niedziela, 12 stycznia 2014

[25] "Nie zajmę się dobrze tym dzieckiem."

Rozdział 25 „Nie zajmę się dobrze tym dzieckiem.”
            Oczami Amy…           
Szłam do szkoły. Stresowałam się, bo Justin napisał mi, że dzisiaj powie mi jaki ma plan działania. On naprawdę był zdeterminowany i wierzył, że odnajdziemy Cherry. Sumienie dawało mi się we znaki bardziej niż wcześniej, ale starałam się o tym nie myśleć.
Niespodziewanie ogłuszył mnie ryk karetki. Przejechała obok i zatrzymała się kilka domów przede mną. Przyspieszyłam kroku. Ekipa ratunkowa wyskoczyła z wyjącego pojazdu i wpadła do domu. Gdy już prawie podeszłam, wyjechali na dwór z nieprzytomną dziewczyną na noszach. Miała ciemne włosy, które zwisały prawie do ziemi i wyraźnie zaokrąglony brzuch. Spojrzałam na dom, z którego ją wyciągnięto. Nie miałam już wątpliwości.
To był dom Ellie.
Przystanęłam i zakryłam sobie usta dłońmi, a w oczach wezbrały mi łzy. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi, ale przestraszyłam się nie na żarty. Wiedziałam, że może urodzić w każdej chwili, ale nie spodziewałam się, że znajdzie się w takim stanie. Coś było nie tak, a ja musiałam wiedzieć, co się działo.
Podbiegłam do zmartwionego mężczyzny stojącego w progu.
- Do którego szpitala ją zabierają? – wyspałam, próbując powstrzymać drżenie nóg.
- Kim pani jest? – zapytał, otrząsając się z letargu. Byłam pewna, że zaraz mnie spławi.
- Koleżanką z rocznika. Ellie prosiła mnie parę dni temu, żebym odwiedziła ją w szpitalu – wyjaśniłam. – Wydawało mi się, że to dla niej naprawdę ważne. Martwię się o nią. Co się stało? – zapytałam, patrząc w zaszklone oczy pana Baker.
- Możesz jechać ze mną – odparł tylko i skierował się do garażu, gdzie stał jego samochód. Zapomniałam, że właśnie szłam do szkoły. Jakie to miało znaczenie, gdy bliska mi osoba mogła walczyć teraz o życie? W tym momencie nic innego się nie liczyło. […]
            Spędziłam w szpitalu już przynajmniej pięć godzin, a każda minuta była niekończącą się udręką. Jakby ktoś wsadzał mi rozżarzony pręt prosto w serce, zadawał ból do zniesienia, kręcąc nim we wszystkie strony, ale nie pozwalając mi umrzeć.
            Jedyną wiadomością, która do mnie dotarła było to, że Ellie była chora i od dawna o tym wiedziała. Jej serce było słabe, mogła umrzeć w każdej chwili, a szanse przetrwania porodu były nikłe. Mimo to nie usunęła ciąży, chciała urodzić dziecko, które mogło ją zabić.
            W tym momencie nienawidziłam tego małego potwora, który odbierał mi najlepszą przyjaciółkę. Może nie miałyśmy już kontaktu, ale wciąż pozostawała jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Nigdy nie zapomnę tych lat, gdy zawsze mogłam na nią liczyć i cały czas była przy mnie.
            Nie mogłam sobie wybaczyć, że sama kiedyś wspierałam ją w zachowaniu ciąży. Obiecywałam, że jej pomożemy i wszystko będzie dobrze. Jestem cholernym kłamcą. Zgotowałam jej niemal pewną śmierć i jeszcze ją z tym zostawiłam. To nie dziecko było potworem, tylko ja. Mogłam jej powiedzieć, że powinna usunąć ciążę zanim zarodek zmienił się w dziecko, zanim ona się do niego przywiązała. Przecież sama tego nie chciała. Dlaczego pozwalała się zabić?
            Byłam rozgoryczona. Lekarze od wielu godzin walczyli o jej życie, a ja nie mogłam nic zrobić. Pozostawało czekanie, które sprawiało, że odchodziłam od zmysłów. Czy tak czuła się moja przyjaciółka przez ostatnie dni, tygodnie, miesiące? Wydano na nią wyrok, a ona czekała na jego wykonanie.
