piątek, 4 października 2013

[20] "Nakrzycz na mnie, wyrzuć z siebie wszystko, nazwij mnie skończoną kretynką, wyzywaj, powiedz, że mnie nienawidzisz. Wszystko, tylko nie ignoruj mnie."

Rozdział 20 „Nakrzycz na mnie, wyrzuć z siebie wszystko, nazwij mnie skończoną kretynką, wyzywaj, powiedz, że mnie nienawidzisz. Wszystko, tylko nie ignoruj mnie.”
            Oczami Amy…
            Ból był wszechogarniający i kompletnie mnie paraliżował. Nie mogłam myśleć o niczym innym, marzyłam, żeby to wreszcie się skończyło. Nic nie widziałam, a wszystkie odgłosy powoli cichły. Zastanawiałam się czy zasypiam, czy też mdleję. A może po prostu umierałam. Przez moment było mi wszystko jedno, ale potem przez zasłonę katuszy jakie przeżywałam, zaczęły przebijać się konkretne myśli.
            Nie bałam się o siebie, bo czułam się nic nie warta i bez znaczenia. Moje życie było kupą syfu i kłamstw. Nie mogłam jednak przestać się martwić o moich bliskich. Świadomość, że mogłam już więcej nie ujrzeć ich twarzy była najgorszym, co mnie do tej pory spotkało. Być może już nigdy nie zobaczę pokrzepiającego i słodkiego uśmiechu Cassie, nie poczuję troskliwych ramion Lucasa wokół mojego drobnego ciała ani nie będę świadkiem dorastania Andrew. Nie będę miała też szansy pogodzić się z Jackie czy odnaleźć własnego brata. Na końcu pomyślałam o Justinie, ale nie miałam siły się nad tym zastanowić, bo jego temat był zbyt obszerny, a relacja z nim to istny chaos.
            Po raz kolejny zawładnęło mną cierpienie. Ta gehenna zdawała się nie mieć końca. Przez moment przemknęło mi przez myśl, że przez te wszystkie kłamstwa wylądowałam w piekle i tak miała wyglądać cała wieczność. Nie byłam w stanie nawet określić źródła tych tortur. Po prostu wewnętrznie konałam.
            Niespodziewanie zobaczyłam światło. Znaczy bardziej się domyśliłam, bo oczy miałam zamknięte, ale zrobiło się jakoś jaśniej. Doszły mnie też jakieś hałasy, ale nie byłam ich w stanie bliżej określić. Bałam się, choć sama nie wiedziałam czego. Gorzej już być nie mogło, ale wyczułam, że pojawił się ktoś nowy, przeciwnik, którego nie byłam w stanie zidentyfikować.
- Amy! – krzyknął. Wydawał się znajomy, a ton jego głosu był przerażony. Nagle udręka się nasiliła, więc ktoś musiał mnie dotknąć. Miałam ochotę go zabić za to, ile męki mi dokładał. – Amy, słyszysz mnie? Proszę, obudź się! – szeptał gorączkowo i jak mniemam, potrząsnął mną. Wszystkie wnętrzności obiły się o moje obolałe kości i myślałam, że już nie dam rady.
            Poczułam, że się unoszę, nie czułam nic pod ciężarem swojego ciała, a jednocześnie coś wbijało mi się w nogi i górną część kręgosłupa. Usłyszałam przeraźliwy jęk, jednak długą chwilę zajęło mi domyślenie się, że to ja byłam jego przyczyną.
            Domyśliłam się już, że ktoś zabrał mnie z ziemi i prawdopodobnie właśnie położył w innymi miejscu. Zapewne starał się być delikatny, ale poczułam się jakbym spadła z co najmniej dwóch metrów na twardy asfalt.
            Kolejne dźwięki, których mój mózg nie chciał zidentyfikować. Tak jakby receptory w mojej głowie przestały ze sobą współpracować.
