Edit 15.02.14 : NIE MOGĘ DODAĆ NA RAZI E ROZDZIAŁU, bo mam go napisanego na innym komputerze, do którego nie mam póki co dostępu, dlatego kolejny pojawi się dopiero w przyszły weekend. Przepraszam :c
Rozdział 26 „Nie jesteś w stanie obronić mnie przed całym złem tego świata.”
Rozdział 26 „Nie jesteś w stanie obronić mnie przed całym złem tego świata.”
Nie mogłam uwierzyć, że
właśnie znajdowałam się w wynajętym samochodzie i przemierzałam kolejne miasta
Stanów Zjednoczonych. Powinnam być w Kanadzie i czuwać przy przyjaciółce
i jej córce, a nie podróżować z zaślepionym własną obsesją gwiazdorkiem.
Jakim cudem dałam się w to wciągnąć?
Była sobota, wczesny ranek. Wczoraj wieczorem wsiadłam do prywatnego samolotu
Biebera i przyleciałam do miejsca, w którym rzekomo ostatnio widziano Cherry.
Teraz jeździliśmy z miejsca na miejsce, pytając przypadkowych ludzi o
informacje, ale nie oczekiwałam, że przypomną sobie dziewczynę, która była tu
ostatnio pół roku temu.
Mimo wszystko, moje serce przyspieszało swój bieg przed każdą rozmową, a ręce
trzęsły mi się jak tylko ktoś zaczynał uważniej mi się przyglądać. Najczęściej
rozdzielałam się z Justinem pod pretekstem oszczędności czasu, by tak naprawdę
ukryć przed nim swoje nerwy.
Nikt pewnie nawet nie potrafi zrozumieć, dlaczego to zrobiłam. Sama nie do
końca to wiedziałam. Potrzebowałam się od tego wszystkiego oderwać, choćby na
jeden dzień, po za tym miałam na oku wszystko, co się działo i mogłam być
spokojna o swoją tajemnicy, przynajmniej do pewnego stopnia. Była to również
świetna okazja do przekonania się jaki rzeczywiście jest Justin i czy nadawał
się na ojca.
Akurat jechaliśmy autostradą, niebo
było zachmurzone, przez co atmosfera była raczej ponura. Milczeliśmy, bo my,
jak to my, zdążyliśmy się już trzeci raz posprzeczać. Nasze wybuchowe
charaktery zamknięte przez tyle godzin w tym ciasnym pudle zwanym autem to nie
był zbyt dobry pomysł.
W radiu
zaczęła lecieć jakaś drażniąca piosenka, więc wyciągnęłam rękę, żeby przełączyć
stację, ale szatyn mnie powstrzymał. Spojrzałam na niego z poirytowaniem.
- Błagam, nie każ mi słuchać tego wycia – jęknęłam,
wydymając wargi. Chłopak parsknął śmiechem.
- To fajna piosenka – odparł, podrygując głową do rytmu.
Robiąc mi na złość, pogłośnił i zaczął głośno śpiewać, okropnie przy tym
fałszując. Zatkałam uszy i zaczęłam mamrotać wszystkie obraźliwe słowa, które
przyszły mi na myśl. W akcie desperacji otworzyłam maksymalnie okno i
wystawiłam głowę na zewnątrz. – Zwariowałaś?! – uniósł się, wciągając mnie za
rękaw do środka.
- Trzymaj ręce na kierownicy – zganiłam go. Mimo urażonej
miny, wykonał moje polecenie, a ja wykorzystałam okazje i zmieniłam stacje,
wcześniej znacznie zmniejszając głośność. Znowu zapadła cisza, ale nie
zamierzałam jej przerwać w obawie, że jeszcze bardziej się pokłócimy, a w
obecnej sytuacji byłam zdana na jego łaskę.
Pół godziny
później zaczęłam się wiercić. Byłam zdrętwiała, bo od wielu godzin nie mieliśmy
postoju. Brzuch upominał się o porządny posiłek, a pęcherz boleśnie uciskał,
przypominając o podstawowej potrzebie.
- Masz owsiki? – warknął, patrząc na mnie kątem oka.
- Muszę do toalety – odparłam, łapiąc się za brzuch.
- Wytrzymasz, za godzinę, góra półtorej będziemy na miejscu
– odpowiedział z wzrokiem wbitym w jezdnie i niewzruszonym wyrazem twarzy. On
był chyba nienormalny. Ja się bałam, że nie wytrzymam pięciu minut, a on
oczekiwał, że wysiedzę w tym stanie ponad godzinę!
- Nie dam rady – wyjęczałam, przebierając nogami. Udawał, że
mnie nie słyszy, więc pstryknęłam mu w ucho.
- Ał!
- Zatrzymaj się – rozkazałam, powoli się denerwując.
- Nawet nie mam gdzie! – burknął. Rozejrzałam się. Miałam
dość widoku szerokich pasów i gęstych lasów, a nic innego nie pojawiało się w
zasięgu moich oczu od kilku godzin.