            Poczułam nieprzyjemne skurcze w żołądku i pobiegłam do łazienki. Zwróciłam całe śniadanie, a może i wczorajszą kolacje. Torsje jeszcze długo wstrząsały moim ciałem, zupełnie jakbym starała się wyrzuć z siebie cały strach i cierpienie. Gdy ucisk w brzuchu wreszcie zelżał, osunęłam się na ziemię i siedziałam tak przez bliżej nieokreślony czas. Zastanawiałam się czy to była kara za moją wcześniejszą głupotę. Owszem, byłam idiotką, ale dlaczego obrywali moi przyjaciele? Tylko ja powinnam cierpieć, to ja powinnam umrzeć.
            Wreszcie postanowiłam wziąć się w garść. Musiałam się trzymać, jeszcze nic nie było przesądzone. Podeszłam do umywalki, przemyłam sobie twarz i wypłukałam usta. Wyciągnęłam z torebki podręczną kosmetyczkę i poprawiłam nieco swój wygląd, nie chcąc okazywać słabości. Nie chciałam zachowywać się jakby ona już była martwa. Chciałam wierzyć, że da radę i wyjdzie z tego. Była silna, z pewnością silniejsza niż ja.
            Udałam się do bufetu, kupiłam miętówki i butelkę wody mineralnej. Nic więcej bym nie przełknęła. Posiedziałam trochę przy stoliku, po czym postanowiłam poszukać ojca Ellie i spróbować się czegoś dowiedzieć. Zastałam go w poczekalni, gdzie siedział wśród wielu zmartwionych, przestraszonych i zapłakanych ludzi. Zdałam sobie sprawę, że takie rzeczy dzieją się codziennie i nie spotykają tylko mnie. Mimo wszystko, trudno było mi się z tym pogodzić.
            Gdy spojrzałam na tego mężczyznę, wszystkie słowa uwięzły mi w gardle. Chyba nigdy nie widziałam nikogo z tak zbolałą miną. Wyrazu jego twarzy nie zapomnę do końca życia, byłam wręcz pewna, że ten widok długo będzie się pojawiał przed moimi oczami, gdy tylko przymknę powieki.
            Zachowałam się w stosunku do niego tak samo, jak parę dni temu względem jego córki. Bez słowa usiadłam obok niego i po kilku sekundach wahania, ujęłam jego dłoń, niepewnie ją ściskając. Dopiero po dobrych paru minutach posłał mi słaby, ale pełen wdzięczności uśmiech. Ta sytuacja była nieco niezręczna, ale nie miałam pojęcia, co innego mogłabym zrobić. Wszystkie słowa wydawały się nieodpowiednie i nie na miejscu.
            Tkwiliśmy tak, aż po wielu, jak się zdawało, godzinach podszedł do nas doktor. Od razu spojrzeliśmy na niego z niecierpliwością. Miał wyćwiczony przez lata w zawodzie chłodny wyraz twarzy, ale przeczuwałam najgorsze i poczułam, że żołądek znowu podchodzi mi do gardła, choć już nic w nim nie było.
- Dziecko jest zdrowe. To dziewczynka – oznajmił sucho, ale zupełnie nie interesowała nas ta informacja, więc puściliśmy ją mimo uszu. – Musieliśmy wprowadzić matkę w stan śpiączki onkologicznej, możliwe, że jedyną szansą na przeżycie będzie przeczep serca – dodał, a jego mina złagodniała. – Powinien pan pójść ze mną do gabinetu, żebyśmy mogli omówić wszystkie możliwości – poinformował go, a pan Baker skinął sztywno głową.
- Mogę ją najpierw zobaczyć? – spytał, a lekarz przytaknął. – Mam do ciebie prośbę – zwrócił się do mnie, spojrzałam na niego wyczekująco. – Mogłabyś przywieźć coś z naszego domu? – poprosił, a ja od razu się zgodziłam.
            W niecały kwadrans byłam pod odpowiednim domem. Właśnie przekręcałam klucz w zamku, gdy usłyszałam czyjś głos.