- Amando, błagam – zabrzmiało to bardziej desperacko niż poprzednio. – Otwórz oczy – dodał bardziej stanowczo i właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę z ciężaru własnych powiek. Miałam wrażenie jakby były z metalu, a uniesienie ich wydawało się ponad moje siły. W dodatku mój stan nie pozwalał mi się skupić na jednej czynności, każdą myśl przeszywało uporczywe kłucie, jakby ktoś miażdżył mnie od środka.
            Po raz kolejny przeraził mnie własny głos, a raczej okropny dźwięk, który wydobył się z mojego gardła.
 - Spokojnie, jedziemy do szpitala. Wszystko będzie dobrze – zapewniał, choć nie mogłam w to uwierzyć. Wydawało mi się, że jedynym sposobem na uśmierzenie tego bólu jest moja śmierć. W dodatku słowo szpital wywołało u mnie panikę. Nie byłam jednak w stanie zdobyć się na nic więcej jak kolejne żałosne jęknięcie. […]
            Zanim dojechaliśmy na pogotowie, mój umysł zdążył trochę otrzeźwieć. Zdałam sobie sprawę, że nie umierałam, a jedynie byłam mocno poturbowana i poobijana. Zaraz potem doszło do mnie, że leżałam na tylnich siedzeniach samochodu, a za kierownicą siedział Lucky. Tym razem to ja byłam szczęściarzem, że mnie znalazł, bo inaczej zamarzłabym w tej paskudnej alejce, wijąc się wcześniej w agonii.
            Chciałam już nawet kłócić się o to, że nie potrzebuję wizyty u lekarza, ale mina mojego przyjaciela spowodowała, że bałam się odezwać. Wiedziałam, że był zły, że go okłamałam i tak się naraziłam, a jednocześnie zapewne obwiniał siebie, że mnie nie dopilnował i na to pozwolił. Jakby mógł to wziąłby odpowiedzialność za całe zło świata. Wolałam więc udawać jak najbardziej nieprzytomną, by oszczędził mi wyrzutów i kazań. Przynajmniej na razie, bo z pewnością mnie to nie ominie.
            Gdy zatrzymaliśmy się pod budynkiem, ogarnął mnie strach. Ja nawet chyba nie byłam ubezpieczona, bo trudno ubezpieczyć się na fałszywych danych i z tak małą ilością pieniędzy na życie. Po drugie od razu zapytają, co się stało, a co za tym idzie, będą chcieli zawiadomić policję. Nie miałam ochoty spędzać całej nocy na składaniu zeznań. Chciałam o tym zapomnieć, bo wiedziałam, że i tak nie dopadną tych bandytów, a co najwyżej znowu ja oberwę.
- Lucas… - zaczęłam cicho, czując pieczenie w gardle. Z trudem przełknęłam ślinę i spróbowałam przemówić wyraźniej. – Myślę, że to nie będzie konieczne.
- Żartujesz, prawda? Wyglądasz jak trup. Możesz zmyć z siebie krew, ale skąd pewność, że czegoś nie złamałaś albo nie uszkodzili ci jakiś narządów? To musi zobaczyć lekarz – oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu i zacisnął dłonie w pięści.
- Ale… oni będą zadawać pytania. Zawiadomią policję… Mieliśmy pozostać nie zauważeni… A co jeśli zaczną szperać i wszystko się wyda… Boję się – mamrotałam bez ładu i składu, z trudem biorąc każdy następny oddech.
- Tym będziemy się martwić później – odparł chłodno i wysiadł z samochodu. Otworzył mi drzwi i jak najdelikatniej umiał, pomógł mi wysiąść. Bolało tak czy inaczej, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. O dziwo, nie musiał mnie nigdzie zanosić. Dokuśtykałam do wejścia, lekko kulejąc i podpierając się o jego ramię. Ostrożnie podtrzymywał mnie w pasie, będąc gotowy w każdej chwili mnie złapać.
