Rozdział 25 „Nie zajmę się dobrze tym dzieckiem.”
Oczami Amy…
Szłam do szkoły. Stresowałam
się, bo Justin napisał mi, że dzisiaj powie mi jaki ma plan działania. On
naprawdę był zdeterminowany i wierzył, że odnajdziemy Cherry. Sumienie dawało
mi się we znaki bardziej niż wcześniej, ale starałam się o tym nie myśleć.
Niespodziewanie ogłuszył mnie
ryk karetki. Przejechała obok i zatrzymała się kilka domów przede mną.
Przyspieszyłam kroku. Ekipa ratunkowa wyskoczyła z wyjącego pojazdu i wpadła do
domu. Gdy już prawie podeszłam, wyjechali na dwór z nieprzytomną dziewczyną na
noszach. Miała ciemne włosy, które zwisały prawie do ziemi i wyraźnie
zaokrąglony brzuch. Spojrzałam na dom, z którego ją wyciągnięto. Nie miałam już
wątpliwości.
To był dom Ellie.
Przystanęłam i zakryłam sobie
usta dłońmi, a w oczach wezbrały mi łzy. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi,
ale przestraszyłam się nie na żarty. Wiedziałam, że może urodzić w każdej
chwili, ale nie spodziewałam się, że znajdzie się w takim stanie. Coś było nie
tak, a ja musiałam wiedzieć, co się działo.
Podbiegłam do zmartwionego
mężczyzny stojącego w progu.
- Do którego szpitala ją zabierają? – wyspałam, próbując
powstrzymać drżenie nóg.
- Kim pani jest? – zapytał, otrząsając się z letargu. Byłam
pewna, że zaraz mnie spławi.
- Koleżanką z rocznika. Ellie prosiła mnie parę dni temu,
żebym odwiedziła ją w szpitalu – wyjaśniłam. – Wydawało mi się, że to dla niej
naprawdę ważne. Martwię się o nią. Co się stało? – zapytałam, patrząc w
zaszklone oczy pana Baker.
- Możesz jechać ze mną – odparł tylko i skierował się do
garażu, gdzie stał jego samochód. Zapomniałam, że właśnie szłam do szkoły.
Jakie to miało znaczenie, gdy bliska mi osoba mogła walczyć teraz o życie? W
tym momencie nic innego się nie liczyło. […]
Spędziłam w
szpitalu już przynajmniej pięć godzin, a każda minuta była niekończącą się
udręką. Jakby ktoś wsadzał mi rozżarzony pręt prosto w serce, zadawał ból do
zniesienia, kręcąc nim we wszystkie strony, ale nie pozwalając mi umrzeć.
Jedyną wiadomością,
która do mnie dotarła było to, że Ellie była chora i od dawna o tym wiedziała.
Jej serce było słabe, mogła umrzeć w każdej chwili, a szanse przetrwania porodu
były nikłe. Mimo to nie usunęła ciąży, chciała urodzić dziecko, które mogło ją
zabić.
W tym
momencie nienawidziłam tego małego potwora, który odbierał mi najlepszą
przyjaciółkę. Może nie miałyśmy już kontaktu, ale wciąż pozostawała jedną z
najważniejszych osób w moim życiu. Nigdy nie zapomnę tych lat, gdy zawsze
mogłam na nią liczyć i cały czas była przy mnie.
Nie mogłam
sobie wybaczyć, że sama kiedyś wspierałam ją w zachowaniu ciąży. Obiecywałam,
że jej pomożemy i wszystko będzie dobrze. Jestem cholernym kłamcą. Zgotowałam
jej niemal pewną śmierć i jeszcze ją z tym zostawiłam. To nie dziecko było
potworem, tylko ja. Mogłam jej powiedzieć, że powinna usunąć ciążę zanim
zarodek zmienił się w dziecko, zanim ona się do niego przywiązała. Przecież
sama tego nie chciała. Dlaczego pozwalała się zabić?
Byłam
rozgoryczona. Lekarze od wielu godzin walczyli o jej życie, a ja nie mogłam nic
zrobić. Pozostawało czekanie, które sprawiało, że odchodziłam od zmysłów. Czy
tak czuła się moja przyjaciółka przez ostatnie dni, tygodnie, miesiące? Wydano
na nią wyrok, a ona czekała na jego wykonanie.
Poczułam
nieprzyjemne skurcze w żołądku i pobiegłam do łazienki. Zwróciłam całe
śniadanie, a może i wczorajszą kolacje. Torsje jeszcze długo wstrząsały moim
ciałem, zupełnie jakbym starała się wyrzuć z siebie cały strach i cierpienie.
Gdy ucisk w brzuchu wreszcie zelżał, osunęłam się na ziemię i siedziałam tak
przez bliżej nieokreślony czas. Zastanawiałam się czy to była kara za moją
wcześniejszą głupotę. Owszem, byłam idiotką, ale dlaczego obrywali moi
przyjaciele? Tylko ja powinnam cierpieć, to ja powinnam umrzeć.
Wreszcie
postanowiłam wziąć się w garść. Musiałam się trzymać, jeszcze nic nie było
przesądzone. Podeszłam do umywalki, przemyłam sobie twarz i wypłukałam usta.
Wyciągnęłam z torebki podręczną kosmetyczkę i poprawiłam nieco swój wygląd, nie
chcąc okazywać słabości. Nie chciałam zachowywać się jakby ona już była martwa.
Chciałam wierzyć, że da radę i wyjdzie z tego. Była silna, z pewnością
silniejsza niż ja.
Udałam się
do bufetu, kupiłam miętówki i butelkę wody mineralnej. Nic więcej bym nie przełknęła.
Posiedziałam trochę przy stoliku, po czym postanowiłam poszukać ojca Ellie i
spróbować się czegoś dowiedzieć. Zastałam go w poczekalni, gdzie siedział wśród
wielu zmartwionych, przestraszonych i zapłakanych ludzi. Zdałam sobie sprawę,
że takie rzeczy dzieją się codziennie i nie spotykają tylko mnie. Mimo
wszystko, trudno było mi się z tym pogodzić.
Gdy
spojrzałam na tego mężczyznę, wszystkie słowa uwięzły mi w gardle. Chyba nigdy
nie widziałam nikogo z tak zbolałą miną. Wyrazu jego twarzy nie zapomnę do
końca życia, byłam wręcz pewna, że ten widok długo będzie się pojawiał przed
moimi oczami, gdy tylko przymknę powieki.
Zachowałam
się w stosunku do niego tak samo, jak parę dni temu względem jego córki. Bez
słowa usiadłam obok niego i po kilku sekundach wahania, ujęłam jego dłoń,
niepewnie ją ściskając. Dopiero po dobrych paru minutach posłał mi słaby, ale
pełen wdzięczności uśmiech. Ta sytuacja była nieco niezręczna, ale nie miałam
pojęcia, co innego mogłabym zrobić. Wszystkie słowa wydawały się nieodpowiednie
i nie na miejscu.
Tkwiliśmy
tak, aż po wielu, jak się zdawało, godzinach podszedł do nas doktor. Od razu
spojrzeliśmy na niego z niecierpliwością. Miał wyćwiczony przez lata w zawodzie
chłodny wyraz twarzy, ale przeczuwałam najgorsze i poczułam, że żołądek znowu
podchodzi mi do gardła, choć już nic w nim nie było.
- Dziecko jest zdrowe. To dziewczynka – oznajmił sucho, ale
zupełnie nie interesowała nas ta informacja, więc puściliśmy ją mimo uszu. –
Musieliśmy wprowadzić matkę w stan śpiączki onkologicznej, możliwe, że jedyną
szansą na przeżycie będzie przeczep serca – dodał, a jego mina złagodniała. –
Powinien pan pójść ze mną do gabinetu, żebyśmy mogli omówić wszystkie
możliwości – poinformował go, a pan Baker skinął sztywno głową.
