poniedziałek, 24 grudnia 2012

[03] "I nie jest mu za ciasno?"


Rozdział 3 „I nie jest mu za ciasno?”
            Znów nastał piątek, a ja przez zupełny przypadek miałam wolne. Dawno nic mnie tak nie ucieszyło. Szczególnie, że mieliśmy najładniejszy dzień tego miesiąca. Mimo, że listopad trwał już w najlepsze, temperatura wynosiła trochę ponad czternaście stopni, a słońce prażyło resztkami sił. Nie było wiatru, a niebo było bezchmurne, więc był to idealny dzień na spędzenie aktywnie wolnego czasu. Zabrałam małego do parku, gdzie znajdował się całkiem spory plac zabaw. Byłam tu też umówiona z Cassie.
            Cassandra okazała się świetną dziewczyną. Miałyśmy mnóstwo wspólnych tematów i zainteresować, a także podobne poglądy. Czułam jakbym znała ją od lat i bolało mnie, że tak wiele muszę przed nią ukrywać, bo czułam, że nasza znajomość może przerodzić się w prawdziwą przyjaźń.
- Hej – przywitałyśmy się, dając sobie buziaka w policzek. – Piękny dzień, prawda?
- Owszem, tylko szkoda, że to wszystko niedługo się skończy – westchnęła.
- Zima też ma swoje uroki – odparłam. Andy od razu popędził do piaskownicy, gdzie zauważył swoich kolegów z przedszkola. Usiadłyśmy na ławce i zaczęłyśmy obgadywać wspólnych znajomych.
            Niespodziewanie spostrzegłam, że w naszą stronę idzie Ellie, moja, a właściwie Cherry, dawna przyjaciółka wraz ze swoim chłopakiem, Dylanem. Lekko się zdenerwowałam. Nie raz mijałam się z czarnowłosą w szkole, miałyśmy nawet razem biologię, i nigdy nie wzbudziłam jej podejrzeń. Mimo wszystko, wolałabym, gdyby po prostu udali, że nas nie zauważyli.
            Ku mojemu przerażeniu, postanowili do nas podejść.
- Cześć – zaczęła brunetka. Jej brzuch coraz bardziej się uwypuklał. Mimo to, cała aż promieniała. Po trochu jej tego zazdrościłam. Oczywiście, tylko w chwili, w której zapomniałam o wszystkich nieszczęściach, które ją dotknęły. – Jesteś Amy, prawda?
- Tak, chodzimy razem na biologię -  odparłam. – Ellie, tak? – dodałam po chwili. Pokiwała głową. Przedstawiłam im swoją towarzyszkę, a ona swojego chłopaka. Po chwili podszedł do nas zainteresowany Andrew.
- O, jaki słodki braciszek – zachwyciła się, pochylając się nad malcem. Patrzył na nią zaciekawiony, a po chwili obdarzył ją słodkim uśmiechem.
- Kuzyn – poprawiłam ją.
- Jestem Andy – oznajmił zadowolony, a zaraz potem pociągnął niebieskooką do piaskownicy. Była tym wyraźnie zachwycona. Niedługo sama miała zostać matką, przyda jej się mały trening. Zostaliśmy we trójkę, ale o dziwo, łatwo zaczęliśmy się dogadywać. Szybko jednak zaczęło się ściemniać, więc nasze spotkanie dobiegło końca. Pożegnaliśmy się i każde rozeszło się w swoją stronę.
- Fajni ci ludzie – rzucił szatyn, na co się zaśmiałam. Cassandrę poznał już wcześniej, ale zakochana para była dla niego nowością.
- Fajni, fajni. To byli Ellie i Dylan, Andy – wyjaśniłam cierpliwie.
- Dlaczego Ellie ma taki duży brzuch? – zapytał. Widać było, że od dawna go to nurtowało. Nie wiedziałam jednak czy to odpowiednia pora na rozmowę pt. „skąd się biorą dzieci”.
- Bo niedługo urodzi dzidziusia – odpowiedziałam niepewnie.
- I on jest tam w środku? – zadziwił się.
- Dokładnie.
- I nie jest mu za ciasno?
- Widocznie na razie nie. Jak już nie będzie miał miejsca to wyjdzie do nas – tłumaczyłam.
- A jak?
