Rozdział 19 „Tak się bawić nie będziemy.”
Udało mi
się nie rozpłakać, bo powiedziałam sobie, że muszę przestać być takim mazgajem
i to nie było tego warte. Zanim dotarłam do domu, zdążyłam nieźle zmarznąć,
dlatego ucieszyłam się, gdy zakopałam się pod ciepłym kocem i przytuliłam
mojego ukochanego malucha. Pobawiłam się z nim, zrobiłam obiad, napisałam
referat i zaczęłam zbierać się do pracy. Na moje nieszczęście chwilę przed moim
wyjściem wrócił Lucky. Spojrzał na mnie podejrzliwie i zagrodził mi drogę.
- Gdzie ty się znowu tak późno wybierasz? – zapytał srogim
tonem. Przypominał teraz bardziej surowego ojca niż przyjaciela.
- Dokończyć projekt do Cassie – skłamałam od razu. W jego
oczach błysnęło coś, czego nie potrafiłam określić.
- Czemu mnie okłamujesz? Spotkałem dzisiaj Cassandrę, nie
byłaś u niej ani razu – oznajmił. Spuściłam wzrok na swoje buty. Liczyłam, że
uda mi się pociągnąć to kłamstwo trochę dłużej. – Powiedz mi wreszcie prawdę.
- Mogłabym zażądać tego samego – syknęłam. Szok odmalował
się na jego twarzy, ale nie dał się zbić z tropu. Gorączkowo myślałam nad jakąś
inną przykrywką. – Spotykam się z kimś, zadowolony?
- Czemu nie powiedziałaś mi tego od razu? – zapytał od razu.
- A czemu ty nie powiedziałeś mi od razu o Vanessie? –
odpowiedziałam pytaniem na pytanie i wytrzymałam jego przenikliwy wzrok. – A
teraz przepraszam, śpieszę się.
- Powiedz mi chociaż jak ma na imię – poprosił,
przytrzymując mnie za ramię.
- Justin – odparłam automatycznie, gdyż Gwiazdorek ciągle
siedział w mojej głowie. Nie mogłam przestać o nim myśleć, ciągle rozmyślając o
rozmowie w samochodzie. Lucas już nic nie powiedział, więc chwyciłam klucze z
mieszkania i wyszłam. […]
Zmiana
ciągnęła mi się w nieskończoność. Byłam zmęczona, śpiąca i rozchwiana emocjonalnie
przez wszystkie stresy, które spotykały mnie od pewnego czasu. Nie dość, że
frustrowała mnie rozmowa z Bieberem to jeszcze martwiłam się teraz relacją z
moim współlokatorem. Już nie byliśmy tak zżyci i szczerzy wobec siebie jak
kiedyś. Czułam się jakbym straciła część siebie, w końcu był moją bratnią
duszą. Miałam nadzieję, że uda nam się to naprawić.
W końcu
wybiła godzinna mojego wyjścia, więc odwiesiłam swój fartuch i bez pożegnania
opuściłam to obskurne miejsce. Zadrżałam gdy otoczył mnie mroźny wiatr. Noc
była wyjątkowo zimna i nieprzyjemna, a ja zorientowałam się, że nie wzięłam z
domu telefonu, więc czułam się jeszcze bardziej zagubiona i bezbronna. Szybkim,
nerwowym krokiem przemierzałam ciemne alejki najgorszej dzielnicy miasta.
Zawsze
strasznie się stresowałam, gdy musiałam tędy wracać, więc o mało nie dostałam
zawału, gdy usłyszałam jakieś głośne pijackie bełkoty, śmiechy i dźwięk
trzaskanych butelek. Gdzieś w oddali zauważyłam zarysy sylwetek grupki ludzi i
odruchowo skręciłam w przeciwnym kierunku, wybierając okrężną drogę, byle tylko
ich nie spotkać. Z pewnością w miejscu takim jak to, szczególnie o tej porze
nie można spotkać nikogo normalnego.
Przyspieszyłam
kroku, byle jak najszybciej znaleźć się w domu. Serce biło mi nienaturalnie
szybko, ale starałam się nie panikować. Niestety, mimo, że obeszłam całe
osiedle, znowu znalazłam się w pobliżu tej podejrzanej bandy i na moje
nieszczęście chyba mnie zauważyli.