- Ellie? – doszło do mnie, na co cała zesztywniałam. No tak, stałam tyłem, a teraz obie miałyśmy długie czarne włosy i do tego byłam podobnej postury. Niepewnie zerknęłam na zbliżającą się kobietę, która od razu zdała sobie sprawę ze swojej pomyłki. – Przepraszam, ale co pani tutaj robi?
- Pan Baker prosił mnie, żebym coś mu przywiozła – wyjąkałam niewyraźnie, bojąc się  na nią spojrzeć.
- Słucham? Gdzie on jest? – zadała kolejne pytanie, jakby podejrzewając, że jestem złodziejem. No tak, każdy włamuje się do monitorowanego domu w blady dzień, bez żadnego okrycia i po prostu otwiera sobie drzwi kluczem.
- W szpitalu – wypowiedziałam te dwa słowa łamiącym się głosem. Od dwudziestu minut koncentrowałam się na powierzonym zadaniu, wypierając na krótki okres czasu bolesną prawdę, ale teraz wszystko wróciło ze zdwojoną siłę.
- Matko, co się stało? – zapytała przerażona, a ja wreszcie przeniosłam na nią wzrok i zamarłam.
            Przede mną stała Pattie Mallette.
            Kolana się pode mną ugięły, byłam o krok od omdlenia. Moja rozmówczyni zdążyła mnie przytrzymać, a ja przeklęłam się w duchu i odsunęłam. Nie wiedziałam kim była matka Biebera dla ojca Ellie, ile wiedziała i ile mogłam jej powiedzieć.
- Jemu nic, chodzi o jego córkę – odpowiedziałam wymijająco. – Przepraszam, spieszę się – oznajmiłam, otwierając drzwi i wślizgując się do środka. Kobieta stała oniemiała na progu, a ja szybko odszukałam odpowiednie dokumenty, ale zamiast wyjść, skierowałam się do pokoju ciężarnej. Nie wiem po co to zrobiłam, ale czułam się jakbym szukała tam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Trudno powiedzieć czego się spodziewałam, ale już po minucie krzątania się w kółko dostrzegłam uchyloną szufladę, z której wystawał pęk kopert. Delikatnie je wyciągnęłam i zaczęłam przeglądać. Na każdej było dokładnie wykaligrafowane imię odbiorcy.
            Tata, Dylan, Abbie, Caitlin, Amanda...
            Ze zdziwieniem spojrzałam na kopertę ze swoimi obecnym imieniem. Przecież prawie się nie znałyśmy, więc czemu miałaby zostawiać mi jakąś wiadomość? Odłożyłam ją jednak na bok i zabrałam za dalsze przeglądanie, ale została tylko jedna koperta.
            Cherry.
            Oniemiałam jeszcze bardziej. Czy wiedziała, że zaginęłam? Liczyła, że kiedyś się odnajdę albo dam o sobie znać? Nie miałam wątpliwości, co oznaczały te, jak mniemam, listy. Nie spodziewała się, że z tego wyjdzie. Inaczej nastawiałaby się, że powie nam to proto w twarz. Zamiast tego zostawiła koperty w bardzo widocznym miejscu, żebyśmy nie mieli problemu z ich dostrzeżeniem. Jakby miała odejść lada dzień…
            Usłyszałam kroki na schodach. Szybko schowałam dwie zaadresowane do mnie wiadomości do torebki, a resztę wsunęłam na tam gdzie znajdowały się przed moim przyjściem. Wyszłam z pokoju, praktycznie zderzając się mamą Justina.
- Rozmawiałam z nim. Jadę z tobą – oznajmiła jedynie i w ciszy udałyśmy się do samochodu. […]
            Był już niemal wieczór, gdy wpuścili mnie do niej na salę. Musiałam skłamać, że byłyśmy siostrami. Nie miałam dużo czasu, a zamiast go wykorzystać, zalewałam się łzami. Oba listy dogłębnie mnie dotknęły. Ten do Cherry mówił o tym, że mi wybacza i ma nadzieję, że wrócę, dostanę ten list i chociaż raz zobaczę jej córeczkę. Ten drugi z kolei dziękował mi za okazane zrozumienie oraz troskę i pozostawiał ogromną prośbę. Ellie marzyła, żebym pomogła zająć się Charice – tak właśnie chciała ją nazwać. Prosiła, żebym w miarę możliwość, w niewielkim stopniu nad nią czuwała. Uważała, że nikt nie zaopiekuje się nią lepiej. Dlaczego? Po parę razy widziała mnie z Andrew? To było niedorzeczne, ale jak mogłam pogardzić ostatnią wolą pogrążonej w śpiączce przyjaciółki?