            Ta rozmowa była dla mnie coraz bardziej kłopotliwa. Zaczynałam żałować, że spotkaliśmy ciężarną dziewczynę.
- Tak jak wszedł, ale o tym porozmawiamy innym razem – ucięłam temat.
- A będę mógł go zobaczyć jak już wyjdzie? – Była to cicha prośba, a mały wydawał się całą tą sytuacją rozemocjonowany.
- Oto już musisz zapytać Ellie – odpowiedziałam.
- A kiedy się znowu z nią zobaczymy?
- Nie wiem – odparłam zgodnie z prawdą, a maluch ewidentnie się zasępił. Na szczęście dotarliśmy już do drzwi mieszkania i dryg nad nim przejmował Lucas. Ja brałam się za przygotowanie kolacji. […]
            Sobota okazała się być równie pogodna, co piątek. Z samego rana poszłam pobiegać, korzystając, że Lucky ma wolne i smacznie śpi razem z bratem. Cała spocona i zasapana, wróciłam, zrobiłam skromne śniadanie i wskoczyłam pod prysznic. Po doprowadzeniu się do porządku, zaległam na kanapie i zaczęłam czytać książkę.
            Nagle ktoś krzyknął mi do ucha, a ja o mało nie spadłam na ziemię.
- Lucas! Ty jesteś nienormalny! – uniosłam się, starając się uspokoić przyspieszony puls. – A ja ci przygotowałam śniadanie…
- Oj przepraszam, słońce. Nie mogłem się powstrzymać – wytłumaczył się szybko i cmoknął mnie w policzek, a ja wywróciłam oczami. Jak chciał kogoś udobruchać,  stawał się niesamowicie uroczy. Zresztą Andy musiał to po kimś odziedziczyć. – Jakieś plany na dzisiaj? – zapytał, gdy rozsiadł się z talerzem na sofie. Dałam mu nogi na kolana i na chwilę się zamyśliłam.
- Nie bardzo. Chyba znów zabiorę Andrew na spacer. Idziesz z nami? – spytałam. Od razu jego uśmiech przygasł.
- Muszę jechać załatwić parę spraw na mieście – mruknął z pełną buzią, za co spojrzałam na niego karcąco. – Obiecuję, że jutro gdzieś was zabiorę.
- Jasne, rozumiem – odparłam, przyglądając się jego idealnemu profilowi. – Tyle razy mówiłam ci, żebyś jadł przy stole. Jaki przykład dajesz bratu?
- Zrobiłaś się ostatnio okropnie zrzędliwa – burknął, za co dostał z pięści w ramię. Tak, zachowywaliśmy się jak stare małżeństwo. I owszem, w ogóle mi to nie przeszkadzało. Oboje czuliśmy jakbyśmy znali się całe lata, a nie niepełne dwa miesiące. Bardzo jednak ułatwiało nam to życie, bo w ogóle nie krępowaliśmy się w swoim towarzystwie i traktowaliśmy się jak rodzeństwo.
            Parę sekund później zorientowaliśmy, że obok stoi Andrew i bacznie nam się przygląda. Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni, a zaraz potem wybuchliśmy śmiechem. Chłopczyk ewidentnie nie rozumiał co się dzieję, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło.
- Głodny? – spytałam, ciągle roześmiana, a szatyn nieśmiało kiwnął głową. Od razu podałam mu śniadanie, a następnie wyszykowaliśmy się do wyjścia.
            W ciepłych kurtkach i szalikach ruszyliśmy dzielnie do parku. Mały szybko się z niecierpliwił, więc przez połowę drogi musiałam go nieść na plecach. Miał szczęście, że miałam dobry humor, bo inaczej nie miałby tak dobrze.
            Gdy dotarliśmy na miejsce, maluch ruszył na zjeżdżalnie, a ja usiadłam na pobliskiej ławce i zaczęłam rozkoszować się być może ostatnim słonecznym popołudniem. Kompletnie się zamyśliłam i nie zwracałam zbytniej uwagi na to, co się dzieję wokoło.
            Cieszyłam się niezmiernie, że moje życie się ustabilizowało. Być może w to wszystko wkradło się trochę rutyny, ale nie miałam na co narzekać, bo przede wszystkim potrzebowałam spokoju i poczucia bezpieczeństwa, a z Lucasem i Andrew u boku było to wreszcie możliwe.
            Zapominałam o przeszłości. Co prawda, co noc śnił mi się Justin, ale zdążyłam się przyzwyczaić. Było tak jakbym w nocy, we śnie, znów była Cherry, a za dnia Amandą. Jakoś bardzo mi ten układ nie przeszkadzał. Bałam się tylko, że coś może zakłócić tą moją pozornie idealną sielankę.
- Ciociu… To znaczy, Amy, pobawisz się z nami? – Doszedł do mnie delikatny głos ciemnookiego. Powodów mojego szoku było kilka. Po pierwsze, wytrącił mnie z moich rozmyślań. Po drugie, zwrócił się do mnie ciociu, a przestał się tak do mnie mówić prawie miesiąc temu. A po trzecie, powiedział „z nami”. Z nim samym bawiłam się przecież codziennie, ale było to wtedy, kiedy nie miał obok żadnych kolegów. Gdy byli jego znajomi, całkowicie o mnie zapominał.
            Spojrzałam na niego, a następnie na jego towarzysza. A właściwie towarzyszkę. Miała krótkie włoski w ciemniejszym odcieniu blondu. Jej oczy były duże i ciemne, a w tym momencie wpatrywały się we mnie z wyczekiwaniem.
- Oczywiście – wydukałam w końcu, a mały od razu pociągnął mnie w stronę wierzy ze zjeżdżalnią.
- To jest Jazmyn – oznajmił w połowie drogi, a ja obdarzyłam małą blondyneczkę ciepłym uśmiechem. Wyglądała naprawdę słodko w dwóch krótkich kucykach obwiązanych białymi kokardkami i czerwonej sukience wystającej spod kurtki. Na nogach miała rajstopy i czarne trampki, a całość prezentowała się jakby dziewczynka właśnie opuściła jakieś przyjęcie, a nie wyszła na dwór,  pobawić się z dziećmi.
- Cześć, Jazmyn, ja jestem Amanda – odparłam pogodnie.
- Tak, wiem, twój brat dużo mi o tobie mówił – rzuciła, a ja nieco się zdziwiłam. Widziałam, że Andy chcę sprostować, że nie jesteśmy rodzeństwem, ale weszłam mu w słowo i sobie odpuścił.
- Tak? To dziwne, bo zazwyczaj nie jest taką gadułą – odpowiedziałam żartobliwie, w duchu zastanawiając się co też takiego ten głuptas mógł jej naopowiadać. Szatyn najwyraźniej dał za wygraną, bo pociągnął koleżankę za rękaw i razem zjechali ze zjeżdżalni. Przepuściłam kilka dzieciaków i starałam dopchać się do drabinki, żeby dostać się na dół.
- Amy! Zjeżdżaj! – usłyszałam niespodziewanie.
- Już schodzę! – odparłam.
- Nie masz zjechać! – uparł się, a moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. – Amy! Amy! Amy! – zaczął mi dopingować i niemal od razu przyłączyła się do niego Jazmyn, a po niej kolejne maluchy. Poczułam na sobie wzrok nie tylko dzieci, ale także wszystkich ludzi zgromadzonych dookoła. Zawstydzona i zapewne zarumieniona, wywróciłam oczami i zaczęłam się modlić, żeby nie wylądować tyłkiem w piachu. Wzięłam głęboki wdech i poszłam na żywioł.
            Zjeżdżalnia wcale nie okazała się być tak piekielnym wynalazkiem jak mi się na początku wydawało.  Wszystkie brzdące zaczęły mi klaskać, a reszta zebranych szybko stwierdziła, że nie jestem warta uwagi i zajęła się czym innym. Ja sama zaczęłam się śmiać jak głupia, sama nie wiem dlaczego i porwałam w powietrze mojego podopiecznego. Kręciłam nim w powietrzu, a on słodko się śmiał. Zaraz potem zostałam wciągnięta do grupowej zabawy w berka.