- Ty! – krzyknął ktoś, ale udałam, że tego nie słyszę. – Ej,
laleczko! Gdzie się tak spieszysz? – nawoływał dalej, czkając przy tym i
śmiejąc się niewiadomo z czego. Wcisnęłam dłonie mocniej w kieszenie i
stawiałam kroki jeszcze szybciej, tak, że niemal już biegłam. – Spokojnie
chcemy, tylko porozmawiać – zapewnił, a od jego szyderczego tonu, włos mi się
na karku zjeżył. Skręciłam za róg i miałam puścić się biegiem, ale
niespodziewanie się z czymś zderzyłam. Oczekiwałam na mocne zderzenie z
chodnikiem, ale zamiast tego poczułam silny uścisk wokół ramion i cała
zesztywniałam.
- Wybierasz się dokądś? – spytał jakiś ohydny gość,
uśmiechając się perfidnie. Śmierdziało od niego mieszaniną alkoholu, papierosów
i brudu. Próbowałam się oswobodzić, ale moje wysiłki były daremne wobec przewagi
napastnika. Zaciągnął mnie z powrotem do swoich kompanów, którzy zaczęli
krzyczeć, gwizdać i śmiać się w niebogłosy. Jedynie mnie nie było do śmiechu.
Strach wypełnił każdą komórkę mojego ciała, a każda myśl wypełniona była
przerażeniem i rozpaczą, gdyż zdałam sobie sprawę, że nic mnie nie uratuję. Nikt
nie wiedział gdzie jestem, a w dodatku nie miałam nawet tego głupiego telefonu.
Byłam skończona i zdałam sobie, że nie mam żadnych szans na ucieczkę. W
bezpośrednim starciu z tyloma przeciwnikami już kompletnie nie miałam na co
liczyć.
- Pokaż mi swoją piękną buźkę, niech ci się przyjrzę –
wycedził jeden z obecnych i położył swoje brudne palce na mojej twarzy.
Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po całych plecach. Zacisnęłam zęby, nie chcąc
się odzywać i pogarszać swojej sytuacji. – No, no, dzisiaj nam się
poszczęściło, chłopcy – zacmokał z zadowoleniem, wywołując we mnie mdłości.
Do bólu
przypominało mi to mój koszmar z Los Angeles, kiedy Drew próbował mnie
zgwałcić. Wtedy walczyłam, tylko z nim, a i tak bym się nie wywinęła, gdyby nie
Lucas. Teraz nawet nie marzyłam o ocaleniu, a jedynie o tym, żeby jak
najszybciej ze mną skończyli. Spisałam się na straty, nie miałam w sobie ani
krzty nadziei.
- Nie bój się, chcemy się tylko troszkę zabawić – oznajmił
kpiąco. Mężczyzna, który mnie tu przyprowadził puścił mnie i się odsunął,
natomiast, ten, który ciągle mnie trzymał, przesunął jedną dłoń na plecy, a
drugą powoli zjechał na moje pośladki. Odruchowo pisnęłam i szarpnęłam się do
tyłu, desperacko próbując się uwolnić. Nie pomogło, a jedynie zirytowało mojego
oprawcę. Przyciągnął mnie brutalnie z powrotem, warcząc coś obraźliwego do
mojego ucha. Znowu zaczął mnie dotykać, a w jego oczach odbijało się moje
własne przerażenie. Nie było to pokrzepiający widok, więc zamknęłam powieki,
marząc, żeby już było po wszystkim. Kiedy jednak, rozpiął mój płaszcz i wsunął
mi ręce pod sweter, wola walki powróciła. Odepchnęłam go gwałtownie i zrobiłam
krok w tył, ale od razu poczułam czyjeś cielsko za plecami. Krzyknęłam
przerażona.
- Nie tak prędko, ślicznotko – warknął, ściskając moje
ramiona. Facet, którego odrzuciłam zbliżył się do mnie powoli, a w jego
spojrzeniu malowała się wściekłość. W moim natomiast zalśniły gorzkie łzy,
przez co widziany obraz stał się nieco niewyraźny.
- Tak się cackać nie będziemy – wycedził przez zęby i nawet
nie zauważyłam kiedy jego pięść wylądowała na moim policzku. Siła uderzenia
zwaliła mnie z nóg. Upadłam na twardą, lodowatą ziemię, czując, że przelewam
pierwsze łzy. Zaraz potem otrzymałam dwa silne kopniaki w brzuch i miałam
wrażenie, że wszystkie wnętrzności podeszły mi do gardła. Zawyłam bezsilnie, co
najwyraźniej jeszcze bardziej go rozzłościło, bo otrzymałam kolejny cios.