            Najgorsze, że dziewczyna powierzyła mi najważniejszą decyzję. To ja, Cherry, miałam zadecydować kiedy i czy w ogóle dowie się o tym Justin. To była jakaś paranoja. Przecież jej zdaniem mogłam pojawić się za wiele lat. Nie przeszkadzało jej, że może na tak długo pozbawić to dziecko ojca? I czemu uważała, że będę w stanie podjąć słuszną decyzję? Co ona sobie ubzdurała? To było co najmniej chore.
- Ellie – wyszlochałam, trzęsąc się jak epileptyk. – Wracaj do nas. Musisz żyć. Nie zostawiaj nas. Ja… Nie dam rady. Nie zajmę się dobrze tym dzieckiem. A tym bardziej nie zadecyduję o tym czy mu powiedzieć… Nie jestem w stanie… Jak mam go pozbawić drugiego rodzica, gdy ty możesz umrzeć? Ale nie wiesz w jakiej sytuacji jestem… Nie mogę podejść do niego i po prostu mu powiedzieć „Justin, to twój bachor, weź go, bo jego matka… - Głos mi się całkiem załamał i zamilkłam na dobre dziesięć minut. – Nie wiem czy wiesz, pewnie tak, ale przypomnę ci, że twój tata spotyka się z babcią twojej córki. Wybranką twojego ojca została matka Biebera, co za ironia – wyszeptałam, ale przecież równie dobrze mogłam rozmawiać ze ścianami wokoło. – Obudź się – załkałam i jeszcze długo patrzyłam na jej nieobecną twarz, modląc się w duchu o cud. […]
            Minął tydzień. Ellie Baker się nie obudziła. Potrzebne jej było nowe serce. To jedyna możliwość, żeby mogła wrócić do życia, a jednocześnie była prawie tak samo możliwa jak ściągnięcie na Ziemię gwiazdki z nieba. Traciłam nadzieję.
            Dodatkowo nie powiedziałam Justinowi. Jak miałam to zrobić, nie zdradzając, że jestem Cherry? W głębi liczyłam, że moja przyjaciółka poprosiła o to samo Abbie albo Caitlin i one po przeczytaniu listu podejmą tą decyzję za mnie. Jeśli za parę tygodni nic się nie zmieni, podejmę odpowiednie kroki. Po tych dziewięciu miesiącach nieświadomości nie zrobi mu to chyba takiej różnicy, a mała miała dobrą opiekę, więc nie miałam się czym martwić.
            Co dzień zaglądałam do szpitala, choćby na moment. Charice miała robione wszystkie możliwe badania, ale wszystko wskazywało na to, że lada dzień wróci do domu. W przeciwieństwie do swojej matki. Póki dziewczynka tu była, doglądałam jej i raz nawet pozwolono wziąć mi ją na ręce. Wiedziałam czemu Ellie tak na tym zależało. Gdy otoczyłam ją swoimi ramionami, nie miałam ochoty jej oddać. Oczarowała mnie, choć boleśnie przypominała mi o swojej rodzicielce, które właśnie umierała. Moja przyjaciółka liczyła, że poczuję ten sam instynkt, co ona i nie będę w stanie porzucić jej dziecka na pastwę losu. Po części miała rację. Nie zostanę drugą matką, ale dopilnuję, żeby była bezpieczna i niczego jej nie brakowało, ale póki co nie miałam, czym się przejmować.
            Większość czasu i tak spędzałam przy nieprzytomnej brunetce. Czasami opowiadałam jej różne historie, wspominałam wspólne chwile czy też czytałam jej gazety i książki albo po prostu uparcie myślałam, powstrzymując płacz i pretensje do całego świata.
            Gdy w chłodne środowe popołudnie wychodziłam z budynku, zadzwonił mi telefon.
- Halo? – zapytałam po odebraniu.