- Zaraz się posikam – wystękałam. – Wymyśl coś albo będziesz
miał tapicerkę do wymiany – ostrzegłam. Chyba wreszcie do niego dotarło, że nie
wymyślam i nie robię sobie żartów, bo nieco przyspieszył i uważnie obserwował
okolicę.
Po czasie,
który wydawał mi się wiecznością, zjechał na niewielkie pobocze. Problem był
taki, że kompletnie nic tu nie było. Po prostu kawałek drogi do wykorzystania w
razie awarii, ale nie mogłam liczyć na żaden luksus w postaci ubikacji czy chociaż
odpowiedniej prywatności.
- Chyba sobie żartujesz – mruknęłam pod nosem.
- W przeciągu dwudziestu mil nie ma nic innego, więc albo
się zepniesz i jakoś wytrzymasz albo wykorzystasz to, co masz – oznajmił
obojętnie. Czując dotkliwy ucisk, od razu wysiadłam z pojazdu. Obok znajdował
się jedynie kawałek trawnika i jeden, słabo zarośnięty krzak. Reszta zieleni
znajdowała się za płotem pod napięciem, którego nie byłam w stanie pokonać. Wiedziałam,
że chodziło o bezpieczeństwo żyjących tu zwierząt, a także drogowców, ale nie
mogłam powstrzymać złości. Na jakim odludziu ja byłam, żeby w ciągu tylu mil
nie było jednego zajazdu? Przecież to Ameryka, tu McDonaldy są oddalone od
siebie o dziesięć minut drogi.
Nie mając
żadnego wyboru, wgramoliłam się za krzak, starając jak najbardziej się osłonić,
ale i tak czułam, że jestem na widoku. Na szczęście Justin był pochłonięty
majstrowaniem w nawigacji, więc przynajmniej mnie nie podglądał, czego nie
można powiedzieć o kierowcy przejeżdżającej ciężarówki, który wlepił we mnie
wzrok, gdy tylko kucnęłam. Pomachałam mu, po czym kulturalnie pokazałam
środkowy palec, czego prawdopodobnie już nie zdążył zobaczyć.
Po
załatwieniu swojej pierwotnej potrzeby, wróciłam do samochodu, czując niebywałą
ulgę. Bieber usilnie wpatrywał się w ekranik, więc żeby ściągnąć jego uwagę,
poczochrałam mu grzywkę.
- Ej, tylko nie włosy! – oburzył się. Parsknęłam śmiechem.
- Dlaczego w ogóle je ściąłeś? – zapytałam, przyzwyczajona
do zadawania pytań, jakbym nic o nim nie wiedziała.
- Nieważne – warknął nieprzyjemnie.
- Och przepraszam, nie wiedziałam, że to tak drażliwy temat
– odmruknęłam, zapinając pas i odwracając się w stronę okna. Miałam po wyżej
uszu jego humorków i marzyłam, żeby jak najszybciej rozwiązać tą sprawę i
wrócić do domu.
- Nie, tylko… - zaczął po dłuższej chwili – To przywołuje
wspomnienia.
- Cherry? – powiedziałam, jakbym zgadywała, chociaż
doskonale znałam prawdę. Skinął sztywno głową. To było dziwne, że reagował tak
na każdą wzmiankę o tamtym okresie, chociaż minęło już tyle czasu. – Opowiedz
mi o jakimś ciekawym wspomnieniu z nią – poprosiłam, obracając głowę w jego
stronę. Posłałam mu zachęcający uśmiech, a on odpalił silnik i włączył się z
powrotem do ruchu.
- Ciężko wybrać jedno – odparł cicho, patrząc przed siebie.
- A co pierwsze przyszło ci na myśl?
- Myślę o nocy, kiedy spała w moich ramionach, a ja
śpiewałem jej cicho do ucha – zaczął mówić, zaciskając mocniej dłonie na
kierownicy.
Och,
doskonale pamiętałam tamtą noc. Śpiewał mi wtedy jedną ze swoich najlepszych
piosenek, myśląc, że spałam, ale wyraźnie wszystko słyszałam. To było
zdecydowanie jedno z najmilszych wspomnień z naszej znajomości, ale na pewno
nie przyszłoby mi na myśl jako pierwsze.
- Potem wspominam jak graliśmy razem na fortepianie w jej
nowym domu i… całowaliśmy się – dodał zawstydzony. Poczułam, że moje policzki
płoną i cieszyłam się, że na mnie nie patrzy. To jeden z naszych najbardziej
namiętnych momentów. Wciąż robiło mi się gorąco, gdy o tym myślałam. – A
następnie przed moimi oczami pojawiają się wakacje, po których wszystko
zniszczyłem – dokończył, a ja zauważyłam jak mięśnie jego szczęki się zacisnęły.