- Mogę ją najpierw zobaczyć? – spytał, a lekarz przytaknął.
– Mam do ciebie prośbę – zwrócił się do mnie, spojrzałam na niego wyczekująco.
– Mogłabyś przywieźć coś z naszego domu? – poprosił, a ja od razu się
zgodziłam.
W niecały
kwadrans byłam pod odpowiednim domem. Właśnie przekręcałam klucz w zamku, gdy
usłyszałam czyjś głos.
- Ellie? – doszło do mnie, na co cała zesztywniałam. No tak,
stałam tyłem, a teraz obie miałyśmy długie czarne włosy i do tego byłam
podobnej postury. Niepewnie zerknęłam na zbliżającą się kobietę, która od razu
zdała sobie sprawę ze swojej pomyłki. – Przepraszam, ale co pani tutaj robi?
- Pan Baker prosił mnie, żebym coś mu przywiozła – wyjąkałam
niewyraźnie, bojąc się na nią spojrzeć.
- Słucham? Gdzie on jest? – zadała kolejne pytanie, jakby
podejrzewając, że jestem złodziejem. No tak, każdy włamuje się do
monitorowanego domu w blady dzień, bez żadnego okrycia i po prostu otwiera
sobie drzwi kluczem.
- W szpitalu – wypowiedziałam te dwa słowa łamiącym się
głosem. Od dwudziestu minut koncentrowałam się na powierzonym zadaniu,
wypierając na krótki okres czasu bolesną prawdę, ale teraz wszystko wróciło ze
zdwojoną siłę.
- Matko, co się stało? – zapytała przerażona, a ja wreszcie
przeniosłam na nią wzrok i zamarłam.
Przede mną
stała Pattie Mallette.
Kolana się
pode mną ugięły, byłam o krok od omdlenia. Moja rozmówczyni zdążyła mnie przytrzymać,
a ja przeklęłam się w duchu i odsunęłam. Nie wiedziałam kim była matka Biebera
dla ojca Ellie, ile wiedziała i ile mogłam jej powiedzieć.
- Jemu nic, chodzi o jego córkę – odpowiedziałam wymijająco.
– Przepraszam, spieszę się – oznajmiłam, otwierając drzwi i wślizgując się do
środka. Kobieta stała oniemiała na progu, a ja szybko odszukałam odpowiednie
dokumenty, ale zamiast wyjść, skierowałam się do pokoju ciężarnej. Nie wiem po
co to zrobiłam, ale czułam się jakbym szukała tam odpowiedzi na nurtujące mnie
pytania. Trudno powiedzieć czego się spodziewałam, ale już po minucie krzątania
się w kółko dostrzegłam uchyloną szufladę, z której wystawał pęk kopert.
Delikatnie je wyciągnęłam i zaczęłam przeglądać. Na każdej było dokładnie
wykaligrafowane imię odbiorcy.
Tata, Dylan, Abbie, Caitlin, Amanda...
Ze
zdziwieniem spojrzałam na kopertę ze swoimi obecnym imieniem. Przecież prawie
się nie znałyśmy, więc czemu miałaby zostawiać mi jakąś wiadomość? Odłożyłam ją
jednak na bok i zabrałam za dalsze przeglądanie, ale została tylko jedna
koperta.
Cherry.
Oniemiałam
jeszcze bardziej. Czy wiedziała, że zaginęłam? Liczyła, że kiedyś się odnajdę
albo dam o sobie znać? Nie miałam wątpliwości, co oznaczały te, jak mniemam,
listy. Nie spodziewała się, że z tego wyjdzie. Inaczej nastawiałaby się, że
powie nam to proto w twarz. Zamiast tego zostawiła koperty w bardzo widocznym
miejscu, żebyśmy nie mieli problemu z ich dostrzeżeniem. Jakby miała odejść
lada dzień…
Usłyszałam
kroki na schodach. Szybko schowałam dwie zaadresowane do mnie wiadomości do
torebki, a resztę wsunęłam na tam gdzie znajdowały się przed moim przyjściem.
