Rozdział 21 „Zachowuje się jak mój anioł stróż rządny
sprawiedliwości.”
Znów byłam
niesiona. Znów cierpiałam przeraźliwe katusze. Poważnie, co jest ze mną nie
tak? Czemu takie rzeczy zdarzają się tylko mnie? Jakoś nie zauważyłam, żeby
komukolwiek przydarzyło się coś podobnego. Co ja takiego zrobiłam, że ciągle
mnie to spotykało?
W końcu
jednak ucisk w klatce piersiowej nieco zelżał, więc zaczęłam porządnie
oddychać. Z początku nerwowo i nierównomiernie, ale z każdą chwilą było coraz
lepiej.
- Okej, możesz mnie postawić – oznajmiłam, nie chcąc robić z
siebie kaleki. – Naprawdę, dam radę iść sama – dodałam stanowczo. Usłyszałam
ciche westchnięcie, ale sekundę później poczułam podłogę pod stopami i stanęłam
o własnych nogach. Wciąż czułam zawroty głowy, więc postanowiłam na moment
usiąść na najbliżej ławce.
- Mieliśmy iść… - zaczął, ale mu przerwałam.
- Nie ma po co. Muszę tylko chwilę odpocząć – odburknęłam,
biorąc głęboki wdech. Piekło jak cholera.
- Sądzę, że ktoś powinien cię obejrzeć – upierał się.
- Dzięki za radę, nie skorzystam – warknęłam.
- Czemu jesteś taka uparta? Ja tylko staram się pomóc –
zirytował się.
- Zajmij się lepiej swoimi sprawami, Bieber – syknęłam,
łapiąc się za żebra, jakby to mogło ukoić ból. – Dlaczego w ogóle zachciało ci
się zgrywać bohatera? Ktokolwiek inny mógł mnie tu zaprowadzić, ale to ty
pierwszy wyrwałeś się do tej roli – mruknęłam niezbyt przyjemnie, starając się
zignorować dokuczliwy ucisk.
- Nie robię tego na pokaz. Po prostu się przestraszyłem, a
to był najszybszy sposób, żeby dowiedzieć się, czy wszystko w porządku –
wyjaśnił spokojnie, uważnie mnie obserwując. Oparłam głowę o ścianę i
przymknęłam powieki.
- Jak widzisz, żyję. Możesz być spokojny i zostawić mnie już
samą – poinformowałam go, ale jak zwykle mnie zignorował.
- Będę jeszcze spokojniejszy jak dasz się obejrzeć pigule –
mruknął.
- Ona nic nie pomoże. Nie ma leku, który sprawi, że w
sekundę siniak zniknie, on sam się za niedługo zagoi, a jak będzie boleć, wezmę
tabletkę – zapewniłam go, chcąc jak najszybciej go spławić i wrócić do domu.
Widząc, że nie zamierza odpuścić, wstałam i chciałam jak najszybciej odejść.
Niestety, złapał mnie za ramię i to w miejscu, gdzie miałam największego guza.
Było to tak niespodziewane, że niekontrolowany syk wydał się z moich ust.
- Co jest? – zapytał zdezorientowany, ale zanim zdążyłam
zareagować, podciągnął mój rękaw i ujrzał wszystkie rany, które się pod nim
znajdowały. – Co ci się stało? – spytał zszokowany i wystraszony. Wyszarpałam
rękę z jego uścisku i szybko się zakryłam.
- Nic – odparłam, ale nie odpuścił. Mój pech chciał, że
zauważył czerwoną kresę na mojej szyi, widoczną przez brak apaszki i spięte
włosy. W sumie to dziwne, że rzuciło mu się to w oczy dopiero teraz.
- Amy, powiedz mi prawdę – zażądał, ponownie mnie chwytając,
tym razem łagodniej.
- To naprawdę nie twój biznes, Justin. Odpuść – wycedziłam.
Miałam wrażenie, że nie docierało do niego, co mówiłam. Jak grochem o ścianę.
- Masz tego więcej? – spytał i nie czekając na odpowiedź,
podciągnął moją koszulkę, ukazując posiniaczony brzuch i kawałek poobijanych
żeber. Szybko zajrzał pod drugi rękaw, gdzie sprawa nie wyglądała lepiej. – Kto
ci to zrobił? – wykrztusił, przybierając śmiertelnie poważny wyraz twarzy. Jego
oczy były nieprzeniknione i po raz pierwszy w życiu wydał mi się groźny.