            Gdy tylko przekroczyliśmy próg, zrobiło się zamieszanie. Wzbudziliśmy niemałe zainteresowanie. Od razu podbiegła do mnie jakaś pielęgniarka z przestraszonym wyrazem twarzy. Rany, musiałam wyglądać naprawdę źle. Inna przyprowadziła wózek, pomogła mi usiąść i zawieźli mnie do jakiejś sali, gdzie po bliżej nieokreślonym czasie przyszedł pan doktor i zaczął mnie oglądać. Zdążyli obmyć mi już twarz z zaschniętej krwi i rozebrać do spodni i koszulki. Jednak i tego musiałam się pozbyć, żeby dać się dokładnie zbadać.
- Żebra są stłuczone, dwa pęknięte, nadgarstek mocno nadwyrężony, ale nie zwichnięty. Do tego mnóstwo zadrapań i siniaków. Obawiałem się wstrząsu mózgu, ale raczej do tego nie doszło. Cóż, wyglądało to o wiele poważniej niż jest w rzeczywistości – skwitował w końcu.
- Masz więcej szczęścia niż rozumu – wtrącił oschle Lucas, który siedział w kącie. Lekarz wcześniej go nawet nie zauważył, ale widząc, że się nie sprzeciwiam, nawet tego nie skomentował.
- Teraz muszę spytać jak do tego doszło? – kontynuował, nie zwracając uwagi na słowa ciemnowłosego. Przygryzłam nerwowo wargę i unikałam kontaktu wzrokowego z mężczyzną, który zadawał mi pytania. – Czy ktoś panią skrzywdził?
- Nie – odparłam. – To nic takiego. Mój przyjaciel chciał się tylko upewnić, że nic poważnego mi nie dolega. Skoro to już jasne, chciałabym wrócić do domu.
            Niebieskooki posłał mi spojrzenie pod tytułem „jesteś niemożliwa” i pokręcił z niedowierzaniem głową. Doktor pochylił się bliżej mnie, zmuszając mnie do spojrzenia w jego ciemne, zmęczone oczy. Jego głos zniżył się do szeptu, więc domyśliłam się, że Lucky miał tego nie usłyszeć.
- Jeśli boi się pani mówić przy tym chłopaku, rozkażę mu wyjść. Zapewnimy pani bezpieczeństwo, nie musi się pani bać powiedzieć prawdy – wyjaśnił dobitnie, patrząc na mnie z pewnego rodzaju troską, choć bardziej kojarzyło mi się to z litością.
- Nie zostałam pobita, a już tym bardziej nie przez Lucasa – wycedziłam. – Nie czuję potrzeby obwiniania kogokolwiek za to, co się stało. Chcę po prostu wrócić do domu i odpocząć, więc może mi pan powiedzieć, co mam zrobić, żeby rany szybko się zagoiły i się pożegnamy.
            W oczach mężczyzny pojawiło się zrezygnowanie. No tak, całkowicie poobijana dziewczyna mówi mu, że nikt jej nie pobił. Powinnam jeszcze dodać, że walnęłam w drzewo albo potknęłam się o krawężnik, ale nie chciałam robić z siebie, aż takiej idiotki. Na pierwszy rzut oka było widać, że tych siniaków nie zrobiłam sobie przez przypadek i że sama nie byłabym w stanie doprowadzić się do takiego stanu.
- Podamy pani leki przeciwbólowe, zapisze pani też maść i tabletki i rozpiszę ich dawkowanie. Musi pani ograniczyć ruch do minimum ze względu na żebra i naprawdę proszę się oszczędzać. Ból może pani dokuczać nawet do miesiąca, ale po za tym nie przewiduję żadnych komplikacji – powrócił do rzeczowego tonu głosu i podszedł do biurka, żeby wypisać receptę. Ubrałam się, a pielęgniarka podała mi coś na złagodzenie bólu i uspokojenie, żebym mogła jako tako przespać noc. Po wszystkim pożegnałam się i z większą niż przedtem łatwością, doczłapałam do samochodu.