- Byliście razem na wakacjach? – zapytałam niewinnie i w ten
sposób przeniosłam się do krainy wspomnień, przeżywając tę historię raz jeszcze,
tym razem z zupełnie innej perspektywy. – Czemu byłeś z Jasmine, skoro nic do
niej nie czułeś?
- To przez kontrakt. Miała na mnie haka, mogła mi zaszkodzić
w mediach. Nie przejąłem się tym, ale mój menadżer tak, więc kazał mi się z nią
pokazywać, żeby dostała to, czego chciała – zainteresowanie swoją osobą i
rozkręci karierę. Tylko Cherry namieszała i nie byliśmy wiarygodni, dlatego ona
miała udawać, że jest z Jeydonem, a ja z Jasmine. Trochę nam nie wyszło –
parsknął, a ja mu zawtórowałam.
- Niewiele wam brakowało – rzuciłam z ironią. Na moment
zapadła cisza, a mnie męczyło jedno pytanie. – Czy z Seleną jest tak samo jak z
Villegas? – wyrzuciłam zanim to przemyślałam. Spojrzał na mnie przez sekundę.
- Dlaczego sądzisz, że nic do niej nie czuję? – odpowiedział
pytaniem na pytanie.
- Hm, pomyślmy… Szukasz dziewczyny, z którą nawet nigdy nie
byłeś i która od ciebie uciekła, a na dodatek nawet nie poprosiłeś Gomez o
pomoc, tylko zabrałeś mnie. Czy twoja dziewczyna chociaż o tym wie? – spytałam
z przekąsem, marszcząc brwi. Zaśmiał się, ale nie było w tym nic wesołego.
- No tak, teraz rozumiem, dlaczego tak to dla ciebie wygląda
– odrzekł, uśmiechając się lekko.
- A nie jest tak?
Nie
odpowiedział. Postanowiłam nie drążyć tematu. Ta rozmowa spowodowała, że w
mojej głowie pojawiło się mnóstwo wspomnień i chcąc, nie chcąc się w nich
pogrążyłam.
Niestety
obok sielankowych wspomnień, które przywołał Bieber, pojawiły się też te złe.
Widziałam jak uciekam przed nim z pokoju we Włoszech, jak wylądowaliśmy u
dyrektora, jak kłóciliśmy się na próbach, wyrzucaliśmy sobie wszystko w L.A,
jak dogadywaliśmy sobie w samolocie i uciekłam od niego taksówką. W końcu widzę
Ellie, płaczącą po tej feralnej imprezie oraz jak dowiedziałam się, że
przeprowadzka była z jego powodu i że to on odesłał moją kuzynkę, która była
moim jedynym oparciem.
- Jesteśmy – poinformował mnie, przebudzając mnie z letargu.
Spojrzałam na niego zdziwiona. – Płaczesz?
Z tego
wszystkiego musiały zaszklić mi się oczy. Mrugnęłam kilkakrotnie, próbując się
ich pozbyć i potrząsnęłam głową, poprawiając sobie przydługą grzywkę.
- Nie, to ze zmęczenia – skłamałam. – Jakie zadanie nas
teraz czeka? – zmieniłam temat.
- Poczekaj tu, ja spróbuję się czegoś dowiedzieć od
właściciela komisu – odpowiedział, wysiadając. Nie zaprotestowałam.
Siedziałam
tak, próbując odpędzić niechciane myśli. Niestety, z marnym skutkiem. Zanim się
zorientowałam, Justin był już z powrotem.
- I co?
- Ślad się urywa. Zostawiła tu jedno ze swoich aut, ale nie
wymieniła na żadne inne – burknął niezadowolony. No tak, przecież dobrze o
wszystko zadbaliśmy z Lucasem. Wiedziałam, że będą mnie szukać, dlatego nieźle
się namęczyliśmy, starając się zatrzeć wszystkie tropy. Bieber i tak zaszedł
zaskakująco daleko.
- Wiesz, pewnie się tego spodziewała – odparłam cicho. –
Jest mnóstwo możliwości. Mogli mieć inny samochód, pojechać autobusem albo
złapać autostop i gdzieś dalej kupić coś nowego… Możemy tak jeździć i pytać w
nieskończoność – stwierdziłam, widząc złość i smutek w jego oczach, ale ktoś
musiał mu to powiedzieć. Nie zamierzałam karmić go słodkimi kłamstwami. Dla
wszystkich byłoby lepiej, gdyby wreszcie odpuścił. – Ale możemy popytać w
centrum, może coś kupowała i ktoś ją zapamiętał – dodałam jednak, widząc jego
upartą minę. Nie wiedziałam, co mogło to dać, ale skoro tak mu zależało, żeby
stracić jeszcze trochę czasu to proszę bardzo.
Podjechaliśmy
do centrum, gdzie znajdowały się wszystkie sklepy, dentysta, okulista i
fryzjer. Nie było to duże miasteczko, dlatego nie mieliśmy zbyt wielu
możliwości.
- Gdzie zaczynamy? – zapytał.
- Rozdzielmy się, tak będzie szybciej – zaproponowałam. – Ty
idź tą stroną, a ja pójdę tamtą. Spotkamy się na końcu ulicy.
Gdy tylko
szatyn zniknął w jednym ze sklepów, podbiegłam do fryzjera. Od razu rozpoznałam
pracującą tam kobietę. To ona obstrzygła i zafarbowała mi włosy pół roku temu.
Trzymałam w ręku zdjęcie dawnej siebie i czułam się zupełnie idiotycznie,
pytając obcych ludzi o to, czy kiedyś mnie widzieli. To była jakaś paranoja.
- Dzień dobry – zwróciła się do mnie przyjaźnie, gdy tylko
mnie spostrzegła. Uśmiechnęłam się nikle. Fryzjerka przez chwilę mi się
przyglądała, przez co czułam się nie komfortowo i nie mogłam wykrztusić jednego
zdania. – Czy my się już nie spotkałyśmy? – zapytała i spojrzała na kartkę w mojej
dłoni. – A tak, pamiętam cię. Chcesz wrócić do dawnego koloru?
To
podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Otrząsnęłam się.
- Nie, skądże. Podoba mi się tak jak jest teraz – odparłam,
szukając w głowie gorączkowo jakiejś wymówki. – Chciałabym mieć do pani prośbę.
- Słucham cię, złotko.
- Gdybyś ktoś o mnie pytał, może pani powiedzieć, że nigdy
mnie pani nie widziała? – zapytałam z nadzieją. Zmarszczyła brwi, zaskoczona. –
Zapłacę – dodałam szybko.
- Nie żartuj, nie wezmę od ciebie żadnych pieniędzy. Dobrze,
jeśli to dla ciebie takie ważne, nic nie powiem - odpowiedziałam, a jej twarz
wyrażała zaniepokojenie.
- Dziękuję bardzo, do widzenia – zakończyłam rozmowę i
wyszłam, czując lekką ulgę. Lekką, bo bałam się, że fryzjerka nie jest jedyną
osobą, która mnie zapamiętała i że ktoś mnie wskaże, gdy będę z Justinem.
Cholerna,
mała dziura zabita dechami. Wszyscy znają się tu na wylot, więc każdy
przejezdny, których zresztą nie ma za dużo, od razu się wyróżnia i staje
obiektem zainteresowania. Chciałam jak najszybciej stąd odjechać.
Weszłam
jeszcze do jednego sklepu i kupiłam sobie kanapkę i butelkę wody. Szybko je
spożyłam i powędrowałam na umówione miejsce, chowając zdjęcie głęboko do
kieszeni. Wyrzuciłam pozostałości do kosza i wytarłam ręce w chusteczkę.
Ktoś
położył mi rękę na ramieniu, więc się odwróciłam, ale ku mojemu zaskoczeniu nie
był to mój towarzysz.
- Cześć, piękna – zaczął jakiś facet, uśmiechając się
szeroko. Czuć było od niego alkohol. Rozejrzałam się nerwowo po ulicy, ale
świeciła pustkami. Była akurat pora lunchu, więc większość mieszkańców udała
się na przerwę. Pogoda raczej nie sprzyjała spacerom, więc nikt nie przechadzał
się po okolicy.
Zestresowałam
się nieco, ale starałam się zachować spokój. Ignorując przyspieszony puls,
zrobiłam krok do tyłu, ale mój rozmówca szybko ponownie mnie złapał. Miałam
jakieś cholerne szczęście do przyciągania gwałcicieli i przestępców, bo to nie
był pierwszy raz, kiedy zdarzało mi się coś takiego. Ba, nawet nie jestem w
stanie się doliczyć, który to już raz.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię – zapewnił. Tak, to jest
właśnie coś, co mówią mordercy przez zabiciem swojej ofiary. Zaraz pewnie
powie, że tylko się zabawimy. – Chciałby cię tylko bliżej poznać.
Och, byłam
blisko.
- Ja za to nie chcę mieć z tobą nic wspólnego – odparłam,
ponownie się wyszarpując. – Zostaw mnie w spokoju – syknęłam, będąc gotowa do
ucieczki, ale w ostatniej sekundzie jego palce zacisnęły się na moim
nadgarstku.
- Nie tak prędko – warknął, a ja nie miałam ochoty czekać na
to, co miało się zaraz wydarzyć. – Pomocy! – krzyknęłam, starając się go
kopnąć. – Ratunku!
Jego ręka
powędrowała w górę, a ja zamknęłam oczy, obawiając się uderzenia, ale nic nie
poczułam. Zdezorientowana, uniosłam powieki i zobaczyłam, że mój oprawca leży
na ziemi, przygnieciony przez kogoś innego. Czyjeś pięści zawzięcie okładały go
po twarzy.
- Justin! – pisnęłam, gdy go rozpoznałam. Chwyciłam go za
kurtkę i próbowałam go odciągnąć, na darmo. – Justin, przestań!