- Amy, musimy się spotkać – usłyszałam podenerwowany, ale i podekscytowany głos Justina. – Mam nowy trop – oznajmił rozradowany, a moje serce na kilka sekund zamarło.
* * * *
Dzisiaj krótszy, bo nie zdążyłam nic więcej dopisać, a chciałam się zmieścić w terminie.
Nie obiecuję za to, że następny na pewno w przyszły weekend, bo zaczął mi się remont, na parę dni będę odcięta od komputera, a dodatkowo mam masę na głowie. Dlatego proszę, cierpliwości, miśki <3
Ale obiecuję, że w następnym będzie mnóstwo Justina! 
Dziękuję za każdy komentarz, ciepłe słowo - to wiele dla mnie znaczy.
Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam ;**

8 komentarzy:

  1. Juz nie moge sie doczekac następnego :)))))

    OdpowiedzUsuń
  2. zajebisty ale wiez wiecej Jstuna zeby sie dowiedział

    OdpowiedzUsuń
  3. boże :< smutny, ale takiego się spodziewałam :* myślę, że ona mu powie.. no przynajmniej o dziecku, w końcu powinien wiedzieć mimo wszystko. zostawiasz nas w wielkiej niepewności, ale i tak cie kocham :* i będę czekać choćby wieczność <3333333 ~brutal girl

    OdpowiedzUsuń
  4. super czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  5. Powiem Ci, że strasznie skomplikowałaś tym wątkiem z dzieckiem. Źle, gdy Justin się o nim nie dowie. Ale też będzie niedobrze, gdy się dowie, bo wtedy, albo będzie czuł się zobowiązany do opieki nad dzieckiem i zamieszka razem z Ellie, a to może zniszczyć mu karierę; albo uda, że to nie jego dziecko, a wtedy straci zaufanie Cherry... Tak, tak, wiem, za dużo myślę. :D Ciekawi mnie jeszcze reakcja Justina, gdy się dowie, że Amy i Cherry to ta sama osoba. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. :)
    PS Nie mam już GG, więc nie mogę informować o nowych notkach. Tak więc powiem tu, że dodałam nową. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam się podpisać. A zrobiłam w końcu konto, więc pewnie nie wiesz, kim jestem. No więc pokłony śle Patiiiii. :D

      Usuń
  6. Boskiii <3 błagam niech ona sie przyzna że jest Cherry !

    OdpowiedzUsuń
  7. Łooo dzieje się !!! Widzę, że bohaterka ma trudne zadanie do wykonania, przy okazji nie ujawniając siebie, choć po cichu licze na to, że przyzna się Justinowi kim jest i w ogóle... ;D
    Czekam na 26 rozdział ;D
    Zapraszam do siebie na http://following-liars.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń