czy po? Zagadać czy od razu przeprosić? A może dać sobie spokój? Czy nie tego właśnie chciałam?
            Dzwonek zadzwonił zdecydowanie za szybko. Niczego nie zdążyłam sobie zaplanować. Wiem, że miałam być spontaniczna, ale prawda była taka, że brak jakiejkolwiek kontroli nad tym co mogło się wydarzyć mocno mnie przerażał. Wyszłam z klasy i skierowałam się pod odpowiednią salę, ale nie dostrzegłam nigdzie pana Gwiazdy. Czyżby jednak mnie unikał? Odpędziłam niechciane myśli i postanowiłam powtórzyć materiał. Nauczycielka uwielbiała zaskakiwać uczniów kartkówkami i ustnymi odpowiedziami, więc wolałam być przygotowana.
            Przerwa dobiegła końca, więc zajęłam swoje miejsce i wypatrywałam znajomej czupryny, ale nic nie widziałam. Belferka zaczęła coś mówić, ale nie bardzo to do mnie docierało.
- Amando – dobiegł mnie jej głos. Otrząsnęłam się z amoku i spojrzałam jej w oczy.
- Tak, proszę pani?
- Skoro masz pomóc Justinowi, to pomyślałam, że powinnaś z nim usiąść – oznajmiła, niemal dumna ze swojego pomysłu. Zmarszczyłam brwi. Niech będzie, ale gdzie on był? Rozejrzałam się dookoła.
            Wzdrygnęłam się. Siedział tuż za mną. Tuż za moimi plecami! Jak mogłam go nie zauważyć?! Pokręciłam głową i zebrałam swoje rzeczy. Dziewczyna, która z nim siedziała z wielką niechęcią zrobiła to samo i zamieniła się ze mną miejscami.
            Przyznam, że nieco się zestresowałam. Chyba już wolałam, żeby wzięła mnie do odpowiedzi. Siedzenie ramię w ramię z osobą, która tyle namieszała w twoim życiu nie należało do najprzyjemniejszych życiowych doświadczeń.
            Weź się w garść, Amy – skarciłam się w myślach. – Nie bądź mięczakiem.
            Wzięłam głęboki wdech i zajrzałam do swoich notatek.
- Hej – mruknęłam cicho, patrząc na niego kątem oka. Uśmiechnęłam się delikatnie i niepewnie, jednak tego nie odwzajemnił. – Przepraszam za wczoraj – wydukałam, zmieszana jego ignorancją. Uniósł brwi, ale się nie odezwał.
- Amando, miałaś uczyć Justina, a nie go rozpraszać – zganiła mnie nauczycielka.
- Ależ ja właśnie tłumaczę mu lekcje – odparłam pewnie. Wyraźnie się zdziwiła.
- Lepiej zajmijcie się tym po lekcjach – mruknęła, ale już nie tak nieprzyjemnie.
            Resztę wspólnej lekcji przemilczeliśmy. Nie zamierzałam zmuszać go do rozmowy. Właściwie to powinnam się cieszyć. Dostałam co chciałam, dał mi spokój. Więc dlaczego próbowałam to zmienić?
            Tak, zdecydowanie wariowałam. Nagle zapragnęłam znaleźć się w domu, utulić do siebie Andrew i zapomnieć o wszystkich troskach. Na szczęście to była ostatnia lekcja, bo wuefiści ciągle nie wrócili. W końcu biologia dobiegła końca, a ja ochoczo poderwałam się z miejsca do wyjścia. Nie zaszczyciwszy nikogo nawet spojrzeniem, udałam się pod swoją szafkę. Wyciągnęłam z niej kurtkę i zostawiłam parę bambetli.
- Cześć – usłyszałam, gdy zatrzaskiwałam drzwiczki. Lekko się wzdrygnęłam. – Przeprosiny przyjęte.
            Opanowałam bicie serce i obróciłam się w jego stronę.
- Miło mi, jestem Amy – rzuciłam i wyciągnęłam do niego rękę.
- Wiem. Jestem Justin – odpowiedział, ściskając delikatnie moją dłoń.
- Wiem – powtórzyłam po nim, na co krótko się zaśmialiśmy. – Chciałam się dowiedzieć kiedy najbardziej pasowałyby ci te korepetycje – oznajmiłam, uśmiechając się uprzejmie.