Mroczki zamigotały mi przed oczami. Natychmiast ucichłam, nie chcąc narażać się
na dodatkowy ból. Jeśli miałam zginąć, miałam nadzieję, że nastąpi to szybko.
Prześladowca
jednak się nie znudził. Podniósł mnie nieco do góry za włosy, powodując kolejne
łzy, nad którymi nie mogłam już zapanować. Zaciskałam zęby, przygryzając
policzki, byle tylko nie krzyczeć. Poczułam w ustach własną krew i jeszcze
bardziej mnie zemdliło. W głowie kręciło mi się niemiłosiernie, praktycznie nic
nie widziałam. Po długiej chwili wypełnionej moim wewnętrznym cierpieniem, nie wiadomo skąd i dlaczego, oberwałam w tył
głowy. Silne pieczenie i rażące światło było ostatnim, co zapamiętałam.
* * * *
Oczami
Lucasa…
Tego dnia
nic nie szło dobrze. Pokłóciłem się z Vanessą, a potem posprzeczałem się z Amy.
Teraz ona zniknęła, a mnie zżerało poczucie winy. Nie mówiłem jej wszystkiego,
bo nie chciałem jej wciągać w swoje problemy. Znałem ją i wiedziałem, że ma
dość swoich. Dużo przeszła i teraz próbowała się pozbierać, więc nie powinienem
się wtrącać i obarczać jej dodatkowymi zmartwieniami.
Nie
rozumiałem czemu mnie okłamywała. Nie uwierzyłem nawet w tą wymówkę o chłopaku.
To wszystko do siebie nie pasowało. Gdy głębiej się nad tym zastanowiłem,
zdałem sobie sprawę, że zaczęła się tak dziwnie zachowywać zaraz po tym, jak
wspomniała, że słyszała krzyki, które spowodował ten dureń, który kłócił się ze
mną pod domem. Nie przypuszczałem jednak, że mogła dokładnie usłyszeć o co
chodziło.
W tym
momencie telefon krótko zadzwonił. Odruchowo poderwałem się, żeby odebrać, ale
zdałem sobie sprawę, że nie była to moja komórka, a dodatkowo była to jedynie
wiadomość. Zdążyłem jeszcze zauważyć imię widniejące na ekranie, nim telefon
zgasł. Był to jakiś Justin. Zaraz, czy to nie był ten koleś, z którym rzekomo
miała być teraz Amanda? W takim razie po co do niej pisał?
Ciekawość,
a raczej troska wzięła górę i postanowiłem sprawdzić, co takiego napisał jej
ten chłopak.
„Przepraszam za dzisiaj. Wiem, że zachowałem
się jak skończony idiota. Proszę, daj mi szansę to naprawić. Wciąż chcę się z
Tobą przyjaźnić…”
W ułamku
sekundy wszystkie fakty się ze sobą połączyły. Spojrzałem na zegarek. Było
zdecydowanie za późno, żeby przebywać po za
domem. Poderwałem się z miejsca i chwytając kluczyki oraz kurtkę,
opuściłem mieszkanie. Zapukałem do sąsiadki, która jakimś cudem jeszcze nie
spała. Wyjaśniłem pokrótce sytuacje i zostawiłem jej klucze, żeby miała oko na
Andrew.
Zbiegłem na
dół i wsiadłem do samochodu. Miałem nadzieję, że nic jej się nie stało, a
jednocześnie przepełniały mnie złe przeczucia. Modliłem się, żeby nie było za
późno.
* * * *
Oczami
Ellie…
Dla przypomnienia, Ellie to dawna
przyjaciółka Cherry, która na jednej z ich wspólnych imprez pod wpływem
dosypanych do picia narkotyków przespała się z Justinem i zaszła z nim w ciążę,
o której on się nie dowiedział. Jej obecny chłopak nazywa się Dylan.
Czas leciał
nieubłaganie szybko. Nic nie szło po mojej myśli, wszystko sypało się jak domek
z kart. A wydawało się, że nie może być ciężej niż na początku, gdy chciałam
usunąć ciążę i nie miałam pojęcia, co zrobić. Los lubi jednak zaskakiwać i to
niekoniecznie pozytywnie.