Wyszłam z pokoju, praktycznie zderzając się mamą Justina.
- Rozmawiałam z nim. Jadę z tobą – oznajmiła jedynie i w
ciszy udałyśmy się do samochodu. […]
Był już
niemal wieczór, gdy wpuścili mnie do niej na salę. Musiałam skłamać, że byłyśmy
siostrami. Nie miałam dużo czasu, a zamiast go wykorzystać, zalewałam się
łzami. Oba listy dogłębnie mnie dotknęły. Ten do Cherry mówił o tym, że mi
wybacza i ma nadzieję, że wrócę, dostanę ten list i chociaż raz zobaczę jej
córeczkę. Ten drugi z kolei dziękował mi za okazane zrozumienie oraz troskę i
pozostawiał ogromną prośbę. Ellie marzyła, żebym pomogła zająć się Charice –
tak właśnie chciała ją nazwać. Prosiła, żebym w miarę możliwość, w niewielkim
stopniu nad nią czuwała. Uważała, że nikt nie zaopiekuje się nią lepiej.
Dlaczego? Po parę razy widziała mnie z Andrew? To było niedorzeczne, ale jak
mogłam pogardzić ostatnią wolą pogrążonej w śpiączce przyjaciółki?
Najgorsze,
że dziewczyna powierzyła mi najważniejszą decyzję. To ja, Cherry, miałam
zadecydować kiedy i czy w ogóle dowie się o tym Justin. To była jakaś paranoja.
Przecież jej zdaniem mogłam pojawić się za wiele lat. Nie przeszkadzało jej, że
może na tak długo pozbawić to dziecko ojca? I czemu uważała, że będę w stanie
podjąć słuszną decyzję? Co ona sobie ubzdurała? To było co najmniej chore.
- Ellie – wyszlochałam, trzęsąc się jak epileptyk. – Wracaj
do nas. Musisz żyć. Nie zostawiaj nas. Ja… Nie dam rady. Nie zajmę się dobrze
tym dzieckiem. A tym bardziej nie zadecyduję o tym czy mu powiedzieć… Nie
jestem w stanie… Jak mam go pozbawić drugiego rodzica, gdy ty możesz umrzeć?
Ale nie wiesz w jakiej sytuacji jestem… Nie mogę podejść do niego i po prostu
mu powiedzieć „Justin, to twój bachor, weź go, bo jego matka… - Głos mi się
całkiem załamał i zamilkłam na dobre dziesięć minut. – Nie wiem czy wiesz,
pewnie tak, ale przypomnę ci, że twój tata spotyka się z babcią twojej córki.
Wybranką twojego ojca została matka Biebera, co za ironia – wyszeptałam, ale
przecież równie dobrze mogłam rozmawiać ze ścianami wokoło. – Obudź się –
załkałam i jeszcze długo patrzyłam na jej nieobecną twarz, modląc się w duchu o
cud. […]
Minął
tydzień. Ellie Baker się nie obudziła. Potrzebne jej było nowe serce. To jedyna
możliwość, żeby mogła wrócić do życia, a jednocześnie była prawie tak samo
możliwa jak ściągnięcie na Ziemię gwiazdki z nieba. Traciłam nadzieję.
Dodatkowo
nie powiedziałam Justinowi. Jak miałam to zrobić, nie zdradzając, że jestem
Cherry? W głębi liczyłam, że moja przyjaciółka poprosiła o to samo Abbie albo
Caitlin i one po przeczytaniu listu podejmą tą decyzję za mnie. Jeśli za parę
tygodni nic się nie zmieni, podejmę odpowiednie kroki. Po tych dziewięciu
miesiącach nieświadomości nie zrobi mu to chyba takiej różnicy, a mała miała
dobrą opiekę, więc nie miałam się czym martwić.