- Moja asystentka wyśle ci mój grafik i razem coś wymyślicie – odparł poważnie. Spojrzałam na niego osłupiała. – Żartuję – dodała po chwili, szczerząc się szeroko. – Wystarczy, że parę razy zostaniesz chwilę po lekcjach, może być? – spytał niepewnie, jakby spodziewając się jakiś wyrzutów i fochów. Chyba nie wierzył, że po moim wczorajszym wcieleniu nie ma już śladu. Pokiwałam głową.
- Jasne, nie ma sprawy. Zaczynamy od jutra? – upewniłam się, a on przytaknął. – W takim razie do zobaczenia – pożegnałam się i obróciłam się na pięcie. Odeszłam, nie słysząc odpowiedzi. Miałam dziwne wrażenie, że prawdziwe „przesłuchanie” zostawił sobie na nasze kolejne spotkanie.
* * * *
O dziwo, jestem zadowolona. Kończę już następny, ale jutro wyjeżdżam na tydzień, więc pewnie dokończę po powrocie i wtedy dodam ;)
 Dziękuję za wszystkie komentarze <3 
Dodałam zakładkę "kontakt" oraz zaaktualizowałam linki - jak o kimś zapomniałam, krzyczeć głośno! ;> 
Pozdrawiam ;**

czwartek, 7 lutego 2013

[05] "Czy nie takie właśnie było twoje poprzednie wcielenie?"


Rozdział 5 „Czy nie takie właśnie było twoje poprzednie wcielenie?”
            Naprawdę dobrze było się komuś wygadać. O dziwo, Cassie wcale nie uciekła z krzykiem, nie wyrzuciła mnie za drzwi ani nawet się nie zbulwersowała. Ciągle mnie zaskakiwała. Na koniec przytuliła mnie mocno i powiedziała, że „damy radę”. To zaskakujące jak dwa słowa mogą poprawić humor i dodać otuchy.
            Moja odwaga skończyła się gdy obudziłam się w poniedziałkowy poranek. Od razu naszły mnie złe przeczucia, a w brzuchu pojawił się niemiły uścisk, jakby ktoś związał mi żołądek w supeł. Lucky od razu to zauważył, zresztą nawet Andy to wyczuwał i zachowywał się nieco niespokojnie.
- W porządku? – zapytał niebieskooki, patrząc na mnie z niepokojem w oczach.
- Tak – odparłam bez przekonania. – Mam kartkówkę z historii i trochę się stresuje – wymyśliłam na poczekaniu. Kłamanie weszło mi w nawyk i wcale mi się to nie podobało. Delikatnie mnie przytulił, co dosyć mnie zaskoczyło, ale i podniosło na duchu.
- Dasz radę, nie znam bardziej zaradnej osoby od ciebie – mruknął, przeczesując palcami włosy.
            Był niezwykle przystojny, a jego charakter zachwycał równie mocno, co wygląd. To było takie frustrujące. Starałam się mu dorównać. Być jak najlepszą, nie musieć wstydzić się swoich uczynków. Nie do końca mi to wychodziło. Ale to nie to bolało mnie najbardziej.
            Z całego serca żałowałam, że nie potrafiłam się w nim zakochać. Dość nietypowy problem, ale czy ja pod jakimkolwiek względem jestem „typowa”? Po prostu, byłam pewna, że byłoby nam razem dobrze. Dwie bratnie dusze, bezgranicznie szczere i darzące siebie niezwykłym zaufaniem, wychowujące wspólnie małe dziecko. Mogłoby być tak pięknie. Ale nie! Bo ja musiałam zadurzyć się w rozkapryszonej Gwiazdce, która zrujnowała mi życie i która ciągle w nim mieszała. Nie potrafiłam pojąć, dlaczego wciąż za nim tęsknie, czego tak naprawdę mi brakuję.
            Musiałam się pogodzić, że ani ja nie zakocham się w Lucasie, ani on we mnie. Byliśmy jak rodzeństwo, czułam, jakbyśmy zdali się od urodzenia i byli prawdziwą rodziną. Nic dziwnego, że wszyscy od razu wierzyli, że naprawdę nią jesteśmy. Moje serce mówiło mi, że tak właśnie jest, że to teraz jest moja prawdziwa i jedyna rodzina.