            Było całkiem śmiesznie. Mogę nawet powiedzieć,  że mi się podobało. Oderwałam się od problemów i przez chwilę poczułam, jakbym sama miała pięć lat, a żadne troski i zmartwienia zwyczajnie nie istniały. Przestałam przejmować się opinią innych i choć co chwilę lądowałam na ziemi, potykając się o własne nogi lub z równie niedorzecznego powodu, zupełnie mnie to nie obchodziło. Byłam cała brudna i oblepiona piaskiem, ale dalej świetnie się bawiłam.
            Czas leciał nieubłaganie. Dzieciaki zaczęły się rozchodzić. Sama również rozważałam już powrót do domu. Widząc jednak jak bardzo szczęśliwy jest Andy, postanowiłam zostać jeszcze chwilę, żebyśmy chociaż dokończyli ten zamek z piasku, nad którym od dłuższej chwili pracowaliśmy wraz z Jazmyn.
            Nagle Jazzy wyskoczyła znienacka z piaskownicy, tym samym sypiąc mi piaskiem w oczy. Z pewnością nie zrobiła tego naumyślnie, nie mniej jednak skażone miejsce zaczęło mnie niemiłosiernie piec, więc zaczęłam je mocno pocierać rękami.
            Ktoś położył mi rękę na ramieniu i na pewno nie była to ręka dziecka. Momentalnie zaprzestałam wykonywanej czynności.
- Najmocniej przepraszam za moją siostrę. Naprawdę tego nie chciała – usłyszałam tuż za mną. Powinnam odpowiedź, że przecież nic się nie stało, ale wręcz odjęło mi mowę. Czułam się jak sparaliżowana, a ten głos wydawał się tak znajomy.
- Przepraszam, Amy. To było niechcący. Nie gniewasz się? – spytała zapłakana blondyneczka. Brat musiał już jej zrobić `niezłe kazanie. Odruchowo przyciągnęłam ją do siebie.
- Oczywiście, że nie – odparłam dosyć piskliwie. Brzmiałam zupełnie jak nie ja. – Nie płacz już księżniczko – dodałam i ucałowałam ją w czółko. Od razu na jej pięknej buzi zagościł anielski uśmiech.
            Niewiadomo skąd pojawił się obok Andy i bezceremonialnie pociągnął swoją koleżankę w stronę huśtawek. Otrzepałam się z piasku i powędrowałam w stronę wolnej ławki, gdzie jeszcze raz przetarłam ciągle piekące oczy. Spojrzałam w stronę piaskownicy. Osoba opiekująca się Jazmyn wciąż kucała obok miejsca, w którym siedziałam i spoglądała w moją stronę.
            Otrząsnął się wreszcie i powoli podniósł do pionu. Nie wiedziałam go za dobrze. Miał na sobie kaptur i ciemne okulary, ale jego sylwetka wydawała się mi znajoma. Coraz bardziej przerażała mnie ta sytuacja i marzyłam by jak najszybciej znaleźć się w domu. Powtarzałam sobie, że to niemożliwe, żeby ktoś z Los Angales znalazł się tutaj, a na dodatek mnie rozpoznał, ale i tak nie umiałam się uspokoić.
            Na moje nieszczęście, chłopak o niesamowicie znajomym głosie podszedł do mnie i  przysiadł się obok. Usadowił się tak, żeby móc ze spokojem mnie obserwować i nie zanosiło się, żeby miał się odezwać. Przyglądał mi się tylko z delikatnie rozchylonymi ustami, przez co czułam się naprawdę niekomfortowo.
- Możesz przestać? – syknęłam poirytowana, a mój głos znów zabrzmiał dość nietypowo. Jakbym wzniosła go dwie oktawy wyżej albo miała poważne zapalenie gardła. Głupie nerwy. Zakapturzony chłopak nie raczył odpowiedzieć. – Halo? Jest tam kto? – spytałam i zamachałam mu ręką przed oczami. Wreszcie się ocknął i zsunął z nosa ciemne okulary. Wbił we mnie swoje przenikliwe spojrzenie i nieustannie świdrując mnie wzrokiem, przejechał językiem po swoich wydatnych wargach. Było to co najmniej przerażające, a na dodatek czułam jakbym nie miała żadnej kontroli nad własnym ciałem. Siedziałam tylko osłupiała, nie mogąc oderwać wzroku od jego ciemnych oczu, a tym bardziej nie potrawiąc ruszyć się z miejsca.
            W głowie miałam tylko te dwie gałki oczne o tak znajomym kolorze. Ich głębi nie sposób było zapomnieć, a tym bardziej wyrzucić z myśli ich właściciela. Wpatrywaliśmy się więc w siebie jak zahipnotyzowani, a ja ciągle nie mogłam uwierzyć w to co widzę.  Przecież to było wręcz niemożliwe. Posiadacz tych czekoladowych cudeniek jest teraz w zupełnie innym kraju, oddalony o tysiące mil, a nasze drogi już nigdy nie miały się skrzyżować.
            Jednak ten głos, a teraz te oczy… Czyżby mój umysł tak wariował, że nauczył się oszukiwać moje zmysły i wprowadzać w moich myślach aż taki mętlik? Byłam przekonana, że jestem cała czerwona i wyglądam jak osiem nieszczęść.
- Wybacz, ale mam wrażenie, że kogoś mi przypominasz – odezwał się w końcu, a ja znów oniemiałam na dźwięk jego głosu. To tylko złudzenie, to tylko złudzenie – powtarzałam sobie.
- Tak? Podobno jestem strasznie podobna do Shakiry i ludzie często mnie z nią mylą – wymyśliłam na poczekaniu, mając nadzieję, że zabrzmiałam naturalnie i choć trochę żartobliwie. Chyba się udało, bo uśmiechnął się pod nosem i poprawił okulary, zakrywając tak bardzo rozpraszające mnie tęczówki.
- Raczej nie o to mi chodziło – odparł. – To znaczy, też jesteś piękna i zgrabna jak ona… - zaczął się tłumaczyć, widząc moją minę. – Ale wydaję mi się, że gdzieś się już spotkaliśmy.
- W naszym życiu przewijają się tysiące przypadkowych ludzi. Może widzieliśmy się w supermarkecie albo na stacji benzynowej i teraz twój umysł mnie skojarzył – wykręcałam się.
- Może – dał za wygraną, co niezmiernie mnie ucieszyło. Postanowiłam zakończyć tą jakże ciekawą konwersacje, będąc już niemal pewna, że to nie jestem żadna znana mi osoba, a przypadkowy przechodzeń. Mimo wszystko chciałam się jak najszybciej oddalić.
- Justin! – dobiegło do moich uszu. To Jazmyn biegła w naszą stronę, ciągnąc za sobą Andrew. W ogóle jednak to do mnie nie docierało. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz.
            Zbieg okoliczności – próbowałam tłumaczyć to sobie w myślach. W głębi miałam już całkiem inne zdanie. To jedno słowo po raz kolejny wywróciło mój świat do góry nogami i koszmar, który zakończyłam kilka miesięcy temu, zdawał się na nowo rozpocząć.
* * * *
Nareszcie udało mi się go dokończyć i dodać. Przyznam, że jestem nawet z siebie zadowolona. Wrócił Justin, wróciła moja wena... Cieszycie się? :D
Po za tym jestem zła, że się spóźniłam, bo w piątek minęły dwa lata odkąd dodałam pierwszy rozdział tego opowiadania. Szmat czasu, nie? A tak szybko zleciało... 
Dziękuję za wszystkie komentarze, wejścia i wiadomości. Niesamowicie motywuje mnie to do działania :) Kocham Was, myszki! ♥♥♥
Kończę już pisać streszczenie części drugiej, wytrzymajcie jeszcze parę dni. Postaram się też zaktualizować linki i dodać zakładkę kontakt, gdyż założyłam konto na ask.fm ;P 
Przy okazji życzę Wam radosnych, rodzinnych świąt i spełnienia marzeń w nadchodzącym roku. Wszystkie co najlepsze, kochane! 
Prosiłabym, żeby osoby, które nie komentują, kliknęły chociaż opcję "czytam" znajdującą się pod rozdziałem. To tylko jedno kliknięcie, a bardzo mnie uszczęśliwia ;))
Pozdrawiam ;*