Co dzień
zaglądałam do szpitala, choćby na moment. Charice miała robione wszystkie
możliwe badania, ale wszystko wskazywało na to, że lada dzień wróci do domu. W
przeciwieństwie do swojej matki. Póki dziewczynka tu była, doglądałam jej i raz
nawet pozwolono wziąć mi ją na ręce. Wiedziałam czemu Ellie tak na tym
zależało. Gdy otoczyłam ją swoimi ramionami, nie miałam ochoty jej oddać.
Oczarowała mnie, choć boleśnie przypominała mi o swojej rodzicielce, które
właśnie umierała. Moja przyjaciółka liczyła, że poczuję ten sam instynkt, co
ona i nie będę w stanie porzucić jej dziecka na pastwę losu. Po części miała
rację. Nie zostanę drugą matką, ale dopilnuję, żeby była bezpieczna i niczego
jej nie brakowało, ale póki co nie miałam, czym się przejmować.
Większość
czasu i tak spędzałam przy nieprzytomnej brunetce. Czasami opowiadałam jej
różne historie, wspominałam wspólne chwile czy też czytałam jej gazety i
książki albo po prostu uparcie myślałam, powstrzymując płacz i pretensje do
całego świata.
Gdy w
chłodne środowe popołudnie wychodziłam z budynku, zadzwonił mi telefon.
- Halo? – zapytałam po odebraniu.
- Amy, musimy się spotkać – usłyszałam podenerwowany, ale i
podekscytowany głos Justina. – Mam nowy trop – oznajmił rozradowany, a moje
serce na kilka sekund zamarło.
* * * *
Dzisiaj krótszy, bo nie zdążyłam nic więcej dopisać, a chciałam się zmieścić w terminie.
Nie obiecuję za to, że następny na pewno w przyszły weekend, bo zaczął mi się remont, na parę dni będę odcięta od komputera, a dodatkowo mam masę na głowie. Dlatego proszę, cierpliwości, miśki <3
Ale obiecuję, że w następnym będzie mnóstwo Justina!
Dziękuję za każdy komentarz, ciepłe słowo - to wiele dla mnie znaczy.
Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam ;**
Juz nie moge sie doczekac następnego :)))))
OdpowiedzUsuńzajebisty ale wiez wiecej Jstuna zeby sie dowiedział
OdpowiedzUsuńboże :< smutny, ale takiego się spodziewałam :* myślę, że ona mu powie.. no przynajmniej o dziecku, w końcu powinien wiedzieć mimo wszystko. zostawiasz nas w wielkiej niepewności, ale i tak cie kocham :* i będę czekać choćby wieczność <3333333 ~brutal girl
OdpowiedzUsuńsuper czekam na nn
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że strasznie skomplikowałaś tym wątkiem z dzieckiem. Źle, gdy Justin się o nim nie dowie. Ale też będzie niedobrze, gdy się dowie, bo wtedy, albo będzie czuł się zobowiązany do opieki nad dzieckiem i zamieszka razem z Ellie, a to może zniszczyć mu karierę; albo uda, że to nie jego dziecko, a wtedy straci zaufanie Cherry... Tak, tak, wiem, za dużo myślę. :D Ciekawi mnie jeszcze reakcja Justina, gdy się dowie, że Amy i Cherry to ta sama osoba. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. :)
OdpowiedzUsuńPS Nie mam już GG, więc nie mogę informować o nowych notkach. Tak więc powiem tu, że dodałam nową. ;)
Zapomniałam się podpisać. A zrobiłam w końcu konto, więc pewnie nie wiesz, kim jestem. No więc pokłony śle Patiiiii. :D
UsuńBoskiii <3 błagam niech ona sie przyzna że jest Cherry !
OdpowiedzUsuńŁooo dzieje się !!! Widzę, że bohaterka ma trudne zadanie do wykonania, przy okazji nie ujawniając siebie, choć po cichu licze na to, że przyzna się Justinowi kim jest i w ogóle... ;D
OdpowiedzUsuńCzekam na 26 rozdział ;D
Zapraszam do siebie na http://following-liars.blogspot.com/