Wiedziałam, że mnie nie skrzywdzi, ale gdyby tylko wpadli mu w ręce sprawcy
tych wszystkich ran, nie byłoby z nimi dobrze. Dobra, przesadzałam. Nie miałby
z nimi za dużych szans, ale wciąż wyglądał jakby miał coś rozwalić.
- Nikt – wyrzuciłam po chwili, przerażona jego postawą. –
Spadłam ze schodów – wymyśliłam na poczekaniu, modląc się, żeby to łyknął. On
jednak tylko prychnął ironicznie, a mięśnie jego twarzy nie rozluźniły się
nawet na moment.
- Ktoś musiałby się z nich porządnie zepchnąć, a później
jeszcze mocno skopać, żebyś tak wyglądała – warknął poirytowany moim słabym
kłamstwem.
- Nie przesadzaj, nic mi nie jest – spróbowałam z innej
strony, ale bez skutku.
- Cholera, Amy, skończ udawać, że nic ci nie jest! Wyglądasz
jakby coś cię przejechało! – uniósł się, a ja zrobiłam krok w tył. Nie chciałam
być w zasięgu jego rąk i nóg, gdy był w takim stanie. Wyglądał jakby coś go
opętało.
- Proszę, uspokój się – poprosiłam, czując się bezsilnie
wobec jego gniewu. Wreszcie zamilkł, a jego szczęka się rozluźniła. Złość w
oczach, zastąpiło zmartwienie i skrucha.
- Przepraszam, nie chciałem się na tobie wyładowywać. Chcę
tylko, żebyś mi powiedziała kto to był, a wtedy ja…
- Nic nie zrobisz, Justin. Już ci mówiłam, że to nie twoja sprawa
i nie chcę, żebyś się wtrącał. Po prostu zapomnij – rzuciłam, odwracając się na
pięcie i maszerując w stronę szafki. Chciałam, żeby ten dzień się już skończył.
Dzięki
Bogu, ten gamoń za mną nie poszedł. Z pewnością nie odpuścił, ale może jak
ochłonie to zacznie zachowywać się normalnie. Po za tym dziwiło mnie jego
zachowanie. W końcu sam powiedział, że nie będzie się już starał, więc
sądziłam, że przestanie się do mnie odzywać, a tymczasem zachowuje się jak mój
anioł stróż rządny sprawiedliwości.
Ubrałam się
w płaszcz i owinęłam szalikiem. Przepakowałam książki i wsunęłam na dłonie
rękawiczki, po czym wyszłam ze szkoły, słysząc skrzypienie śniegu pod podeszwą
butów. Lucas już na mnie czekał, oparty o maskę samochodu. Zdziwiłam się, że
chciało mu się opuszczać nagrzany pojazd, ale posłałam mu ciepły uśmiech i
energicznie mu pomachałam. W odpowiedzi zmarszczył brwi, co mocno mnie
zdziwiło, ale szybko zorientowałam się, że nie patrzył się na mnie. Nawet nie
zdążyłam się odwrócić, bo osoba za mną zdążyła mnie wyprzedzić. Ktoś niemal
biegł do mojego przyjaciela, a ja nie wiedziałam, co się dzieje, więc
zdenerwowana, przyspieszyłam kroku.
Byłam już
całkiem blisko, gdy usłyszałam głośny krzyk.
- Jak mogłeś jej to zrobić, gnoju!
A potem
zobaczyłam jak jego pięść ląduje na twarzy Lucasa.
Z mojego
gardła wyrwał się niekontrolowany pisk i w sekundę dobiegłam do napastnika w
czarnej kurtce. Zaczęłam go odciągać, ale moje wysiłki były raczej daremne.
- To wszystko twoja wina! Jak mogłeś pozwolić, żeby cierpiała!
W tym
momencie poznałam ten głos, a moje serce na kilka sekund przestało bić. Zaraz
potem całe moje ciało opanowała nieopisana wściekłość.
- O mój Boże, Bieber, oszalałeś?! – wydarłam się, szarpiąc
go z całej siły. Oderwał się na moment od swojej niczemu niewinnej ofiary i
spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nie daruje mu tego – wycedził przez zęby, a jego oczy
ciskały pioruny.
- Czy ty kompletnie zwariowałeś?! On mi nic nigdy nie
zrobił! – uniosłam się i nie wytrzymując, strzeliłam mu z dłoni w łeb. – Jesteś
głupi czy głupi, bo już sama nie wiem?
- Ale… Jak nie on, to kto?
- Mówiłam ci, że to nie twoja sprawa! Nie wiem czemu usilnie
próbujesz wymierzać sprawiedliwość, ale robisz to źle – wysyczałam, odpychając
go jeszcze bardziej. Chciałam, żeby znalazł się jak najdalej od Lucasa i nigdy
więcej do niego nie zbliżał. – Jeśli musisz wiedzieć, to sama nie wiem, kto to
zrobił. Wracałam sama w nocy i dorwała mnie banda popaprańców, a Lucky tak
właściwie uratował mi życie, bo cudem udało mu się mnie odnaleźć – wyrzuciłam
na jednym wdechu, wymachując nerwowo rękami.
- N-nie wiedziałem… - wykrztusił.
- Jasne, że nie wiedziałeś! Ale zamiast się dowiedzieć,
wolałeś od razu walnąć kogoś w pysk, ty skończony debilu. Powinieneś mu
dziękować, bo tylko dzięki niemu jeszcze tu stoję, a zamiast tego okładasz go
po twarzy! – krzyczałam. Spuścił głowę i na dłuższą chwilę zamilkł.
- Przepraszam – wyrzucił w końcu, podchodząc do mojego
towarzysza i wyciągając w jego stronę rękę. – Naprawdę mi przykro, że tak mnie
poniosło. Mogę wam to wynagrodzić, zrobię wszystko, tylko dajcie mi szanse to
naprawić – dodał, patrząc na nas ze skruchą w oczach. Miałam ochotę wywrócić
oczami. Ile razy słyszałam już z jego ust podobne gadki… Potrafił bajerować,
ale po tylu kłótniach nie potrafiłam mu już uwierzyć. Mimo wszystko, tym razem
decyzja nie należała do mnie, więc przeniosłam swój wzrok na Lucasa.
- W pewnym sensie cię
rozumiem, też żałuję, że ich nie dorwałem i nie dziwię się, że się
zdenerwowałeś, ale może następnym razem wstrzymaj się dopóki nie dowiesz się
czegoś konkretnego, dobrze, młody? – zasugerował brunet, uśmiechając się lekko.
- Na twoim miejscu bym mu oddała – prychnęłam pogardliwie.
- Masz rację, zasłużyłem – odparł Gwiazdorek, nastawiając
policzek. Uniosłam brwi, ale nie ruszyłam się.
- Okej, więc jestem ci winna jeden cios, ale wykorzystam go
innym razem, gdy najmniej się będziesz tego spodziewał – bąknęłam i bez
pożegnania wsiadłam do samochodu. Widziałam, że chłopcy jeszcze przez chwilę
rozmawiają, ale w końcu porządnie zatrąbiłam i Lucky usiadł na miejscu
kierowcy.
- Cóż, to była dziwna sytuacja – skomentował krótko,
odpalając silnik.
- W skali od jeden do dziesięć? Trzysta – odparłam, na co
zaśmiał się krótko. Jakkolwiek głupio to brzmi, mam wrażenie, że po tym wydarzeniu,
Lucas odżył. Tak jakby czekał na karę za to, co mnie spotkało i wreszcie ktoś
mu ją wymierzył. Pokręcony człowiek, ale równie mocno jak był rąbnięty, tak
mocno go kochałam. […]
Odczytałam
kolejną wiadomość, która przyszła tego wieczoru na mój telefon i mimowolnie
przewróciłam oczami.
- Znowu? – zapytał Lucas, nie kryjąc rozbawienia.
Najwyraźniej zauważył moją minę, gdy wpatrywałam się w ekran. Spędzaliśmy sobie
spokojny wieczór – ja próbowałam się czegoś nauczyć na test z matmy, on
natomiast czytał jakąś książkę. Andy na szczęście już zasnął, więc mogliśmy w
ciszy skupić na własnych zajęciach. Kochałam tego dzieciaka, ale miał tyle
energii i wymagał tyle uwagi, że momentami bywał męczący.
- Chyba wyłączę telefon – mruknęłam zrezygnowana, wciąż z
niedowierzaniem przyglądając się otrzymanej wiadomości.
Kolejne przeprosiny Justina.
Miałam już tego dosyć. Ile razy słyszałam te jego teksty, że wie, że zachował
się jak dupek, ale go poniosło i to już się nie powtórzy. Nie wierzyłam mu ani
trochę, bo po każdych takich przeprosinach wywijał coś gorszego.
- Jesteś okrutna, chłopak pewnie odchodzi od zmysłów i stara
się cię udobruchać, a ty nawet mu nie odpiszesz – skwitował, uśmiechając się
półgębkiem.
- Najlepiej wiesz, co przeskrobał. Powinnam mu wybaczyć? –
zapytałam. Lucky zawsze potrafił mi dobrze doradzić. Znał mnie jak nikt inny, a
w dodatku był niezwykle inteligentny, błyskotliwy i potrafił wczuć się w cudzą
sytuację.
- To zabawne jak go tak męczysz, ale jeszcze trochę i
chłopczyna odejdzie od zmysłów, a ty go będziesz miała na sumieniu –
stwierdził, podśmiewając się trochę, za co oberwał poduszką. Sama jednak ledwo
powstrzymywałam śmiech.
- A ty mu wybaczyłeś? – spytałam, gdy już się uspokoiliśmy.
Spodziewałam się jaka będzie odpowiedzieć, ale musiałam się upewnić. W końcu to
jemu tak naprawdę podpadł Bieber, nie mnie.
- Nie mam mu czego wybawiać, to nie było nic takiego –
rzucił lekko, wzruszając ramionami. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. I
zrozum tu facetów. […]
Nie miałam
już siły mu odpisywać, ale gdy tylko dotarłam pod szkołę, rzucił się na mnie z
kolejnymi tłumaczeniami i prośbami o wybaczenie. Udawałam śmiertelnie poważną i
próbowałam go ignorować, ale gdy przypomniałam sobie rozmowę z moim
współlokatorem, nie mogłam opanować śmiechu.
Justin
osłupiał, najpierw zdziwiony, później sfrustrowany, a na końcu się nachmurzył,
bo zrozumiał, że się z niego naigrywałam.
- Ej, jak mogłaś! – wyrzucił pretensjonalnie. – Ja się tu
przejmuję, wymyślam jak cię przebłagać, a ty się ze mnie śmiejesz!
- Takie życie, Bieber – odparłam, zanosząc się śmiechem.
Spojrzał na mnie obrażony, ale otworzył przede mną drzwi i weszliśmy do szkoły
gdzie każdy udał się do swojej szafki.
Spotkaliśmy
się ponownie dopiero przed biologią, którą mieliśmy razem.
- Nadal się dąsasz? – spytałam niby od niechcenia, widząc
jego minę. – Przypominam, że to ty znokautowałeś mojego przyjaciela, a ja mogę
w każdej chwili ci za to oddać – dodałam, czym od razu zwróciłam jego uwagę. –
Nie znasz dnia ani godziny – ostrzegłam go, przyjmując mroczny ton głosu. Wyraz
jego twarzy w tym momencie powinien zostać uwieczniony i rozwieszony na
ścianach. Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
- Amy, kurde, skończ! Nie wiem kiedy mówisz poważnie, a
kiedy żartujesz – wygarnął mi.
- Wszystko, co mówię jest poważne, powinieneś wziąć to sobie
do serca – poinformowałam go, na co westchnął teatralnie. Szturchnęłam go w
ramię w momencie, w którym rozbrzmiał dzwonek, więc weszliśmy do klasy i
zajęliśmy swoje miejsca.
Był dopiero
wtorek, a ja już myślałam o weekendzie. Fajnie by było coś porobić, a nie tylko
siedzieć w domu nad książkami. Musiałam zapytać o to Cassie i Justina, może
mają jakiś ciekawy pomysł.
Złapałam
Gwiazdorka zaraz po wyjściu z sali. Razem poszliśmy do Cassandry, która
powitała nas szczerym uśmiechem.
- Jeszcze jedna lekcja i koniec! – zawołała uradowana.
Podziwiałam jej wieczny optymizm. Ja od razu pomyślałam o tym, co muszę zrobić
w domu, czego się pouczyć i że jutro znowu trzeba będzie wstać i wszystko
zacznie się od nowa.
- Tak w ogóle – zaczęłam, zmieniając temat, gdy
odprowadzaliśmy ciemnowłosą pod salę z matematyki – to pomyślałam, że
powinniśmy porobić coś interesującego w weekend – zaproponowałam, patrząc na
nich znacząco.
- Ty już o weekendzie – zaśmiała się moja przyjaciółka. –
Ale jasne, zobaczę czy rodzice czegoś nie wymyślili, a jak nie to na pewno
chętnie coś porobię. A ty Justin?
- Yyy – zająknął się, ewidentnie zmieszany. Widać miał już
plany. – Niestety jestem już umówiony – wytłumaczył, zakłopotany. Chciałabym powiedzieć,
że mnie to nie ruszyło, ale gdzieś w głębi było mi trochę przykro.
- O, co będziesz robił? – zainteresowała się od razu
szatynka. Poczułam się wyłączona z rozmowy, po prostu nie wiedziałam, co
powiedzieć. – Koncert, wywiad, sesja?
- Ymm, prawie – zaczął, jeszcze bardziej zawstydzony, a ja
od razu zrozumiałam, o co chodzi.
- Ma randkę – wyjaśniłam, oszczędzając mu tłumaczeń.
- Serio? Kim jest ta szczęściara? – Cassie zadała kolejne
niezręczne pytanie, jakby w ogóle nie czując nieprzyjemnej atmosfery
zbierającej się wokół nas.
- Z perfekcyjną panią Gomez – mruknęłam. Starałam się
powiedzieć to bez emocji, ale i tak jej nazwisko w moich ustach pobrzmiewało
pogardą. Nie byłam zazdrosna. To tylko ta dziewczyna poważnie zaszła mi za
skórę swoją bezczelnością.
Tak się
zamyśliłam, że nie zauważyłam jak głucha cisza zapanowała między naszą trójką.
Postanowiłam to przerwać i pożegnałam się z nimi pospiesznie, udając się do
sali gimnastycznej. Nie, tym razem nie zamierzałam ćwiczyć. Trener doskonale
zrozumiał, że najbliższe zajęcia powinnam przesiedzieć na ławce. […]
Zaczytałam
się, siedząc pod ścianą i czekając na koniec lekcji. Wyszłam z sali jako
ostatnia i większość uczniów zdążyła już odjechać do domu. Klasy były
pootwierane, bo sprzątaczka przemieszczała się z jednej do drugiej i myła
podłogi.
Przechodząc
obok jednego z pomieszczeń, przystanęłam oczarowana. Była to sala muzyczna. Od
zeszłego roku zdążyli ją odremontować i wyposażyć w kilka instrumentów. Nie
mogłam się oprzeć pokusie i weszłam do środka.
Mój wzrok
od razu padł na pianino stojące w kącie i tam też się skierowałam. Usiadłam na
stołku i odsłoniłam klawisze. Niepewnie nacisnęłam kilka klawiszy, sprawdzając
czy jest nastrojone. O dziwo, brzmiało dobrze.
Nie wiem
nawet kiedy moje palce zaczęły śmigać po klawiszach, wygrywając całkiem
przyjemną dla ucha melodię. Dałam się ponieść emocją i kompletnie straciłam
kontakt z rzeczywistością. Tak dawno nie grałam, a kiedyś strasznie to
kochałam.
- Przepraszam, że przeszkadzam – usłyszałam. O mało nie
dostałam zawału widząc dyrektora stojącego obok mnie.
- Och, tak, już wychodzę – odparłam, odruchowo, podnosząc
się z miejsca.
- Nie o to mi chodziło. Usłyszałem cię i musiałem sprawdzić
kto wydobywa tak cudowne dźwięki z tego starego rzęcha – oznajmił z ciepłym
uśmiechem. Zmieszana, skinęłam jedynie głową. – Możesz tu przychodzić kiedy
tylko chcesz, takie talenty trzeba pielęgnować.
- Dziękuję bardzo – wykrztusiłam po chwili, czując, że się
zarumieniłam. – Do widzenia – dodałam, chcąc jak najszybciej opuścić mury
szkoły.
* * * *
Nie wyrabiam. Nawet nie sprawdzałam błędów. Następny za 2 tygodnie.
Tak opornie mi to idzie, że może powinnam to jak najszybciej zakończyć...
Napiszcie mi jak przykro by Wam było, gdybym zakończyła opowiadanie to może mnie to zmotywuje...
Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam ;**