            Uśmiechnęłam się do niego i chwyciłam swoje drugie śniadanie. Teraz z pewnością nic nie przejdzie mi przez gardło. Spakowałam się i wyszykowałam. Cały czas mruczałam coś pod nosem, starając się dodać sobie odwagi. W końcu udałam się do wyjścia, poinformowana, że to mój współlokator zaprowadzi dzisiaj Andrew do przedszkola. Pożegnałam się i ruszyłam w drogę. […]
            - Muszę ci coś natychmiast powiedzieć! – pisnęła Cassandra, gdy tylko przekroczyłam próg szkoły i wpadłam na nią w holu. Ewidentnie na mnie czekała. Serce od razu mi przyspieszyło, a w głowie pojawiło się tysiąc czarnych myśli. Dziewczyna zaciągnęła mnie w najbardziej odludny kąt w szkole, co tylko pogłębiło moje pesymistyczne scenariusze. Wzięłam się w końcu w garść i starałam zachowywać naturalnie.
- Cześć, też miło cię widzieć. Dobrze spałaś? – spytałam grzecznie. Szatynka prychnęła, a w jej orzechowych oczach pojawiło się rozbawienie.
- Czy nie takie właśnie było twoje poprzednie wcielenie? – zaciekawiła się.
- To znaczy jakie? – dopytałam, co zabrzmiało dość oschle, bo wcale nie chciałam poruszać znowu tego tematu. Nie teraz, nie tutaj.
- Ironiczne, pewne siebie, wybuchowe… - zaczęła wymieniać.
- Starczy – przerwałam jej. – Po co mnie tu ściągnęłaś? – zmieniłam temat i choć byłam mocno podenerwowana, starałam się brzmieć spokojnie i łagodnie.
- Usłyszałam pewne plotki i stwierdziłam, że powinnaś je usłyszeć – wyjaśniła, przeciągając poszczególne słowa, czym starała się zbudować napięcie. Byłam kłębkiem nerwów, więc nie musiała się wcale wysilać.
- Do rzeczy – ponagliłam ją.
- Spokojnie, tylko się nie denerwuj – rzuciła, kładąc mi ręce na ramionach. Jeszcze bardziej się zaniepokoiłam. – Nie ma co histeryzować, trzeba myśleć racjonalnie i…
- Mów wreszcie!
            Jej zapewnienia przynosiły odwrotny skutek niż by chciała, więc nic dziwnego, że w końcu wybuchłam. Dziewczyna nieco się zmieszała i ściszyła głos.
- Podobno pan B zapisał się do naszej szkoły – szepnęła i zaczęła mi się bacznie przyglądać, zapewne chcąc wybadać moją reakcję.
            To, co czułam, ciężko ująć w słowa. Wszystko było jak cholerne deja vu. Przecież już to wszystko przeżyłam! Pół roku temu uciekłam przed Bieberem, potem żaliłam się przyjaciółce, a na drugi dzień dowiedziałam się, że przeniósł się do naszej szkoły!
            Również moja reakcja była podobna. Nic nie jadłam, zupełnie tak jak wtedy, a teraz widziany obraz powoli się rozmazywał, a przed oczami stanęły mi mroczki. Oparłam się o ścianę i bardzo starałam się nie zemdleć. Przymknęłam oczy i starałam się opanować. Nie, to niemożliwe! Serce pracowało szybciej niż kiedykolwiek, a ja bez powodzenia starałam się wziąć kilka głębszych wdechów. Nawet oddychanie mi teraz nie wychodziło.
- Amy, w porządku? – zaniepokoiła się moja towarzyszka. W porządku? To chyba ostatnie słowo, którym opisałabym swoje samopoczucie. Chciałam osunąć się po ścianie i zapaść pod ziemię. Czułam, że nie dam rady przetrwać tego dnia. – Mam iść po pielęgniarkę? – dopytywała się, lekko mną potrząsając. Trochę mnie to ocuciło. Tutejsza pielęgniarka była naprawdę upiorna, a na osoby, które u niej lądowały zawsze patrzono krzywym okiem. Ostatnie czego pragnęłam to znaleźć się w centrum uwagi.