12 komentarzy:

  1. wreszcieeee z Jusem xdd
    najsik <3

    Wesołych ;*

    Caroline.

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu jest Justin! A już straciłam nadzieję :) Kiedy przeczytałam, że Andy znalazł sobie nową przyjaciółkę - Jazmyn - wiedziałam, że to siostra Justina, ale i tak, z zapartym tchem, czekałam na rozwój wypadków. Coś mi się zdaje, że Cherry już niedługo pozostanie anonimowa. Niech żyje Justin! :) Ja także życzę wesołych świąt i pozdrawiam. Patiiiii

    OdpowiedzUsuń
  3. Już to powtarzałam, ale powtórzę po raz kolejny. Uwielbiam Cię dziewczyno <3
    Jak czytam Twoje opowiadanie to mam wrażenie, że sama jestem na miejscu Cherry! Z niecierpliwością czekam na następny rozdział! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze mówiąc jakoś się nie cieszę z powrotu Justina. Myślałam, że bardziej rozwiniesz wątek Amy i Lucasa. Ale źle nie jest! :) I tak mi się podoba. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pojawił się rozdział dziewiąty na http://stranger-bieber.blogspot.com/ - uznajmy go jako prezent świąteczny ;-)
    "[...] Dlaczego Jamie umarła, dlaczego Lana go zdradziła i dlaczego Peyton się poddała? [...]"
    Co o nim sądzisz? Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt - Fun.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie rozumiem czy w końcu Amy i Lucas są kuzynostwem?
    Ehhh jestem ciekawa o co chodzi z tymi dwoma wcieleniami głównej bohaterki? I co zrobił Justin, że Amy starała się go uniknać jak ognia?
    Na serio fajnie piszesz i na dodatek w pierwszej osobie. Prosze dodaj szybko NN.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. droga Fun, nie wiem, czy czytałaś poprzednie części, ale Amy i Lucas nie są kuzynostwem, tylko jakby to ująć udają, Amy to tak naprawdę Cherry, ale, z powodu ucieczki przed przeszłością, przemalowała włosy i zmieniła osobowość.. i Justina nie tyle stara się unikać, co miała nadzieję, że to zamknięty rozdział i nigdy się więcej nie spotkają... a jeśli chodzi o te wcielenia, to jak wcześniej napisałam, Amy, to tak naprawdę Cherry z poprzednich części . ;)

      Usuń
  7. aaaaaaaaaaaaaaaa zajebisty ;* przepraszam, ale nie umiem inaczej dobrać słów .. i iovskldjbjikdfjnkbiu no nie moge nie wiem co napisać xd .. ;D czekam na nn i życzę udanego, pijanego i tak dalej sylwestra i aby rok 2013 przyniósł ci dużo weny, pomysłów i przede wszystkim czasu na pisanie i dodawanie (chodź to chyba bardziej życzenia do czytelniczek xd), a także dużo miłości i czego tam sobie zażyczysz xd ;* <3 kocham cię ~brutal girl

    OdpowiedzUsuń
  8. Oooo Justin się pojawił. :) Super rozdział. Ciekawa jestem kiedy się zorientuje, że Amy to tak naprawdę Cherry. Tak jak poprzednio ktoś tam napisał, że Andy poznał jakąś przyjaciółkę na placu zabaw, to od razu domyśliłam się, że chodzi o siostrę Biebsa. Mam nadzieję, że tegoroczne święta minęły Ci w radosnym i spokojnym rodzinnym gronie. Życzę Ci, aby wszystkie twoje marzenia się spełniły oraz miała wenę przez cały rok. :D Czekam na nn. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. No siema ;* I jest Justin <3 <3 :D
    A tak ogólnie to słaby ten rozdział -.-'...
    Żart ;p Dziania ma dobry humor ^^
    Tak na poważnie to zajebisty!! Super i zaczyna się coś dziać :D Ale coś nie zbyt podoba mi się ta praca Lucka.. no ale zobaczymy :) Jak mnie następnym razem nie powiadomisz to nie będę komentować mendo -.-
    Dodawaj szybko następny!!
    Pozdrawiam i życzę dużo, duuuużo weny :**
    Dziania

    OdpowiedzUsuń
  10. Wreszcie wrócił Justin!:D
    Czekam na nn
    Zuzia119

    OdpowiedzUsuń
  11. hej, pojawił się nowy rozdział na KARRAMBA.BLOG.ONET.PL - zapraszam ;)

    OdpowiedzUsuń