Mimo
wszystkich przykrych rzeczy, które wydarzyły się pod koniec roku szkolnego,
miałam naprawdę udane wakacje. Później rodzice Abbie zginęli, a ona próbowała
popełnić samobójstwo, więc całą uwagę poświęciłam tylko jej, byle tylko jak
najszybciej się pozbierała. Oczywiście we wszystkim pomagała mi niezastąpiona
Caitlin i kochany Dylan. Żałowałam jednak, że po raz kolejny mój kontakt z
Cherry się urwał. Czułam, że stało się coś złego, bo przed wyjazdem obiecała,
że będzie regularnie się odzywać. Niedługo potem dowiedziałam się, że
zniknęłam.
Przestraszyłam
się. Zarwałam kilka nocy, martwiąc się o nią. Wiedziałam, że nie mogę nic
zrobić i że szuka ją już wystarczająca ilość ludzi, ale i tak ten temat nie
dawał mi spokoju. Codziennie czytałam gazety i oglądałam wiadomości, bojąc się,
że ją znajdą, a raczej jej ciało.
Później
było jeszcze gorzej. Zdążyłam pokochać już tego małego człowieczka żyjącego w
moim brzuchu. Czekałam na powrót ojca ze służby i cieszyłam się chwilami
spędzonymi z chłopakiem i przyjaciółmi. Nawet szkoła mi nie przeszkadzała, choć
spojrzenia niektórych uczniów nie poprawiały humoru. Wiedziałam jednak, że
zdążę jeszcze się napuszczać lekcji przez poród i wszystko inne, więc nie
opuszczałam żadnych zajęć. Niestety, na początku listopada wszystko się
zepsuło.
Grabiłam
wtedy liście w ogrodzie, czując chłodny wiatr i coraz zimniejsze, jesienne
powietrze. Czułam się słabiej niż zwykle, co mocno mnie zaniepokoiło, bo od
tygodnia ciągle byłam niewyspana i męczyły mnie nawet zwykłe, nieskomplikowane
czynności. Telefon wyślizgnął mi się z kieszeni, więc schyliłam się by go
podnieść. W tym momencie poczułam silny ból w klatce piersiowej i upadłam. Nie
byłam w stanie się podnieść, wkrótce potem straciłam przytomność.
Znalazł
mnie Dylan, który od razu zawiózł mnie do szpitala. Zrobili mi masę badań,
sprawdzili czy maleństwu nic się nie stało i postanowili zatrzymać mnie dłużej.
Strasznie się bałam, choć bardziej o maluszka wewnątrz mnie niż o siebie.
Doktor zadawał mi masę pytań, na które nie miałam siły odpowiadać.
- Czy zauważyła pani jakieś niepokojące objawy w ostatnim
czasie? – zapytał, a ja przygryzłam wargę. Obok stał mój ukochany z kamienną
miną, ale oczami przepełnionymi niepokojem i zmartwieniem. Właśnie dlatego nie
wspominałam mu wcześniej, że źle się czuję. Od razu by zaczął panikować, a ja
potrzebowałam spokoju.
- Może byłam trochę bardziej ospała niż zwykle i szybciej
się męczyłam, ale nic po za tym – odrzekłam po dłuższej chwili. – Ale to chyba
normalne, prawda? W moim stanie…
- Nie wygląda poważnie, ale zatrzymamy panią na parę dni i
wykonamy dodatkowe badania… tak na wszelki wypadek – poinformował mnie i
prosząc, żebym odpoczywała, opuścił pomieszczenie.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – wyrzucił od razu blondyn,
podchodząc bliżej łóżka.
- Bo nic się nie działo, naprawdę nie czułam się źle –
zapewniłam go, przybierając ton głosu, sugerujący, żeby odpuścił. Spojrzał na
mnie z wyrzutem, ale nic nie powiedział. Zaraz potem zasnęłam.
Dwa dni
później zostałam wezwana do gabinetu lekarza. Czułam się lepiej, ale wciąż nie
tak dobrze jak na początku ciąży. Na nic jednak narzekałam. Cieszyłam się tym,
że dziecko jest bezpieczne i nic innego się nie liczyło.