            Pokręciłam głową.
- W… w porządku – wykrztusiłam w końcu. – To nie jest dla mnie zbyt dobra wiadomość – dodałam cicho, odruchowo się krzywiąc.
- Wiem – odparła szatynka i mocno mnie do siebie przytuliła. – Ale damy radę.
            „Damy” – to słowo miało ogromną moc. Po raz pierwszy od wielu miesięcy poczułam, że nie jestem w tym wszystkim sama. Nawet sobie nie wyobrażałam, że to tak bardzo mi pomoże. Napłynęła we mnie nadzieja dająca siłę do przetrwania.
            Odkleiłam się od Cassie i uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
- Gdzie masz pierwszą lekcję? – zapytałam.
- W sektorze C – odpowiedziała szybko.
- To zupełnie po drugiej stronie niż ja – mruknęłam. Skrzywiłam się na myśl, że mam teraz zostać sama, ale szybko się pozbierałam. Cassandra wystarczająco dużo dla mnie zrobiła, nie musiała być przy mnie przez cały czas, tylko dlatego, że zachowywałam się jak chora psychicznie. Weź się w garść – zganiłam się w myślach. – No nic, do zobaczenia na lunchu? – upewniłam się, a dziewczyna ochoczo pokiwała mi głową. Pożegnałyśmy się cmoknięciem w policzek i każda udała się w swoją stronę.
            O dziwo, pierwsza lekcja minęła bez zakłóceń. Oczywiście zrobiło się normalnie, dopiero gdy przestałam zachowywać się jak wariatka. Było naprawdę przyjemnie, aż nie miałam ochoty wychodzić z klasy. Ciągle miałam obawy przed tym co na nim na mnie czyha. Za nic nie mogłam pozbyć się z głowy swoich czarnych scenariuszy, szczególnie po tym co powiedziała mi Cassie.
            Dzwonek rozbrzmiał zdecydowanie za szybko. Mozolnie zebrałam się z ławki i powoli udałam do wyjścia. Idąc korytarzem, starałam się pozostać niezauważona, choć w duchu cała się trzęsłam. Przeszłam przez główny hol i skręciłam w odpowiedni sektor, gdzie akurat znajdowało się sporo ludzi. Zaczęłam się przez nich przepychać. Nic nie widziałam, nawet nie starałam się rozejrzeć. Przyglądając się czubkom moich butów, uparcie sunęłam na przód.
            Niespodziewanie potknęłam się o coś bliżej niezidentyfikowanego i żeby uniknąć bliskiego spotkania z podłogą, złapałam się czyjegoś ramienia. Jak się okazało był to jakiś pierwszak, którego grzecznie przeprosiłam i ruszyłam dalej. Zmusiło mnie to jednak to ostrożniejszego marszu i obserwowania drogi.
            I wtedy go zobaczyłam.
            Stał, jak gdyby nic, oparty o ścianę. Ręce trzymał w kieszeni, a otoczenie mierzył bezbarwnym spojrzeniem. Na twarzy nie było cienia uśmiechu, co zmieniło się w chwili, w której jego oczy napotkały moje. Wyszczerzył się zadowolony i wyglądał jakby lada moment miał rzucić się w moją stronę. Spanikowałam. Spuściłam wzrok i ponowiłam wędrówkę do swojej klasy. Miałam cichą nadzieję, że wianuszek wielbicielek nie pozwoli mu odejść i mnie dogonić.
            Wpadłam do sali równo z dzwonkiem. Szybko zajęłam swoje miejsce przy oknie i przygotowałam się do lekcji. Był to język angielski. Dzisiaj nauczyciel roztrwaniał się nad najważniejszymi  wydarzeniami renesansu, które wpłynęły na kulturę tamtego okresu. Choć bardzo chciałam, nie umiałam się skupić. Wciąż myślałam tylko o jednym.
            Zmienił się i to nawet bardzo. Oczywiście, nie tak jak ja, ale on nie musiał przechodzić wielkiej metamorfozy. Po prostu dojrzał i wydoroślał. Rysy twarzy mu się wyostrzyły, w spojrzeniu pojawiła się powaga, a sylwetka wreszcie prezentowała się naprawdę męsko. Dalej ubierał się „na luzie”, czyli w te opadające z tyłka gacie, czarny t-shirt z nadrukiem i czarną czapke, która nieco przypominała nocnik. Uśmiechnęłam się na to porównanie. Co ja miałam w głowie?
            Zmianie uległa też jego fryzura. Zrezygnował z tak typowej dla niego, opadającej na bok grzywki, na rzecz postawionej na żelu szopy, która mimo wszystko prezentowała się naprawdę atrakcyjnie. STOP! On wcale nie jest atrakcyjny, a jego istnienie w ogóle mnie nie obchodzi. Muszę go ignorować tak długo, aż w końcu sam da sobie spokój.
            Postanowione.
            Lekcja na szczęście dobiegła końca, a na następną udało mi się dotrzeć bez niespodzianek. W końcu nastała długa przerwa, a ja jak opętana popędziłam na miejsce spotkań z Cassie. Te godziny bez niej były koszmarem.
- Hej – rzuciła, siadając naprzeciwko mnie. – Jak minęły poranne lekcje? – spytała, wkładając sobie do ust frytki. Wysunęła talerz w moją stronę, ale pokręciłam głową. Dalej nie potrafiłam nic zjeść. – Jadłaś coś dzisiaj? – zaciekawiła się nagle. Pokręciłam głową, a w jej oczach od razu pojawiła się dezaprobata. -  Musisz coś zjeść, bo w końcu zemdlejesz! – zganiła mnie. Wywróciłam oczami i niechętnie wyciągnęłam z torby jabłko. Szatynka teatralnie westchnęła, ale niczego nie skomentowała. – Fajny ten Pan Gwiazda – mruknęła niespodziewanie, a ja aż się zakrztusiłam. – To znaczy wygląda lepiej niż na zdjęciach. Nawet wysoki. I chyba trochę zmężniał. Z całą pewnością wyprzystojniał… - Dziewczyna paplała jak najęta, nie zwracając na nic uwagi. Ja też szybko się wyłączyłam, nie chcąc dopuścić do głosu wspomnień i emocji, kłębiących się we mnie od rana.
- Możemy się przysiąść? – usłyszałyśmy nagle. Wzdrygnęłam się i podniosłam głowę. O nie – jęknęłam w duchu. Spojrzałam przerażona na Cassandrę, ale ta już przepadła. Na jej twarz wpełznął wielki rumieniec i ochoczo kiwała głową. Moje serce po raz kolejny tego dnia przyspieszyło swój bieg. Chłopcy nie zaczekali na moją zgodę i po prostu usiedli. Była ich trójka, a jeden ewidentnie przykleił się do mojej towarzyszki. Zostałam sama, mierząc się spojrzeniami z moim największym koszmarem, który właśnie łobuzersko się uśmiechał. Spokojnie, Amy, tylko spokojnie. On cię wcale nie rozpoznał. I tego nie zrobi. O ile tylko przestanę się zachowywać jak wariatka-antyfanka. Głupia panikara.
- Właściwie już skończyłam – odparłam wreszcie na ich pytanie, po czym zwróciłam się do Cassie, która ledwo pamiętała o mojej obecności. – Muszę lecieć. Do zobaczenia po lekcjach – wymamrotałam, kiwając jej głową.
            Szybko czmychnęłam do damskiej toalety. Oczywiście tej położonej najbliżej sali geograficznej, żebym mogła jak najprędzej znaleźć się w swojej ławce. Przeczekałam w łazience całą przerwę, starając się doprowadzić do porządku zarówno swój wygląd, jak i psychikę. Po dzwonku jednym susłem przemknęłam do klasy i zajęłam swoje miejsce.
            Na szczęście Pan Gwiazda się nie pojawił. Miałam szczerą nadzieję, że zorientuję się, że nie mam ochoty z nim przebywać i da mi święty spokój. Przecierpiałam kolejną lekcję i udałam się na biologię. Lekcja się zaczęła, a ja starałam się na niej skoncentrować, lecz skończyło się na rysowaniu szlaczków na ostatniej stronie zeszytu.
            Rozległo się trzaskanie drzwiami.