            Drogę przebyliśmy w grobowej ciszy, która bolała mnie prawie tak samo jak żebra. Wszystkie niewypowiedziane słowa zdawały się kotłować w powietrzu wokół nas. Przeraźliwie bałam się, że go straciłam, że mnie znienawidził. Być może było to nieracjonalne i niedorzeczne, ale przez to jego zimne spojrzenie i pełną ignorancję zaczęłam w to wierzyć. Łzy cisnęły mi się do oczu bardziej niż wtedy, gdy mnie atakowali. Cierpienie psychiczne było gorsze niż fizyczne, a to właśnie czułam, gdy mój najlepszy przyjaciel traktował mnie jak powietrze.
            Lucas pomógł mi dojść do mieszkania i posadził mnie na kanapie. Sam poszedł po Andrew, czego się domyśliłam, bo przecież on nie mógł się do mnie odezwać. Andy spał w ramionach swojego brata, który odniósł go do łóżka. Gdy tylko powrócił do salonu, nie wytrzymałam.
- Powiedz coś, proszę – wyszeptałam, splatając dłonie na kolanach.
- Co mam powiedzieć?
- Cokolwiek. Nakrzycz na mnie, wyrzuć z siebie wszystko, nazwij mnie skończoną kretynką, wyzywaj, powiedz, że mnie nienawidzisz. Wszystko, tylko nie ignoruj mnie – załkałam, ponownie czując jak łzy spływają mi po policzkach i kapią na ręce.
- Nie nienawidzę cię. Nie wiem jak mogłaś tak pomyśleć. Kiedy zachowałem się tak, że mogłaś sobie coś takiego ubzdurać? – spytał z wyrzutem, siadając obok. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, nagle wszystkie moje obawy wydały mi się idiotycznie. Przecież mnie uratował, martwił się o mnie i okazywał mi więcej troski niż ktokolwiek inny, a ja posądzam go o to, że darzy mnie nienawiścią. Tak, byłam najgłupszą istotą na tym świecie. – Jedyną osobą, której nienawidzę jestem ja sam. Ewentualnie te gnojki, które cię tak urządziły, ale gdyby nie ja, nigdy byś ich nie spotkała – wymamrotał, a ja spojrzałam w jego błyszczące, strapione oczy i jeszcze bardziej się rozkleiłam.
- To nie twoja wina. Nie kazałeś mi tam iść, ba, nawet o tym nie wiedziałeś – wydusiłam, opanowując szloch. – Jestem ci dozgonnie wdzięczna, po raz kolejny ocaliłeś mi życie.
- Przestań. Gdyby nie ja, nie wróciłabyś do tej pracy albo nawet byś jej nigdy nie znalazła. Sprowadzam na ciebie same nieszczęścia – wykrztusił, kryjąc twarz w dłoniach.
- Och, zamknij się. Uratowałeś mnie, a potem ja poprosiłam cię o wyjazd. Ja się na to zgodziłam, ja chciałam wszystko opłacić i ja chciałam sobie dorobić. Do tego to ja podsłucham twoją rozmowę, ja chciałam pomóc i ja poszłam do tego cholernego pubu, nikomu o tym nie mówiąc. To cud, że mnie znalazłeś, bo nie miałam nawet telefonu – wyjaśniłam dobitnie, zmuszając go, żeby na mnie spojrzał.
- Prawdę mówiąc to cię uratowało… - zaczął i wyjaśnił mi to, jak mnie znalazł. Nie wiedziałam, co powiedzieć, byłam cholernie szczęśliwa. Tak, szczęśliwa, bo miałam przy sobie swojego bohatera, bo mogłam go znów przytulić i mu podziękować, bo mogłam się cieszyć kolejną wspólną chwilą i mieć nadzieję, że jeszcze wiele przed nami. […]
            Cały weekend spędziłam na kanapie albo w łóżku. W dodatku Lucky obchodził się ze mną jak z jajkiem. Z jednej strony było to miłe i słodkie, a z drugiej strasznie irytujące. To niesamowite, że pozwolił mi samej chodzić do łazienki. W niedzielę zmusiłam go do wyjścia, bo Andy nie mógł już wytrzymać w domu i wybrali się na basen. Zostałam sama, ale nie narzekałam. Miałam sporo zadań i nauki, a w dodatku cieszyłam się, że nikogo nie ograniczam i mogę w spokoju poczytać książkę albo się zdrzemnąć. Naprawdę, nie byłam dzieckiem i nie potrzebowałam całodobowej opieki. To było kochane, że Lucas tak się mną zajmował, ale wiedziałam, że ma wyrzuty sumienia, choć nie było w tym jego winy. To ja byłam naiwna i nieodpowiedzialna idąc nocą taką dzielnicą. Dostałam nauczkę i wierzcie mi, nie zamierzam tego powtarzać.