Mężczyzna,
niewiele zresztą starszy od nas, przestał się bronić. Leżał niemal bezwładnie,
a z nosa i ust ciekła mu krew. Ciemnowłosy nie przestawał go uderzać.
- Justin, dosyć! – krzyknęłam ile sił miałam w płucach, ale
to mieszkańcom udało się go odciągnąć. No tak, teraz to zauważyli, że coś się
dzieje.
- Policja jest już w drodze – oznajmił jeden z obecnych, a
ja zamarłam. Tylko tego mi teraz brakowało. […]
Siedzieliśmy
w celi już trzecią godzinę. Znowu burczało mi w brzuchu, bo kanapka nie była w
stanie zaspokoić mojego głodu. Byłam wykończona, ale w życiu nie zmrużyłabym
oka w tym miejscu. Ten wyjazd był jedną wielką porażką.
- Przepraszam – wyszeptał po raz kolejny mój towarzysz, a ja
kolejny raz nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że chciał dobrze, ale tak nie było,
więc nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. – Chciałem cię tylko ochronić. Nie
mogę pozwolić, żeby ktoś jeszcze kiedyś cię skrzywdził – wyjaśnił, patrząc na
swoje dłonie. Westchnęłam.
- Nie jesteś w stanie obronić mnie przed całym złem tego
świata, Justin – odparłam. – Doceniam twoją pomoc, ale nie musiałeś od razu bić
go do nieprzytomności.
- Straciłem nad sobą panowanie – mruknął, jakby to miało go
usprawiedliwić.
- Zauważyłam. I kto teraz został ukarany? On pewnie jest w
szpitalu, ale za parę dni wyjdzie i nic mu nie będzie. Nie jesteśmy w stanie mu
nic udowodnić, zresztą nie zdążył nic zrobić. Ty za to się nie wymigasz. Są
świadkowie i dowody, nie mamy nic na obronę – wytłumaczyłam mu, wcale go tym
nie pocieszając, ale taka była prawda. – Pomyślałeś jak to się odbije na twojej
opinii czy karierze?
- Nie – odrzekł od razu.
- No właśnie. Z tego, co widzę to nie za często zdarza ci
się myśleć – syknęłam, nieco poirytowana. To słodkie, że starał się być moim
bohaterem, ale jego starania zawsze kończyły się katastrofą. Wyjeżdżając
spodziewałam się wszystkiego, nawet tego, że mnie zdemaskuje, ale w życiu nie
podejrzewałam, że skończę z nim w jednej celi. Dlaczego w ogóle mnie też
zamknęli? Przecież nic nie zrobiłam.
- Co za gówno – mruknął po jakimś czasie.
- A kto nas w to wpakował? – odgryzłam się.
- Czemu przyciągasz samych psycholi? – zapytał retorycznie.
- Ty mi to powiedz – jęknęłam.
- Od teraz żadnego rozdzielania – zarządził, przybierając
surowy ton głosu.
- Nie musisz mi tego dwa razy powtarzać – zapewniłam go.
- Chodź tutaj – poprosił, wyciągając w moją stronę swoje
ramiona. Zawahałam się, ale w obecnej sytuacji właśnie tego potrzebowałam. Było
okropnie zimno, a w dodatku czułam się osamotniona i zagubiona. Przybliżyłam
się do niego, a on momentalnie zamknął mnie w swoim uścisku. Wtuliłam się w
niego, wdychając przyjemną woń jego perfum. To było niedorzeczne, że mimo tego,
że to on sprowadzał na mnie tyle nieszczęść, to w jego ramionach czułam się
najbezpieczniej.
Po jakimś
czasie, ułożyłam głowę na jego kolanach i niewiadomo kiedy zasnęłam. Obudziłam
się dopiero, gdy nas wypuszczano. Ktoś wpłacił za nas kaucje. Tym kimś był
Scooter.
- Czyś ty do reszty zidiociał?! – wydarł się, gdy tylko
znaleźliśmy się na zewnątrz. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz,
chociaż to nie wobec mnie była skierowana cała ta złość. – Czy choć przez
chwilę pomyślałeś jak źle może się to skończyć? – zapytał, ale szatyn pokręcił
jedynie głową. – Masz więcej szczęścia niż rozumu – stwierdził. – Zapłaciłem odpowiednio
tutejszemu burmistrzowi, ale nie jestem w stanie dotrzeć do każdego mieszkańca,
który to widział lub już o tym usłyszał. Tylko czekać, aż wszystko wycieknie do
prasy i telewizji – snuł swój monolog, ale żadne z nas nie zwracało na niego
zbytniej uwagi. Musiał się wyżyć, bo inaczej by go rozsadziło, ale my nie
mieliśmy nic do powiedzenia. Jestem pewna, że każda sekunda tego wyjazdu
zostanie jedynie między nami. […]
Pierwszy
marca przywitał nas lekką odwilżą. To był ważny dzień. Osiemnaste urodziny
Justina. Nie pozwolił mi kupić żadnego prezentu, jako, że zgodziłam się na
tamten wyjazd i w dodatku wpakował nas w takie tarapaty, ale i tak przez pół
dnia piekłyśmy z Cassie tort.
Wieczorem
było przyjęcie w wynajętym przez Gwiazdorka klubie. Byłyśmy zaproszone i po
wielogodzinnym przekonywaniu przez Cassie, zgodziłam się iść. Trochę obawiałam
się spotkania z panną Gomez, która z pewnością tam będzie, ale nie mogłam
przepuścić tak ważnych urodzin przyjaciela.
O
siedemnastej zaczęłyśmy się szykować. Widząc tonę ubrań i kosmetyków mój
współlokator niebywale się przeraził i szybko opuścił mieszkanie, zabierając
Andrew na basen.
Cassandra
miała mi pożyczyć jedną ze swoich sukienek, miała ich przynajmniej kilkanaście.
Sama przyznała, że była od tego uzależniona i nie mogła przepuścić żadnej
okazji by kupić kolejną. Żartowałyśmy przez chwilę z jej nałogu, ale przestało
mi być do śmiechu, gdy kazała mi je wszystkie przymierzać.
Wybór był
trudny, kilka było naprawdę świetnych. Jedna podkreślała kolor moich oczu, a
właściwie soczewek, kolejna idealnie eksponowała moją talie, a inna miała
cudowne wycięcie na plecach. Po wielu trudach zdecydowałam się na zwykłą czarną, sięgającą do połowy moich ud. Była skromna, ale odkrywała mi ramiona i
zwężała się pod biustem. Dół się rozszerzał i był plisowany. Musiałam przyznać,
że wyglądałam w niej całkiem nieźle. Obróciłam się kilkakrotnie przed lustrem,
a moja przyjaciółka zaklaskała.
- Nie za dużo odkrywa? – zapytałam niepewnie.
- Żartujesz? Jest idealna. Idziesz na osiemnastkę, nie
możesz wyglądać jak zakonnica! – oburzyła się, co spowodowało mój śmiech. Sama
wybrała sobie turkusową z ramiączkami skrzyżowanymi na plecach i białe szpilki.
Ja ubrałam niebieskie czółenka i zabrałyśmy się do malowania oraz czesania.
Przyznam, że chociaż tego nienawidziłam to z Cassie było to nawet zabawne. Nie
mówiąc już o tym, że była w tym dobra. Widać, że się tym interesowała i miała w
tym pewne doświadczenie. Powinna zostać zawodową wizażystką, ale gdy jej to
zasugerowałam to mnie wyśmiała.
- Uważaj, bo uda mi się przebić i dostać jakąś porządną
robotę – parsknęła, zakręcając sobie włosy na lokówce. Wyszykowałyśmy się do
końca i o ustalonej godzinie zeszłyśmy na dół. Limuzyna już na nas czekała.
Wywróciłam oczami. Jeśli Bieber chciał mi tym zaimponować to mu się nie udało.
Nie robiło to na mnie żadnego wrażenia, ale też mnie to nie zdziwiło. To było
bardzo w jego stylu.
Dojechałyśmy
na miejsce popijając zapewne najdroższego szampana i podjadając truskawki w
czekoladzie. Wszystko było najwyższej klasy, bo Gwiazdor nie mógł sobie
pozwolić na jakąś tandetę.
Gdy
weszłyśmy na główną sale, nie było jeszcze za wielu gości, dlatego przybycie
każdego przyciągało uwagę i niemal wszystkie pary oczu się w nas wlepiły. Z
wyćwiczoną nonszalancją, dumnym krokiem podeszłyśmy do baru i usiadłyśmy,
czekając aż barman nas obsłuży.
- Pijesz? – spytała niemal niedosłyszalnie moja towarzyszka,
ale odczytałam to z ruchu warg. Skinęłam głową. Dziś wieczorem, pierwszy raz od
miesięcy chciałam zaszaleć. Pragnęłam, choć na chwilę zapomnieć o wszystkich
troskach i zmartwieniach i nie bardzo obchodziło mnie w jaki sposób to osiągnę.
[…]
Po
zaśpiewaniu sto lat, przyszedł czas na składanie życzeń. Gdy przebiłam się do
Justina byłam już po dwóch mocnych drinkach, które powoli zaczynały mi
wchodzić. Moje myśli stały się mniej przejrzyste, a język zaczynał plątać.
- Hej, solenizancie! – zawołałam na przywitanie, mocno go
przytulając. Posłał mi zdezorientowane spojrzenie, co wywołało mój śmiech.
- Dobrze się czujesz? – zapytał niepewnie, a ja wpatrywałam
się w ziemię. Położył swoją dłoń pod moją brodą i uniósł lekko moją głowę, więc
musiałam na niego spojrzeć.
- Znakomicie –
odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko. – Chciałam ci złożyć najszersze
życzenia! Zdrowia, szczęścia i choć trochę rozumu – zaczęłam wyliczać, przebierając
placami. – I miłości, mnóstwo miłości. I żebyś znalazł dziewczynę, w której się
zakochasz i która w pełni to odwzajemni i żebyście byli razem… I oczywiście
spełniania wszystkich marzeń! - zakończyłam swoją litanie, posyłając mu jeszcze
szerszy uśmiech.
- Chcesz powiedzieć, że życzysz mi samej siebie? – zapytał z
cwanym uśmiechem. Otoczyłam jego szyję ramionami i parsknęłam śmiechem.
- Co tylko zechcesz. To twój wieczór! – zapewniłam go, wprawiając
go w jeszcze większe zdziwienie. – A teraz przepraszam, muszę się jeszcze napić
– oznajmiłam i, jak mi się zdawało, tanecznym krokiem powędrowałam w stronę
baru.
- Co to miało być? – zapytała przez śmiech moja już lekko
podpita przyjaciółka.
- Ale co? Jeszcze raz to samo – zwróciłam się do barmana,
który jedynie pokiwał głową.
- Wyglądało jakbyś miała go udusić – parsknęła, popijając
przez słomkę swojego drinka. – Żebyś widziała minę Gomezowej – dodała.
- Gomez tu jest? – zapytałam, bo chociaż się tego
spodziewałam, do tej pory jej nie zauważyłam i zaczynałam mieć nadzieję. Brązowowłosa
wskazała mi głową odpowiednie miejsce, a mój wzrok odruchowo powędrował we
wskazaną stronę.
Stała przy
stoliku z przekąskami, migdaląc się do swojego chłopaczka. Miała na sobie
obcisłą, intensywnie czerwoną sukienką, która wyglądała jakby była z lateksu
albo sztucznej skóry. Dopiero teraz spostrzegłam, że Justin ma na sobie czarną
marynarkę w białe kropki, a jego włosy są zaczesane do tyłu i usztywnione
żelem. Zdecydowanie bardziej słodko wyglądał z grzywką. No i można ją było
fajnie czochrać.
- Chrzanić ich – mruknęłam, biorąc spory łyk trunku.
Zamierzałam się dobrze bawić, z nim czy bez niego. […]
Stałam w
toalecie z Cassandrą, opierając się o umywalkę. Zataczałyśmy się ze śmiechu,
ale nie miałam bladego pojęcia, co było tego powodem. Z pewnością za dużo
wypiłyśmy, ale żadna z nas się tym nie przejmowała.
- Chodźmy tańczyć – zaproponowała, a ja przytaknęłam. W
między czasie wymieniałam wiadomość z Austinem. Śmiał twierdzić, że jestem
zazdrosna o Justina, ale ewidentnie bredził. To on tu był zawsze zazdrosny, co
było urocze, ale i irytujące.
Wyginałyśmy
się śmiało na parkiecie, przyciągając wzrok nie jednej osoby, gdy ktoś wcisnął
się między mnie, a szatynkę.
- Odbijany – poinformował z uśmiechem i przyciągnął mnie do
siebie. Odwzajemniłam uśmiech i napawałam się jego cudownym zapachem. – I jak
się bawisz?
- Wyśmienicie – odparłam. – Ale chodźmy się napić.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
- Jak nigdy – odpowiedziałam. – A co, wymiękasz? – zakpiłam,
widząc jego minę. – Boisz się, że nie dotrzymasz mi kroku.
- Skoro tak pogrywasz – mruknął, ciągnąc mnie w nieznane.
Dopiero po dłużej chwili zorientowałam się, że jesteśmy na zapleczu. Nie do
końca rozumiałam tę sytuację, ale nie miałam czasu na zastanowienie, bo Bieber
postawił przede mną kieliszek i butelkę jakiegoś świństwa. Rozlał nam po równo
i spojrzał na mnie wyzywająco.
- Twoje zdrowie, jubilacie – powiedziałam i połknęłam
wszystko na raz. Poczułam piekielne pieczenie w gardle, ale nie dałam po sobie
nic poznać. Uśmiechnęłam się zjadliwie i posłałam mu wyczekujące spojrzenie. –
Twoja kolei, gwiazdorku.
I tak się
zaczęło. Obaliliśmy butelkę w niecałe pół godziny i szczerze powiedziawszy
robiło mi się niedobrze. Solenizant też nie wyglądał za dobrze. Jego spojrzenie
było całkowicie nieobecne, wzrok zamglony, a głowa kiwała się na wszystkie
strony. Prychnęłam rozbawiona.
- Wracajmy na parkiet – wybełkotał niewyraźnie, usiłując
wstać. Spróbowałam mu zawtórować, ale nie miałam na to szans. Zawroty głowy
zmusiły mnie do pozostania na krześle. Szatyn również nie dał rady przejść paru
kroków, tylko że wylądował na podłodze. Zaczęłam się śmiać jak nienormalna. –
Lepiej mi pomóż – warknął. Zsunęłam się na ziemię i na czworaka do niego
podreptałam, ale zamiast się podnieść, położyłam się i zaczęłam wpatrywać w
sufit. Chłopak poprawił mi sukienkę, bo lekko mi się zsunęła, co mnie rozśmieszyło.
Kto by pomyślał, że taki porządny.
- Tu jesteście! – usłyszeliśmy czyjś wrzask.
- Nie krzycz – poprosiłam, czkając. To Cassandra
przydreptała z dwójką nowopoznanych osób.
- Wstawajcie – zażądała, ale pokręciłam głową.
- Nie ma mowy – odparłam. – Tu mi dobrze.
- Wariatka – stwierdził Justin, za co nieudolnie go
szturchnęłam.
- Odezwał się Pan Normalny – parsknęłam, bawiąc się
kosmykiem swoich włosów i wpatrując się w jego czekoladowe, zamglone oczy.
- Dosyć, chociaż dzisiaj się nie kłócicie – poprosiła. –
Już, już. Buzi na zgodę i wracamy do gości.
- Okej – odrzekł ciemnowłosy z chytrym uśmieszkiem. Szybko
nachylił się i skradł mi buziaka. Ten krótki moment, w którym nasze usta się
połączyły uświadomił mi jak bardzo mi tego brakowało i że nikt nie był w stanie
wywołać u mnie takich emocji jak ten tu obecny osobnik płci męskiej. Chciałam
przedłużyć pocałunek, ale niestety nie miałam siły nawet podnieść głowy.
- Ech, nie będzie już z was żadnego pożytku – stwierdziła z
niezadowoleniem moja przyjaciółka. – Zaprowadźcie go na salę, ale niech pożegna
się z gośćmi i wraca. Ja zaprowadzę tą małą pijaczkę na górę. […]
Cassie
zaprowadziła mnie do wynajętego przez Gwiazdorka pokoju, kazała iść spać i
trzymać język za zębami, bo jutro będę wszystkiego strasznie żałować, ale nie
rozumiałam, o co jej chodziło. Przecież tylko świetnie się bawiłam.
Po jej
wyjściu poleżałam przez pięć minut, ale nie mogłam usiedzieć w miejscu, więc
zaczęłam krążyć po pokoju. Nie był mały ani skromny, ale nie znalazłam w nim
nic godnego uwagi, więc ruszyłam na korytarz. Zupełnie bezsensownie zaczęłam
pukać do każdych drzwi. Obce osoby mnie przepędzały, niektóre nie odpowiadały.
W końcu jednak znalazłam to, czego szukałam. Słysząc wesołe podśpiewywanie,
nawet nie zapukałam, po prostu weszłam do środka.
Akurat
ściągał koszule, co przyznaję, cholernie mi się spodobało.
- Mrauł, jaki przystojniak – wymruczałam, śmiejąc się cicho.
- Ej, mogłaś zapukać! – oburzył się.
- Żeby ominęło mnie najlepsze? – spytałam, unosząc brew. –
Chyba czegoś nie dokończyliśmy – stwierdziłam tajemniczym tonem.
- Coś mi świta –
odparł, mrużąc oczy i zbliżając się do mnie. Poczułam jego dłonie na swoich
biodrach i pomyślałam, że się rozpływam. Pchnęłam go na łóżko, a jako, że ledwo
stał na nogach, bezwładnie na nie opadł. Niestety, zamiast dokonać swojego
niecnego planu, sama przewróciłam się obok i zaczęłam śmiać. – Wariatka.
- Powtarzasz się – odgryzłam się, pokazując mu język.
Podniósł się lekko, składając na moich ustach kolejny, zdecydowanie za krótki
pocałunek. Tym razem jego język przejechał po moich wargach. – Też cię kocham,
Bieber, ale pora iść spać – stwierdziłam poważnie, wpatrując się w jego piękne,
czekoladowe tęczówki.
- Kochasz mnie? – zapytał, a oczy mu zalśniły.
- No pewnie, głuptasie – odparłam, puszczając mu oczko. – A
teraz dobranoc – dodałam, całując go w policzek i mozolnie się podnosząc.
- Słodkich snów – zawołał za mną, gdy odchodziłam, kręcąc
biodrami. Uśmiechnęłam się pod nosem i powędrowałam do swojego pokoju.
* * * *
Uch, przepraszam za opóźnienia, ale długo nie miałam dostępu do komputera, a potem zwyczajnie nie miałam na nic ochoty, ale w ramach wynagrodzenia dostajecie najdłuższy rozdział w historii tego opowiadania. I musicie przyznać - dzieje się. To taka odskocznia od głównej akcji, a już niebawem punkt kulminacyjny!
Zostały 4 rozdziały do końca.
Macie już ferie? Kiedy byście ich nie mieli, bawcie się dobrze! ;)
Czytasz = Komentujesz
Zostaw chociaż jedno słowo pod postem, bo naprawdę się przy tym natrudziłam :)
Pozdrawiam ;**