- Dzień dobry, pani profesor. Przepraszam za spóźnienie – rozbrzmiał dobrze znany mi głos, a serce podeszło mi do gardła. Spojrzałam zszokowana na nauczycielkę, która tylko zmierzyła go spojrzeniem i skinęła głową. Chłopak zajął pierwsze wolne miejsce, na szczęście, z dala ode mnie. Chyba mnie nie zauważył.
            W tym momencie obrócił głowę i po raz kolejny tego dnia spojrzeliśmy sobie w oczy. Byłam przerażona, a on niepewnie się uśmiechnął. Nie odwzajemniłam go. Przeniosłam wzrok na tablicę i więcej na niego nie patrzyłam, choć byłam w stu procentach pewna, że on mnie obserwuje.
            To była najdłuższa godzina w moim życiu. Temat lekcji był mi znany, więc nauczycielka niczym nie mogła mnie zaskoczyć, a siedzenie z nim w jednym pomieszczeniu i bycie na celowniku stresowało mnie do granic możliwości.
            W końcu jednak, upragniony dzwonek zaszczycił mnie swoim dźwiękiem. Było to jak balsam dla moich uszu. Zerwałam się i zaczęłam pakować. Kątem oka widziałam jak nasz nowy uczeń dyskutuje z panią profesor, a ona w namyśle kiwa głową. Przerzuciłam sobie torbę przez ramię i ruszyłam do drzwi. To była moja szansa, żeby wyjść zanim on postanowi do mnie zagadać.
- Amando, pozwól na chwilkę.
            Doszło to do moich uszu, jak przez mgłę, gdy jedną nogą byłam już za drzwiami. Zachłysnęłam się powietrzem, ale w porę się opanowałam i podeszłam do wołającej mnie kobiety. Spojrzałam na nią z nieukrywaną niepewnością.
- Tak, słucham?
- Chciałabym, żebyś pomogła Justinowi w nadrobieniu materiału – oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu, a ja mimo to miałam ochotę się kłócić.
- Ale… Ja nie mogę – odparłam, łamiącym się głosem. Amy, zachowuj się. – Naprawdę. Mam mnóstwo zajęć i obowiązków, nie dam rady – dodałam, przygryzając wargę w oczekiwaniu.
- Nie masz dużych zaległości, ale brakuje ci kilku ocen, które inni zdobyli jeszcze we wrześniu – oznajmiła, ignorując moją płaczliwą wypowiedź. – Są one konieczne do wystawienia ocen semestralnych – dodała, a ja już wiedziałam, że przegrałam tą bitwę. Spuściłam wzrok. – Jeśli pomożesz swojemu koledze, automatycznie dopiszę ci kilka pozytywnych ocen – zaproponowała, jakby to była oferta mojego życia, choć i tak nie miałam przecież wyboru. Wiedziałam, że jeśli nie spełnię jej prośby, może mnie nawet nie przepuścić do kolejnej klasy.
            Pokiwałam sztywno głową.
- To wszystko? – upewniłam się, sztucznie się uśmiechając. Kobieta skinęła. – W takim razie do widzenia – wycedziłam przez zęby i odwróciwszy się na pięcie, czym prędzej się stamtąd oddaliłam. 
* * * * 
Jakieś to ckliwe. Chociaż bardzo chcę, nie potrafię pisać tak lekko jak kiedyś. Ale obiecuję, że niedługo akcja się rozkręci. Tylko proszę o trochę cierpliwości, zaczynają mi się ferie, więc wezmę się w garść i spróbuję napisać coś do przodu. Komentujcie, klikajcie "czytam", bo to bardzo mnie motywuje, a ostatni rozdział przeczytało o  połowę mniej czytelników niż rozdział trzeci. Jak macie jakieś uwagi, piszcie, wezmę je sobie do serca :) 
Przy okazji chcę powiedzieć, że pragnę, aby moi czytelnicy, szczególnie Ci stali i zawsze aktywni, czuli się docenieni, dlatego z całych sił dziękuję Brutal Girl, Shandy Green, Fun, Patiiiii i moim "realnym" czytelniczką - Dziani i Gardenie. Oczywiście reszte też bardoz kocham, ale wymienione osoby napawają mnie wyjątkową chęcią do pisania ^^ 
Pozdrawiam i do następnego ;**