            Nadszedł poniedziałek. Z trudem wygramoliłam się rano z łóżka i doszłam do łazienki. Nie wyglądałam tak tragicznie jak dwa dni temu, ale wciąż nie było dobrze. Być może powinnam zostać w domu, ale nie chciałam robić sobie zaległości i nawet nie miałabym usprawiedliwienia, bo zapomniałam poprosić o nie lekarza, a na kolejną wizytę nie miałam najmniejszej ochoty.
            Przyjrzałam się swojemu odbiciu. Miałam siniaka na policzku, który nieco zbladł, więc udało mi się zakryć go makijażem. Kolejny znajdował się z tyłu głowy i bolał najbardziej, szczególnie gdy obracałam głowę, ale przynajmniej zasłaniały go włosy. Przyjrzałam się też zadrapaniu na szyi, ale zdecydowałam się, że ukryje go pod kwiecistą apaszką. Resztę ran zakrywały ubrania, więc nawet się im nie przyglądałam. Szczęście w nieszczęściu, że była zima, bo gdyby był upał, miałabym znacznie większy problem z zamaskowaniem obrażeń.
            Jadłam śniadanie, gdy obok pojawił się mój współlokator.
- Wybierasz się dokądś? – spytał zdziwiony, a jego głos był podejrzliwy.
- No to szkoły, a co myślałeś?
- O nie, nie ma mowy. Ty chyba zwariowałaś – parsknął z niedowierzaniem. – Nie ruszasz się z domu. Masz się oszczędzać, słyszałaś doktora.
- Mam ogranicz ruch do minimum, nie mogę znieruchomieć na miesiąc. Przecież będę siedzieć w ławce, po za tym mam ważny test z biologii – wyjaśniłam, patrząc na niego nieustępliwie.
- Dobra, ale zawiozę cię i odwiozę. O której kończysz? – zakończył dyskusję, wiedząc, że nie odpuszczę. […]
            Dzień w szkole okazał się trudniejszy niż myślałam. Zapomniałam, że klasy, w których miałam lekcje znajdują się od siebie spory kawałek, więc docieranie do nich zajmowało sporo wysiłku dla kogoś w moim stanie. Wysiedzenie w jednej pozycji przez całe zajęcia na twardym krześle też było ciężkie, zważywszy, że ostatnie dni przeleżałam na miękkiej sofie, a mój kręgosłup był dosyć poobijany.
            Najgorsze z wszystkiego było jednak mijanie innych uczniów. Gdy na przerwie robił się tłok i ścisk, miałam wrażenie, że zostanę zmiażdżona, a gdy ktoś przypadkiem mocniej mnie dotknął, wewnętrznie zwijałam się z bólu. Nawet przywitanie z kolegą, który poklepał mnie po ramieniu było dokuczliwe.
- Hej, jak weekend? – usłyszałam, gdy siedziałam w rogu stołówki z trudem gryząc swoją kanapkę. Spojrzałam na przyjaciółkę, która jak zwykle promieniowała entuzjazmem.
- Niezbyt ciekawie – odparłam krótko, nie chcąc jej okłamywać, ale jednocześnie bojąc się wyznać prawdę.
- To znaczy?
- Wiesz, siedzenie w domu, nauka i te sprawy – odpowiedziałam wymijająco. – A ty?