Przekroczyłam
próg pomieszczenia z lekkim uśmiechem, który szybko przygasł. Spojrzenie doktora
powiedziało mi wszystko. Mimo, że przybrał profesjonalny, niemal obojętny wyraz
twarzy, w jego oczach ujrzałam niewesołą prawdę. Było źle.
Okazało
się, że mam wadę serca. Prawdopodobnie miałam ją od urodzenia, ale była
niewielka, nie dawała o sobie znać, więc nikt o niej nie wiedział. Zdziwiło
mnie to, nawet mężczyzna, który mi o tym opowiadał wydawał się nie dowierzać, że
nie została wcześniej wykryta. To poważnie zagrażało zarówno mnie, jak i
dziecku.
- Jak poważne jest zagrożenie? – spytałam cicho, łamiącym
się głosem. Splotłam dłonie na kolanach i przyglądałam się własnym palcom,
czując, że odpowiedź nie napełni mnie optymizmem.
- Bardzo poważne. Zastawki w pani sercu nie pracują tak jak
powinny – odparł. – Powinniśmy pozbyć się płodu póki to jeszcze możliwe – dodał
po dłuższej chwili, a ja natychmiast na niego spojrzałam. Przecież zaczął się już
piąty miesiąc!
- Nie ma mowy – wycedziłam wolno i stanowczo.
- Płód…
- Dziecko – poprawiłam go od razu. – To jest żywe dziecko,
jego serce bije tak jak moje i pana. Czuję jego ruchy – mówiłam, czując wilgoć
pod powiekami. Lekarz spojrzał na mnie ze szczerym współczuciem.
- Tak czy inaczej, prawdopodobnie pani serce nie wytrzyma
porodu – wyrzucił w końcu, odchrząkując nerwowo. Na moment osłupiałam. Cały
świat mi się zawalił. Od miesięcy każdy wolny moment poświęcałam planowaniu
naszej przyszłości. Chciałam skończyć szkołę, znaleźć pracę, zamieszkać na
stałe z Dylanem i obserwować jak nasza pociecha rośnie i dorasta. Teraz
dowiedziałam się, że nie dana mi będzie żadna z tych chwil. Nie zobaczę jak
stawia pierwszy krok, mówi pierwsze słowo, idzie do szkoły, zakochuje się,
bierze ślub… Nie byłam pewna czy w ogóle choć raz dane będzie mi zobaczyć jej
twarz. Tak, jej, bo byłam przekonana, że będę miała córeczkę i nie musiałam
tego nawet sprawdzać badaniami.
- To… - zaczęłam ledwo dosłyszalnie. Zakaszlałam i ponowiłam
próbę. – Nieważne. Chcę urodzić to dziecko.
- Ale zdaje sobie sprawę, że może pani nawet nie wytrzymać
do porodu, że płód może urodzić się martwy albo poważnie chory? – zapytał, na
co pokiwałam głową.
- Nie zabiję go. Zostawmy tą decyzję matce naturze –
odparłam tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Poprosiłam
doktora, żeby nie przekazywał tych informacji Dylanowi. Wiedziałam, że będzie
chciał odciągnąć mnie od tej decyzji, a potrzebowałam wsparcia, nie
przeciwnika. Miałam ochotę zwinąć się na łóżku i płakać całą noc, ale musiałam udawać,
przynajmniej przy mojej drugiej połówce. Rozkleiłam się dopiero, gdy wyszedł,
ale byłam pewna swojej decyzji.
Zbyt bardzo
ją kochałam, żeby zranić ją w jakikolwiek sposób. Czy nie tak właśnie powinna
zachować się matka? Byłam gotowa oddać dla niej życie.
* * * *
To jest oficjalnie najbardziej depresyjny rozdział jaki napisałam. Ale ostrzegałam. Mimo wszystko, obiecuję, że już niedługo trochę Wam osłodzę czytanie, bo wiem, że wszyscy czekają na jakąś uroczą scenkę. Dodaję tak na dobry początek nowego roku szkolnego, choć nie patrzę w przyszłość zbyt optymistycznie. Nie wiem kiedy następny, zależy jak bardzo zasypią nas nauką.
Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem, naprawdę mnie zmotywowaliście! Zauważcie też, że często Wam na nie odpisuję :D
Mam nadzieję, że Was zaskoczyłam, a może nawet wzruszyłam.
Ciekawi co dalej? ;)
Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam ;**