            Dziewczyna od razu się rozgadała. Ucieszyło mnie to, bo przynajmniej uniknęłam niepotrzebnych pytań. Kiwałam jedynie głową i uśmiechałam się w odpowiednich momentach, starając się nie myśleć o kłuciu w żebrach za każdym razem, gdy brałam głębszy oddech albo coś połykałam.
- Co masz teraz?
- Hmm? – wyrwałam się z zamyślenia.
- Jakie lekcje ci jeszcze zostały? – zapytała, patrząc na mnie badawczo. Chyba jednak było po mnie widać, że coś nie tak. Zastanowiłam się chwilę, gdyż kompletnie wyleciał mi z głowy mój plan. Niestety, uświadomienie sobie tego, co mnie czekało, nie napawało mnie entuzjazmem.
- Biologię i wf – wydukałam cicho.
- Och, szczęściara, ja mam matmę i francuski. Przecież to jakiś koszmar – zaczęła znowu paplać, ale ja odpłynęłam. Jak mogłam zapomnieć o wf-ie? Nie miałam zwolnienia, a jakoś nie wyobrażałam sobie grać w cokolwiek w takim stanie. Przecież ja ledwo chodziłam.
            Ostatecznie, postanowiłam po prostu urwać się wcześniej do domu. Jedna lekcja to przecież nic takiego. […]
            Po biologii chciałam jak najszybciej wymknąć się z budynku szkoły. Musiałam tylko wziąć kurtkę z szafki i…
- O, Amando, dobrze, że jesteś. Widzimy się za dziesięć minut na boisku – usłyszałam głos trenera i osłupiałam. – Dzisiaj siatkówka, zobaczymy, co potrafisz. Nie ma obijania się – zaśmiał się, ale nie brzmiało to jak żart. Poklepał mnie po ramieniu i odszedł, pozostawiając mnie kompletnie spanikowaną.
            Przecież jak teraz pójdę to jutro mnie zabiję. Nie dam rady wywijać się z jego zajęć przez tydzień, a co dopiero miesiąc. Nie miałam więc wyboru i udałam się przebrać do łazienki, nie chcąc by ktoś w szatni zauważył cokolwiek na moim ciele.
            Przerażona i obolała wkroczyłam na salę, modląc się, żeby pozostać niezauważoną. Jak na złość dzieliliśmy dziś salę z grupą chłopaków, w których znajdował się Justin. Cóż za niespodziewany zbieg okoliczności. Spojrzał na mnie na moment, ale szybko odwrócił wzrok, kompletnie mnie ignorując. Pewnie wciąż przeżywał naszą rozmowę w samochodzie. Osobiście miałam wrażenie jakby wydarzyło się to w innej epoce, lata świetlne temu.
            Całą rozgrzewkę się obijałam. Przynajmniej w tych momentach, gdy trener nie patrzył. Najgorsze było schylanie się i to tego unikałam najbardziej. Później podzielono nas na drużyny i pierwsze dwa krótkie mecze przesiedziałam.
            Zbliżały się zawody, więc wszyscy intensywnie ćwiczyli. Faceci ćwiczyli rzuty do kosza i dwutakty na drugiej połowie, a bliżej mnie, dziewczyny ostro grały, chcąc popisać się przed wuefistą.
            Niestety nadszedł moment, w którym musiałam wejść na boisko. Stanęłam z boku i starałam się być niewidoczna. Gdy jakaś piłka leciała w moją stronę, przepuszczałam ją. Obrywałam za to rozwścieczone spojrzenia rówieśniczek i jakieś kąśliwe uwagi, ale ignorowałam to. Nie będę ryzykować połamania żeber, bo one chcą pokazać, że są najlepsze.
            Przejścia spowodowały, że po jakimś czasie znalazłam się pod siatką. Nie muszę mówić, że nie byłam tym faktem zachwycona. Serce waliło mi jak młotem, co oczywiście nasiliło ból. Dziewczyny załapały, że muszą grać tak, jakby mnie nie było i starałam się im ustępować, gdy piłka leciała w moją stronę. Parę razy odbiłam, ale było to cholernie bolesne i za każdym razem traciliśmy przeze mnie punkt. Byłam udręką dla drużyny, w której grałam. Gdy po raz kolejny wybiłam piłkę na aut, przeciwnicy przejęli serwy, a ja zostałam obdarzona kolejnymi poirytowanymi spojrzeniami. Wiedziałam o czym będą gadać w szatni.
            Byłam zdekoncentrowana. Znowu zaczęła boleć mnie głowa, wręcz mi się w niej kręciło. Zobaczyłam, że ktoś odbija piłkę, ale nie potrafiłam określić, w którą stronę ona leci. Ktoś po mojej stronie ją przebił, ale drużyna przeciwników ją przejęła. Dwa odbicia i… ścina.
- Uważaj! – krzyknął ktoś, ale było za późno. Stałam centralnie na torze lotu piłki i sekundę później poczułam silne uderzenie w moją poobijaną klatkę piersiową. Momentalnie zrobiło mi się czarno przed oczami, a grunt osunął mi się spod nóg.
- Odsunąć się! Amy, słyszysz mnie? – zapytał jakiś męski głos, ale nie byłam w stanie zareagować. Nie mogłam oddychać. Ból był tak silny, że nie umiałam nabrać powietrza. To było straszne, byłam przekonana, że się uduszę. – Trzeba ją zabrać do higienistki.

- Ja to zrobię, proszę pana – usłyszałam znajomy głos, ale wciąż myślałam jedynie o tym, żeby nabrać porządnie powietrza i dostarczyć organizmowi tlenu. Tak bardzo żałowałam, że poszłam na ten pieprzony wf.
* * * *
Możecie mnie zabić. Tak długo nie dodawałam, jestem beznadziejna. Szkoła mnie wykańcza, dobrze radzę, nie idźcie na biol-chem, to zabija. Ale przyznam, że jestem z tego rozdziału, następnego też, bo już niemal skończyłam, więc mam nadzieję, że dodam za tydzień. Dodam tylko, że powoli i nieuchronnie zbliżamy się do końca, więc mam nadzieję, że wytrwacie jeszcze trochę. 
Kocham Was i przepraszam.
Dziękuję za wszystkie komentarze <3
Tak w ogóle to już 80 rozdział tego opowiadania o.O Podziwiam tych, którzy przeczytali wszystko, musicie mieć mocne mózgi :D
Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam ;**

5 komentarzy:

  1. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam <3 mało Justina w tym rozdziale, ale i tak cudowny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem w biol-chem, wiem co czujesz ;). I chociaż to dopiero pierwsza klasa i w dodatku 2 miesiąc, to mam tyle nauki. że nie wiem za co się wziąć (więc na ogół olewam wszystko i idę czytać :D Żartuję, oczywiście ;)).
    A beznadziejna tym bardziej nie jesteś. Nie przejmuj się osobami, które Cię poganiają. Niektórzy "nie mają czasu" poświęcić minuty i skomentować, to co Ty masz mówić. Rób po prosty swoje, bo robisz to świetnie ;*
    No, ale nie o tym chciałam. Wracając, to się naprawdę przestraszyłam o stan zdrowia Amy. Po tych jej jękach i myślach można było wywnioskować, że cała się połamała :). A ta akcja na w-fie, kiedyś tez tak dostałam :D. Ale, niestety, nie miałam przy sobie Justina, który by mnie zaniósł do higienistki (no, pomińmy fakt, że takowej w szkole nie miałam) xD.
    Czekam na NN.
    Patiiiii

    OdpowiedzUsuń
  3. informujesz jak tak to @SwagBelieberJB6 ;** Kc

    OdpowiedzUsuń
  4. Boze kocham tego bloga i opowiadanie ! Jestes niesamowita !!!!! Moglabys mnie informowac ?! Bylabym wdzieczna ! @Blo_odyy , z góry dziekuje <333

    Natu xx

    OdpowiedzUsuń